CD ROZDZIAŁU 2:
ARRANCAR
Nie wierzyłem w swoje szczęście. Czy dzisiaj był
jakiś Dzień Dobroci dla Szóstego Espady? Nie dość, że znalazł się tu jakiś, być
może godny tego, bym wydobył Panterę, przeciwnik, to jeszcze była nim kobieta.
Poznałem to po tej słodkiej, piżmowej nucie jej reiatsu, gdy wreszcie
zdecydowała się zrezygnować z nieudolnej próby ukrycia swojej energii duchowej.
A było co ukrywać, oj było tego sporo. Zachłysnąłem się jej mocą, pozwalając,
by na sekundę sparaliżowała moje zmysły. W moich żyłach zawrzała ekscytacja.
Wystartowałem w jej stronę, wzburzając w górę fale piasku, która ciągnęła się
za mną jak płaszcz. Nie mogłem się doczekać, żeby się z nią zmierzyć. Nie
mogłem się też zdecydować, na co bardziej mam ochotę: od razu rozerwać ją na
strzępy czy może najpierw zerżnąć.
Wreszcie ją zobaczyłem. Najpierw tylko ciemny zarys
sylwetki na tle srebrzystego księżyca. Poczułem jak jeżą mi się włoski na karku
i jeszcze przyspieszyłem. Widziałem ją coraz wyraźniej. Niewysoka, ale
kształtna. Pełne piersi, które opinała czarna bluzka bez rękawów. Wyraźne
wcięcie w talii, przez które od razu nabrałem jeszcze większego apetytu.
Potargane dżinsy. Solidne buty. Nie wiem, kogo miała nadzieję oszukać tym
strojem. Śmierdziała Shinigami, więc albo nim była albo utrzymywała z nimi
bliskie relacje.
No proszę, jaka mi się trafiła smakowita przekąska.
Zatrzymałem się na okamgnienie jakieś dziesięć
metrów przed nią, ale coś w jej twarzy sprawiło, że musiałem podejść jeszcze
bliżej. Zaraz, zaraz… Dlaczego ona wygląda tak znajomo? Dałbym sobie znowu łapę
upierdolić, że w życiu jej nie widziałem. A drugą, że znam ten pysk!
I will reach inside
Jej włosy, jej oczy… Jej odważny, dziki uśmiech. Te
kolory. Jak moje, ale jednak nieco inne. Aż przypomniała mi się kłótnia Gina i
Aizena, której niestety byłem świadkiem:
–
Daltonista. Dla ciebie nawet morski to niebieski.
Gin
wzruszył ramionami.
– Co
poradzę, że tylko takie mieli.
Aizen ukrył
twarz w dłoniach.
– Czy ja
żądam od życia tak wiele… Miałeś po prostu kupić mi grynszpanowe obi z
granatowym haftem – westchnął z rozpaczą i nagle spojrzał na mnie. – Grimmjow.
Podejdź, z łaski swojej.
– Ja też
nie wiem, jaki to jest grynszpanowy…
Aizen
złapał mnie za rękaw i postanowił przed nosem Gina.
– To – wskaźnikiem,
który pojawił się w jego dłoni, prawie wydłubał mi oko – jest kobaltowy. Trochę
bardziej intensywny byłby chabrowy. A trochę ciemniejszy – granatowy. A to –
postukał mnie anteną po głowie. – To jest błękitny. Trochę jaśniejszy, a
mielibyśmy Espadę o cyjanowych włosach. Grynszpan jest kilka tonów głębszy.
Chcąc nie chcąc, byłem tak zajebisty, że wszystko
co raz usłyszałem, zapamiętywałem na długo, nawet jeśli kompletnie nie miało to
dla mnie znaczenia. I dzięki tej przymusowej, kolorowej lekcji, mogłem nazwać,
to co widziałem.
Zbliżyłem się, zatrzymując zaledwie pół metra od
niej. Mogłem teraz sięgnąć ręką, żeby złapać ją za kark i przetrącić wszystkie
kręgi. Zamiast tego zaciągnąłem się zapachem chabrowych włosów, owijając wokół
palca jeden z intensywnie niebieskich kosmyków. Zdecydowałem. Zabić zawsze mogę
ją później. A teraz zależało mi bardziej na tym, żeby się trochę rozerwać.
