sobota, 24 stycznia 2015

14. TACY SAMI: And clenching your fist (cz.3)


 Edytowałam tą ostatnią część czternastki pół dnia, nic lepszego nie wyszło. Oficjalnie stwierdzam kulminację gimbazjalizmu w Drodzę właśnie w tym rozdziale. Z radości idę odstrzelić sobie łeb, cya!
Aha! Bardzo mnie kusiło wyjebać już tą psychodeliczną Chelseae (nie mam za chuj pojecia jak to sprobowac odmienic, dzisiaj bedzie mi juz ciezko nawet pl znakow uzywac) na Rrrrrrriot! Ale stwierdziłam, że psychodela jeszcze nie minęła, więc pomęczcie się ze mną. Ale kurwa Riot mi się wczepiło w mózg jak małą pirania i och! Mam ochotę... Nie wiem... coś... zniszczyć, o. ;)
Pomódlcie się za mój zdezelowany mózg, w którym mnożą się wilki, błagam.
No właśnie, ja tez sie pytam, gdzie do cholery jest Urahara?!
*Idzie pomyśleć*
___________________________
Po trzech godzinach w kozie była naprawdę szczęśliwa, kiedy wreszcie mogła opuścić klasę. Profesor Thoth przez całe popołudnie czynił upokarzające uwagi na temat jej wyglądu, zachowania, kultury osobistej, a raczej jej braku i miliona innych bezpośrednio dotyczących Hagane szczegółów, mrucząc to wszystko do siebie pod nosem, lecz na tyle głośno, żeby Ikari zalewała krew. Za każdym razem, gdy puszczały jej nerwy i wdawała się z wychowawcą w bezsensowne pyskówki, dostawała karne piętnaście minut wydłużające jej szlaban. W końcu uzbierało się tego tyle, że musiałaby siedzieć w szkole do trzeciej w nocy. Kiedy wreszcie do niej dotarło, że działa na swoją niekorzyść, zacisnęła zęby i przez ostatnią godzinę siedziała cicho i chociaż robiła się coraz bardziej purpurowa na twarzy, nie dała się więcej sprowokować. O godzinie szesnastej piętnaście profesor Thoth skończył sprawdzać wszystkie zaległe kartkówki i łaskawym skinieniem dłoni przegnał ją sprzed swego surowego oblicza, nakazując dziewczynie stawić się w jego gabinecie następnego dnia o tej samej porze. Zanim trzasnęła za sobą drzwiami, usłyszała jeszcze, że profesor ma zamiar zostawać z nią po lekcjach tak długo, aż odrobi karę i że jak ją rodzice nie wychowali, to on to zrobi, a rękę ma ciężką.
Mimo, że była już na zewnątrz, wciąż słyszała głos nauczyciela. Nie mogła się oprzeć, żeby nie zacząć go przedrzeźniać, robiąc głupie miny do zamkniętych drzwi i udając, że rozmawia z własną dłonią, stukając kciukiem o pozostałe palce i formując z niej coś na kształt paszczy. Thoth prawie ją na tym przyłapał, bo wyszedł zaraz po niej, dźwigając w naręczu stosik papierów. Hagane ukucnęła tak szybko, jakby ktoś krzyknął „Padnij!” i przez następne pięć minut udawała, że rozwiązały jej się trampki. Mimo rozlegających się nad nią chrząknięć nie podniosła głowy, dopóki wychowawca nie odszedł. Przestała na zmianę zawiązywać i rozwiązywać sznurowadła dopiero, gdy kroki Caduceusa zupełnie ucichły.
– Już sobie poszedł – usłyszała za sobą znajomy głos, przebijający się przez gwar uczniów, opuszczających szkołę po ostatnich lekcjach.
Obejrzała się powoli za siebie, bo ten głos mógł należeć do dwóch osób, które znała, a jednej z nich miała szczerą nadzieję nie oglądać przez najbliższy czas.
  Na ustawionej przed klasą ławce siedział chłopak z głową zadartą w górę tak mocno, że niewiele brakowało, a opierałby czołem o ścianę. Teraz powoli ją opuszczał i namierzył Ikari ciemnoniebieskim spojrzeniem. Mimo, że z jego nosa wystawały dwa zakrwawione tampony, uśmiechał się szelmowsko, jakby wygrał w Turnieju Tekena i to bez żadnych cheatów. Wyciągnął tamującą krew ligninę i wyrzucił ją do kosza. Wstał, wyprostował się na całą swoją imponującą, koszykarską wysokość i podszedł do kapitan. Od niechcenia, jakby robił to codziennie i od bardzo dawna, ujął jej podbródek w wielką, opaloną dłoń i złożył na jej ustach krótki, niedbały pocałunek, który opanowały tylko pary egzystujące w długoletnich związkach.
– Zgłupiałeś? – syknęła Ikari. – Chyba nie wziąłeś sobie tego wszystkiego za bardzo do siebie, co?
– Ani trochę. – Aomine uśmiechnął się łobuzersko. – Po prostu wszedłem w rolę. Sama powiedziałaś, że zależy ci na popularności.
– No… tak – przyznała Hagane, a Daiki wziął ją za rękę i zaczął torować im drogę przez zatłoczony korytarz.
Coraz więcej głów odwracało się za nimi i coraz więcej szeptów rozbrzmiało wokół, gdy Aomine prowadził Ikari środkiem korytarza. Była pewna, że jeszcze zanim wyszli z budynku, wszyscy w szkole wiedzieli już, że Aomine Daiki, gwiazda szkolnej koszykówki, wreszcie znalazł sobie dziewczynę. Z porządnym biustem na dodatek czyli generalnie dopiął swego. Kilka uczennic, które minęli po drodze, otwarcie się rozpłakało na widok ich złączonych dłoni, a może piersi Hagane, bo żadna z nich nie miała się czym pochwalić. Kiedy wyszli przed osławioną akademię TouTou, Aomine na oczach całej szkoły chwycił ją za tyłek.
