środa, 29 października 2014

11. Zazdrosna o_szóstka: You shimmy shook my bones (cz.2)



Wyczuł ją, jeszcze zanim jak burza wpadła do domu Kurosakich. Znów próbowała ukryć swoją energię i znów z marnym skutkiem.
Ona tak zawsze dziwnie pachnie… jak… wilcza wiśnia.
You shimmy shook my bones
Odległe wspomnienie domagało się jego uwagi.
Szarawy piasek wciskał się pod podeszwy jego butów i przedostawał do środka. Strząsnął nogą, żeby go wytrzepać i omal się nie wywrócił. No tak, ten pojeb Tousen właśnie odciął mu łapę, więc przez jakiś czas będzie odczuwał tego skutki takie jak na przykład problemy utrzymaniem równowagi. Mimo to wytrzepał piasek także z drugiego buta, chwiejąc się i klnąc pod nosem. Ramię przestało już krwawić, ale Arrancarka, która go opatrzyła, jeszcze się nie odczepiła. Szła za nim przez pustynię, zachowując co prawda na tyle bezpieczny dystans, by nie mógł jej dorwać i przetrącić paru kręgów, ale nie na tyle, by jej nie widział czy nie słyszał.
– Zawróciłbyś już, co? Nogi mnie bolą – doszedł go teraz jej głos.
– To spierdalaj. – Obejrzał się na nią, dostrzegając blond loki rozsypujące się wokół jej twarzy, gdy pokręciła głową.
– A jak tu zasłabniesz, to kto cię odholuje?
– Uważaj do kogo mówisz. Espada nie zna czegoś takiego jak słabnięcie.
– Taa, jasne, prawie się przed chwilą wykrwawiłeś, tak dla twojej informacji, Panie Nie–Umiem-Mdleć.
– Ale nie odleciałem, nie? To się nie czepiaj i spieprzaj, półkim dobry, bo jak mi wróci siła i ochota, to będziesz pierwsza na liście rzeczy do zniszczenia.
Westchnęła z rezygnacją, ale wcale sobie nie poszła. Pewno ktoś kazał jej za nim łazić. Tylko kto? Nie miał tu żadnych przyjaciół. Wróć. Nie miał żadnych przyjaciół w ogóle (ciekawe dlaczego), więc to pewno jeden z planów tego starego capa, Aizsrena,  zakładał, że jeszcze przez jakiś czas pozostanie wśród żywych. Nie zwracał więcej uwagi na Arrancarkę, brnąc przed siebie i patrząc pod nogi. Dawno nie odchodził tak daleko od zamku. Pustynia zdawała się ciągnąć po bezkres, ale nigdy do niego nie dotarł. Może uda mu się dzisiaj? Jednak zatrzymał się dużo wcześniej, przy czymś, co bardzo go zastanowiło.
Krzew. Rósł na środku pustyni. Była to pierwsza roślina, którą Szósty napotkał na zimnym gruncie Hueco Mundo, nie licząc uschniętych, karłowatych drzew. Zerwał jeden z bladozielonych liści i roztarł go w palcach, a słodko–gorzki zapach dotarł do jego zmysłów. Nagle poczuł się głodny i ze zdziwieniem dostrzegł, że wśród różowych kwiatów krzewu prześwitują małe, bordowe owoce. Zerwał więc też jeden z nich i już miał wrzucić sobie do pyska, gdy Arrancarka walnęła go w rękę, wytrząsając z jego dłoni owoc.
– Zwariowałeś?! – wrzasnęła na niego, wymachując gorączkowo rękami. – To wilcza wiśnia, chcesz się otruć?!
– Wiśnia? – zdziwił się, zrywając następny owoc i przyglądając mu się z zainteresowaniem. – Wygląda bardziej na jagodę.
– Och, ma wiele nazw. Jagoda, wiśnia, belladonna. Ładna mi „Piękna dama” – prychnęła. – Raczej „podstępna”, ale cóż…
Zerknął na nią, niepewien, czy się z niego nie nabija, ale minę miała całkiem poważną. Dostrzegł, że jej maska przedstawia kolczaste liście aloesu, a każdy z dwóch listków zwisał z jej uszu, zupełnie jak coś, co się nazywa „kolczyki”. No tak, ich najlepsza uzdrowicielka. Jak na nią mówią? Coś związanego z jej specjalizacją czyli leczeniem mniejszych lub większych skaleczeń. Rana? Rhana? Rhan? Jakoś tak. Ekspertka od roślin i takich tam, żebyś przestał umierać. Może naprawdę zna się na rzeczy. Przyglądał się jej, jak również zrywa listek i podsuwa sobie pod nos, zaciągając się jego zapachem.
– Naprawdę kusi. Ale gdybyś to zeżarł…
– To co? – zapytał Grimmjow.
– Silnie pobudza. Na początek. Potem halucynacje, światłowstręt, napady szału… Nie żeby te napady nie towarzyszy ci i bez tego…
– Coś jeszcze?
– W końcowym stadium może doprowadzić do zgonu, oczywiście.
Zaśmiał się i zaczął zrywać listki wraz z owocami i zawijać je w wolny, odciążony z balastu lewej ręki rękaw kurtki.
– Hej, a ty co? Przecież mówię, że to niebezpieczne.
– To nie dla mnie. Ale dam to Aizenowi, może zaparzy z tego Tousenowi jakąś herbatkę…
Specyficzny zapach był coraz bliżej.
Silnie pobudza i doprowadza do ataków szału. No tak jakby się wszystko zgadzała.
Teraz, kiedy odgadł z czym kojarzy mu się zapach jej reiatsu, wszystko przez moment zdawało mu się tak bardzo logiczne. Wystarczyło sięgnąć ręką, ale… Jednak nie. Zgodnie ze swoim życiowym mottem, postanowił wszystko popsuć.
Leaving me stranded all in love on my own
Belladonna. Jedyna roślina, która dała radę w Hueco Mundo.
I ona. Ta, która miała odwagę nim wzgardzać. I być może nim manipulować.
Grimmjow oblizał usta i warknął głucho. Lecząca jego zwichniętą na treningu rękę Inoue wzdrygnęła się, ale nie przerwała leczenia, choć wyraźnie poczuła złe, rozgniewane wibracje bijące od Espady. Zajęta swoim Soten Kisshun nie wyczuła, że ktoś stoi tuż za drzwiami, w przeciwieństwie do Grimmjowa, który klepną Orichime w tyłek tak mocno, że tej ugięły się nogi i wylądowała na jego kolanach.
– Lecz – warknął, patrząc z uśmiechem w szare, zaniepokojone oczy dziewczyny i nie zwracając uwagi na otwierane właśnie drzwi, na które tym razem zwróciła uwagę Inoue. Kiedy tylko zobaczyła, kto w nich stoi, zerwała się z Grimmjowa z przestraszoną miną.
– Ja… – zaczęła, ale niebieskowłosa, na której twarzy przez chwilę gościło coś pomiędzy szokiem, a grymasem osoby poddawanej totalnemu okurwieniu jaźni, dość szybko wzięła się w garść i uśmiechnęła do niej wyrozumiale.
– Nie, nie przeszkadzajcie sobie… Ja nie w tej sprawie.
I chociaż ten sztuczny uśmiech sprawiał naprawdę łagodne wrażenie, Inoue przeszedł dreszcz, spowodowany spojrzeniem zimnych, cyjanowych oczu. Wyczytała z łatwością ich subtelny przekaz, zupełnie, jakby Shinigami podbiegła i wykrzyczała jej to prosto do ucha…: „W kurwa, w życiu! Z dala mi z babami od MOJEGO ESPADY KROWO!!!”
Kiedy Jaggerjack znikła na piętrze, wciąż udając, że wcale nie trafia ją szlag, Szósty zaśmiał się gardłowo. Podobało mu się, że była zazdrosna. Aż musiał, no musiał podźwignąć królewski tyłek z fotela i ruszyć za nią, ignorując stękania Orihime na temat jego nie do końca uleczonego zwichnięcia. Odsunął niecierpliwym gestem rudowłosą i ruszył za Jaggerjack, posłuchać, jak ta wyżywa się na Kurosaki. Ale on przecież wcale nie zrobił tego tylko dla frajdy… Musiał wprowadzić w życie espadowy plan, by pozbyć się Ikari. A zamierzał pozbyć jej się w bardziej subtelny sposób, niż proponowali Pierwszy z Czwartym. Chociaż… Kto wie… Gdyby to Ikari miała wybierać, pewno uznałaby, że subtelniej byłoby jednak zarżnąć ją, a nie samą jej dumę. No trudno. Życie nie wybiera.
Ale nawet on nie spodziewał się, że nie tylko Espada szykowała dla Ikari niespodzianki.
Zdziwiła go cisza, która nastąpiła po tym jak rąbnęły o ścianę drzwi, za którymi spała Kurosaki. Co to, czyżby Hagane jednak nie przyszykowała sobie długiego na milion stron a3 opierdol, jednego z tych, jakimi wciąż wszystkich raczyła z byle okazji?
Co nieco wyjaśniło się, gdy stanął za jej plecami i zobaczył to, co ona.
A tym kimś, był porucznik szóstego oddziału, który siedział półnagi na łóżku, w którym wciąż spała Kurosaki.
Driven by the strangle of veins
Cyjanowe oczy wypełniły się nienawiścią. Zniosłaby to, może by to zniosła, może pozwoliłaby swoim myślom pobłądzić w stronę „to nie tak”. Ale on…
Jego długie, czerwone włosy były rozpuszczone. Kiedy się kochali, zawsze rozpuszczał włosy. Swoje i jej. Jeśli któreś z nich przychodziło do łóżka w warkoczu, był to jasny i czytelny przekaz. Ale Renji zwykle nie godził się z tym prostym komunikatem, że „dzisiaj nic” w efekcie czego Hagane rzadko kiedy spała w związanych włosach. Teraz, widząc rozwichrzone kosmyki opadające na jego tatuaże, zasłaniające wyraz jego twarzy, poczuła się jak we własnym, obrzydliwie wypaczonym wspomnieniu.
Już dłużej nie mogła udawać, że nie zalewa ją krew. Nie mogła mu przecież darować. Jemu. Jej. Im wszystkim.