Niepotrzebnie dźwignęła mi ciśnienie. Tak może zadowoliłbym się zadaniem jej
szybkiej, nieszczególnie okrutnej śmierci, ale jej postawa, jej dumnie wypięta
pierś… Sprowokowała mnie. Nabrałem ochoty na zabawę. I nie mogłem przestać się
uśmiechać. Och, dawno tak się nie czułem. Tęskniłem za tym. Za tym, żeby…
Just to find
my heart is beating
Ktoś patrzył na mnie bez
strachu. Tak, jak te jasne, cyjanowe oczy.
Ciekawe, czy uda mi się
złamać ich odważne spojrzenie.
SHINIGAMI
Ujrzałam go dopiero wtedy, gdy opadł piasek
tańczący wokół jego wysokiej sylwetki. Stał tuż przede mną, patrząc na mnie z
wyższością i przebiegłym uśmiechem. W dłoni trzymał pasmo moich włosów.
– Yo! – przywitał się, rozbierając mnie wzrokiem.
Pożałowałam nagle, że nie przyszłam tu w grubym kożuchu, pięciu parach rajstop
i kominiarce. – Zgubiłaś się, mała?
Uff. Z tym wyszczerzem na ryju wyglądał na skończonego
psychopatę, tymczasem to chyba tylko niegroźny zboczeniec. Całe szczęście.
Chociaż… Było coś naprawdę zastanawiającego w jego wyglądzie. Trochę tak,
jakbym… Zderzyła się z lustrem. Niebieskie włosy? Ten świat jest aż tak mały,
żeby pierwszą istotą na jaką się natknę w czeluści piekieł, był ktoś o tak samo
niepospolitej urodzie jak moja?
– Tak jakby trochę. – Pozwoliłam, żeby bawił się
moimi włosami. Jeśli wystarczy poudawać naiwną wariatkę, żeby go wyeliminować,
zamierzałam spróbować.
– Czego tu szukasz?
Jezu. Aż mnie ciarki obsiadły. Miał naprawdę
głęboki, niepokojący ton głosu. Stworzony do tego, by warczeć.
– Szczęścia? Przygód? – Zachęcająco musnęłam swój
dekolt. – Faceta, który wie, czego potrzeba kobiecie?
Zaśmiał się cicho, chrapliwie, zataczając wokół
mnie koło. Nagle złapał mnie za włosy, odchylając moją głowę do tyłu.
– Nie igraj ze mną, Shinigami – syknął. Poczułam
jego gorący dech na odsłoniętej szyi.
Kurwa, kurwa, kurwa. Czyli przesadziłam. Nie był
tak głupi, jak myślałam. Muszę być ostrożniejsza. Sprytniejsza. Jeśli mi zależy
na tym, by jeszcze trochę pożyć.
– Dam ci jeszcze jedną szansę. – Jego ochrypły
szept rozbrzmiał tuż przy moim uchu. – Jeśli znów mnie okłamiesz, to będzie
twój koniec.
– Las Noches – syknęłam. – Szukam tego skurwiałego
zamczyska…
Puścił mnie i pogłaskał po policzku. A potem poklepał
upokarzająco. Trzy razy. Zapamiętałam, bo mimo, że nie bolało, z każdym
klepnięciem czułam coraz większą złość. Niewyżyty, parszywy Arrancar. Ale udało
mi się nie napluć mu w ryj. Głównie dlatego, że miałam poważne wątpliwości, czy
dosięgnę. Skurwiel był dość wysoki.
– Grzeczna dziewczynka. Nie próbuj mi więcej
ściemniać, bo następnym razem nie będę taki uprzejmy.
Co on, kurwa, wiedział o „uprzejmości”, ja się
pytam.
Dzielnie zadarłam głowę, znosząc jego napastliwą
bliskość. Stał teraz za mną i obejmował mnie w pasie jedną ręką, drugą
odgarniając moje włosy, by mieć dostęp do mojej szyi. Nachylił się i poczułam jego
zęby. Nie wiem, czy to był wylew wkurwu do mózgu, czy niebo naprawdę pociemniało.