– To co, idziemy do mnie? – zapytał z błyskiem w oku.
– Nie przeginaj – ostrzegła Ikari. Bardzo korciło ją, żeby dać mu w pysk, ale dzisiaj nauczyła się, że nie warto dawać sobą manipulować, więc znów zdecydowała się zacisnąć zęby i jakoś to znieść. Przynajmniej do czasu, aż wszyscy stracą ich z oczu… – Nigdzie z tobą nie idę.
– Masz coś lepszego do roboty?
– Jasne.
– Spoko. Chciałem tylko być dobrym kumplem.
– Aż za dobrym. – Kiedy uznała, że oddalili się na wystarczającą odległość, strzepnęła jego dłoń ze swojego pośladka, bo Daiki najwyraźniej nie uważał, żeby to było konieczne. – Zrób tak jeszcze raz, to cię zabiję.
– Zrobię – powiadomił ją Daiki, nie próbując kryć ani swoich planów, ani ogólnego zadowolenia z sytuacji. – A ty mi na to pozwolisz, bo z jakiegoś powodu zależy ci na wiarygodności.
– Masz rację. Ale po wszystkim i tak cię zabiję.
Po wszystkim, mówisz? Podejrzewam, że wtedy to już będę mógł spokojnie umierać. Spełniony i szczęśliwy.
Jego niski, espadowy głos nasączony był dwuznacznością. Ikari nie miała pojęcia co mu na to odpowiedzieć, więc tylko prychnęła gniewnie i przyspieszyła kroku, a chłopak zaśmiał się i wyciągnął długie ramię, żeby ją pochwycić.
– Poczekaj. Mówiłem serio.
– W którym momencie? – wystraszyła się Jaggerjack.
– No, chodźmy do mnie. Chyba nie zamierzasz wracać do tych frajerów? – Aomine popatrzył na nią wzrokiem, który zwykle rezerwuje się dla ostatnich naiwniaków. – Gdzie ty się w ogóle podziewasz? Bo nie jesteś stąd, no nie?
– Nie. – Ikari zastanowiła się co mu odpowiedzieć, żeby za dużo nie nakłamać, ale i nie musieć narażać się na niepotrzebne kpiny, wyznając, że jest kapitanem jednego z trzynastu oddziałów obronnych Seireitei, krainy Bogów Śmierci, więc tak w sumie… to mów mi Bogu. – Wynajmujemy pokój w Chelsea Hotel.
– W Chelsea? – parsknął Daiki.
– To źle?
– To nie Nowy York. Nasza Chelsea nie jest zbyt… sterylna. Jeśli chcesz być moją laską… nawet fikcyjną… nalegam, żebyś się stamtąd wyniosła. Nie chciałbym się zarazić jakąś francą.
– Cham! Choćby mnie miało poskręcać, to nie masz co liczyć, że dojdzie do sytuacji, w której miałbyś okazję zarazić się ode mnie czymś innym, niż kacem!
– Mimo wszystko nalegam.
– To gdzie mam iść? Co? Zamieszkać z tobą i twoimi rodzicami?
– Cieszyliby się, nigdy jeszcze nie sprowadziłem do domu koleżanki. – Puści do niej oko, a Ikari tylko zacisnęła usta. – A gdybyśmy w nocy trochę postękała coś w stylu „Daiki-chan, nie przestawaj”, przestali by się zastanawiać, czy wszystko ze mną okay.
– Ostatni raz cię ostrzegam, Aho.
– Bo co zrobisz?
– Zacznę zabijać. Mówiłam. – Kapitan spojrzała na niego groźnie, ale Aomine nie wyglądał na przejętego.
– Mam kolegę, który mieszka sam – kontynuował. – Raczej nie będzie miał nic przeciwko współlokatorce. Może i mi się uda tam pomieszkiwać. Na pewno będzie ci tam lepiej.
– No dobra – zgodziła się po dłuższej chwili Hagane. – I tak nie zamierzałam spać w jednym pokoju z tą hałastrą.
Do hotelu Chelsea schodziło się po schodkach wąskim korytarzykiem ozdobionym porwanymi ogłoszeniami o minionych koncertach i filmach, które leciały w pobliskim studyjnym kinie dwa lata temu. Kiedy tylko pchnęła przeszklone drzwi…
– Jest nasza gwiazda! Jak się podobało w kozie?
– Podobno wylądowałaś u dyrektora i poderwałaś najgorętszy towar w Toutou!
I remember you well in the Chelsea Hotel
You were famous, your heart was a legend
– Plotkary – mruknęła Hagane, a spojrzenie Ikkaku i Yumichiki przeniosło się na wchodzącego za Ikari Daikiego.
– To on? To ten Ahomine, z którym będziemy grać? Idol młodocianej, nieprofesjonalnej koszykówki…
– …który skopie wam dupska w pierwszych minutach meczu.
– …w którym zadurzyła się w nasza pani kapitan?
– Czy to się nie ociera o pedofilię? – Ikkaku postanowił wzbogacać dyskusję swoimi błyskotliwymi spostrzeżeniami, których uroku Ikari jednak nie doceniła.
– Chryste Panie, dobrze, że się stąd wynoszę.
– Że niby co robisz?
– Zabieram się stąd, bo się nie da.
– O nie, nigdzie się nie wybierasz!
– Ej, łysy, zostaw ją. Ona idzie ze mną.
– NO CHYBA NIE! I ja nie jestem…
– On nie jest łysy.
– Aha… To przepraszam. Chemioterapia? Bardzo mi przykro.
– W dalszym ciągu Ikari nigdzie z tobą nie idzie.
– Nie? No to patrz.