Grimmjow cofnął się o krok i czekał na to co, co miało się stać, widząc jak pięści Jaggerjack drżą.
– Jak… Jak, kurwa, mo-ogłeś, R-Renji…
O, mały debiut w spektaklu. Szósty jeszcze nigdy nie słyszał, by głos Hagane się łamał.
– Hipokrytka z ciebie, co nie? – zauważył porucznik, podnosząc na nią nie tak ciepły jak zazwyczaj, piwny wzrok.
Ikari wciągnęła powietrze, a Renji podniósł się na nogi, ale nawet nie rozejrzał się za koszulką, którą powinien na siebie wciągnąć. Mało tego prawdopodobnie chciał do Ikari podejść, co ostatecznie ją rozsierdziło.
– NIE ZBLIŻAJ SIĘ!
Krzyk wreszcie zbudził Minako, która usiadła gwałtownie na łóżku, rozglądając się po pokoju, a w miarę tego, co do niej docierało, robiła coraz bardziej przerażoną minę. W końcu zatrzymała wzrok na Ikari. Grimmjow tego nie widział, ale doskonale sobie wyobraził przeszywający, pełen furii wzrok Jaggerjack, bo nie raz patrzyła w ten sposób na niego. Tym razem mógł się w spokoju sycić atmosferą, bo to nie na niego zaraz wyskoczy ze swoim lwim Zabójcą.
– Ika, to naprawdę, naprawdę, nie jest to, na co wygląda… – spróbowała Minako, ale Ikari tylko zaprzeczyła gwałtownym kręceniem głową.
– Wy, ryże pizdy, potrzebujecie trepanacji czaszki, żeby zrozumieć tą prostą rzecz? – Radość Grimmjowa się podwoiła, bo teraz cichutki, do złudzenia udający opanowany głosik Stalowej zwiastował tylko jedno: rzeź zaraz się zacznie. – Jedną, maleńką, najjaśniejszą pod pierdolonym słońcem rzecz, że SZÓSTKI NALEŻĄ SIĘ MI? – Szczęka Ikari zadrgała. Podjęła tą decyzję, nim jeszcze ta myśl do końca uformowała się w jej głowie. Złożyła ręce i: – Droga zniszczenia nr…
A jednak to nie było to. Fakt, że Ikari wścieka się z taką pasją na kogoś innego, niż on… Nie. To zdecydowanie nie jest tak fajne, jak wtedy, gdy osobiście jest się odbiorcą tej fali niebotycznego gniewu. Och, wkurzona jest taka sexy i obserwowanie jej od tyłu też ma swoje korzyści, a jednak to nie to, co widzieć te pełne żądzy mordu kurwiki, rozbłyskujące w jej oczach. Może to przez swoje imię, a może właśnie dlatego takie imię nosiła, ale doprowadzona do szału była… cóż, naładowana takim magnetyzmem, czy może… jak mówią… seksapilem, czy czymś, co działało na Szóstego jak płachta na buhaja rozpłodowego i najchętniej… Ach, jaka szkoda, że w pobliżu nie było żadnej szatni. Ale zawsze zostawała w zanadrzu kuchnia Kurosakich.
Zrozumiał to zanim Ikari dokończyła zaklęcie. Musiał mieć jej gniew dla siebie. I musiał to zakończyć, a lepszy moment – w Jaegerjaquezowym rozumieniu – mógł się już nie pojawić. Nim zdążyła rozpieprzyć wszystko dookoła ze swoimi (byłymi już zapewne) przyjaciółmi włącznie, złapał ją za dłoń i wykręcił nadgarstek, zakładając rękę na plecy.
– Pozwól no na słówko – usłyszała przy uchu zachrypnięty szept Szóstego. – Musimy co nieco sobie wyjaśnić, zanim rozniesiesz Kurosakiemu chatę i nie będziemy mieli już więcej gdzie ucinać sobie miłych pogawędek. – Pociągnął ją za sobą, patrząc z politowaniem na Minako i Renjiego. – No, w końcu z kim się zadajesz, takim się stajesz.
Wyciągnął ją za sobą z pokoju, mimo, że się zapierała i utrudniała mu zwleczenie ze schodów swojej osoby jak tylko umiała najlepiej. Dopiero, gdy ugryzła go w rękę, puścił ją, ale tylko po to, by przyprzeć do ściany, nim zdążyła uciec.
Znów coś mu to przypomniało.
Showing no mercy I'd do it again
Przywaliłem jej z otwartej łapy, zdążyła jednak podnieś dłoń, by cios nie spadł na twarz. Długie pazury zahaczyły głęboko o jej rękę, rozrywając skórę, od przegubu aż do łokcia. Pazury ześlizgnęły mi się na jej brzuch, zrywając opatrunek. Buchnęła gorąca krew i ściekając po kobiecych nogach, tworzyła pod naszymi stopami rosnącą kałużę. Chyba zakręciło jej się w głowie, bo zachwiała się, ale złapałem ją za ramiona, nie pozwalając upaść i przycisnąłem do ściany.
– Poczekaj no… – warknął, zły, że znów próbuje mu się sprzeciwiać. – Jedna rzecz i idź do diabła, naprawdę, i zabierz ze sobą kogo tylko chcesz.
Na sekundę zamarła, jakby chłód jego słów na nią podziała.
– Czego? Nie widzisz, że nie mam teraz czasu? Jestem dość zajęta.
Ona również warczała i teraz oboje obnażali na siebie zęby.
– Chyba możesz na chwilę się powstrzymać od rozwalania shinigamowych łbów?
– Nie widzę powodu.
– Co powiesz na: przez wzgląd na naszą nie tak starą, a dość specyficzną znajomość?
– Więc gadaj, czego chcesz i nie waż się więcej wtrą…
– Poinformować cię. Chcę ci udzielić pewnej informacji, na wypadek, gdybyś miała jeszcze kiedyś takie wątpliwości, jak tam przed chwilą, na dole, kiedy ja i dziewczyna ryżego… Och, wiem, że ci się to nie podobało, nie ściemniaj. – Wyszczerzył się tylko szyderczo na jej pełne oburzenia i protestu warknięcia. – Dlatego sobie wbij do tej chabrowej główki i dobrze zapamiętaj, że od teraz nic nas już nie łączy. Nic, zupełnie. Nie jesteś moją siostrą, to już ustaliśmy, a teraz nie jesteś też nikim więcej, ani nawet mniej, po prostu… Jesteś dla mnie nikim, jasne? Nie ma potrzeby, żebyśmy dalej wchodzi sobie w drogę. Poza tym ostatnim razem, za którym zredukuję cię do rozmiarów cyjanowego pyłka. Do tego czasu używaj życia i zapomnij, że masz do mnie jakieś prawa. Zapomnij o nas.
Przez chwilę, może dwie, nie odzywała się i zwiotczała w jego ramionach – takie miał wrażenie. Jakby nawet zapomniała o oddychaniu. Że zbladła ikra gniewu w jej oczach. Dzień premier. Tego też jeszcze nie widział. Jeśli na tym świecie istniała jakaś magia, może działa się właśnie wtedy. Może i przez jego głowę przebrnęła pewna debiutancka myśl, na przykład taka, że właśnie popełnił fatalny, karygodny, życiowy błąd i powinien natychmiast próbować się tego wycofać. A jednak i tak byłoby na to za późno, nawet gdyby ta chwila nie minęła tak szybko, a Ikari nie wybuchnęłaby mu w twarz wymuszonym śmiechem.
– „Nas”? – zapytała, a wydobywający się z jej krtani głos nasączył to jedno, krótkie słówko całą esencją gniewu i kpiny, jaką w sobie dusiła. – Nie żeby nigdy nie było, żadnych „nas”, Grimmjow! Dałeś się nabrać? Powiedz? Wziąłeś sobie do siebie te kilka nocy?
Uśmiechnął się naprawdę szeroko, tak bardzo, że nawet gdyby ktoś jej wmawiał, że on również robi to na siłę… Nie uwierzyłaby.
– Nie żebyś to TY była wiecznie zazdrosna. Tylko nie pojmuję na jakiej podstawie. Czy ja się kiedyś przyznałem, że jestem zdeklarowanym monogamistą albo inny chuj?
– Chuj to z ciebie jest bez wątpienia, Grimmjow, a skoro jesteśmy przy takim temacie, powiedz mi jedno: – Wciąż próbowała się przed nim zgrywać, ale z bliska widział, że nawet płatki jej nozdrzy drżą ze wściekłości. – Na chuj mi w ogóle zawracałeś dupę, co? Po co się do mnie łasiłeś?
– Jak to – po co? – Wzruszył ramionami. – Dla zabawy, oczywiście. Dostarczyłaś mi naprawdę sporo rozrywki. Ale teraz, gdy już dałaś się złapać, przestało być zabawnie. A nawet: zrobiło się uciążliwie… Okazałaś się łatwiejsza, niż myślałem.
Jeśli miałaby być ze sobą szczera, to tak, miała ochotę go spoliczkować. Na początek. A potem skopać okutymi w stalowe podeszwy glanami, połamać mu kończyny, wyrwać serce i wykąpać niebieski łeb w kwasie. Zamiast tego tylko prychnęła cicho.
– Masz naprawdę zaburzone pojęcie na temat tego, co jest trudne, a co nie. – Pomimo wszystkiego udało jej się naprawdę uśmiechnąć, a uśmiech spełzł za to z twarzy Grimmjowa, który wyczuł coś złowieszczego w jej głosie i wyraźnie się stropił, marszcząc brwi.
– Co masz na myśli?
– Według mnie, „trudno” to ci było… no wiesz. Wytrzymać wystarczająco długo. – Nagłym ruchem złapała go w kroku, nim zdążył rozgryźć do czego zmierza. – A „łatwo”…
No tak, myśl o tym, że wściekła Jaggerjack równa się nakręcony Jaegerjaquez widocznie wyleciała mu z głowy i wparowała do jej świadomości, zdradzając, na co naprawdę ma ochotę. A może po prostu zauważyła? W końcu nie taka hakama szeroka, żeby pomieścić gotowe do naprawy stosunków najskuteczniejsze królewskie narzędzia.
– Czyli też masz ochotę na pożegnalny numerek – skonkludował Grimmjow i teraz on pozwolił popchnąć się na przeciwległą ścianę.
