sobota, 26 kwietnia 2014

2.NIE OGLĄDAJ SIĘ ZA SIEBIE: I will be your scarecrow. (cz.2)



CD ROZDZIAŁU 2:

ARRANCAR

Nie wierzyłem w swoje szczęście. Czy dzisiaj był jakiś Dzień Dobroci dla Szóstego Espady? Nie dość, że znalazł się tu jakiś, być może godny tego, bym wydobył Panterę, przeciwnik, to jeszcze była nim kobieta. Poznałem to po tej słodkiej, piżmowej nucie jej reiatsu, gdy wreszcie zdecydowała się zrezygnować z nieudolnej próby ukrycia swojej energii duchowej. A było co ukrywać, oj było tego sporo. Zachłysnąłem się jej mocą, pozwalając, by na sekundę sparaliżowała moje zmysły. W moich żyłach zawrzała ekscytacja. Wystartowałem w jej stronę, wzburzając w górę fale piasku, która ciągnęła się za mną jak płaszcz. Nie mogłem się doczekać, żeby się z nią zmierzyć. Nie mogłem się też zdecydować, na co bardziej mam ochotę: od razu rozerwać ją na strzępy czy może najpierw zerżnąć.
Wreszcie ją zobaczyłem. Najpierw tylko ciemny zarys sylwetki na tle srebrzystego księżyca. Poczułem jak jeżą mi się włoski na karku i jeszcze przyspieszyłem. Widziałem ją coraz wyraźniej. Niewysoka, ale kształtna. Pełne piersi, które opinała czarna bluzka bez rękawów. Wyraźne wcięcie w talii, przez które od razu nabrałem jeszcze większego apetytu. Potargane dżinsy. Solidne buty. Nie wiem, kogo miała nadzieję oszukać tym strojem. Śmierdziała Shinigami, więc albo nim była albo utrzymywała z nimi bliskie relacje.
No proszę, jaka mi się trafiła smakowita przekąska.
Zatrzymałem się na okamgnienie jakieś dziesięć metrów przed nią, ale coś w jej twarzy sprawiło, że musiałem podejść jeszcze bliżej. Zaraz, zaraz… Dlaczego ona wygląda tak znajomo? Dałbym sobie znowu łapę upierdolić, że w życiu jej nie widziałem. A drugą, że znam ten pysk!
I will reach inside

Jej włosy, jej oczy… Jej odważny, dziki uśmiech. Te kolory. Jak moje, ale jednak nieco inne. Aż przypomniała mi się kłótnia Gina i Aizena, której niestety byłem świadkiem:
– Daltonista. Dla ciebie nawet morski to niebieski.
Gin wzruszył ramionami.
– Co poradzę, że tylko takie mieli.
Aizen ukrył twarz w dłoniach.
– Czy ja żądam od życia tak wiele… Miałeś po prostu kupić mi grynszpanowe obi z granatowym haftem – westchnął z rozpaczą i nagle spojrzał na mnie. – Grimmjow. Podejdź, z łaski swojej.
– Ja też nie wiem, jaki to jest grynszpanowy…
Aizen złapał mnie za rękaw i postanowił przed nosem Gina.
– To – wskaźnikiem, który pojawił się w jego dłoni, prawie wydłubał mi oko – jest kobaltowy. Trochę bardziej intensywny byłby chabrowy. A trochę ciemniejszy – granatowy. A to – postukał mnie anteną po głowie. – To jest błękitny. Trochę jaśniejszy, a mielibyśmy Espadę o cyjanowych włosach. Grynszpan jest kilka tonów głębszy.
Chcąc nie chcąc, byłem tak zajebisty, że wszystko co raz usłyszałem, zapamiętywałem na długo, nawet jeśli kompletnie nie miało to dla mnie znaczenia. I dzięki tej przymusowej, kolorowej lekcji, mogłem nazwać, to co widziałem.
Zbliżyłem się, zatrzymując zaledwie pół metra od niej. Mogłem teraz sięgnąć ręką, żeby złapać ją za kark i przetrącić wszystkie kręgi. Zamiast tego zaciągnąłem się zapachem chabrowych włosów, owijając wokół palca jeden z intensywnie niebieskich kosmyków. Zdecydowałem. Zabić zawsze mogę ją później. A teraz zależało mi bardziej na tym, żeby się trochę rozerwać. Niepotrzebnie dźwignęła mi ciśnienie. Tak może zadowoliłbym się zadaniem jej szybkiej, nieszczególnie okrutnej śmierci, ale jej postawa, jej dumnie wypięta pierś… Sprowokowała mnie. Nabrałem ochoty na zabawę. I nie mogłem przestać się uśmiechać. Och, dawno tak się nie czułem. Tęskniłem za tym. Za tym, żeby…

Just to find my heart is beating

Ktoś patrzył na mnie bez strachu. Tak, jak te jasne, cyjanowe oczy.
Ciekawe, czy uda mi się złamać ich odważne spojrzenie.