Hagane zakasała rękawy i zniknęła w pokoju 6b, dokąd odholowano jej rzeczy, które Grimmjow wyrzucił ze „swojego” pokoju. Aomine chciał podążyć za nią, żeby pomóc jej się spakować, ale Madarame i Ayasegawa zagrodzili mu drogę. Obydwoje założyli ręce na ramiona i zadzierali łby, by móc patrzeć mu w twarz. Niezręczną ciszę przerwał Yumi, wyrywając się z bardzo spostrzegawczym spostrzeżeniem:
– Grimmjow cię zniszczy.
– Dzięki za cynk.
– Nie tylko ciebie. Zniszczy was obojga, jeśli nie dasz Hagane spokoju.
– Hahaha. Niech spróbuje. To, że raz mi rozwalił mordę…
– Nie martw się, zrobi to jeszcze nie raz. I lepiej się módl, żeby nie połamał ci czegoś jeszcze.
– Tego na czym mi najbardziej zależy, raczej nie można złamać.
Aomine się nie uśmiechał, za to śmiały się jego oczy.
– Mówimy o twoich kolanach, głupku. Podobno ciężko się robi karierę z przestrzeloną rzepką.
– Ktoś będzie do mnie strzelał?
– Być może.
– Macie pozwolenie na broń?
– Nie, ale…
– A macie broń?
– Nie, ale…
– To jak chcecie strzelać? Ze stawów? – Kiwnął głową na Ayasegawę, który wyłamywał sobie palce, udając twardziela.
– Grimmjow nie potrzebuje…
– Ten Grimmjow to jakiś wasz samiec alfa?
– A czy pantery to zwierzęta stadne?
– Co?
– Co?
– To ja się pytam „co”! Nie wiem co bierzecie, ale bierzcie tego połowę! I przekarzcie temu waszemu etatowemu twardzielowi, że jest po prostu głupi, skoro myśli, że można mnie pokonać bez żadnej strategii! – Aomine również skrzyżował ręce i teraz wszyscy trzej wyglądali, jakby uciekli z planu niskobudżetowej produkcji opowiadającej o porachunkach nieletniej mafiozy z burdel mamą i jej łysym alfonsem. – Jedynym, który może mnie pokonać, jestem…
– Stulże dziób, Daiki, niesie się po całym hotelu. – Zza drzwi wyszła Ikari i rzuciła w chłopaka niedopiętą torbą, z której wysypywały się ciuchy.
– I kto to mówi – mruknął Madarame.
Młody koszykarz schylił się, żeby podnieść czarny, koronkowy stanik, który wypadł z torby. Przyglądał mu się uważnie, po czym niczym pies tropiący, ponownie się schylił, znajdując wśród rozrzuconych ubrań czarne figi do kompletu.
– Tylko się nie pośliń. – Jaggerjack wyrwała mu swoją bieliznę, bo Aomine przestał kontaktować, oglądając ją pod różnymi kątami. Zanim osobiście zapakowała je do swojego bagażu, ostatni raz zamachała stanikiem przed twarzą Daikiego, który śledził jego wahadłowy ruch glodnym spojrzeniem. – Radzę zapamiętać, bo to jedyna okazja, w której możesz go sobie obejrzeć.
– Nie ma sprawy. Następnym razem nie będę mu się przyglądać.
– Nie będzie żadnego następnego razu. Poza tym nie wierzę, że byłbyś w stanie się powstrzymać.
– Nie zamierzam się powstrzymywać. Zamierzam jak najszybciej się go pozbyć i przyglądać się…
– DOSYĆ! – wrzasnęła Hagane i trzepnęła Daikiego biustonoszem w głowę. – Jeszcze słowo, a nigdzie z tobą nie pójdę. Nie jesteś mi na gwałt potrzebny.
– A szkoda.
– Mówię serio. Po tych dziadygach przynajmniej wiem czego się mogę spodziewać. – Obrzuciła wzrokiem oficerów, ale mieli oni tylko odrobinę mądrzejsze wyrazy twarzy od Aomine. Ich wzrok też utkwił w rekwizycie, którym posługiwała się Ikari również przy gestykulacji. – A może nie. Może jednak wolę pójść z tobą. W końcu jestem tylko biedną bezbronną kobietą i jeśli mam się dać zgwałcić to wolę tych wysportowanych, a nie jakiś starych pryków. Tylko nie traktuj tego jako przyzwolenie – wycelowała w Aomine palcem. – Bo to nie był żaden komplement. Nie jesteś w moim typie.
You told me again you preferred handsome men
But for me you would make an exception
– Aha. – Daiki udał zmartwionego. – Chodzi o kolor włosów, tak? Nie lubisz niebieskiego?
– Dowcpiniś.
– Oj, żebyś wiedziała. DoWcipniś ze mnie nie z tej ziemi.
– Kiedyś kogoś wkurzysz tymi kiepskimi żartami i dostaniesz celnego kopa w miejsce, którego już nigdy nie skojarzysz z dowcipkowaniem.
– Grozisz mi?
– Nie mam czasu na pierdoły – fuknęła. – Mam coś jeszcze do zabrania z kuchni, a ty tu czekaj – oznajmiła władczym tonem. – A to zostawcie sobie na pamiątkę – rzuciła w Yumiego czarnym stanikiem i ruszyła w głąb hotelowego korytarza, pośrodku którego znajdowała się ogólnodostępna kuchnia.
Aomine westchnął ciężko i zasiadł w przystawionym przy recepcji fotelu.
– Możecie już przestać – rzucił, zerkając na wciąż stojących w bojowych pozycjach oficerów jedenastki.
– Proszę?
– No, jak wy to mówicie… Luuuz, Byakuya? – zasugerował. – Weźcie na wstrzymanie. Teraz ja będę miał na nią oko.
Oficerowie jedenastki unieśli brwi i popatrzyli na siebie, a potem oboje parsknęli śmiechem.