– No pewnie – szepnęła Ikari, a jej ręka poruszyła się niespokojnie, wzbudzając w Arrancarze jeszcze większe podniecenie. – Ale raczej nie w tym życiu, skurwielu.
Open up your eyes
Odwróciła się napięcie, zostawiając go z jego pobudzonym problemem.
– Ej… Ej! – krzyknął Grimmjow w stronę jej pleców. – Nie zostawisz mnie tak – stwierdził pewnym siebie warknięciem.
– Nie? – Zaśmiała się, pierwszy raz naprawdę szczerze. – A niby czemu nie? Chcesz, to sobie wołaj rudą zdzirę albo… radź se sam. – Uśmiechnęła się do niego słodko przez ramię i wskoczyła na schody. Zamierzała dorwać ognistowłosą dwójkę i jeszcze z nimi wyrównać rachunki. W jej sercu wezbrała gorąca nienawiść. Wiedziała, że Kirai się cieszy. Może i ona w końcu będzie się radować z nienawidzenia. Na razie nie odczuwała nic, prócz palącego pragnienia, by zrównać wszystko z ziemią i pogrzebać ich pod nią, by więcej nie musieć na nich patrzeć. Odtwarzała w głowie wszystkie inkantacje niszczących zaklęć, ale nim wybrała te najbardziej bolesne…
CZEKAJ.
Zamarła w połowie schodów.
Nie zaczynaj, Kirai, nie próbuj mi teraz przeszkadzać.
POCZEKAJ. MAM LEPSZY POMYSŁ.
Poczuła, że drżąca nad stopniem stopa opada, a jej ciało odwraca się w stronę drzwi wyjściowych.
Nie wkurwiaj mnie.
JEŚLI CHCESZ SIĘ ZEMŚCIĆ, NA ZEWNĄTRZ JEST KTOŚ IDEALNY.
Co?
NO IDŹ. DOGADAMY SIĘ Z NIM.
My?
NIE MARUDŹ, TYLKO WYJDŹ. ON NIE BĘDZIE DŁUGO CZEKAŁ.
Chociaż nikogo nie wyczuwała, a przecież miała czułego na reiatsu nosa, postanowiła sprawdzić, o co chodzi Pustemu. Jednak najpierw musiała przejść przez rozwścieczonego Grimmjowa, który oddzielał ją od drzwi. Jego obszerna hakama była na tyle obszerna, że, jej zdaniem, tuszowała wszelkie (no dobra, może nie te finalne) objawy podniecenia Szóstego, więc Ikari nie była pewna, czy już mu przeszło. Ale ponieważ jego wyraz twarzy wydawał się być teraz pełen żądzy, ale zabijania, wywnioskowała, że już nie był w nastroju na flirty.



– Cicho bądź, nie słyszę jak Ikari bluzga na Szóstego zasrańca.
– Zwariowałeś?! Zrób coś, zanim się pozabijają!
– Niby po co? Nie chciałbym, żeby i mnie ktoś przypadkiem zgładził.
– Przestań! – Minako zamarła, nadsłuchując hałasów za drzwiami. – To się musi skończyć!
Próbowała wypchnąć Renjego za drzwi, ale skubany zaparł się tak, że nie dało rady, a kiedy sama chciała wyjść, też jej na to nie pozwolił.
– Zostaw. Oni sami właśnie ze sobą kończą. – Na jego twarzy pojawił się zuchwały uśmieszek. – Wiedziałem, że to kwestia czasu.
Minako zmarszczyła brwi, patrząc na niego ze wstrętem.
– Niby skąd mogłeś to wiedzieć? – Wyciągnęła rękę, żeby odsunąć go na bok. – Przesuń się. Idę tam.
Abarai nie zamierzał spełnić jej prośby. Stał w progu, skutecznie uniemożliwiając jej wyjście z pomieszczenia.
– Ojciec dopiero co malował przedpokój, jak zachlapią ściany krwią, pewno sama będę musiała je odmalowywać.
Porucznik wciąż tylko się uśmiechał, nie schodząc jej z drogi.
– Zdurniałeś? Przepuść mnie!
– Taa? I co im zrobisz? – Nachylił się do niej, pociągając nosem. – Zabijesz ich oddechem?
– Jest aż tak źle? – Minako odsunęła się o krok, zasłaniając dłonią usta i chuchając sobie w rękę.
– No co najmniej jakbyś wypiła cały monopolowy.
Dziewczyna nieco się stropiła. Gęste, alkoholowe opary, zdawały się kumulować pod jej czaszką, a kac znakomicie utrudniał rozumowanie czegokolwiek. Ale nagi, wytatuowany tors Abaraia przypomniał jej, że chyba jest pewna sprawa, o którą musi go zapytać. Chciałaby to przemyśleć w samotności, ale jak miała to zrobić, skoro nie pamiętała nic ze wczorajszego wieczoru? Spojrzała na siebie i zauważyła, że ma na sobie ulubioną koszulkę Renjego z napisem „Red pineapple.” Wzdrygnęła się. Jakby mało było tego, że Ikari znalazła ją w łóżku swojego byłego, to jeszcze ta nieszczęsna koszulka.
Ona mi tego nigdy nie wybaczy, zrozumiała.
Koszulka była prezentem od Ikari. To właśnie ona stwierdziła, że nastroszona fryzura Renjego przypomina ananasa i od tej pory przylgnęło do niego to przezwisko. A chociaż ten podarek miał uszczypliwy charakter, Abarai docenił żart i bardzo często go ubierał, co spowodowało, że Ikari skończyła się z niego nabijać. Może przestało to być dla niej zabawne, gdy zauważyła, że on też się z tego śmieje, a może to właśnie wtedy coś między nimi zaiskrzyło? W końcu facet, który ma do siebie dystans, musi należeć do ginącego gatunku. Mogłaby machnąć ręką i wmawiać sobie, że przecież Hagane sama odpuściła Renjiego, więc nie powinna mieć teraz pretensji, ale… Ale przecież Minako dobrze wiedziała, że porucznik szóstki nie jest niebieskowłosej obojętny, nawet jeśli ona sama się tego wypierała. Widziała zazdrość w cyjanowych oczach za każdym razem, gdy jakakolwiek kobieta próbowała wdać się z nim w bliższe relacje. Nie. Nie jakakolwiek. Kiedy Kurosaki trzymała się blisko Renjego, Hagane nigdy nie poczyniła żadnej uwagi, nigdy nie próbowała wypracować między nimi dystansu, nigdy jego brak jej nie przeszkadzał. No tak, w końcu im ufała. Miała ich za przyjaciół. Do dzisiaj.
Minako gwałtownym ruchem głowy zaprzeczyła tym myślom. Niemożliwe, żeby zrobiła to Ikari.
You keep on crying
Ogarnął ją nagły chłód. Dosłownie czuła jakby lodowa kula nagle wytworzyła się w jej gardle, blokując krtań i powoli przesuwając się w stronę żołądka.
Niemożliwe, żeby zrobiła to Hitsugayi. Niemożliwe, żeby puściła go kantem. Przecież… Byłam pijana, nic nie pamiętam! W jej myślach pojawiła się nuta paniki, ale wtedy spojrzała uważnie, na podsłuchującego w drzwiach Renjiego. Nie zrobiłby tego. Nie wykorzystałby mnie przecież. Jest moim przyjacielem. Jeśli nie mogła ufać sobie, może powinna zaufać Abaraiowi. On w życiu by czegoś takiego nie… Tylko, że… Miała wrażenie, że Renji ostatnio się zmienił. Na pewno był mniej wesoły niż zwykle i wydawał się jakiś bardziej… zawzięty. Czy to możliwe, żeby chciał się na Jaggerjack odgryźć? Czy posunąłby się do tego, żeby uwieść ją – Minako, jedyną przyjaciółkę Stalowej, jedyną osobę, jakiej Ikari odważyła się w stu procentach zaufać ­­– tylko dlatego, że wiedział, jak bardzo ubodnie ją taka „podwójna zdrada”?
– Abarai – odezwała się, drżącym głosem. – My nic. Prawda?
Renji odwrócił się do niej. Ten półuśmiech na jego twarzy bardzo nie spodobał się Minako.
­– Co „my nic”?
Czyżby zamierzał udawać głupiego? Jeśli tak, czy to znaczy, że chce udać, że nic nie było? A jeśli chce udawać, że nic, to znaczy, że coś?         
– No… My nie… – Wskazała ruchem głowy na łóżko.
– Tak ciężko ci to z siebie wydusić? Wczoraj nie byłaś taka nieśmiała.
Serce dziewczyny zaczęło bić nienaturalnie mocno, jakby dobijało się do wyjścia.
– Wczo… Wczoraj byłam pijana.
Abarai wzruszył ramionami.
– Nic się nie stało – powiedziała z pełnym przekonaniem, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. – Powiedz, że nic się nie stało.
Zaprzecz, na boga, to jakieś szaleństwo. Nie mogłam być aż tak pijana. Zapamiętałabym, gdyby coś takiego się wydarzyło.
– Cóż, skoro dla ciebie to było „nic”. Okay. Dla mnie też za wiele to nie znaczyło.
On sobie kpi. Abarai nigdy ze mnie nie kpił, a teraz to robi, w takiej sytuacji sobie drwi. Wymarzony dzień na premiery.
– Nie wierzę.
– Wierz sobie w co chcesz. Ale jak myślisz, czy to, że obudziliśmy się w jednym łóżku nie mówi samo za siebie?
– To jeszcze o niczym nie świadczy.
– Bo ubrałem po wszystkim spodnie? Jakbym związał włosy, to też by świadczyło o tym, że nic się nie stało?
Ostatnim zdaniem przedrzeźnił Minako, którą aż wstrząsnęło to szyderstwo.
– Nie zrobiłbyś tego – kontynuowała mimo tego, ale już mniej pewnym tonem. – Nie zrobiłbyś mi tego, Ren. Wiesz, że ja i kapitan… Kurwa, nie zrobiłbyś tego Ikari! Ty ciągle…
Roześmiał się, nie dając jej dokończyć.