SHINIGAMI

Ujrzałam go dopiero wtedy, gdy opadł piasek tańczący wokół jego wysokiej sylwetki. Stał tuż przede mną, patrząc na mnie z wyższością i przebiegłym uśmiechem. W dłoni trzymał pasmo moich włosów.
– Yo! – przywitał się, rozbierając mnie wzrokiem. Pożałowałam nagle, że nie przyszłam tu w grubym kożuchu, pięciu parach rajstop i kominiarce. – Zgubiłaś się, mała?
Uff. Z tym wyszczerzem na ryju wyglądał na skończonego psychopatę, tymczasem to chyba tylko niegroźny zboczeniec. Całe szczęście. Chociaż… Było coś naprawdę zastanawiającego w jego wyglądzie. Trochę tak, jakbym… Zderzyła się z lustrem. Niebieskie włosy? Ten świat jest aż tak mały, żeby pierwszą istotą na jaką się natknę w czeluści piekieł, był ktoś o tak samo niepospolitej urodzie jak moja?
– Tak jakby trochę. – Pozwoliłam, żeby bawił się moimi włosami. Jeśli wystarczy poudawać naiwną wariatkę, żeby go wyeliminować, zamierzałam spróbować.
– Czego tu szukasz?
Jezu. Aż mnie ciarki obsiadły. Miał naprawdę głęboki, niepokojący ton głosu. Stworzony do tego, by warczeć.
– Szczęścia? Przygód? – Zachęcająco musnęłam swój dekolt. – Faceta, który wie, czego potrzeba kobiecie?
Zaśmiał się cicho, chrapliwie, zataczając wokół mnie koło. Nagle złapał mnie za włosy, odchylając moją głowę do tyłu.
– Nie igraj ze mną, Shinigami – syknął. Poczułam jego gorący dech na odsłoniętej szyi.
Kurwa, kurwa, kurwa. Czyli przesadziłam. Nie był tak głupi, jak myślałam. Muszę być ostrożniejsza. Sprytniejsza. Jeśli mi zależy na tym, by jeszcze trochę pożyć.
– Dam ci jeszcze jedną szansę. – Jego ochrypły szept rozbrzmiał tuż przy moim uchu. – Jeśli znów mnie okłamiesz, to będzie twój koniec.
– Las Noches – syknęłam. – Szukam tego skurwiałego zamczyska…
Puścił mnie i pogłaskał po policzku. A potem poklepał upokarzająco. Trzy razy. Zapamiętałam, bo mimo, że nie bolało, z każdym klepnięciem czułam coraz większą złość. Niewyżyty, parszywy Arrancar. Ale udało mi się nie napluć mu w ryj. Głównie dlatego, że miałam poważne wątpliwości, czy dosięgnę. Skurwiel był dość wysoki.
– Grzeczna dziewczynka. Nie próbuj mi więcej ściemniać, bo następnym razem nie będę taki uprzejmy.
Co on, kurwa, wiedział o „uprzejmości”, ja się pytam.
Dzielnie zadarłam głowę, znosząc jego napastliwą bliskość. Stał teraz za mną i obejmował mnie w pasie jedną ręką, drugą odgarniając moje włosy, by mieć dostęp do mojej szyi. Nachylił się i poczułam jego zęby. Nie wiem, czy to był wylew wkurwu do mózgu, czy niebo naprawdę pociemniało.

When the sky turns grey


A może to jego obecność, drażniący zapach destrukcji, mącił mi w głowie.
– Jak będziesz dla mnie miła, to może się odwdzięczę. – Kąsał moją skórę, co, nie powiem, nie było wybitnie nieprzyjemne. – I zaprowadzę cię do zamku.
Pewno liczył na to, że w podzięce od razu padnę przed nim na kolana. Ale ograniczyłam się tylko do pełnego przyzwolenia mruknięcia, pozwalając, by bezczelnie wsuwał rękę pod moją bluzkę.
Spokojnie... Wytrzymam. Poczekam, aż mu stanie i rozum wyniesie się z jego głowy do obszernej hakamy.


ARRANCAR

Podobało mi się, że była taka wkurwiona. Jeszcze bardziej mnie to podkręcało. Próbowała mnie omotać, udawać, że mi ulega, ale aż drżała ze wściekłości. Na czym jak na czym, ale na tym się znałem. Jednocześnie dreszcze na jej skórze informowały mnie, że mój dotyk nie jest jej tak wstrętny, jak pewno chciała, by był.
Zadarłem jej bluzkę i zamierzałem sprawdzić, czy jest tak chętna jak sądziłem, że jest, ale zanim moja niecierpliwa dłoń dotarła tak daleko, wydarzyły się dwie rzeczy.
Po pierwsze, na jej odsłoniętych plecach, tuż powyżej lędźwi, dostrzegłem znajome znamię. Po prawej stronie. Co jeszcze mógłbym sobie dać obciąć? Że było identyczne, jak moja blizna, która niedawno jeszcze zasłania szóstkę – cyfrę, jaką wytatuowaną miałem w tym samym miejscu, co jej piętno.
Po drugie, ona skorzystała z mojego wahania. Jej trzęsące się ze złości ręce złączyły się, wykonując jakiś dziwny znak.
– Droga wiązania numer dziewięć – usłyszałem, a Shinigami wyrwała się z moich objęć, odwracając do mnie wykrzywioną oburzeniem, ładną buźkę.
– Obróć się w niwecz, czarny psie Rondalnini!
Przeczytaj te słowa, spal je na popiół
i rozerwij swą gardziel własnymi szponami!


SHINIGAMI

Co ten idiota sobie myślał? Że dam mu tu i teraz, na środku zgniłych piasków Hueco Mundo? Nie przejmując się publiką Hollowów?
(A nie chciałabyś, Ikari? Przyznaj, nie masz na niego ochoty? Rzucić go na ten piasek i…
CISZA!)
Everything is screaming