When the sky turns grey
A może to jego obecność, drażniący zapach
destrukcji, mącił mi w głowie.
– Jak będziesz dla mnie miła, to może się
odwdzięczę. – Kąsał moją skórę, co, nie powiem, nie było wybitnie nieprzyjemne.
– I zaprowadzę cię do zamku.
Pewno liczył na to, że w podzięce od razu padnę
przed nim na kolana. Ale ograniczyłam się tylko do pełnego przyzwolenia mruknięcia,
pozwalając, by bezczelnie wsuwał rękę pod moją bluzkę.
Spokojnie... Wytrzymam. Poczekam, aż mu stanie i rozum
wyniesie się z jego głowy do obszernej hakamy.
ARRANCAR
Podobało mi się, że była taka wkurwiona. Jeszcze
bardziej mnie to podkręcało. Próbowała mnie omotać, udawać, że mi ulega, ale aż
drżała ze wściekłości. Na czym jak na czym, ale na tym się znałem. Jednocześnie
dreszcze na jej skórze informowały mnie, że mój dotyk nie jest jej tak
wstrętny, jak pewno chciała, by był.
Zadarłem jej bluzkę i zamierzałem sprawdzić, czy
jest tak chętna jak sądziłem, że jest, ale zanim moja niecierpliwa dłoń dotarła
tak daleko, wydarzyły się dwie rzeczy.
Po pierwsze, na jej odsłoniętych plecach, tuż
powyżej lędźwi, dostrzegłem znajome znamię. Po prawej stronie. Co jeszcze
mógłbym sobie dać obciąć? Że było identyczne, jak moja blizna, która niedawno
jeszcze zasłania szóstkę – cyfrę, jaką wytatuowaną miałem w tym samym miejscu,
co jej piętno.
Po drugie, ona skorzystała z mojego wahania. Jej
trzęsące się ze złości ręce złączyły się, wykonując jakiś dziwny znak.
– Droga wiązania numer dziewięć – usłyszałem, a Shinigami
wyrwała się z moich objęć, odwracając do mnie wykrzywioną oburzeniem, ładną
buźkę.
– Obróć się w niwecz,
czarny psie Rondalnini!
Przeczytaj te słowa,
spal je na popiół
i rozerwij swą gardziel
własnymi szponami!
SHINIGAMI
Co ten idiota sobie myślał? Że dam mu tu i teraz, na
środku zgniłych piasków Hueco Mundo? Nie przejmując się publiką Hollowów?
(A nie chciałabyś, Ikari? Przyznaj, nie masz na
niego ochoty? Rzucić go na ten piasek i…
CISZA!)
Everything is screaming
Naprawdę myślał, że trafił na pierwszą lepszą? Że
nie potrafię skojarzyć prostych faktów? Że nic nie wiem o miejscu, do którego samotnie
się wybrałam?
Ale ja wiedziałam. Arrancar ponad kopułą Las Noches
równa się dziura w podłożu, która mnie wprowadzi do pałacu. I żaden imbecyl nie
był mi potrzebny do tego, żeby ją znaleźć. Teraz wystarczyło iść śladem, który
za sobą zostawił.
I modlić się, żeby nie wyrwał się spod
paraliżującego czaru kidou, zanim na dobre nie zniknę mu z oczu.
Rzuciłam na niego ostatnie spojrzenie. Na jego
twarzy wciąż malował się szeroki uśmiech, choć w świdrujących mnie kobaltowych
oczach widziałam wyraz zaskoczenia. Prychnęłam ze zdenerwowania, pokazałam mu
wała i wzięłam nogi za pas.
Jako standardowa niezdara, zaślepiona łzami
wściekłości, nie zauważyłam, że wyrwa w podłożu zbliża się naprawdę szybko.
Wpadłam przez nią z głośnym krzykiem, podziwiając w locie sztuczne, błękitne
niebo.
Gdy tylko znalazłam się pod kopułą, wiedziałam, że
miałam rację. Natychmiast ją wyczułam. To, że nie za bardzo umiałam ukrywać
własną energię duchową miało też drugą stronę medalu – zajebiście dobrze
wyczuwałam nawet starannie ukrytą moc. Taka moja pierdolona umiejętność, którą
z chęcią zamieniłabym na coś bardziej spektakularnego, no, ale jak się nie ma,
co się lubi… Czasem się to jednak przydawało. Na przykład teraz, kiedy wyprawa
zamieniła się w ucieczkę.