TYMCZASEM W KUCHNI…

– TERAZ JA BĘDĘ MIAŁ NA NIĄ OKO!
– Myślałem, że przestałeś się angażować.
Podniesiony głos Szóstego Espady i znużony, dwuznaczny pomruk porucznika szóstego oddziału wystarczyły, żeby zamarła. Zamiast wejść do kuchni, przywarła plecami do ściany, nadsłuchując.
– Ja się nie angażuję, ananasie.
– Ale i nie wycofujesz.
Rozległo się typowe prychnięcie Arrancara.
– Tch. Wycofać się? Zostawić was, bandę partaczy, żebyście znowu nawalili?
– O czym ty…
– MIELISCIE JEJ PILNOWAĆ!
– Pilnujemy.
– W jaki sposób?! Zniknęła wam z oczu prawie na pół dnia!
– No i co?
– I gówno! Nie czuliście, jak pachniała? Miała na sobie ślad innego reiatsu…
– Zdaje się, że znacie się z tą blondyną, która zdaję się, udaje uczniaka tak samo jak Hagane i zdaję się, że to ona mogła zostawić ten ślad, bo zdaję się, że widzieliśmy jak Ikari spada ze schodów wprost w jej ramionach.
– To nie to. Coś przeklętego zaszyło się w tej budzie.
– Przeklętego? Co ty się jakiejś dekadenckiej poezji naczytałeś? Czy po prostu wpadasz w histerię?
– A czy ty aby nie masz ochoty podzielić losu twoich braci? Z chęcią cię pokroję w plasterki i zapuszkuję.
– Co ty się tak spinasz?
– Czy ty myślisz, że ja naprawdę nie mam co do roboty, więc z nudów gram sobie z wami w jakąś pierdoloną koszykówkę?
– A nie? – Ikari bez trudu mogła sobie wyobrazić, jak wytatuowane brwi porucznika się unoszą. – Myślałem, że trenujesz, bo tak bardzo zależy ci na tym, żeby Hagane zrobiła ci dobrze.
Po tych słowach zapadła cisza. Grimmjow albo gotował się do ataku albo myślał nad ripostą, a Ikari jeszcze nie była gotowa, żeby wkroczyć w tą dyskusję. Zdrapywanie tynku ze ścian pomagało jej panować nad ogarniającą ją powoli chłodną furią. Niezrażony więc niczym Abarai, któremu nikt nie zdecydował się przerwać, ciągnął temat dalej.
– Powiedz no, Grimmy… Mogę tak do ciebie mówić? Używasz po mnie niezłego towaru, więc chyba jesteśmy na jakimś tam etapie zażyłości… Więc powiedz no... Dawałeś jej radę? No wiesz, w łóżku?
Rozległ się syk otwieranej zawleczki z piwa. Zapewne nie pierwszego, skoro chłopcy wjechali na takie tematy.
– A co, ty nie?
Proszę, więc dajesz się wciągnąć w tą durną rozmowę. I teraz dwie Szóstki będą sobie siedzieć i opowiadać, jak to jest z Ósemką.
You fixed yourself, you said, "Well, never mind
We are ugly but we have the music"
Cichy śmiech Abaraia jeszcze na chwilę ją powstrzymał. W sumie była ciekawa co mają do powiedzenia. I tak ich pozabija, to było ustalone, ale może dowie się o swoim życiu czegoś nowego, tak przy okazji.
– Niezła jest, co? – zapytał Renji rozmarzonym tonem. Przerwał na moment, żeby siorbnąć kilka długich łyków. – Przy tej całej swojej… no cóż, Stalowości… Potrafi zauroczyć. Jesteśmy na to żywym przykładem. Zwłaszcza ty.
– Bo?
– Bo nawet ty daleś się w to wciągnąć. Zbałamucić wiecznie rozgniewanej i nie do końca obliczalnej pani kapitan. Ale kiedy widzisz jej drugą twarz… Takie zestawienie fascynuje, hm?
– Nie wiem o czym mówisz – zapewnił Jaegerjaquez, ale nawet na sceptyczny zmysł Ikari powiedział to trochę zbyt szybko i zbyt obojętnym tonem.
– Wiesz. I boisz się, że tak naprawdę nie jesteś jej potrzebny, dlatego chcesz udowodnić, że jednak nie da sobie bez ciebie rady.
– Nie muszę niczego udowadniać. To jest fakt. Tylko ona jest za głupia, żeby to przyznać.
– Za dumna, Szósty, tak samo, jak ty.
– Weź się odwal. Nie będę z tobą gadał o… – Jaegerjaquez urwał.
– O tym, czego pragniesz? O walce, którą kochasz, w której możesz się nią zmierzyć, a potem… Przyznaj no, Grimmjow. – Huknęła odstawiana na stół pusta puszka. – Nie byłeś przez moment po prostu kurewsko szczę…
– Zamknij rrryj. – Mogłaby przyrzec, że gardłowe warknięcie Espady wprawiło w wibrację ścianę, o którą się opierała.
– Dalej udajesz twardziela? Jesteśmy tu sami, nie wstydź się – parsknął porucznik. – Nie mów, że nigdy cię nie ruszyło, jak po wszystkim leżała na twoim ramieniu i miała siłę tylko na to, żeby mruczeć przez następne pół godziny. – Założyłaby się o wiele, że mówiąc to Renji celował w Szóstego palcem. – Bez ściemy. To bierze każdego. Cwana furiatka nagle wychodzi z roli kapitana i zdaje się być taka… Taka po prostu Hagane. Pozostaje tylko ten dziki uśmiech, ale jest inny, prawdziwy, a z oczu znika gniew. Kojarzysz? Zresztą… Co ty możesz wiedzieć. Nie znasz jej tak długo jak ja.
– Może nie znam jej dłużej, ale może znam ją lepiej.
– Taak? Po czym wnosisz?
– Bo po mnie nie mruczała przez jakieś marne pół godziny tylko całymi godzinami, oferrrmo.
– Tak? – Wyczuła narastające w pomieszczeniu napięcie, mimo że nie było jej w środku. – Nie wiem, czy jest się czym chwalić.
Cisza.
– Do czego, kurrrwa, zmierzasz? – Tym razem nie miała wątpliwości. Warkot, który wydobył się z gardła Arrancara sprawił, że ściany zadrżały.
– No wiesz. Kiedy była ze mną, po wszystkim najczęściej nie miała siły nawet mruczeć.
No i zaczęła się licytacja…
Dłoń Ikari poruszyła się niczym samodzielny organizm i wdrapała się z głuchym plaskiem w okolice jej twarzoczaszki.
– No co ty nie powiesz? Bo kiedy ja z nią kończyłem, nie była w stanie nawet poruszyć małym palcem.
– Tak? A ze mną miała od razu ochotę na drugą rundę. Wiesz, nie wykręcała się, że już nie może czy coś…
– Ona się nie wykręcała. Była wyr… – Dźwięk gniecionej puszki zagłuszył na sekundę Szóstego. – …do nieprzytomności i mogłem z nią robić co chciałem.
– Widzisz, a JA za to JEJ pozwalałem robić ze sobą, co chciała… Coś mi mówi, że na takim układzie wychodzi się lepiej. Wiesz, kiedy druga strona też się angażuje.
– Czy z tobą też angażowała się tak bardzo, że próbowała mówić z pełnymi ustami?
Szurnęło odsuwane po podłodze krzesło.
Hagane westchnęła. Jeśli zaraz nie zainterweniuje, ci idioci pozabijają bez jej udziału, a tego by nie zniosła.
– Co masz na myśl? – Głos Abaraia przestał być zaczepnie złośliwy. Teraz nie brzmiały w nim nawet ironiczne nutki wesołości.
– Sam chciałeś, żebym się zwierzył. To teraz siadaj na dupie i słuchaj, a ja ci poopowiadam, jak rżnąłem twoją dziewczynę, a ona zdzierała ze mnie ciuchy jak obłąkana i obciągała mi pod prysznicem.