Naprawdę myślał, że trafił na pierwszą lepszą? Że nie potrafię skojarzyć prostych faktów? Że nic nie wiem o miejscu, do którego samotnie się wybrałam?
Ale ja wiedziałam. Arrancar ponad kopułą Las Noches równa się dziura w podłożu, która mnie wprowadzi do pałacu. I żaden imbecyl nie był mi potrzebny do tego, żeby ją znaleźć. Teraz wystarczyło iść śladem, który za sobą zostawił.
I modlić się, żeby nie wyrwał się spod paraliżującego czaru kidou, zanim na dobre nie zniknę mu z oczu.
Rzuciłam na niego ostatnie spojrzenie. Na jego twarzy wciąż malował się szeroki uśmiech, choć w świdrujących mnie kobaltowych oczach widziałam wyraz zaskoczenia. Prychnęłam ze zdenerwowania, pokazałam mu wała i wzięłam nogi za pas.
Jako standardowa niezdara, zaślepiona łzami wściekłości, nie zauważyłam, że wyrwa w podłożu zbliża się naprawdę szybko. Wpadłam przez nią z głośnym krzykiem, podziwiając w locie sztuczne, błękitne niebo.
Gdy tylko znalazłam się pod kopułą, wiedziałam, że miałam rację. Natychmiast ją wyczułam. To, że nie za bardzo umiałam ukrywać własną energię duchową miało też drugą stronę medalu – zajebiście dobrze wyczuwałam nawet starannie ukrytą moc. Taka moja pierdolona umiejętność, którą z chęcią zamieniłabym na coś bardziej spektakularnego, no, ale jak się nie ma, co się lubi… Czasem się to jednak przydawało. Na przykład teraz, kiedy wyprawa zamieniła się w ucieczkę.
Wszędzie wyczuwałam wrogie reiatsu. Balansowałam między Arrancarami, wykonując coraz to wymyślniejsze slalomy. Przez jakiś czas udawało mi się pozostać niezauważoną i we względnym spokoju przedostawałam się na coraz niższe piętra Las Noches, skąd wydostawała się witalność Shiby. W końcu jednak ktoś wychwycił moją obecność. Doczepiła się do mnie jakaś krwiożercza siła i od tej pory podróżowałam z ogonem, starając się wciąż poruszać za pomocą shunpo, by zmylić przeciwnika.
Ciągle deptał mi po piętach, nieważne jak bardzo starałam się go zgubić. Co za gnida złośliwa! Raz zobaczyłam go kątem oka. Nie spodobał mi się bestialski wyraz jego gęby. Chyba już wolałabym tego, co się dojebał na pustyni. Chociaż teraz pewno był nieźle podminowany.


ARRANCAR

Kiedy tylko uwolniłem się od krępującej, czerwonej mgły, wybuchnąłem głośnym śmiechem, od którego niemal się udusiłem, nie mogąc wcześniej wydobyć go z gardła. Śmiałem się długo, wznosząc w podzięce ręce do nieba.
Szykowała się dłuższa zabawa, niż sądziłem. I dużo bardziej interesująca. Mała Shinigami miała tupet. I – musiałem to z bólem przyznać – wykiwała mnie. A myślałem, że naprawdę na mnie leci. Cóż, nie chciała po dobroci, to będzie przez łzy. Zostawiła zadrę na mojej samczej dumie. Jak teraz ją dorwę, to już nie będę się powstrzymywać. Obudziła we mnie gniew, który znów kazał mi się zastanowić, czego właściwie chciałem.
Generalnie wolałem się napieprzać, niż pieprzyć. Do porządnej napierdalanki trudniej znaleźć sobie partnera, który nie zdechnie w parę sekund po tym, jak wyciągnę Panterę. Natomiast wyruchać można byle kogo. Do tego nie potrzeba specjalnych umiejętności. To znaczy do tego, żeby dać dupy, bo pierdolić też trzeba umieć.
Hm, jeszcze się zastanowię nad tym, co jej zrobię, jak ją złapię.
Widziałem wzniecony nad horyzontem piasek. Wyrwanie się spod zaklęcia trwało tyle, że zapewne zdążyła już przedostać się pod powierzchnię.
W porządku, niech tak będzie. Zobaczymy, czego tu szuka.
Wkurwiony i rozbawiony zarazem, ruszyłem z powrotem.

To fill the night with horror

Zalazłem ją dopiero w Las Noches. Podążałem jej zapachem, śladową ilością energii, którą znów starła się ukryć. Zdążyła się zakraść w podziemia, ale dostrzegł ją ktoś jeszcze, oprócz mnie.
Za rogiem, za którym właśnie znikła jej niebieska kita, czaił się teraz ten głupi chuj, Nnoitra. W dłoni dzierżył swoje groteskowe zanpakuto i pewno myślał już, by zapakować je w plecy mojej dziewczyny. No kurwa niedoczekanie jego.
Korzystając z sonido, natychmiast znalazłem się tuż obok. Złapałem go za ten durny łeb, który wychylił, patrząc za Shinigami i wciągając z powrotem za róg, uderzyłem nim o ścianę, aż się tynk posypał. Drugą ręką dobyłem zanpakuto, przystawiając ostrze do jego szyi.
– Ani się waż, skurwielu.
 Nnoitra zaśmiał mi się twarz, ignorując fakt, że mogę zaraz oddzielić jego pusty baniak od reszty tułowia.
– Bo co? Masz wyłączność na tą kurewkę?
– Z tego co wiem, to więcej niż jeden czerep ci nie wyrośnie, więc na twoim miejscu miarkowałbym słowa.
Żeby mu udowodnić, że nie żartuję, naciąłem nieco jego skórę, upuszczając trochę krwi. Ale ten pojeb z zadowoleniem zezował na spływającą po jego klatce piersiowej strużkę i dalej mnie prowokował.
– Coś ty taki drażliwy, Grimmjow? Zakochałeś się? Czy ci się okres spóźnia?
Zrezygnowałem z rozwiązywania tego konfliktu za pomocą katany. Nie sprawiłoby mi to satysfakcji. Schowałem Panterę i tak długo okładałem go pięścią po tym tępym ryju, aż usłyszałem, że pęka mu szczęka.