– Czy ja mam was wszystkich w dowodzie, żeby ciągle się wami przejmować? Mam swoje życie. Jesteśmy dorośli, a dorośli ludzie robią, na co mają ochotę. A Jaggerjack… – Wzruszył ramionami i parsknął. – To już od dawna przeszłość. W dupie mam ją, tak jak ona ma w dupie uczucia innych.
Kiedy tak stał, patrząc na nią ze złością i zaciskając pięści, była w stanie uwierzyć mu w to, co mówi. Uwierzyć i poddać się załamaniu nerwowemu. Nie zgadzało jej się tylko to, że nastawienie Renjego do kapitan ósemki tak nagle się zmieniło. Pomyślała o tym, że to obecność Grimma wpływa na niego negatywnie. Od kogoś musiał nauczyć się tych durnych uśmieszków. Nagle przypomniała sobie o zakładzie, jaki Jaegerjaquez wymusił na Ikari. A ona obiecała, że po wygranym meczu… Czy możliwe, żeby porucznik dowiedział się i o tym? Szósta menda pewno nie potrafił trzymać języka za zębami. Na pewno próbował mu dopiec nie raz, a z taką rewelacją na pewno by się nie powstrzymywał.
Baby I'll bleed you dry
Dopiero kiedy sami zamilkli, zdali sobie sprawę, że na dole też zapadła cisza. Wytatuowane brwi Renjego zbliżyły się do siebie. Najpierw zerkną niepewnie w stronę drzwi, potem odwrócił się i wyjrzał za nie, ale chyba niczego nie dostrzegł, bo wycofał się z powrotem do pokoju. Wydawał się mimo wszystko jakiś rozdarty. Podrapał się po głowie, a jego gładkie, długie włosy nieco się splątały.
– Lepiej tam zejdę, sprawdzić, czy nasz skrzydłowy jeszcze żyje… – mruknął i wyszedł z pokoju, jednak gdy tylko zniknął za ścianą, natychmiast zawrócił. Stanął przed Minako i wyciągnął do niej rękę.
– Oddawaj moją koszulkę.
Kurosaki prychnęła i zaczęła się rozglądać za swoimi ciuchami, ale dostrzegła tylko zwinięte na podłodze dżinsy.
– Nie wiem, gdzie jest…
– Nie mam czasu, dawaj.
– Ale…
– ŚCIĄGAJ TO!
– Co za cham! – rzuciła Minako, ściągnęła przez głowę koszulkę Abaraia i rzuciła mu ją w twarz. – Udław się!
Renji nie zadał sobie trudu, żeby odwrócić wzrok. Mimo, że Minako zasłaniała się jak mogła i wyzywała go od bydlaków, z uśmiechem wciągał na siebie swój ciuch i wyszedł dopiero jak wygładził każdą ze zmarszczek na materiale. Dziewczyna w furii przeszukiwała pokój, ale prócz spodni i pary skarpet niczego nie znalazła.
Kolejna zagadka tej nocy. Co się, do kurwy nędzy, stało z jej bluzką?
         Kiedy Renji pojawił się na szczycie schodów, dostrzegł stojącą do niego tyłem Jaggerjack, która najwyraźniej próbowała obmyśleć plan, jak wyminąć wściekłego Espadę, tarasującego jej drogę do drzwi wyjściowych. Wybrała najprostszą z metod, na tak zwanego tarana. W momencie, w którym zdecydowała się Jaegerjaqueza wyminać, usłyszał upiorny zgrzyt zębów Arrancara. Pomimo tego, że użyła Shunpo, zdołał wyciągnąć rękę, o którą Shinigami się rozbiła, a wolną dłonią złapać ją za przedramię. Mocno, bo Ikari aż jęknęła. Pewno narobił jej siniaków.
– Co ja ci, kurwa, powiedziałem?
Przez to nagłe wyhamowanie, prawie złamała sobie kręgosłup na jego łapie. Spojrzała na Espadę z byka.
– Że jesteś skończonym sukin…
– Powiedziałem, że już nie będę dla ciebie miły.
Rozgniewany, uniósł rękę. Wiedziała, że dostanie w twarz i że nie zdąży się zasłonić, więc zacisnęła powieki i…
The skies they blink at me
– Nigdy więcej w mojej obecności nie podnoś na nią ręki.
Otworzyła oczy. Tuż obok z pochyloną głową stał Renji. Rozpuszczone włosy wciąż opadały mu na twarz. Na szczęście ubrał już t–shirt, bo Ikari chyba na miejscu zabiłaby go z baniaka. Powstrzymywał Grimmjowa, blokując przedramieniem jego cios.
Kirai wewnątrz niej syknął z pasją, a ona miała wrażenie, jakby ktoś zanurzył jej serce w wrzącej smole. Poczuła, jak zmieszany z nienawiścią gniew dociera w najdalsze zakamarki jej ciała.
Nim zdążyła coś zrobić, to Szósty roześmiał się głośno.
– Żartujesz? Mój policzek nie zabolałby jej wcale bardziej niż to, co żeś wykręcił z ryżą. – Nagle zmrużył oczy, przekrzywiając nieco głowę i wpatrując się w czerwonowłosego. – No i siniaki po moich razach w końcu na pewno znikną…
– Ale blizny po Panterze zostały.
Oboje piorunowali się wzrokiem, a kapitan czuła, że zaraz naprawdę tego nie zniesie i chyba wybuchnie, jeśli czegoś nie zrobi.
– Spierdalaj, Abarai – powiedziała cicho. – Nie potrzebuję twojej zasranej pomocy.
– Oj, przestań już być taka zazdrosna… – żachnął się porucznik, odrzucając z oczu potrząśnięciem głowy stanowczo za długą grzywę, którą zwykle wraz z resztą włosów spinał w wysoki kucyk. – Przecież ty mi się z niczego nigdy nie tłumaczyłaś, nie rozumiem, dlaczego ja miałbym to robić…
  W DUPIE MAM TWOJE TŁUMACZENIA, IDIOTO!
– Akurat. Zazdrośnica.
Czy on naprawdę się ze mną drażni? – pytała siebie z niedowierzaniem, obserwując jego lekki uśmiech i brak choćby cienia poczucia winy w głębokich, piwnych oczach. Czy nie zdaje sobie sprawy, że zaraz, kawałek po kawałku, rozszarpię go na strzępy własnymi rękami, jeśli nie przestanie?
– POJEBAŁO WAS Z TĄ ZAZDROŚCIĄ, KRETYNI? – Ikari aż gotowała się ze złości. – Bardziej zazdrosna jestem o gacie Byakuyi, niż o waszą dwójkę!
– Oszustka. Jesteś nie tylko najbardziej zazdrosną osobą jaka znam, ale i najbardziej chciwą – kontynuował Renji. Puścił już nadgarstek Grimmjowa i założył ręce na ramiona, stając obok Espady. – Mogłabyś z łaski swojej się zdecydować czy wolisz czerwony, czy niebieski.
Kontrast między nimi był tak jaskrawy, że aż zabolały ją oczy. Mało tego, oboje się śmiali. Z niej.
Wyrzuciła przed siebie pięści, celując w ich słabe punkty.
– Droga zniszczenia numer jeden.
Renji zawył cienkim głosem i osunął się po ścianie, blednąc i trzymając się za krok, ale Grimmjow zdołał wyszarpnąć Panterę, która odbiła kidou. Wyszczerzył się przy tym perfidnie.
– Jeszcze wrócimy do tego tematu… Wciąż zamierzam wygrać ten jebany mecz.
Jaggerjack z niekontrolowanym, gardłowym warknięciem złapała gołą dłonią za ostrze jego zanpakuto i odsunęła go na bok. Była naprawdę zdeterminowana dopiec im obydwu. Uniosła z rozmachem kolano. Zablokował cios własnym goleniem. Syknął i skrzywił się na myśl o tym, do czego znowu prowadził ten sztych i złapał ją za twarz, rozświetloną cero dłonią. Ugryzła go w palec. Do krwi. Gdyby z wrzaskiem nie zabrał dłoni, była gotowa po kolei odgryźć mu wszystkie palce. Wyrwała mu się i doskoczyła do drzwi, a Grimmjow wycelował w nią Zabójcą. Był naprawdę wściekły. Zrozumiała, że spróbuje uwolnienia, ale kiedy „Kishire” wydobyło się z jego ust, umilkł, a Hagane odwróciła się za siebie, by zobaczyć jego minę.
– Limit… – szepnął ledwie słyszalnie Grimmjow, a usta Jaggerjack wykrzywił dziki uśmiech. Minę miał naprawdę głupią. – Zapomniałem…
Otworzyła drzwi, machając mu dłonią na pożegnanie.
– WRACAJ TUTAJ I ŚCIĄGNIJ MI TEN…
Była już na środku ulicy.
O nie, nie pozwoli ze sobą tak pogrywać. Ona chyba wciąż nie bierze go na poważnie. Niedopuszczalne. Musi wiedzieć, że on już przestał żartować. Musi dać jej to wybitnie do zrozumienia.
Przesunął i tak krwawiącym już palcem po ostrzu zanpakuto.
Znów się odwróciła, jakby przeczuwała, co zamierza zrobić. Widział, jak cyjanowe oczy wypełniają się strachem. A więc wrócili do punktu wyjścia.
Dopiero wtedy dostrzegł, że zaczyna otaczać ją dziwna, różowa mgiełka, z której coś się wyłania.
Niemożliwe.
Zmrużył oczy i wycelował dobrze.
I see a storm bubbling up from the sea
– Gran. Rey. Cero!
Kiedy przed dom wybiegła Minako, przeskakując w przedpokoju przez zbierającego się z podłogi Abaraia, zastała w połowie rozwaloną ulicę. Jaskrawo błękitna flara już wygasła, ale mętny pył wciąż unosił się w powietrzu. Zaciekawieni i wystraszeni sąsiedzi już powyłazili na zewnątrz ze swoich domostw, wzywając służby porządkowe. Chociaż nie wydało się, żeby ktoś ucierpiał. A przynajmniej na widoku nie było żadnych ciał.
– Czy to… Było Gran Rey Cero? – zapytała, gdy zobaczyła, że u jej boku stoi Renji. Wciąż lekko zginał się wpół, ale przytaknął głową. – Znowu to samo… Ten Szósty syn szatana urządza sobie u mnie sparingi… No zabiję go!