Znów cisza, ale przedzierało się przez nią coraz głośniejsze zgrzytanie zębami.
– Wiesz, że kiedyś Ikari miała inną komendę przywołania zanpakuto? – zapytał Abarai, a nieustające zgrzytanie wskazywało, że widocznie nie był w stanie rozewrzeć szczęk ze złości. – Taką samą jak ja. Wiecznie się kłóciliśmy, kto miał ją pierwszy, aż w końcu jej wytłumaczyłem, że „zawyć” to może tylko pode mną, nocami. I wyła. Żałuj, że nie wpadłeś w zeszłe święta do Seireitei, mógłbyś posłuchać. Robiliśmy z Ikari świąteczne pierniki. Twoja dziewczyna ma do tego talent. Widziałeś kuchnie w ósemce? Wyobraź ją sobie obtoczoną w mące. Nie mówię o kuchni. Wyobraź sobie swoją Jaggerjack. Wyobraź sobie, co z nią robiłem.
Zaszurało kolejne krzesło. W chwilę potem rozległ się grzmot, jakby ktoś rozwalił je o ścianę. Kiedy Ikari wkroczyła do kuchni, Renji z Grimmjowem chwycili się już przez stół, więc kapitan wskoczyła na niego i na zmianę celowała w nich kataną.
And clenching your fist for the ones like us
Who are oppressed by the figures of beauty
– Skończeni frajerzy z klubu złamanych serc. Chciałam poczekać, żeby usłyszeć, czy zamierzacie się mną w końcu jakoś podzielić, czy co… Ale skończyła mi się cierpliwość, więc was uprzedzę. Daiki!
W holu rozbrzmiało człapanie i w progu staną wysoki chłopak.
– No? – zapytał, patrząc niepewnie na Ikari. – Czy ta zabawka ma jakiś atest bezpieczeństwa? – Wskazał na katanę.
– W stu procentach. A teraz bądź tak dobry i powtórz tym panom, co ci powiedziałam.
– „Łapy precz”?
– Nie, to drugie.
– „Zrób tak jeszcze raz, to cię zabiję”?
– To drugie drugie.
– „Stul dziób, Daiki”?
– Boże, jaki ty jesteś tępy.
– A. Masz na myśli to, że chcesz uda… – Morderczy wzrok Hagane wystarczył, żeby Aomine zrozumiał – udaremnić innym laskom z budy zdobycie mnie, bo chcesz mieć mnie tylko dla siebie?
– I?
– Idziemy do mnie na chatę, bo jesteś moją dziewczyna, a swoje dziewczyny zawsze zabieram do siebie na chatę? – Psychopatyczny uśmiech rozjaśnił twarz Aomine.
– Dziękuję. Jakieś pytania? Nie? No to świadek jest wolny. – Zabrała z suszarki swój ulubiony kubek z insygniami oddziału ósmego i rzuciła nim do Aomine, który wykazał się swoim refleksem i złapał go bez większy problemów jedną ręką. – Możesz odejść. Zaczekaj na mnie jeszcze dosłownie kilka sekund.
Aomine postanowił się nie spierać. Uznał chyba, że taktyka Ikari przynosi jednak jakieś rezultaty, bo tylko rzucił Szóstemu zwycięskie spojrzenie i nie wyrywał się, by oddać mu za rozbity nos. Ikari chciała iść w jego ślady, ale złość jaka w niej rozgorzała po podsłuchaniu rozmowy na swój temat, sprawiła, że o czymś sobie przypomniała.
– Renji, chyba jestem ci coś winna – odezwała się, wciąż zaciskając w dłoni Shiraiona.
– Jesteś mi krewna sporo przyjemnych rzeczy. – Uśmiech tylko przez moment zagościł na ustach Abaraia, by po chwili przeistoczyć się w grymas bólu, gdy pięść kapitan ósmego oddziału, wciąż zaciskając się na rękojeści swojego zanpakuto, uderzyła go w żołądek, ale choć brakło mu tchu, nie zwinął się z bólu, na co miała nadzieję Hagane.
– Wiedziałem, że ciągle ci na mnie zależy… – wydusił z siebie, prostując plecy.
– Zależy mi, żeby twój głupi pysk pozostał krzywy.
– Myślałem, że chciałabyś znowu powyć. No wiesz, tak jak za starych dobrych czasów…
– Myślałam, że wiesz, że moje przywołanie już się zmieniło. – Przystawiła ostrze do policzka porucznika. – Pamiętasz, jak brzmi teraz? – Nie odpowiedział. – Skowycz, Shiraion.
Cztery stalowe pazury oparły się szczękę Renjego.
– Lepiej ci jak bezsensu grozisz ludziom? – zapytał Abarai, nie okazując ani odrobiny konsternacji. Ikari zwalała winę za to na alkohol, bo lekceważnie jej, kiedy tyle wysiłku kosztowało ją to, by nie pociąć czerwonowłosego na kawałeczki, nie było racjonalnym pomysłem.
– Trochę.
Tatuowane brwi Abaraia wygięły się w wyrazie rozbawienia.
– Przejdzie ci, jak upuścisz mi trochę krwi?
– A może jej przejdzie, jak w końcu powiesz prawdę? – Na dźwięk nowego głosu Ikari natychmiast skierowała tekagi w drugiej ręce w stronę drzwi, w których stała Kurosaki. – Zrób to i niech ten cyrk się skończy.
– Prawdę o czym? Że jesteś w łóżku lepsza od  niej? – drwił Renji i zanpakuto Hagane oparło się na jego piersi, ale to też go nie wystraszyło. – Że woli moje sztuczki od zalotów tego przygłupa? – Grimmjow dołożył do krtani porucznika swoją Panterę. – Że jesteście po jednych pieniądzach? – Ostatnie pytanie zadał patrząc raz na Jaegerjaqueza, raz na Jaggerjack.
– Wszystko to gówno prawda – odpowiedziała Ikari.
Podpity porucznik tylko zachichotał. Najwidoczniej zdążył mu się uruchomić syndrom nieśmiertelności, bo wciąż nic nie robił sobie z grożącego mu niebezpieczeństwa, tak jakby Grimmjow i Ikari należeli do najbardziej znanych mu z opanowania osób na świecie i najwyraźniej nie wierzył, że naprawdę może im się omsknąć ręka. Za to Minako nie miała z tą wiarą żadnych problemów i już w momencie, w którym Ikari uwolniła zanpakuto, złapała za rękojeść własnej katany. Ponieważ sytuacja się zaogniała, zdecydowała się przystąpić do interwencji, bo mimo że z Renjego wyszedł kawał gnoja, wciąż pozostawał gnojem aktualnie nieuzbrojonym.
– Ichigo! – zawołała, wchodząc między Renjego, a Hagane. Nie była taka głupia, żeby stawać naprzeciw reprezentantów kapitanatu Gotei i Espady w pojedynkę. Po pierwsze nie starczyłoby jej rąk. Po drugie umiała liczyć. Było dwóch na jednego, bo Abaraia nie można było dzisiaj zaliczać do grona wojowników, zwłaszcza, że kisił swojego Zabimaru gdzieś po walizkach w pokoju. – Ichiiii! Pozwól no na moment!
Ale zanim Ichigo stanął w drzwiach, Ikari zdobyła się na to, żeby zabrać dobrowolnie swoje tekagi sprzed twarzy porucznika szóstego oddziału.
– Spokojnie. Nie będę się poniżać do tego, żeby atakować nieuzbrojonego wroga. – Zapieczętowała broń i już chciała wyjść, ale Ichigo zatarasował jej drogę, więc jeszcze usłyszała słowa Renjiego.
– A więc teraz oficjalnie jesteśmy wrogami?
Odwróciła się do niego przez ramię.