With the darkness fed


– Proszę, możesz teraz iść się poskarżyć Aizenowi-sama.
Zaskoczenie na jego twarzy podpowiedziało mi, że nie spodziewał się po mnie takiego wybuchu agresji.
– Ty gnoju… – syknął, dotykając swojej puchnącej gęby. – Kim ona jest, że jej tak bronisz?
– Nikogo nie bronię, niedojebie – prychnąłem. – Po prostu byłem pierwszy, więc się nie wpierdalaj. Chcesz, to się ustaw w kolejce.
Nie uwierzył mi, kutas. Poznałem to po tym, jak zwęził te swoje wężowe ślepie, wpatrując się we mnie, jakby sądził, że zaraz odkryje tajemnicę wszechświata.
– Co ty knujesz, Jaegerjaquez? Kto to jest? I czemu wygląda jak ty?
Mówił coraz mniej zrozumiale, w miarę jak coraz rozleglejsza opuchlizna zajmowała jego parszywy dziób.
– Co ty bredzisz? – splunąłem mu pod nogi, opierając dłoń na rękojeść Pantery, by dać mu do zrozumienia, że lepiej dla niego będzie, jeśli już zabierze swoją brzydką gębę sprzed moich oczu. – Chyba za mocno ci przypierdoliłem, skoro jeszcze chcesz prowadzić ze mną jakieś dyskusje.
Zapewne chciał powiedzieć coś jeszcze, bo znów otworzył japę, ale tylko jęknął niezrozumiale i rzucając mi pełne nienawiści spojrzenie, odwrócił się i odszedł, bełkocząc coś, co pewno miało znaczyć: Jeszcze się policzymy.
Taa, jasne. Nnoitra nie podniósłby na mnie łapy, dopóki nie byłbym umierający. Inaczej zawsze będę miał nad nim przewagę i ten spedalony frajer dobrze o tym wiedział.


SHINIGAMI

Jak to leciało z tymi życzeniami? Żeby uważać, bo jeszcze się spełnią? No, to brawo dla mnie. Wrogie reiatsu pojeba z przepaską na oku znikło, za to znowu przyplątał się ten błękitnowłosy padalec.
I will be your scarecrow


Podejrzewałam nawet, że to on przegonił tego dwumetrowego chuja. Hehe, ciekawe czemu… Nie, wolałam nie wiedzieć. Słyszałam, że wśród Espady istnieje coś takiego jak „prawo pierwszeństwa”. Polegało mniej więcej na tym, że najbardziej wygłodniały ma przywilej pierwszy zatopić kły w zdobyczy, a reszta powinna mu ustąpić i czekać na ewentualne resztki.
Yhym. Jeśli potrzebowałam jeszcze większej motywacji, żeby spiąć poślady i czym prędzej się stąd wynosić, to właśnie ją otrzymałam.
Znajdowałam się teraz w korytarzu identycznym, jak pozostałe, ale jednak coś go odróżniało od nudnej architektury reszty zamczyska. Ten korytarz był ślepy. Przede mną w oddali majaczyły jedyne drzwi. Nie rozgałęział się jak inne korytarze, przez które przebiegałam. Innymi słowy: nie było szans, by się z niego wydostać. Nie było opcji, by uciec, tak jak nie było możliwości zawrócić, by nie wpaść w ramiona żądnego krwi Arrancara. Jedyny wariant, jaki mi pozostać, to sforsować drzwi, które wieńczyły hol.
Oczywiście były one zamknięte. Nauczona poprzednimi doświadczeniami, nawet nie próbowałam w nie kopać. Jak to mówią: jak się wlezie między Arrancarów, trzeba się bawić, tak jak oni. Cofnęłam się kilka kroków i złączyłam dłonie.
– Droga zniszczenia numer osiemdziesiąt osiem.
Niebieska energia, przypominająca nieco Cero, uderzyła w blokujące mi drogę drzwi, które w tym momencie przestały istnieć. Nie czekając, jak opadnie pył, wbiłam do środka, wiedząc, że oto jestem u celu.
         Znalazłam się w pokaźnym laboratorium. Bielone, wysokie ściany, pod którymi stały stoły z najróżniejszym wyposażeniem. Szłam wzdłuż nich, a moje oczy rozszerzało przerażenie. Zaczęło się niewinnie. Na pierwszych stanowiskach walały się różnokolorowe kolby, baniaki, wypełnione jakimiś pyrkającymi płynami. Z niektórych sączyły się fantazyjne opary. Potem jakieś śmierdzące siarką eliksiry. Na moich oczach z jednej z buteleczek wystrzelił korek, a syczący, szary płyn wykipiał, pokrywając mazią cały blat. Dalej mijałam coraz wymyślniejsze metalowe narzędzia. Obcęgi, kombinerki, sekatory. Wszystko to było albo pordzewiałe albo uwalone zakrzepłą krwią. Mogłam się założyć, że widziałam wśród tego zbiorowiska narzędzi tortur nawet przyrząd służący do dekapitacji. Wzdrygnęłam się, ale przestałam poświęcać temu uwagę, gdy doszłam do drugiej części laboratorium.
Oddzielona była wznoszącymi się pod sufit metalowymi prętami, tworząc pewien rodzaj celi. Za nimi znajdowało się coś, co optymistycznie można było nazwać pokojem. Chociażby dlatego, że stało tam łóżko, w którym ktoś leżał.
Jeden migoczący krok wystarczył, bym znalazła się przy kratach, desperacko obejmując zimne, metalowe drążki.
– Mianko! – krzyknęłam.
Coś zakopane pod grubą kołdrą drgnęło i spod pościeli wyłoniła się szara, wymizerowana twarz. Pomarańczowe, kłujące kolorem po oczach włosy, teraz były matowe, jakby brudne. Straciły cały połysk. Wątłe, chude dłonie ściskały mocno krawędź pierzyny. Patrzyła na mnie z takim strachem, jakby była pewna, że zaraz zrobię jej coś złego. Gotowa natychmiast schować się z powrotem, jak małe płochliwe zwierzątko. Poczułam jak szczypią mnie oczy. Dwie gorące, wielkie łzy wydostały się spod moich powiek.
And what was right is wrong