Obróciła się wokół siebie, jakby myślała, że Espada wyskoczy na jej życzenie spod jakieś chodnikowej płytki, ale nigdzie go nie dostrzegła.
– Uciekł! Tchórz!
– Mina… Ja nie wiem czy to był sparing…
Dopiero, kiedy kurz opadł, odsłonił epicentrum, w które uderzyło cero. Po drugiej stronie ulicy znajdował się teraz płytki lej i Kurosaki podbiegła na jego krawędź, gdy tylko go dostrzegła.
To tu celował Jaegerjaquez. Czyli tu stała Ikari. Której teraz nie było.
Minako poczuła jak robi jej się niedobrze, gdy w plamie czerwieni na dnie leja rozpoznała krew. Pochyliła się i zwymiotowała sobie pod nogi, a potem zsunęła się na dno wgłębienia, żeby dokładnie to zbadać. Gdy tylko ukucnęła przy czerwieni, znów poczuła, że jest jej niedobrze. Bolesne kurcze żołądka sygnalizowały, że już nie bardzo ma co zwracać, ale zwróciła i ten debet, gdy rozpoznała kłębiące się przy kałuży krwi strzępy.
Lepkie, nadpalone cero i przyklejone do fragmentów rozwalonego asfaltu garście włosów. Nie wszystkie były chabrowe. Większość z nich… Większość była różowa.

środa, 22 października 2014

11. Zazdrosna o_szóstka: It's coming closer (cz.1)

Feniks się wyżyła. Niestety z telefonem do siłowni to prawda. Przez bezustanne gadanie, że idę do Szayela (no bo w takiej maszynerii mnie zamykają, że od razu skojarzyło mi się z Ósmymi eksperymentami!), cóż... pomyliło mi się, jejku.

Krótko, za to obiecuję następny rozdział w weekend. EDIT: yyy, po namyśle stwierdziłam, ze jednak łikendowy rozdział byłby zbyt długi, a ten jest krótki, więc... dodaję resztę. si ju suun, ale chyba nie w likend, skoro jednak nie jest krótko, no to... do środy? Chyba, że zjebkę od Rrrhan dostanę i zaś pokutować trzeba będzie :P muaaa :*
Lubię ten fragment. Rzadko mogę to powiedzieć.
Jak to mówi Rhan - indżoj, smol, lityl, kjut fings! Czy jakos tak :D

AHA! Publiczne przeprosiny dla Boleynówny, Kazumi i Tris przede wszystkim. Mam zaległości :( Ale jestem i katują mnie wyrzuty sumienia, także na dniach. Należy mi się to aizenowe foto. Kurde, tylko grzywe mi ścieli, ale to se dokleje loka i spoko, pokajam się.

_______________________
Stranded in the spooky town
Wąskie, elektryczne błyski wiły jaskrawe sieci na tle burzowych chmur. Duże, pojedyncze krople coraz śmielej znaczyły jezdnię mokrymi plamami. Wreszcie rozpadało się na dobre. W przeciągu minuty Arrancar przemókł do suchej nitki. Czerwony, sportowy strój przyległ do jego sylwetki, a błękitne kosmyki włosów przylepiały się do twarzy Espady, jednak on nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Wiatr wiał coraz mocniej, kołysząc wierzchołkami drzew i uginając ich korony ku ziemi, jakby huragan chciał oddać mu hołd. Lało coraz zacieklej i coraz głośniej grzmiało. W pobliski słup telegraficzny trafił piorun, a zerwane kable rozsypały się wokół, sycząc i wierzgając jak rozwścieczone węże. Jaegerjaquez nie przejął się tym nawet wówczas, gdy iskrzące łącza zakołysały się tuż przed jego twarzą.
Stop lights are swaying and the phone lines are down
Wyciągnął Panterę i niecierpliwie odsunął je na bok, wypatrując zwierzęcia, które gdzieś znikło. Nawet kiedy potężna błyskawica rozświetliła na moment całą panoramę Karakury, nigdzie go nie dostrzegł. Ulice opustoszały. Tylko jeden motocykl, pomimo tej niespecjalnej pogody, przemknął tuż obok niego na pełnym gazie, ochlapując go wodą z nagromadzonej w koleinie kałuży. Zatrzymał się i już miał się wkurwić, dogonić za pomocą Sonido lekceważącego go idiotę, kiedy zdał sobie sprawę, że zna, że dobrze zna rzucone mu przelotnie kątem oka zielone, znudzone spojrzenie.
Kolejna znajoma energia obezwładniła jego umysł.
2000 years of chasing taking its toll
Skurwysyn. Przecież powinien być martwy.
Robiło się coraz ciemniej. Niebo przybrało ciemnoszary, niemal czarny odcień. Jedynie krawędzie chmur odcinały się jasnym, ostrym kontrastem od smolistych kłębów burzy. Ulewa coraz gęściej zraszała ziemię zimnymi strugami wody, między którymi lawirował Jaegerjaquez. Wrzucił Sonido na najwyższe obroty, żeby doścignąć motocyklistę, ale w tym pościgu musiał w końcu zacząć polegać na swoim słuchu, ustalając, z której strony dochodzi warkot silnika, bo ściana zaciekłego deszczu, skutecznie rozmywała mu obraz. Ledwo rozróżniał obiekty, które się przed nim wyłaniały. Kilka razy zawadzał o znaki drogowe, jeden nawet przypadkiem ze sobą zabrał. Rzucił ze złością wyrwanym „stopem” przez zalaną główną ulicę Karakury, goniąc cichnący szum silnika.
Mógłby chociaż włączyć światła, mały skurwiel.
Zatrzymał się przy wiodącej w ciemną uliczkę przecznicy. Wydawało mu się, że to w niej zniknął zielono–czarny motor. Nie był do końca pewien, ale kiedy usłyszał, że z końca zaułka dobiega smutne wilcze wycie, wyciągnął Panterę, która zgrzytnęła ochoczo, ocierając się o metalowe wykończenia pochwy i raźnym krokiem wszedł w ciemną alejkę.
And it’s coming closer
Nie było tu ani jednej latarni i nie dochodziło tu światło z ulicy. Źrenice Arrancara rozszerzyły się, próbując dostosować wzrok do panujących ciemności. Mimo to dopiero w blasku piorunu, który przetoczył się po wieczornym nieboskłonie, Grimmjow dostrzegł przyczajoną postać, która przysiadła na gzymsie w połowie czteropiętrowej kamienicy. Dostrzegł również coś na kształt demonicznych skrzydeł, ale szybko zrozumiał, że patrzy pod nienaturalnym kątem na cień jego maski, który kład się na ścianie budynku.
Jaegerjaquez uśmiechnął się w rewanżu na taksujące go chłodne spojrzenie.
– A ty co, za dużo komiksów się naczytałeś? – sarknął Szósty. – Zejdziesz tu do mnie, czy mam cię stamtąd ściągnąć?
Ulqiorra nie pozwolił się prosić dwa razy. Zeskoczył z fasady budynku i bezszelestnie wylądował tuż przed nim. Ciężkie krople z pustym pogłosem uderzały o poły białej ramoneski, rozpryskiwały się na masce Czwartego i spływały wzdłuż pionowych cieni pod jego oczami, nadając jego twarzy jeszcze bardziej zapłakany wyraz, niż zwykle.
Zanim Szósty uniósł Panterę, usłyszał za sobą głośne, rozchlapujące wodę kroki. Obejrzał się za siebie, gdy kolejny błysk prześwietlił okolicę. Dostrzegł wysokiego mężczyznę w białym, rozpiętym płaszczu. Jego ranty były zabrudzone wodą z kałuż, przez które szedł w ich stronę, jakby nie chciało mu się ich omijać.
And it’s coming closer
– Tch… – prychnął błękitnowłosy, a potem zaśmiał się ponuro. – Co to za, kurwa, zbiorowy respawn*? Wracać do piachu, frajerzy!
Cifer ze stoickim spokojem obserwował, jak Jaegerjaquez podnosi katanę. Nie wyglądało na to, by zamierzał się bronić, ale Grimmjow nie miał ochoty wnikać w motywy jego głupoty, miał za to ochotę rozwalić mu ten jego zakuty w maskę łeb. Ulqiorra wcisnął ręce w kieszenie i nawet mu powieka nie drgnęła, ani wzrok nie uciekł w zeza, gdy Pantera zatrzymała się o cal przed jego nosem.
– Starrk – zawarczał Jaegerjaquez, zerkając na Espadę, który go powstrzymał. – Poczekaj na swoją kolej… Tobą też się zajmę, spokojnie.
– Hmm – Coyote chrząknął z zainteresowaniem. – Pakowałeś na siłce, Grimm? – zapytał zaciekawiony, wciąż mocno ściskając przedramię Szóstego. – Coś ci łapa spuchła.
– Dobra, skoro chcesz w swoim zwyczaju być pierwszy… – Grimmjow przerzucił broń do drugiej ręki, wykręcając się, żeby dźgnąć natręta. Starrk również nie sprawiał wrażenia kogoś, kto przepada za samoobroną. Ograniczył się do cofnięcia dłoni i założenia rąk na ramiona. Gdyby nie jego wilki, które skoczyły w obronie Pierwszego na Grimmjowa i powaliły go na ziemię, Coyote skończyłby przeszyty na wylot.
The floor is crackling cold
– Zapchlone bydle… – Jaegerjaquez splunął, próbując opędzić się od wilków, z których każdy trzymał w pysku kawałek jego ręki lub nogi, przytrzymując go na podłożu, jednak ich szczęki zaciskały się na kończynach Szóstego delikatnie, jakby nie chciały zrobić mu krzywdy.
– To tak król wita się ze swoimi poddanymi? – Ulqiorra obszedł leżącego na łopatkach Grimmjowa i stanął ramię w ramię ze Starrkiem.
– Ej, jeśli chcesz się nazywać jakimś byle poddanym, nie ma sprawy, ale ja czuję się raczej kimś co najmniej rangi królewskiego gwaaardzisty – ziewnął Coyote. – Najlepiej takiego, któremu nie zostało za wiele do emerytury.
– Nie kpijcie sobie, głupcy! – Jaegerjaquezowi udało się uwolnić od stada i stanąć na nogi. Blask rozorującej niebo błyskawicy zalśnił na ostrzu Pantery.