Wszędzie wyczuwałam wrogie reiatsu. Balansowałam
między Arrancarami, wykonując coraz to wymyślniejsze slalomy. Przez jakiś czas
udawało mi się pozostać niezauważoną i we względnym spokoju przedostawałam się
na coraz niższe piętra Las Noches, skąd wydostawała się witalność Shiby. W
końcu jednak ktoś wychwycił moją obecność. Doczepiła się do mnie jakaś
krwiożercza siła i od tej pory podróżowałam z ogonem, starając się wciąż
poruszać za pomocą shunpo, by zmylić przeciwnika.
Ciągle deptał mi po piętach, nieważne jak bardzo
starałam się go zgubić. Co za gnida złośliwa! Raz zobaczyłam go kątem oka. Nie
spodobał mi się bestialski wyraz jego gęby. Chyba już wolałabym tego, co się dojebał
na pustyni. Chociaż teraz pewno był nieźle podminowany.
ARRANCAR
Kiedy tylko uwolniłem się od krępującej, czerwonej
mgły, wybuchnąłem głośnym śmiechem, od którego niemal się udusiłem, nie mogąc
wcześniej wydobyć go z gardła. Śmiałem się długo, wznosząc w podzięce ręce do
nieba.
Szykowała się dłuższa zabawa, niż sądziłem. I dużo
bardziej interesująca. Mała Shinigami miała tupet. I – musiałem to z bólem
przyznać – wykiwała mnie. A myślałem, że naprawdę na mnie leci. Cóż, nie
chciała po dobroci, to będzie przez łzy. Zostawiła zadrę na mojej samczej
dumie. Jak teraz ją dorwę, to już nie będę się powstrzymywać. Obudziła we mnie
gniew, który znów kazał mi się zastanowić, czego właściwie chciałem.
Generalnie wolałem się napieprzać, niż pieprzyć. Do
porządnej napierdalanki trudniej znaleźć sobie partnera, który nie zdechnie w
parę sekund po tym, jak wyciągnę Panterę. Natomiast wyruchać można byle kogo.
Do tego nie potrzeba specjalnych umiejętności. To znaczy do tego, żeby dać
dupy, bo pierdolić też trzeba umieć.
Hm, jeszcze się zastanowię nad tym, co jej zrobię,
jak ją złapię.
Widziałem wzniecony nad horyzontem piasek. Wyrwanie
się spod zaklęcia trwało tyle, że zapewne zdążyła już przedostać się pod
powierzchnię.
W porządku, niech tak będzie. Zobaczymy, czego tu
szuka.
Wkurwiony i rozbawiony zarazem, ruszyłem z
powrotem.
To fill the
night with horror
Zalazłem ją dopiero w Las Noches. Podążałem jej
zapachem, śladową ilością energii, którą znów starła się ukryć. Zdążyła się
zakraść w podziemia, ale dostrzegł ją ktoś jeszcze, oprócz mnie.
Za rogiem, za którym właśnie znikła jej niebieska
kita, czaił się teraz ten głupi chuj, Nnoitra. W dłoni dzierżył swoje
groteskowe zanpakuto i pewno myślał już, by zapakować je w plecy mojej dziewczyny.
No kurwa niedoczekanie jego.
Korzystając z sonido, natychmiast znalazłem się tuż
obok. Złapałem go za ten durny łeb, który wychylił, patrząc za Shinigami i
wciągając z powrotem za róg, uderzyłem nim o ścianę, aż się tynk posypał. Drugą
ręką dobyłem zanpakuto, przystawiając ostrze do jego szyi.
– Ani się waż, skurwielu.
Nnoitra
zaśmiał mi się twarz, ignorując fakt, że mogę zaraz oddzielić jego pusty baniak
od reszty tułowia.
– Bo co? Masz wyłączność na tą kurewkę?
– Z tego co wiem, to więcej niż jeden czerep ci nie
wyrośnie, więc na twoim miejscu miarkowałbym słowa.