– Chyba nie myślałeś, że po tym wszystkim dalej będziemy się przyjaźnić. – Obrzuciła i jego, i Minako zdegustowanym spojrzeniem.
– Ikari, to naprawdę nie było… – Minako raz jeszcze próbowała się wytłumaczyć.
– Zamknij się, Kurosaki. To twoja zdrada zabolała mnie bardziej.
– Ale Ikari, zdrada…? Ty i Renji przecież już nie od dawna…
– Dlatego mówię, że to twoja zdradza, bo o tego łotra – machnęła na Abaraia schowanym do pochwy zanpakuto – nie dbam. Ja nie leciałam pocieszać twojego kapitana, po tym jak odstawiłaś go na jedną półkę z Uraharą. – Widząc, że Minako nie rozumie, o czym do niej mówi, westchnęła ostentacyjnie i wyjaśniła cierpliwie: – No nie tak nazwałaś Hitsugayę? „Sprzedawczykiem”? A kim jest Kisuke? Nie siedzi czasem za ladą w tej swojej zapyziałeś melinie? No. Taki żart słowny.
– Widzę, że szlifujesz czarne poczucie humoru
– Nic innego mi nie pozostało. – Ikari przeprosiła warknięciem stojącego w drzwiach Zastępczego, a kiedy się odsunął, odeszła.
And then you got away, yeah, didn't you babe
You just turned your back on the crowd
– Coś mi się wydaje, że długo jej nie zobaczymy – przepowiedziała Minako, ogarnięta dziwnie melancholicznym przeczuciem. Naprawdę dobrze się znały z Jaggerjack. Zwykle gniewała się mocno, ale krótko. Jeśli do tej pory jej nie przeszło… – Zrób coś. – Walnęła Abaraia tępa krawędzią ostrza, ale on tylko wzruszył ramionami. – NO ZRÓB COŚ, DO CHOLERY! W KOŃCU TO TWOJA WINA!
Ku jej zdziwieniu, to Grimmjow drgnął na jej słowa. Zrobił nawet krok w stronę wyjścia, ale nagle zamarł. Jego zwężone, pochmurne oczy rozszerzyły się zdziwieniem, a może złością. Jej samej aż zaparło dech, a Renji się zachwiał, jakby uderzyła w niego jakaś niewidzialna siła. Poniekąd tak było, bo trzy silne energie wdarły się do hotelu Chelsea. Minako skupiła się i starła się je rozpoznać. Tak jak ją uczyła Ikari (a Minako w zamian starała się wbić Salowej do niebieskiego łba w jaki sposób całkowicie ukryć energię duchową). Przypominało to naukę na zasadzie skojarzeń. Każde reiatsu było specyficzne i kiedy przypisać mu kolor, łatwo było identyfikować zagrożenie lub sojusznika. Trwało to tylko chwilę, bo były to energie znajome.
Jedna leniwa i wycofana. Biała.
Druga oponująca i melancholijna. Zielona.
I trzecia… Zadrżała.
Okrutna, szalona i różowa.
Grimmjow zaklął głośno i nie kłopocząc się szukaniem drzwi, wyskoczył przez otwarte okno, wciąż trzymając w garści Panterę. A kiedy obejrzała się na Renjego, zauważyła, że i ten zniknął. Pełna złych przeczuć wybiegła z kuchni i pognała holem, aż zobaczyła szerokie plecy Abaraia. Trzymał za rękę Ikari, która stała ze spuszczoną głową, nie patrząc na niego. Wycofała się za róg i obserwowała ich ukradkiem, sama nie wiedząc, co chciałaby, by się wydarzyło.
– Znowu dajesz nogę? – Renji odezwał się dopiero, gdy Hagane zaczęła się wyrywać. Próbował zastąpić jej drogę, a ona dzielnie próbowała go wyminąć. – I co zrobisz? Znowu się gdzieś zaszyjesz? Jak to mówią… Pozostaniesz w ukryciu, co? To ci świetnie wychodzi. Zapominasz, że masz odział i w ogóle, brawo. Powinni ci dać tytuł Mistrza Ucieczek i jakiś order do tego.
Ikari wreszcie udało się uwolnić od wytatuowanej ręki Abaraia. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie, dzięki któremu miał szansę zorientować się, że taktyka „na opierdol” nie zadziała, jeśli w taki sposób chciał ją zatrzymać. Zdołała wbiec do połowy schodów, ale Renji nie rezygnował. Zdążył ją złapać, nim wbiegła na ich szczyt.
– Dam ci odejść, ale najpierw się przyznaj. – Porucznik szeptał, ale Minako nie miała problemu, by dosłyszeć, co powiedział. Korytarz Chelsea’y był bardzo akustyczny. U jego końca znajdowała się nawet scena, świadcząca o tym, że występowali tu jacyś niszowi artyści, dając kameralne występy.
– Do czego? – Jaggerjack nie podtrzymała nastroju. Jej głos był opryskliwy i cierpki. Od jakiegoś czasu był taki nieustannie.
– Że ci zależy. Nie uniosłabyś się tak, nie nazwałabyś tego zdradą, gdyby ciągle ci nie zależało.
Oboje znieruchomieli, stojąc w półobjęciu, aż ramionami Ikari zaczął wstrząsać dreszcz. Renji próbował wykorzystać sytuację, sądząc, że Ikari się poddaje, ale kiedy zrozumiał, że to powstrzymywany śmiech, odsunął się od niej z własnej woli.
I don't mean to suggest that I loved you the best
I can't keep track of each fallen robin
– No co? – parsknęła Hagane. Patrzyła na zdegustowaną minę porucznika z wyższością, na co wpływ miał fakt, że stała kilka schodków wyżej. – Co chcesz usłyszeć? Że masz rację? No to słuchaj… Masz dyktafon? Bo więcej tego nie usłyszysz: MASZ RACJĘ! Jestem Mistrzem Ucieczek! Bez tej zdolności takie gnojki jak ty dopadłby mnie dawno temu. I ależ oczywiście, że mi zależy! ŻEBY WIĘCEJ NIE OGLĄDAĆ WASZYCH PASKUDNYCH, PARSZYWYCH, ZDRADZIECKICH GĘB!
Minako aż się wzdrygnęła. Abarai więcej nie próbował zatrzymywać Stalowej. Związane w wysoki kucyk niebieskie włosy musnęły go w twarz, gdy znów napięcie się odwróciła i pomknęła schodami do wyjścia, tym razem przez nikogo nie powstrzymywana, a w Kurosaki pogłębiło się to dziwne, nostalgiczne uczucie. Coś się w niej zapadało. Powoli wszystko zaczynało się sypać. Zupełnie jakby kroczyli po jednej z Dróg Zniszczenia.
Po Drodze numer sześć, pomyślała, kiedy do wzburzonej, czerwonej energii porucznika szóstego oddziału dołączyło uwalniane niebieskie, destruktywne reiatsu Grimmjowa. Gdziekolwiek teraz był, robiło się tam gorąco.
Miała tylko szczerą nadzieję, że Ikari nie będzie się mieszać w sprawy Espad. Ale teraz wiedziała już też, że powstrzymywanie jej nic by nie dało. Nie miała już żadnej władzy nad Ikari. Nie zdoła przemówić jej do rozsądku, przekonać, że wciąż jest po jej stronie. Było coś nieodwracalnego w sposobie, w jaki odeszła. Wiedziała, że widok jej pleców i falujący ruch włosów, gdy wbiegała po schodach, będą ją prześladować. Ale nie mogła temu zaradzić, więc czy jest sens się tym zadręczać?
Czasem trzeba wszystko puścić, żeby sprawy mogły toczyć się w swoim własnym rytmie. Nawet, jeśli oznacza to rozpad.
I remember you well at the Chelsea Hotel
That's all, I don't even think of you that often