– Będziesz zabijał bezbronnych?
Ulqiorra wyciągnął swojego Murcielago i rzucił pod nogi Szóstemu. Za jego przykładem poszedł Starrk. Rozległ się plusk wpadających do głębokiej kałuży pistoletów, zagłuszając wibrujący dźwięk obitego o bruk ostrza katany. Grimmjow patrzył z niezrozumieniem na ich Zabójców, po czym ze złością kopnął je z powrotem do nich.
– Podnosić to, łajzy. Załatwimy to tak, jak trzeba. – Żaden Espada nie schylił się po swoją broń. – Podnoście to i walczcie, do cholery!
Ani jeden z mężczyzn się nie poruszył, mimo że Grimmjow przez dłuższą chwilę opluwał ich jadem, obrzucał obelgami, znieważał i poniżał. Oboje stali niewzruszeni i nie zdawali się w najmniejszym stopniu przejęci tym, że są wyzywani od najgorszych. Nawet kiedy Szósty zamarkował cios i zatrzymał zanpakuto na milimetr od szyi Starrka, ten tylko spojrzał na niego beznamiętnie z nieco zdegustowaną miną.
– Skończyłeś?
– A wy?!
– A wyczerpałeś już repertuar?
Zapadła cisza, w której błękitnowłosy wyraźnie się zżymał na „kolegów”.
– Dlaczego? – zapytał w końcu zrezygnowanym tonem, obserwując ich podejrzliwie spode łba i rozumiejąc, że nie zmusi ich do walki.
– Dlaczego nie chcemy walczyć, czy dlaczego wyglądamy, jakbyśmy zdawali się na twoją łaskę?
Zaułek ponownie rozświetliła połamana błyskawica, wyciągając z cienia oblicza trójki Arrancarów – bladą i niewzruszoną twarz Ulqiorry, leniwy uśmiech Starrka i nieufność wyglądającą spod zmarszczonych brwi Grimmjowa, z którego błękitnej grzywki skapywały raz za razem pojedyncze kropelki deszczu, tocząc się po jego prostym nosie. Korzystając z darmowego oświetlenie, jakie dostarczyła burza, Szósty wzruszył ramionami w odpowiedzi na zapytanie Pierwszego, co miało oznaczać, że powinien on wypowiedzieć się w obu kwestiach.
– Łatwo cię rozgryźć, Grimmjow – poinformował go za to Czwarty. – Brzydzisz się nieuczciwą walką. Nie zaatakujesz kogoś, kto jest nieuzbrojony.
– Wystarczy więc samemu się rozbroić, żeby cię unieszkodliwić – dodał Starrk.
– Tak myślisz? – spytał Jaegerjaquez. On też rzucił na ziemię Panterę. – No to ja was po prostu rozerwę na strzępy gołymi rękami, tak jak Luppiego. Może ten kretyn wychodził z podobnego założenia co wy, bo wy na pewno skończycie tak, jak on.
– Och, nie bądź taki okrutny. – Kąciki ust Coyote podniosły się opieszale. – My nie zasłużyliśmy sobie na twój gniew ani na zemstę… Przynajmniej nie w takim stopniu jak Luppi. Dałeś mu tylko to, na co zasłużył. Próbował przecież zająć twoje miejsce. Ale my nie chcemy tego robić.
Zerknął na Ulqiorrę, ale ten nie wyglądał, jakby zamierzał zaprzeczyć, czy przytaknąć, więc Starrk kontynuował, patrząc z powagą na Jaegerjaqueza.
– Raczej przeciwnie. Jesteśmy tu, żeby… – Przez chwilę zastanawiał się, w jakie słowa ubrać to, co chciał powiedzieć. – Żeby zrobić coś takiego… No, jak to się mówi… Żeby…
– Żeby oddać ci pokłon – dokończył Ulqiorra. – Tak to się nazywa, Starrk.
– Mniej więcej o to mi chodziło – zgodził się Coyote.
Składaniem hołdu tego nazwać nie można było, „ukłon” też brzmiałby zbyt optymistycznie, ale oboje faktycznie skinęli lekko głowami, czym zszokowali Grimmjowa na tyle, by wytrącić mu z ręki pozostałe argumenty, nawet te oparte na sile fizycznej.
– Czy… Co wy… – Spojrzał na Ulquiorrę, na Starrka, na Ulquiorrę, aż w końcu utkwił spojrzenie w tym drugim. Co tam Cifer. On był tylko Czwarty i Grimmjow od zawsze wiedział, że gdyby zmierzyli się w uczciwej walce, miałby spore szanse go zniszczyć, nawet jeśli sporo bby go to kosztowało. Ale Starrk…
– Przecież to ty byłeś Pierwszy.
– Ano, „byłem”.
Grimmjow złapał go za rękę i brutalnym szarpnięciem zdjął z niej białą skórzaną rękawiczkę. Odrzucił ją w błoto i wykręcił rękę Starrka tak, aby ten mógł przyjrzeć się swojemu tatuażowi.
– Nie widzę, żeby coś się zmieniło.
– Och, to już nieaktualnie… – Coyote wyrwał rękę i naciągnął na nią rękaw płaszcza. – To ty pierwszy z całej Espady się zregenerowałeś. To ty byłeś pierwszy. A skoro tak, to musi znaczyć, że jesteś z nas najsilniejszy. Więc, to na ciebie spada cały ten trud przewodzenia… Na całe szczęście. Jak to mówią… – zamyślił się. – Jak to mówią, Ulquiorra?
Czwarty z rezygnacją wypuścił przez nos powietrze i wzruszył ramionami, ale odpowiedział:
– Jeszcze szóści będą pierwszymi.
– No i o to chodzi! – ucieszył się Coyote i klepnął Grimmjowa w ramię swoją naznaczoną jedynką dłonią. – Weź moją fuchę i niech ci to Bóg w dzieciach wynagrodzi, Szósty!
Jaegerjaquez, kompletnie zbity z tropu, pomału dochodził do siebie, wciąż prześlizgując wzrok z dużą dozą podejrzliwości po twarzach Czwartego i Pierwszego Espady. W końcu jego szerokie ramiona zatrzęsły się od bezgłośnego chichotu, z gardła wyrwało się parsknięcie, aż wreszcie ryknął niepohamowanym śmiechem. Wciąż rechocąc, schylił się po swoją Panterę, którą wsunął do pochwy, kręcąc jeszcze z niedowierzeniem głową. Co innego samemu uznawać się za króla, co innego, gdy uznają cię za niego inni. I to nie całkiem tacy byle jacy inni.
– Tylko z tymi dziećmi to się jeszcze nie spiesz – odezwał się Cifer, nadeptując na ostrze Murcielago, wyrzucając go w górę i łapiąc za rotującą w powietrzu rękojeść. On również schował broń i włożył ręce do kieszeni dżinsów, patrząc smutno na Szóstego.
– Że co?
Słowa Ulqiorry, niczym jakieś tajne hasło, uruchomiły szereg zaszyfrowanych w jego ubogiej wyobraźni obrazów. Nietrzeźwe wspomnienie, projekcja marzeń, do których Espada nie przyznałby się nawet podczas najgorszych tortur (w jego przypadku byłoby to zapewne stadko różowych, puszystych, poruszających bezustannie noskami króliczków, obłażące go ze wszystkich stron), powodowały w jego klatce piersiowej jakiś nieznany ucisk, oscylujący gdzieś w okolicach serca (przy założeniu optymistycznej wersji, że Szósty był w posiadaniu czegoś sercopodobnego – choćby tej metaforycznej części). Cyjanowa mgiełka przesłoniła jego kobaltowe ślepia, aż Starrk musiał przegonić ten nieobecny wyraz z jego twarzy machnięciem mu przed nosem dłonią.
She took my heart
I think she took my soul
– Chodzi mu o tą twoją Shinigami – wyjaśnił, nie będąc pewny, o czym Szósty właśnie myślał. – Tą Ikari, twoją pseudosiostrzyczkę.
Bystre, szare spojrzenie Coyote badało uważnie twarz Jaegerjaqueza, z której znikło rozmarzenie, gdy tylko wypowiedział imię dziewczyny. Powróciła jego czujność i groźny, ostrzegawczy wzrok, zawieszony na Pierwszym Espadzie.
– Co z nią?
– Jakby ci to delikatnie powiedzieć…
– No?
– Chodzi o to, że… Hm.
– Kurwa, Starrk, zabierasz się do tego, jakbyś zamierzał mnie poinformować, że ona już nie jest dziewicą, a tak się składa, że to już wiem. – Nagle nabrał podejrzliwości, a jego oczy jeszcze bardziej się zwęziły. – Bo chyba nie uderzasz do mnie w tej sprawie?
Coyote uniósł jedną brew tak wysoko, że istniała spora szansa, iż opuści ona na zawsze jego twarz.
– Naprawdę sądzisz, że ośmieliłbym się informować cię o takiej… sytuacji… – słysząc warczenie Szóstego szybko dokończył zdanie – nawet gdybym coś na ten temat wiedział?
– No ja myślę, że nie wiesz.
– Jedynie tyle, ile się mówi na mieście.
– A niby co się mówi?
– Że król Hueco Mundo daje się dymać kurwie z Seireitei.
– Czy ty masz, jasny chuj, za dużo zębów, Starrk?
– Powtarzam tylko, co mówią. – Wzruszył ramionami. – No i mam specjalny, zapasowy komplet na takie okazje. – Postukał palcem w swoją maskę i ziewnął szeroko. – Ulqu, ty mu powiedz, mi się nie chcę tego tłumaczyć.
– To pułapka – wyjaśnił Cifer obojętnym tonem. – Ktoś ci ją podstawia, żeby dobrać ci się do dupy.
Raport, który zdał Jaegerjaquezowi pokrywał się w dużej mierze z tym, o czym jeszcze niedawno Kyoraku informował Ikari, ale o tym Grimmjow nie mógł wiedzieć, więc dla niego narodziło się podstawowe pytanie w tej kwestii: na ile Jaggerjack działa samodzielnie? I czy to możliwe, żeby nim manipulowała?