– Mina... – szepnęłam i nogi się pode mną ugięły. Wyglądała jak cień Minako, którą znałam. Jak jej wspomnienie. Jakby całkiem ją złamali. Zniszczyli.
Czego od niej chciały te arrancarskie ścierwa?! Jak mogli ją tu więzić i…
Widok metalowych przyrządów zajął moje myśli.
Chuje pierdolone.
Splunęłam, żeby nie udławić się złością i przycisnęłam na moment dłonie do oczu, wyciskając z nich palące łzy.
Wtedy usłyszałam jej głos. Nie był tak słaby, jak sądziłam, że będzie.
– Ikari. – Spojrzałam na nią prędko, obejmując kraty, by pomóc sobie dźwignąć się do pionu. Siedziała na łóżku, wyglądała całkiem przytomnie. Wskazywała na coś za moimi plecami. – Za tobą, Hagane!
Nim zdążyłam się obejrzeć, męska dłoń zakleszczyła mój nadgarstek w żelaznym uścisku. Jednym szarpnięciem odwrócił mnie przodem do siebie.
Niebieskookie bydle. Uśmiech jeszcze nie zszedł mu z pyska. To mnie jeszcze bardziej rozdrażniło.

But innocence is gone

Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, dobyłam wreszcie katany i cięłam na odlew, prosto w jego przystojną, cwaną mordę.


wtorek, 15 kwietnia 2014

2.NIE OGLĄDAJ SIĘ ZA SIEBIE: Hide beneath the ground. (cz.1)



Tym razem nie będzie stała z boku i się temu biernie przyglądała. Nie tak jak wtedy…
Wtedy.

You close your eyes and the glory fades



2.
Nie oglądaj się za siebie.
SHINIGAMI
           
            Pora była późna, a sklep zamknięty. Ale to nie w tym widziałam problem. Najpierw profilaktycznie obeszłam cały ten czarno magiczny przybytek, ale jak na złość tylne drzwi oraz wszystkie lufciki były pozamykane. Urahara pierdolony. Co się bał, że go z cukierków ojebią? Tch.
Wróciłam do frontowych drzwi i kopnęłam je z całej siły. Tak, byłam trochę zła. Odrobinę. Naprawdę podkurwiło mnie dopiero to, że drzwi nie specjalnie przejęły się tym szturmem. Nie wyleciały z zawiasów ani nic. Kopałam, ile sił, aż mi się glany rozwiązały. A siły miałam sporo. Szyby w oknach drżały, ale drzwi nic sobie z mojej szarży nie robiły.
– Uuuuurahaaaaraaaa! – wydarłam się w końcu, podskakując na jednej nodze. Chyba wgniotłam sobie blachę z glana w stopę. – Wyłaź! Wyłaź, ty stary pierdolniku!
Uderzałam w podobne tony jeszcze przez jakiś czas, ale do drzwi już się nie zbliżałam. Po jakiś piętnastu minutach w oknie na piętrze rozjarzyło się światło. Przez chwilę widziałam kontur znajomego kapelusza tuż przy szybie, potem światło rozjarzyło się też na parterze i zgrzytnęły zamki w drzwiach.

My hour is now

– Jaggerjack… Co Ty tu, na miłość boską, robisz? I to o tej porze…?
– Potrzebuję… przysługi.
 Skrzywiłam się. Jeżeli jest coś, czego nienawidzę na tym świecie… Nie, zaraz. Jest całkiem sporo takich rzeczy. Myślę, że lista tego, czego nie znoszę, mogłaby mieć parę (naście? dziesiąt?) kilometrów. A w pierwszej dziesiątce na pewno zmieściłoby się żebractwo. Brało mnie na rzyganie, jak musiałam otworzyć ryja, by o coś poprosić. I nieważne czy chodziło o to, żeby ktoś mi podał papier toaletowy, czy uratował życie. Ale bardziej mierzwiło mnie, gdy chodziło o coś bliżej tej drugiej opcji, tak, jak teraz.
Kisuke nie był w ciemię bity i tylko krótkie spojrzenie na moją twarz wystarczyło mu, by wiedzieć, że jestem zdesperowana. A przez to wytarguje ode mnie więcej, niż to, na co zgodziłabym się w normalnych okolicznościach. Otworzył szerzej drzwi, wpuszczając mnie do środka. Przechodząc przez próg, stuknęłam kłykciami w futrynę.
– Z czego jest to cholerstwo?
– Drzwi? Z stopu tytanu i aluminium.
– Co?! Wygląda  jak zwykłe drewno!
– No, niezłe, co? – Sklepikarz spojrzał na mnie podejrzliwie. – Chyba nie próbowałaś w to kopać?
Kisuke – Ikari: jeden do zera. Cwany dziadyga.
– No, to czego chcesz?
A co się stało z starym, dobrym: „No, to czego się napijesz”? Już sobie nie zawracamy dupy konwenansami?
– Herbatki byś mi chociaż zaproponował. Albo kawy.
Szare oczy uśmiechnęły się do mnie spod pasiastego kapelusza.
– Napijesz się herbaty? Albo kawy?
– Nie. – Dmuchnęłam ze złością na niebieski kosmyk za długiej grzywki, który połaskotał mnie w nos. – Ale nie odmówiłabym szklaneczki czegoś…
– W tym domu nie znajdzie się dla ciebie alkoholu. Ani dla tego czerwonego ananasa. A zwłaszcza dla cycatej.
– To nie jest dom, tylko sklep – poinformowałam go, próbowałam rozplątać kudły z gumki do włosów, nie wyrywając sobie przy okazji połowy z nich. – Poza tym, nie wiem, o co ci chodzi.
– Nieee? Jak ostatnio wyjechałem na urlop, mieliście mi biznesu przypilnować, a zrobiliście sobie tutaj prawdziwą melinę.
– Przesadzasz. – Związałam niedbały kucek z boku, nie przeciągając go do końca, żeby był krótszy. – Chamówa i tyle. Ale dobra. Mam pytanie.
– No, słucham?
– Ty w tym nawet śpisz? – wskazałam na jego wymiętą czapkę i nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu, który wypełzł na moje usta.
– Bardzo jesteś dzisiaj w zabawowym nastroju, widzę. – Urahara jeszcze bardziej nasunął sobie ten swój łach na oczy. – Przyszłaś tu po to, żeby się z biednych ludzi nabijać po nocy?
– Nie. – Spoważniałam. – Musisz otworzyć dla mnie gargantę.
– Nie wiem czy ośmielę się zapytać: dokąd. – Przenikliwe, jasne spojrzenie zajrzało w głąb moich cyjanowych oczu, docierając do umysłu i badając myśli. Przynajmniej takie miałam wrażenie. Ale nie odwróciłam wzroku. Nie miałam nic do ukrycia, poza odważną, balansującą na granicy szaleństwa decyzją. – Wybierasz się do Hueco Mundo.
Nie zapytał. Stwierdził. Pytanie, czy wiedział już wcześniej i tylko zgrywał przede mną głupka, czy po prostu się domyślił, co też nie było znowu takie trudne.
Odkąd Minako zniknęła, nosiło mnie, jak nigdy. Jakbym w dupie miała nie mrówki, a całe kolonie robactwa. Męczyłam się tak dwa miesiące, próbując uwierzyć w bajeczki, które opowiadali nam kapitanowie i nie pozabijać tych wszystkich cieniasów, którzy powtarzali, że ona nie żyje. Raz prawie mi się nie udało. Próbowałam przekonać te tępe pały, że się mylą i w tym celu wbiłam na jakieś-tam-wielce-mi-zebranie kapitanów, żeby gadać z samym Yamamoto. Ale oni powtarzali te swoje „nieżyjenieżyjenieżyje”, aż czerwona mgła zasnuła mi oczy i byłabym dziada udusiła, gdyby mnie Abarai nie powstrzymał.