7 komentarzy:

  1. Jestem załamana. Dlaczego mi to robisz, Wilczy?! To jest tak smutny rozdział...
    Mjuzik w tle... Uch, człowieku, love <8 <4 <6
    I wreszcie, tak, wreszcie padło to nieśmiertelne zdanie! Droga zniszczenia nr 6!! Dreszcze człowieka przechodzą!
    Chcę spojler z następnego rozdziału, daj mnie spojler!! Muszę go miec! Umrę jak się nie dowiem co dalej!! Buuu, jakie dwa tygodnie?! Nie doczekam tylu! Jest Ulqui! Znaczy jeszcze nie ma, ale JEST!
    Mów mi Bogu... Tak, to by do Hagane pasowało. Bardzo by pasowało. Ale ta jej gra słów ze sprzedawczykiem zabiła wszystko. Wyobraziłam sobie taką konsternację, mina Grimmjowa mnie zabiła, i to takie "oj, dobra, nie ważne!" Ikari... Pośmialimy się ,Wilczy, oj pośmiali. I hej, cóz to za długi rozdział?! Mrrrrr <Wilczy. Dziękuję, dziękuję i dziękuję w imieniu wszystkich fanów Szóstki oraz Ósemki! Wiadomo, ja bym chciała i nie chciała jednocześnie już dowiedzieć się o co chodzi... Aaaa!! Do cholery!
    Daiki ma umrzeć.
    MUSI umrzeć. Przez Grimmjowa. A najlepiej z rąk zainteresowanego. On mnie popiera, wiem o tym! I czemu Haganowej zależy na popularności? Czy nie byłaby bardziej popularna, gdyby zamordowała Aomine? Ikari, przemyśl to, nalegam!

    "– Grimmjow cię zniszczy.
    – Dzięki za cynk." Ujęło mię to. Naprawdę mię ujęło i nie umiem powiedzieć dlaczego.

    "(...) jakby uciekli z planu niskobudżetowej produkcji opowiadającej o porachunkach nieletniej mafiozy z burdel mamą i jej łysym alfonsem." Aaaa, skąd ty to bierzesz?!
    Wgl te cytaty z Chelsea są mocne. Znaczy, dobra, te cytaty stanowią podsumowanie całych akapitów, a Ty jak zwykle dobierasz je tak wspaniale, ze mam dreszcze po przeczytaniu.
    Wilczy, why masz tę depresję? Ja wiem, zimno i koty nie lubią zimna, ale no wez, masz Szóstkę, co on tam odwala, ze Tobie NIE jest ciepło?
    Profesor Toth... skąd ten pomysł, btw? Jest świetny, zapisuję go do kanonu moim ulubionych na Drodze, bo Ika, zdaje się, z nim przegrywa ^^ Miło jest przeczytać, ze njebieski pyszczek zgrzyta zębami ze złości ale nic nie robi. I dobrze, wyniosła bardzo ważną lekcję, ciekawe jak długo będzie to praktykowała?
    Dobrze, ze zastanawiasz się gdzie jest Urahara w tym bałaganie, niech ze się chłop w końcu pojawi i powie coś mądrego, choc raz!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Riot zawsze dobry! I Wilczy, przestań się zgrywać, ja Ci mówię. Uściśnijmy się przez kabelki, czteropak na pociechę i da radę! Depresja to nie powód... Dobra, okay, zrozumiałam. I Ikari faktycznie osiągnęła szczyt gimbazjalizmu w tym rozdziale, a przynajmniej ze wszystkich mi znanych rozdziałów ten przebił! Ale jak się miała kobieta wylądować, co? Wiązała buty... Trampki to jakiś rodzaj wybawicieli, nie?
      Coś mnie się nie podoba w rozmowie Abaraia i Grimma. Na początku znaczy się. Coś mi tu pachnie konspiracją, zrobiłaś to specjalnie? Mieliście jej pilnować... No fakt, mieliście ale przecież z Ikari nikt się nie włóczy, za nią tez nikt się nie... Rhan. Ona ma się z nią włóczyć. A, ty głupia kobieto! Co ty tam robisz, do cholery?! Miałaś pilnować Stalowej! Nienawidzę cię, umrzyj!
      Czy mogę żywic nadzieję, ze w następnym rozdziale kapnie mi trochę reiatsu Czwórki oraz jego obecność? Prooooooszęęę!!
      Czy przeciąganie R naprawdę pomaga rozładować stres? ^^
      Czy Grimmjow wcale nie jest takim ignorantem i JEDNAK coś działa za plecami WSZYSTKICH? Duzo pytań, tak mało kawy!
      Ale Wilczy, ja Ci się nie mogę nadziwic, Ty stworzyłaś tu taką wspaniałą atmosferę w tym rozdziale, ze się człowiekowi serce kraje. Znów specjalnie? Końcówka absolutnie wymiata, ja mam wgl od jakiegoś czasu taki nastrój na Drodze wręcz melancholijny. IkaMina naprawdę się rozpadło, prawda? Ale tak naprawdę naprawdę? Ech...
      To są główne z moich wątpliwości i przemyśleń (Daikii nadal ma umrzeć), jak se coś przypomnę to dopiszę.
      Aj, daj mnie spojlera no!!
      Buziak w wilczy pyszczek, nawet jak nie chcesz! <6 I czekam na "coś" od Ciebie, huehuehueco mundo.