Żeby mu udowodnić, że nie żartuję, naciąłem nieco
jego skórę, upuszczając trochę krwi. Ale ten pojeb z zadowoleniem zezował na
spływającą po jego klatce piersiowej strużkę i dalej mnie prowokował.
– Coś ty taki drażliwy, Grimmjow? Zakochałeś się?
Czy ci się okres spóźnia?
Zrezygnowałem z rozwiązywania tego konfliktu za
pomocą katany. Nie sprawiłoby mi to satysfakcji. Schowałem Panterę i tak długo
okładałem go pięścią po tym tępym ryju, aż usłyszałem, że pęka mu szczęka.
With the darkness fed
– Proszę, możesz teraz iść się poskarżyć
Aizenowi-sama.
Zaskoczenie na jego twarzy podpowiedziało mi, że
nie spodziewał się po mnie takiego wybuchu agresji.
– Ty gnoju… – syknął, dotykając swojej puchnącej
gęby. – Kim ona jest, że jej tak bronisz?
– Nikogo nie bronię, niedojebie – prychnąłem. – Po
prostu byłem pierwszy, więc się nie wpierdalaj. Chcesz, to się ustaw w kolejce.
Nie uwierzył mi, kutas. Poznałem to po tym, jak
zwęził te swoje wężowe ślepie, wpatrując się we mnie, jakby sądził, że zaraz
odkryje tajemnicę wszechświata.
– Co ty knujesz, Jaegerjaquez? Kto to jest? I czemu
wygląda jak ty?
Mówił coraz mniej zrozumiale, w miarę jak coraz
rozleglejsza opuchlizna zajmowała jego parszywy dziób.
– Co ty bredzisz? – splunąłem mu pod nogi,
opierając dłoń na rękojeść Pantery, by dać mu do zrozumienia, że lepiej dla
niego będzie, jeśli już zabierze swoją brzydką gębę sprzed moich oczu. – Chyba
za mocno ci przypierdoliłem, skoro jeszcze chcesz prowadzić ze mną jakieś
dyskusje.
Zapewne chciał powiedzieć coś jeszcze, bo znów otworzył
japę, ale tylko jęknął niezrozumiale i rzucając mi pełne nienawiści spojrzenie,
odwrócił się i odszedł, bełkocząc coś, co pewno miało znaczyć: Jeszcze się policzymy.
Taa, jasne. Nnoitra nie podniósłby na mnie łapy,
dopóki nie byłbym umierający. Inaczej zawsze będę miał nad nim przewagę i ten spedalony
frajer dobrze o tym wiedział.
SHINIGAMI
Jak to leciało z tymi życzeniami? Żeby uważać, bo jeszcze
się spełnią? No, to brawo dla mnie. Wrogie reiatsu pojeba z przepaską na oku
znikło, za to znowu przyplątał się ten błękitnowłosy padalec.
I will be your scarecrow
Podejrzewałam nawet, że to on przegonił tego
dwumetrowego chuja. Hehe, ciekawe czemu… Nie, wolałam nie wiedzieć. Słyszałam,
że wśród Espady istnieje coś takiego jak „prawo pierwszeństwa”. Polegało mniej
więcej na tym, że najbardziej wygłodniały ma przywilej pierwszy zatopić kły w
zdobyczy, a reszta powinna mu ustąpić i czekać na ewentualne resztki.
Yhym. Jeśli potrzebowałam jeszcze większej
motywacji, żeby spiąć poślady i czym prędzej się stąd wynosić, to właśnie ją otrzymałam.
Znajdowałam się teraz w korytarzu identycznym, jak
pozostałe, ale jednak coś go odróżniało od nudnej architektury reszty zamczyska.
Ten korytarz był ślepy. Przede mną w oddali majaczyły jedyne drzwi. Nie
rozgałęział się jak inne korytarze, przez które przebiegałam. Innymi słowy: nie
było szans, by się z niego wydostać. Nie było opcji, by uciec, tak jak nie było
możliwości zawrócić, by nie wpaść w ramiona żądnego krwi Arrancara. Jedyny
wariant, jaki mi pozostać, to sforsować drzwi, które wieńczyły hol.