Hopelessness is sinking in

 Okay, może i tak i tak nic bym mu nie zrobiła, bo to kawał twardziela był, ale sam fakt, że próbowałam, nie postawił mnie w zbyt zdrowym świetle. Na szczęście zostało to złożone na karb mojej niepoczytalności („biedna Hagane nie może się pozbierać po śmierci przyjaciółki, były jak siostry, nic dziwnego, że jej palma bije”), ale plan mojej rewolucji wziął w łeb. Kyoraku próbował nawet wysłać mnie na przymusowy urlop. Ożeż kurwa mać! Jasne, jedyne czego potrzebowałam, to podróż na Karaiby. Nie. Jedynym, czego się domagałam, była wycieczka do Hueco Mundo.
– Tu mi jedzie – pokazałam gdzie, odchylając dolną powiekę, – a tu strzela – naciągnęłam drugą, – jak Aizen nie porwał Shiby. Oddam się za piątaka wszystkim oddziałom, jeśli ten głupi chuj jej tam nie więzi. – Sapnęłam ze zdenerwowania.– Ale pierdolone Gotei jak zwykle ruszy dupę, dopiero wtedy, jak już będzie za późno.
Konsternacja na twarzy Urahary kazała mi się przez chwilę zastanawiać, o czym ten zramolały zboczeniec teraz myśli. Nie musiałam na szczęście długo tego robić (ręka już mnie zaczynała swędzieć), bo Kisuke podniósł się z fotela i podał mi rękę, by pomóc mi również wstać.
– Otworzę ci gargantę – powiedział tylko, nim ruszył w dół, ale nie ukrył przede mną uśmieszku, który wypłynął na jego wargi. I wiedziałam, że nie tylko mi uwierzył, on… Też tak myślał. – Ale jakby co, to powiem, że mnie zmusiłaś, zastraszyłaś, torturowałaś i w ogóle napluje ci w kartotekę.
– Spoko.
– No, w końcu z takimi koligacjami rodzinnymi, nie będzie w tym nic, czemu nie można by dać wiary.
Zatrzymałam się pośrodku schodów.
– Co?
– Co co? – Urahara zadarł głowę, żeby na mnie spojrzeć. – Aha… – Przez jego twarz przemknęło zrozumienie, a z rękawa wyłonił się wachlarz, za którym ukrył uśmiech. – Nie, nic, ja nic nie mówiłem.
Zbiegłam ze schodów tak szybko, że prawie połamałam sobie nogi.
– Ty mendo. – Chwyciłam go za przód kimona, a żeby złapać na odpowiedniej wysokości i tak musiałam stanąć na palcach, by nie wyglądało to naprawdę głupio. Kolejna rzecz, której nienawidziłam – mój wzrost i gracja, jaką mi odbierał. Dlatego wolałam ludzkie ciuchy. W takich buciorach od razu czułam się nieco lepiej, ale gruba podeszwa glanów to i tak nie było wiele, jak na obowiązujące standardy. –  Nie rób ze mnie kretynki.
– Nie śmiałbym, pani oficer. Po prostu coś ci się przesłyszało.
– Ty… – Zbliżyłam do niego twarz, licząc na to, że błyskawice z moich oczu przeskoczą na jego nos albo chociaż osmolą mu brwi, ale poza tym, że Kisuke teraz zezował na mnie znad wachlarzu, nie zyskałam absolutnie nic. – Ty…
– Czy tobie się przypadkiem nie spieszyło, Ikari? – Sklepikarz powachlował się beztrosko, a dzięki temu, że stałam tak blisko, szlag trafił moją grzywkę, która znów  wyrwała się na wolność, by ograniczać mi widoczność. Odskoczyłam od niego, z opętańczą starannością zaczesując palcami włosy na lewą stronę. Strzeliłam w niego jeszcze parę razy najgroźniejszymi ze spojrzeń i poddałam się. Znałam tą jego minę. Teraz nic od niego nie wyciągnę. Ale niech sobie nie myśli, że odpuszczę ten temat.
– Spieszy – zgodziłam się, patrząc w okno, za którym zaczynało świtać. – Dawaj ten gówniany portal i spadam.