Przecież trochę się na niej zdążyłem poznać. Niemożliwe, żeby była AŻ TAK dobrą aktorką…
Tak chciał myśleć. No bo przecież to on zaczął. To on za nią gonił, a ona uciekała. Czy to mogła być zaplanowana przez nią roszada? Czy on początku wiedziała, że trzeba mu powiedzieć „nie”, żeby wzbudzić jego zainteresowanie? Czy naprawdę prowadziła z nim bardziej skomplikowaną grę, niż mu się do tej pory zdawało?
Niemożliwe, żebym AŻ TAK dał się nabrać.
A jednak raz zasiane wątpliwości nie chciały wywietrzeć z jego głowy. Ile by teraz dał, żeby zajrzeć do jej myśli… Żeby poznać jej intencje. Dowiedzieć się, czego ona tak naprawdę chce. I czy jednak się nie pomylił.
Do you think of me?
Where am I now
Baby where do I sleep?
Potrząsnął błękitną grzywą, wyrzucając z głowy kolejne, bezsensowne obrazy.
– Chyba rozumiesz, że w tej sytuacji musimy się jej pozbyć? – zapytał Coyote, wciąż z uwagą przyglądając się Grimmjowowi.
Musimy? – powtórzył po nim Szósty. – Pozbyć?
– No zakładam, że masz mnóstwo bardziej absorbujących zajęć, więc… – Wskazał kciukiem na siebie i Ulquiorrę. – My możemy się nią zająć.
Prawdopodobnie uratowało go tylko to, że nie zdążył jeszcze pozbierać z ziemi swoich broni. Grimmjow przycisnął Starrka do ściany budynku, a w jego dłoni znów zabłysła Pantera, którą oparł na masce Pierwszego Espady.
– Myślałem, że to już ustaliliśmy – warknął Szósty, obnażając na Starrka kły i zerkając na Ulquiorrę, który przyglądał się tej scenie apatycznie. – Macie się trzymać od niej z daleka. Sam się tym zajmę – dodał, kiedy Coyote skinął głową. Odwrócił się od nich, zarzucając Panterę na ramię i dodał na odchodne: – Wracajcie do Tokio i miejcie na wszystko oko. A jeśli tylko wydarzy się coś niepokojącego – poślijcie po mnie. – Odwrócił się, żeby upewnić się, że zrozumieli. – Dotarło? Nie chcę widzieć żadnych akcji na własną rękę.
Przytaknęli, ale kiedy błękitnowłosy odszedł, wymienili ze sobą spojrzenia.
Kąciki ust Ulquiorry uniosły się niemal niedostrzegalnie. 


Nie było jeszcze późno, kiedy kładła się spać. I może dlatego obudziła się w środku nocy już wyspana. Ziewnęła i podrapała się po głowie, robiąc na niej jeszcze większy, chabrowy bałagan.
– Hm – mruknęła, mrużąc oczy i rozglądając się po zalanym ciemnością pokoju. Po ścianach przemknęła pomarańczowa smuga bijąca od okna, za którym po ulicy przejechała z turkotem pojedyncza ciężarówka. Zapadła dzwoniąca w uszach cisza. Po chwili Ikari zaczęła słyszeć powolne cykanie zegara zawieszonego w wąskim przedpokoju, prowadzącym do kuchennego aneksu, gdzie o zlew rozpryskiwały się kropelki wody z niedokręconego kranu. Mlasnęła głośno, żeby rozproszyć te dźwięki. Zsunęła stopy i już miała postawić je na podłodze, gdy…
With the moon I run
Coś się na niej poruszyło i złapało ją za kostkę.
– Nigdzie nie idziesz.
– Yumi?! – Ikari pisnęła i wciągnęła nogi z powrotem na łóżko. – Co ty tu robisz?!
– Pilnuję cię, oczywiście.
– Z podłogi?!
Ayasegawa z powrotem podłożył ręce pod głowę, obserwując spod kolorowych rzęs poczynania kapitan, która znów wystawiła nogi za łóżko.
– Powiedziałem: nigdzie się nie wybierasz.
– Weź się, psycholu! – Potrząsnęła stopą, za którą znów trzymał ją Yumichika. – Do łazienki mi się chce, kurde!
– No dobra. – Wypuścił ją nagle, a Ikari zleciała z łóżka. – Masz pięć minut przepustki.
– Frajer! – sapnęła Hagane, podnosząc się ze złością na nogi i wychodząc szybko z pokoju.
W przejściu rzuciła okiem na drzwi wyjściowe. Teraz były zaplombowane, obwieszone kłódkami, zabarykadowane i zabezpieczone grubym łańcuchem.
– Debile… – Jaggerjack weszła do toalety, a w chwili, gdy zapaliła światło, podskoczyła ze strachu, załapując się na stan przedzawałowy. – Jezus Maria! Czy wyście do reszty powariowali?!
Ikkaku, który w najlepsze spał sobie w wannie, otworzył niemrawo jedno oko.
– Mogłabyś z łaski swojej nie drzeć mordy? Ludzie próbują tu spać.
– W ubikacji?!
– Po prostu zrób co musisz i idź sobie.
– Chyba cię, facet, pogięło!
Złapała Madarame za koszulę, wytargała z wanny i wyrzuciła za drzwi wucetu.
– Masz dwie minuty! – zawołał zza nich Madarame. – A jak usłyszę, że otwierasz ten lufcik, to wchodzę!
– Ja się przez was nerwicy kiszek nabawię!
Kiedy wyszła, Ikkaku odeskortował ją do wyra, gdzie szeptem naradził się z Yumichiką (oboje obserwowali ją przy tym, mrużąc przenikliwie oczy), po czym zostawiał Ikari pod jego opieką. Kapitan z rezygnacją pokręciła głową, na którą w chwilę później naciągnęła kołdrę. Zanim jednak wróciła do łóżka, zdążyła się rozejrzeć po wynajmowanym mieszkaniu.
Minako nigdzie nie było.
*

Tym razem obudziło ją mrowienie, które kurczowo pieściło jej kark. Próbowała jeszcze przez chwilę obracać się z boku na bok i dalej spać, ale w końcu uczucie stało się nie do zniesienia i z wysiłkiem uniosła wtuloną w pierzynę głowę. Natychmiast zorientowała się, co było przyczyną tego dyskomfortu. Zaspanym wzrokiem zlokalizowała dwójkę klawiszy, którzy z nad talerzy wlepiali w nią niewyspane i nieżyczliwe spojrzenia, żując bez apetytu śniadanie.
– Wstałabyś już, do cholery, ile można spać. – Madarame siorbnął łyka napoju ze szklanki i skrzywił się niemiłosiernie. – Kawy byś jakiejś dobrej zrobiła...
– Jakieś capuccino albo late… – rozmarzył się Yumichika, zaglądając do swojego kubka. – A tu tylko jakaś brzydka, niedobra, czarna lura.
– Śniadanko jakieś byś naszykowała – zrzędził dalej Ikkaku.
– Co ty, nawet chleba nie ma – poskarżył się Ayasegawa, mieszając smętnie łyżką w misce z rozmokłą owsianką. – I mleka do kawy też.
– Zamknąć twarze… – Zmierzła Hagane usiadła na łóżku i wsunęła stopy w japonki. Nienawidziła, gdy ktoś ją budził i jeszcze śmiał mieć do niej pretensje na dzień dobry. – Żreć i nie dyskutować! A ja skoczę do sklep…
Far from the carnage of the fiery sun
Oficerowie natychmiast weszli jej w słowo.
– NIGDZIE NIE IDZIESZ.
Westchnęła ze zrezygnowaniem.
Dwóch idiotów i Minako, która nie wróciła na noc.
Zapowiada się ciężki dzień.
*
– Serio?
Jaggerjack patrzyła spode łba na Madarame i zgrzytała ostrzegawczo zębami.
– To tylko niezbędne środki bezpieczeństwa.
Prychnęła wściekle i szarpnęła ręką, którą Ikkaku przykuł do sklepowego wózka za pomocą kłódki i łańcuszka (tego samego, który wraz z kluczykiem służył normalnym ludziom do usuwania drobnych w zastaw za wynajem). Nie udało jej się uwolnić, więc prychnęła jeszcze raz i wjechała wózkiem w alejkę pełną alkoholi, po czym zaczęła ładować do niego każdą butelkę, do której dosięgnęła.
Oczywiście Madarame systematycznie i skrupulatnie opróżniał wózek, odstawiając towar na miejsce. Ikari próbowała zawinąć jedną flaszkę pod kurtkę, ale Ikkaku ją nakrył i odebrał jej również tą butelczynę.
– Ma tylko dziewięć procent!
– O dziewięć za dużo.
– Chcę się napić!
– To sobie kup Kubusia.
– Chcę się napić piwa!
– Nie ma mowy.
– Nie będziesz mi mówić…!
– Będę.
– Chociaż jedno!
– Nie.
– Ty łysy chamie!
Ikari rzuciła w niego paczką orzeszków. Jedną, drugą i piętnastą także.
– Dobrze, weź sobie radlerka.
Dziewczyna natychmiast rzuciła się na zgrzewki cytrynowego redsa, ale i ich Madarame pozbył się z wózka.
– NO CO?!
– Jak tyle na raz wychlejesz, to też ci się uda narąbać tym sikaczem.
– ON MA DWA PROCENTY!
– No właśnie.
– Łysa pała…
– NIE JESTEM ŁYSY.
– O przepraszam, do tej pory twoje bujne afro umykało mojej uwadze.
– Powiedziałem: nie jestem łysy. Jestem…
– Skinheadem?
– Kim?
– SUPER ŁYSOLEM, KTÓREMU PRÓCZ WŁOSÓW NATURA POSKĄPIŁA MÓZGU.
– Dosyć tego. Nie umiesz się publicznie zachować. Idziemy stąd.
– Ale ja jeszcze nic nie kupiłam!
– Trudno. Wychodzimy. Yumi zrobi zakupy.
– Nie, nie chcę! Nie idę! N–Nie! Zostaw chociaż jedno piwko… Ty nieowłosiony gnomie! OCHRONA! Ochrona! Ten skin mnie nagabuje! OCHRONA, KURWA! Czy jest tu jakaś… No nie, pan też jest łysy? Co to za nowa moda… Nie, nie opuszczę sklepu…! No to proszę mnie wyrzucić, proszę bardzo! HEJ! GDZIE Z ŁAPAMI, TY KREATURO O ŹLE ZAGOSPODAROWANYM BUDŻECIE NA POROST WŁOSÓW! PUSZCZAJ!