      Usuń
    2. hahahaha, Rrrhan, moja kochana <R
      Mwahahah, jak Daiki nie przestanie rzucać tymi drętwymi tekstami na niby podryw to z całą pewnością w końcu dokona żywota... Ale nie zapominajmy, że to ten sam panterowy seiyuu, kuźwa, trzeba o niego dbać ;)

      Rhan, pojawiłaś się w porę, żeby wygrzebywać mnie z tej zaspy śnieżnej, w którą wpakowałam sie tej zimy i nie mówię o śniegu za oknem, którego napadało ^^ A jednak... Ey, właśnie... Ten mjuzik też mnie zniszczył, dlatego wrzuciłam go w njusy. Normalnie... Słucham i przygarniam niepokój, chociaż nie mam już na niego miejsca! Kurwa, no, trzeba Grimmowi dupę skopać, bo odwalasz za niego robotę, a on mi tu pozwala zamarzać, gnojek!

      Tzn... Grimmjow, nie slyszales nic, nie? Bo właśnie mówiłam, jaki jesteś dobryy, wspaniały... WRÓĆ. Niszczycielski, poteżny itd...

      Ym. Speszali for ju, mały spoilerek :

      "Strzępy mebli i ciał barykadowały drzwi i nie znalazł się jak dotąd chętny, by przedrzeć się przez ich gąszcz. Szayel odrzucił na bok swoje zanpakuto i unurzając ręce w krwi aż po łokcie, mordował wszystkich gołymi rękami. Nawet Nnoitra ruszył się od stolika. Ponieważ swojego monstrualnego Zabójcę zostawił w szkole (w końcu wybrał się tylko na niezobowiązujące pogaduchy z Ósmym świrusem), pożyczył sobie z kuchni równie pokaźnych rozmiarów tasak, a po krótkim namyśle zabrał również ruszt z rożna. Z jego pomocą kosił wszystkich równo z ziemią albo rzucał nim do celu na zmianę z Szayelem i na punkty. Vasto Lorde nie ustępował krwiożerczością Arrancarom. Może nawet więcej niż im dorównywał. Przestał dbać o pozory i dawał upust swoim zwykłym, chimerycznym humorom. Nogawki zaprasowanych w kant spodni fruwały poszarpane przy jego kopytach, gdy tratował dogorywających gości. Zbryzgana posoką koszula również wisiała na nim w strzępach, odsłaniając jego pokryty futrem tors.
      (…)
      Dlatego metodą Szóstego, zdecydowali się wejść przez ścianę. Zielona wiązka cero wystrzelona z palca Ulqiorry wywaliła w niej pokaźnych rozmiarów wyrwę. Zanim przez nią wleźli do środka, Starrk odwrócił się do tłumku nagrywających wszystko komórkami Japończyków.
      – FBI, niech nikt nie waży się podchodzić bliżej. – Nie wiadomo skąd w jego dłoni zalśniła odznaka, a gapie dopiero teraz spostrzegli, że na motorze, na którym podjechała ta dziwna dwójka, świeci się kogut. Ze zdziwieniem dostrzegli również, że tego wyższego faceta otacza krąg jakiś stworzeń. – To psy policyjne. Rozszarpią każdego palanta, który podejdzie tu z tym pieprzonym telefonem.
      Wycelował palcem w szukający sensacji tłumek i zniknął za Ulqiorrą we wnętrzu zdemolowanej restauracji."

      Usuń
    3. i tak, przeciąganie "r" naprawdę pomaga rozładować stres :D podobno, ale poniewaz nie zaszkodzi, praktykuje to na co dzien, głownie rzucając w domownikow "kurrrrrwami" :D

      Usuń
    4. Jebłam, FBI... No proszę was, i to będzie miało powiązanie z tym więzieniem? Taaak!
      Jest Ulqui, yupi!
      Tak, ja wręcz żądam, by Grimmjow Jeagerjaquez, Espada nr 6, aktualnie król Hueco Mundo, został zdegradowany ze swojej pozycji Grzejnika. Powody są następujące:
      Nie wywiązuje się ze swoich obowiązków.
      Sieje panikę i ferment gdziekolwiek się pokaże a jego mordercze zapędy są wycelowane we wszystko co chabrowo-niebieskie lub, nie daj Boże, jest to dziewczyna z niebieskimi kudłami.
      Wilczy wpadła przez niego w depresję.
      Szóstka, kajaj się w prochu i popiele i schowaj sobie te swoje ironiczne "tch"!
      Jest i łapka na playerze, ona jakoś tak przypomina mi "kici kici, dobry koteł" ze szpitala i cieszę mordę!
      CO ONI ROBILI W TEJ RESTAURACJI?! DLACZEGO SIĘ TAM MORDOWALI?! YHHH...

      Dobra, okay, ponieważ seiyuu to pewien rodzaj świętości, już nie będę się domagać jego egzekucji. I jakoś przetrwam te jego teksty na podryw, co tam ja... Niech Ikari to przetrwa.
      A Ty, Wilczy, się ogarnij i wyłaz ze śniegu, uderzam do Ciebie na dniach z paroma pytankami a propos wywiadu... ;>

      Usuń
  2. O tak. Konspirację też tu wyczułam. Tylko ja już nie wiem, kto z kim i dlaczego, a to powoduje u mnie tą nieziemską ciekawość. Cholera. I zamiast się uczyć, znowu będę się zastanawiać tak? Jeszcze ten spoiler, że teraz już nic nie rozumiem. Ale czekam, czekam ^^ Niech by to. Bo nawet nie wiem, czego się po kim spodziewać już teraz. No i nieźle się uśmiałam, przy rozmowie obstawy z Daikim ^^ O chemioterapii. A końcówka smutna, smutna, kurcze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaczęłam się wkręcać w tą piosenkę (Chelseae) :D
    Typowo gówniarskie zachowanie facetów (chociaż nie wiem czy w takiej sytuacji to najlepsze określenie, chyba najlepiej pasowałoby chłopców ^^) zawsze mnie bawi ^.^
    Aomine... niby niebieski... niby wysoki.... więc czemu go do cholery nie trawię o.O? Będę musiała się nad tym głęboko zastanowić ^^ Chyba inny niebieski ideał mi tutaj nie pozwala racjonalnie go ocenić :P
    Renji zawsze kojarzył mi się... no nie wiem jak to ująć :> Na pewno pokazałaś mi jego drugą, ciemną stronę :P Nie dobry Ananas, że tak wkurza Ikari i wciągnął w to jeszcze Minako...
    Będzie krew *.* Dużo jej będzie z tego co podejrzałam w komentarzu ^^

    Uzbrajam się w cierpliwość :*

    OdpowiedzUsuń