When the day has come

– Podążaj za mną, moja pani. – Znów zamachał mi tym dziadostwem przed twarzą, a kosmyki włosów radośnie uniosły się w górę.
– Palant – mruknęłam, przygładzając je prędko.
– A – Urahara odwrócił się do mnie, zanim wyszliśmy. – Nie rozmawialiśmy jeszcze o zapłacie za moją przysługę.
– Zaczęło się… – westchnęłam. – No, to do jakiej niewolniczej pracy mnie zmusisz?
– Po pierwsze: chcę informacji. Miej oczy i uszy szeroko otwarte.
– Nie mam za bardzo innego wyboru, człowieku, nie wiem czy wiesz, ale tam roi się od Arrancarów. Jeśli pokuszę się o nieostrożność, zginę prędzej niż powiem: chuj wam wszystkim w dupę.
– No oby nie. – Odsłonił niewesołą minę i przez chwilę bałam się, że będzie chciał mnie pogłaskać po głowie albo przytulić na „do widzenia”. – A po drugie… – Wręczył mi miotłę. – Wiesz co masz z tym zrobić.
– Serio? Tylko tyle?
– Tylko? Musisz wrócić żywa z Hueco Mundo.
– No, ale wiesz, ryzykujesz tak dużo… a jednocześnie tak mało, puszczając mnie tam w pojedynkę… Jak nie wrócę, nawet nikt się nie dowie, ale…– Zaczepnie odchyliłam palcem jego kosode. – Byłam gotowa na coś więcej w podzięce, niż tylko zamiatanko…
Jak Gotei nie znoszę, Urahara w życiu nie miał tak durnej miny! Śmiałam się jeszcze długo potem, wędrując zwężającym się korytarzem, po wpierdol, którego nie miałam zapomnieć, mimo usuniętych wspomnień.  
– Hagane? – usłyszałam za sobą pomnożony echem głos. – Chałupa mi się sama nie wysprząta! Możemy też wrócić do tej rozmowy o innych formach wdzięczności! Przeżyj tą eskapadę!
Zaśmiałam się w głos.
– Poluzuj gacie, Kisuke – zawołałam, odwracając się na moment. – Eskapada, Espada, jeden chuj! Oklepie im mordy i wrócę spłacić dług.
Prawie się przejechałam na tej prognozie.
A długu nigdy nie miałam spłacić, bo jedyne, co mi się przypomniało po powrocie, gdy już wróciłam do zdrowia, to płonące kobaltem, głodne oczy drapieżnika.


ARRANCAR

         W Hueco Mundo najbardziej pojebane były pory dnia. Trudno je było wyznaczyć, bez skrawka prawdziwego nieba. Wyobraź sobie, że budzisz się nagle i nie wiesz, czy już jest czas, by wstać, czy jeszcze możesz uderzyć w kimę. Chora sytuacja… I tak dzień w dzień. No idzie dostać pierdolca.

And the seasons stop

Tym razem obudziłem się za wcześnie. Wiedziałem to, bo zdzira, z którą zabawiałem się wieczorem, ciągle drzemała na skraju łóżka. Nigdy nie zostawały do rana. Zazwyczaj wynosiły się, zanim usunąłem, a jeśli nie zdążyły się pozbierać przed moim obudzeniem, czekała je przykra niespodzianka. Tak jak teraz.
Złapałem ją za włosy i ledwo rejestrując, że krzyczy, wyrzuciłem z łóżka na twardą lodową posadzkę. Nie wyspałem się przez tą pizdę. Nienawidziłem dzielić się miejscem na sen i nie zamierzałem tego tolerować. Powinna się wynieść, zaraz po tym, jak król z nią skończył. Żeby byle kurwa myślała, że może mi tu chrapać pod nosem? W moim, puchowym królestwie? Zostać na noc? Noc była tylko moja. Nią też nie zamierzałem się dzielić.
Wciąż tam siedziała, gdy na nią spojrzałem. Zasmarkała się, co chwilę pociągając nosem. Ciarki obrzydzenia przeszły mi po plecach. Pomyśleć, że jeszcze parę godzin wcześniej pozwalałem jej mnie zaspokoić. Wzdrygnąłem się.
– Co tu jeszcze rrrobisz? – warknąłem, podpierając głowę na ręce. – Spierdalaj, zanim odmaluje sobie ściany twoimi flakami.
Zawyła, bełkocząc coś pod nosem i nie dbając o części rozrzuconego ubioru, wybiegła, aż się za nią zakurzyło. Zarechotałem z satysfakcją. A niechby ją tak jeszcze inni dorwali po drodze, to może zrozumie gdzie jej miejsce
Słaba akcja to była, Grimm – skarciłem się w duchu. Od dzisiaj koniec. Nie dam sobie obciągać byle komu. Ta dziwka nie zasługiwała nawet na to, by ją tknąć paznokciem. Muszę sobie znaleźć jakąś godną królewskiego pierdolenia księżniczkę.  Tylko asortyment mi się kończył, kuźwa. Co lepsze już przebrane. Będę się musiał wybrać na łowy poza Las Noches albo przejść na abstynencję.
Aż mnie otrzepało od tej kurewsko niesympatycznej wizji.
Czyli polowanie – postanowiłem.
Doprowadzanie się do porządku i zajebistego looku, w moim przypadku, jest dziecinnie proste. Wystarczy wciągnąć hakamę na tyłek. Ale lubiłem też swoją bluzę, czy kurtkę, czy do czego to się kwalifikowała ta część garderoby. Z czymś mi się kojarzyła, ale za chuja nie mogłem sobie przypomnieć z czym i dlaczego. Trzeba było przyznać, że nie była zbyt praktyczna. Na pewno była za krótka, by spełniać swoją podstawową funkcję. Ba, nie miała nawet zamka czy guzików. Ale miałem to w dupie, bo była zajebista i do mnie pasowała, a jak się komuś coś nie podobało, to niech się odważy mi o tym wspomnieć. Dawno nie karmiłem Pantery.
Kiedy wychodziłem na zewnątrz, zawsze odruchowo zadzierałem łeb, żeby spojrzeć w niebo. Jakbym się spodziewał, że jednak dostrzegę na nim złotą kulę słońca. Naturalnie nie było na to szansy i tylko psułem sobie w ten prosty sposób humor. O ile zdarzyło się tak, że nikt wcześniej nie zdążył mi go nie zjebać. A że nie było to trudne zadanie, to sztuczne, mdłe niebo Las Noches ponosiło zazwyczaj najmniejszą winę za moje codzienne niezadowolenie. Ale miło by było się kiedyś rozczarować i obudzić pod prawdziwie niebieskim sklepieniem. Było coś takiego w otwartej przestrzeni, co niesamowicie mnie jarało. Może to jakiś pierdolony zew natury, chuj wie. Ale lepiej się czułem pod otwartym, żywym niebem. Świadomość, że tkwię tu zasadniczo w zamknięciu… W pierdolonym podziemiu… Kolejny debuff na dobre samopoczucie.