Oczywiście były one zamknięte. Nauczona poprzednimi
doświadczeniami, nawet nie próbowałam w nie kopać. Jak to mówią: jak się wlezie
między Arrancarów, trzeba się bawić, tak jak oni. Cofnęłam się kilka kroków i
złączyłam dłonie.
– Droga zniszczenia numer osiemdziesiąt osiem.
Niebieska energia, przypominająca nieco Cero,
uderzyła w blokujące mi drogę drzwi, które w tym momencie przestały istnieć.
Nie czekając, jak opadnie pył, wbiłam do środka, wiedząc, że oto jestem u celu.
Znalazłam się w pokaźnym laboratorium.
Bielone, wysokie ściany, pod którymi stały stoły z najróżniejszym wyposażeniem.
Szłam wzdłuż nich, a moje oczy rozszerzało przerażenie. Zaczęło się niewinnie.
Na pierwszych stanowiskach walały się różnokolorowe kolby, baniaki, wypełnione
jakimiś pyrkającymi płynami. Z niektórych sączyły się fantazyjne opary. Potem
jakieś śmierdzące siarką eliksiry. Na moich oczach z jednej z buteleczek
wystrzelił korek, a syczący, szary płyn wykipiał, pokrywając mazią cały blat.
Dalej mijałam coraz wymyślniejsze metalowe narzędzia. Obcęgi, kombinerki,
sekatory. Wszystko to było albo pordzewiałe albo uwalone zakrzepłą krwią.
Mogłam się założyć, że widziałam wśród tego zbiorowiska narzędzi tortur nawet przyrząd
służący do dekapitacji. Wzdrygnęłam się, ale przestałam poświęcać temu uwagę,
gdy doszłam do drugiej części laboratorium.
Oddzielona była wznoszącymi się pod sufit
metalowymi prętami, tworząc pewien rodzaj celi. Za nimi znajdowało się coś, co optymistycznie
można było nazwać pokojem. Chociażby dlatego, że stało tam łóżko, w którym ktoś
leżał.
Jeden migoczący krok wystarczył, bym znalazła się
przy kratach, desperacko obejmując zimne, metalowe drążki.
– Mianko! – krzyknęłam.
Coś zakopane pod grubą kołdrą drgnęło i spod
pościeli wyłoniła się szara, wymizerowana twarz. Pomarańczowe, kłujące kolorem
po oczach włosy, teraz były matowe, jakby brudne. Straciły cały połysk. Wątłe,
chude dłonie ściskały mocno krawędź pierzyny. Patrzyła na mnie z takim
strachem, jakby była pewna, że zaraz zrobię jej coś złego. Gotowa natychmiast
schować się z powrotem, jak małe płochliwe zwierzątko. Poczułam jak szczypią
mnie oczy. Dwie gorące, wielkie łzy wydostały się spod moich powiek.
And what was
right is wrong
– Mina... – szepnęłam i nogi się pode mną ugięły.
Wyglądała jak cień Minako, którą znałam. Jak jej wspomnienie. Jakby całkiem ją
złamali. Zniszczyli.
Czego od niej chciały te arrancarskie ścierwa?! Jak
mogli ją tu więzić i…
Widok metalowych przyrządów zajął moje myśli.
Chuje pierdolone.
Splunęłam, żeby nie udławić się złością i
przycisnęłam na moment dłonie do oczu, wyciskając z nich palące łzy.
Wtedy usłyszałam jej głos. Nie był tak słaby, jak
sądziłam, że będzie.
– Ikari. – Spojrzałam na nią prędko, obejmując
kraty, by pomóc sobie dźwignąć się do pionu. Siedziała na łóżku, wyglądała
całkiem przytomnie. Wskazywała na coś za moimi plecami. – Za tobą, Hagane!
Nim zdążyłam się obejrzeć, męska dłoń zakleszczyła
mój nadgarstek w żelaznym uścisku. Jednym szarpnięciem odwrócił mnie przodem do
siebie.
Niebieskookie bydle. Uśmiech jeszcze nie zszedł mu
z pyska. To mnie jeszcze bardziej rozdrażniło.
But innocence is gone
Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, dobyłam
wreszcie katany i cięłam na odlew, prosto w jego przystojną, cwaną mordę.