And hide beneath the ground

Musiałem się stąd wydostać choćby na moment. I szczerze jebało mnie to, czy potrzebuję na to czyjegoś pozwolenia. Robiłem to, co chciałem, a jak ktoś ma z tym problem, to trudno. Po chwili przedzierałem się już przez fałszywy nieboskłon, by wydostać się ponad kopułę.
Stojąc na zimnych piaskach, czułem się jak prawowity król tego Pustego Świata. Zamykając oczy, wziąłem głęboki oddech, napełniając nozdrza złudnym zapachem wolności. Gdyby nie zasrane obowiązki Espady, wyniósłbym się tutaj na dobre. Szare piaski i eteryczny smród Hollowów podobały mi się dużo bardziej, niż kamienne ściany pałacu Aizena.
Coś jednak ośmieliło się zakłócać tą irytującą woń Pustych. Pociągnąłem nosem, żeby się upewnić. Taaak. Coś się nie zgadzało w kompozycji piekielnego fetoru. Zakłócał ją jakiś słodki zapach, którego nie znałem. Napełniłem nim płuca, otwierając oczy i wbijając wściekłe spojrzenie w horyzont.
To było to. To mogło być to, na co czekałem. Ktoś grasował po mojej pustyni samotności. Po mojej oazie spokoju. Po moim Hueco Mundo. Jeden uzurpator to już za dużo jak na moje nerwy, tymczasem znalazł się jeszcze jeden śmiałek, by deptać po moich włościach.
Czy ich wszystkich popierdoliło? Czy nie wiedzą, że narażając się na mój gniew, w końcu skończą w szponach Pantery?
Kto tu był? Komu wydawało się, że może bezkarnie zwiedzać moje królestwo? Ten zapach… Wwiercał się w mój mózg i wydawał się być znajomy. I całkiem… Hm.
Do ust napłynęła mi ślina. O tak, poczułem głód.
To był ktoś na moim poziomie… nie, nie reiatsu. Ktoś, na podobnym poziomie wkurwienia. Och, to się robiło naprawdę ciekawe. Muszę się pospieszyć i znaleźć coś, co generuje ten sygnał, zanim ktoś inny sprzątnie mi sprzed nosa ten kąsek.


SHINIGAMI



Garganta dosłownie wypluła mnie na kłujący szary piasek, który jeszcze długo po tym jak się podniosłam, zgrzytał mi między zębami. Nie to było jednak najgorsze.

Otaczała mnie pustka. Dokąd sięgałam wzrokiem nic, tylko szara pustynia. A nad nią upiornie wielki, blady sierp księżyca. Hipnotyzował i doprowadzał do obłędu. Minęło kilka długich chwil, nim zdołałam ruszyć przed siebie, wybierając kierunek na chybił trafił. I ta cisza. Żaden wietrzyk, nic. Widok nieruchomych, rzadkich, uschniętych drzewek, które mijałam, napawał mnie dziwnym niepokojem. Było tu za cicho. Jakby coś się święciło. A ja nawet nie wiedziałam dokąd zmierzam.




And I've lost my way around



Na szczęście nie trwało to długo. Uderzyła we mnie silna, złowroga energia i natychmiast odwróciłam się w tamtą stronę. Nie mogłam złapać tchu i na moment opanowało mnie przerażenie. Zwężające się źrenice spowodowały, że pociemniało mi przed oczami. Z twarzy odpłynęła cała krew. Szybko jednak zaadaptowałam się do nowych warunków i mogłam nabrać powietrza. Energia nie kurczyła się, ktoś, kto nią epatował, nie próbował się ukryć. Mogłam się też założyć, że już wie, że tu jestem. Nigdy nie byłam dobra w ukrywaniu swojego reiatsu.

Oho. Czyli już byłam w tarapatach? Taki poziom duchowej siły nie mógł należeć do zwykłego Hollowa. To musi być Arrancar, a jeśli mam pecha, to może nawet Espada. Kurwa. Liczyłam na to, że natknę się na tych gnojków trochę później. Albo wcale. Szlag by to.

Zanim podjęłam decyzję, czy nie lepiej wziąć nogi za pas, póki jeszcze nikt mi ich nie połamał, zobaczyłam jak daleko przede mną, w miejscu, w którym pustynia styka się z atramentowym niebem, unosi się piasek. Gdybym była trochę bardziej naiwna, pewno miałabym nadzieję, że to tylko piaskowa burza, ale byłam pewna, że zbliża się coś dużo gorszego. Nie miało sensu uciekać. Pozostało mi założyć ręce na ramiona i czekać, aż destruktywna moc zbliży się na tyle, bym mogła się jej przyjrzeć.