*
Ikari wierciła się niecierpliwie na krześle, krojąc w kostkę pomidora.
– Yumi… No proszę… – jęknęła.
– Przestań. – Yumichika zerknął na nią, szatkując wściekle cebulę.
– No błagam… Bądźże człowiekiem, a nie jak ten łysy padalec…
– Oboje chcemy dla ciebie dobrze! – Wycelował w nią nożem, a potem wytarł ostrze o rant białego fartuszka, którym był przewiązany. – Rób tą sałatkę i nie marudź.
– Ale Yumi… Tak ładnie cię proszę… – Zrobiła naprawdę smutną, przejmującą i budzącą litość minkę. Umiała taką zrobić, jeśli trochę się wysiliła.
– P–Przestań, Ika! – Liliowe oczy Ayagsegawy wypełniły się współczuciem.
– Yumi–chaaaaaan… Plissssss…
– Chryste, przestań, bo się popłaczę! – Rzucił nożem na deskę do krojenia i jednym ruchem wyswobodził się z fartuszka. – Dobra! Skończ! Pójdę ci po te cholerne piwo, ale ani słowa Ikka…
– Czego mi ani słowa?!
– M–Madarame… Mówiłem… M–Mówiłem właśnie… „Ani słowa, Ik–kari, więcej, bo zobaczysz, franco!”
Yumichika pośpiesznie znów owinął się fartuszkiem i wrócił do krojenia cebuli, pociągając nosem.
– Farbowany pedał – mruknęła Ikari, rozbijając warzywo na czerwoną miazgę, ale wpatrując się w Ayasegawę.
– Dziwka… – On również patrzył na nią z niezadowoleniem, mrużąc jasnofioletowe oczy.
– Tylko nie dziwka! Ja po prostu jestem wyswobodzona seksualnie!
– Tylko nie pedał! Ja po prostu o siebie dbam! I nie moja wina, że jestem taki piękny…
– CZY JA DOSTANĘ W KOŃCU COŚ PORZĄDNEGO DO ZJEDZENIA?!
– Oprócz sałatki? Nie, łysolu!
– Znowu zaczynasz?!
– Spieprzaj po piwo albo wpieprzaj szczaw!
– Ty mała…
– Czy Minako będzie na kolacji? – przerwał ich kłótnie Yumichika, zabierając Ikari z ręki nóż, którym kapitan wymachiwała coraz zapalczywiej. Ponieważ oboje z Ikkaku uznali ją za groźną dla otoczenia (po tym jak Ikari zaatakowała ochroniarza w sklepie, psikając mu po oczach odświeżaczem do powietrza), Ayasegawa nie ośmielił się wsadzić w jej ręce innego ostrza, niż plastikowego (jej zanpakuto już dawno zostało zarekwirowane i schowane w zaszyfrowanym hasłem sejfie i nie pomogły protesty/krzyki/ lamenty/kopanie/płacz kapitan, której główny argument „TO JAK MAM SIĘ TERAZ BRONIĆ, IDIOCI?!” został znokautowany tym, że a) to oni są tu od tego, by ją ochraniać i b) zawsze zostaje jej jeszcze równie ostry jak Zabójca język). Jednak widząc jak zwinnie i z jaką pasją Ikari przekłada między palcami sztuciec, Yumichika doszedł do wniosku, że jest ona w stanie uszkodzić Ikkaku nawet kawałkiem plastiku. Kiedy Hagane wymamrotała, że wątpi w obecność Kurosaki na wieczerzy, Yumichika odesłał ją salonu, żeby nakryła do stołu.
– I nie próbuj żadnych sztuczek z oknami. Są zasilikonowane.
– Kurwa trzeba było mnie od razu zapiąć na łańcuch!
– Rozważamy też opcję z kagańcem, więc nie pyskuj.

*
Kiedy tym razem obudziła się w nocy, miała już plan.
Przez chwilę nadsłuchiwała uważnie, ale prócz spokojnego, równego oddechu śpiącego na podłodze Yumichiki, nie usłyszała żadnych innych odgłosów. Ikkaku pewno znowu spał gdzieś w okolicy niezabezpieczonych lufcików, a Ayasegawa padł wymęczony grą w tysiąca, którą Ikari dzielnie prowadziła do drugiej w nocy. Wiedziała, że Yumi nie uśnie dopóki nie upewni się, że ona naprawdę zasnęła, więc… Poszła w kimę. Wiedziała też, że niepokój nie da jej długo pospać.
Nie zagłuszana alkoholem troska dobijała się do przytomnego umysłu Ikari. Zbudziła się tuż przed czwartą.
Minako znów nie wróciła na noc.
Granica między martwieniem się, a wkurwieniem, była u Jaggerjack… Nie, właściwie ta granica nie istniała. Zmartwiona Hagane równała się rozzłoszczona Hagane. No bo jak to tak, żeby przyjaciółka od dwóch dni nie dawała żadnych oznak życia?! Nieważne, że Ikari jeszcze niedawno postępowała tak samo. Jej było wolno. Ona wszystkich już do tego przyzwyczaiła. Lata pracowała na swoją opinię. Ale Kurosaki? Mała gówniara powinna się regularnie meldować i nie ma przebacz!
Bezszelestnie. To był klucz do powodzenia całej operacji.
Bezszelestnie podniosła się z łóżka, tak, by żadna sprężyna nawet nie chrząknęła.
Bezszelestnie stąpała po podłodze, omijając chrapiącego Ayasegawę.
Bezszelestnie otworzyła drzwi stojącej w rogu „szafy”, po czym weszła do środka i równie bezszelestnie się w niej zamknęła.
Mogli sobie obstawiać okna i drzwi, a nawet zapchać kominek. Ona i tak ich wykiwa, bo Ikkaku i Yumichika gówno wiedzieli na temat starego budownictwa kamienic. Ikari też niewiele wiedziała na ten temat, a sekret tego pokoju odkryła przypadkiem, gdy pijana Minako pewnego razu grzebała w garderobie z taką zachłannością, że w końcu się przewróciła i… znikła. Okazało się, że pokój, który wynajmowały, był kiedyś połączony z drugim pokojem i stanowił mieszkanie przejściowe. A ponieważ króciutki korytarzyk, łączący oba pokoje, przegospodarowano na garderobę, a drugie drzwi kamuflowały ubrania… Naprawdę można się było nabrać, ze to tylko szafa.
Uciekała spokojnie, napawając się satysfakcją i zastanawiając się, jakie miny będą mieć rano oficerowie jedenastki. Zniknięcie idealne. Szyby nie wybite, drzwi nie wyłamane, a jej nie ma! Tylko zanpakuto nie zabrała, no ale cóż. Nie warto było ryzykować. Zresztą nie wybierała się przecież nigdzie z nikim bić.
Chyba.
W przydrożnym barze czekała spokojnie na bus do Karakury. Wybitnie nie chciało jej się wybierać tam na pieszo. Szczęście, że udało jej się zgarnąć z parapetu resztę ze sklepu. Zakupiona za drobne kawa była przepyszna. Czarna i wykręcała ryja, tak jak lubiła. Z roztargnieniem wpatrywała się w jaśniejące za brudną szybą niebo. Jeśli Minako, tak jak podejrzewała, imprezuje i tak nie było sensu przetrzepywać teraz klubów. Tym bardziej, że w Karakurze rezyduje koszykarska banda Shinigami. Czyli ma kto zadbać o to, żeby ryża bezpiecznie przetransportowała zachlany tyłek na chatę brata. A ona, kapitan Jaggerjack, zjawi się w samą porę, żeby porządnie ją opierzyć i wytargać za uszy.
O tak, opierdol z rańca był najlepszy na kaca.
Tak to sobie wyobrażała, uśmiechając się do siebie.
Ale zapomniała o swoim błękitnowłosym problemie.
I ogólnie rzecz biorąc nie mogła spodziewać się, że czyhają na nią same nieprzyjemności.


Śmiał się cicho, nie otwierając ust, po czym westchnął z zadowoleniem.
– Ta banda idiotów nigdy się nie zmieni. – Wziął w palce kosmyk włosów i okręcił go wokół palca. – Są tacy przewidywalni…
– Kto?
Cichy śmiech znów opuścił jego krtań.
– No wy. Inni w końcu wszystkiego się domyślą. Już się domyślają.
– To bardzo źle?
– Źle? – Uśmiech wydrążył w jego policzku uroczy dołek. – Znakomicie. Ułatwili nasze zadanie.
Prychnięcie.
– Które?
– Każde. Ona w zasadzie już jest po naszej stronie. Jeśli jeszcze mogę mówić o „naszej” stronie… Damy jej okazję do zemsty. A potem powinno pójść już z górki.
– Jesteś pewien, że w ogóle będzie chciała się mścić?
– Czy sam nie mówiłeś, jaka jest dumna, jaka pyszna? Jak bardzo nie zasługuje na swoje stanowisko, właśnie dlatego? Że lubi chaos, a nie lubi jak się z niej szydzi? A dobrze wiemy, że w szydzeniu Szósty nie ma sobie równych. Wierzę, że zalazł jej za skórę tak bardzo, iż kapitan nie zrezygnuje ze sposobności, żeby mu się odwdzięczyć.
– Kto… Kto zacznie?
– Hm. Kapitan to typowa ósemka… I tylko Ósemka ma szansę się z nią dogadać. A kiedy już do nas przyjdzie… Przyprowadzi ze sobą resztę.
– O czym mówisz?
– Nieważne. Ale powoli. Działamy ciągle planem „A”. Przygotuj się.
– Spokojnie. On ma już zapewnioną posadę w tej szkole.
– Bardzo dobrze. Teraz tylko… Musimy ją odizolować. I dać jej powód.
– Do czego?
– Do nienawiści, naturalnie.
– Nie rozumiem.
– Nie musisz.
Cisza. Po chwili znów odezwał się „Zadający Pytania”.
– Chcę się tylko jej stąd pozbyć. Nie rozumiem, czemu tak bardzo się w to angażujesz. Nie wiadomo jak bardzo chciałbyś pomóc, nie wyjdziesz stąd.
Śmiech. Cichutki, ledwo słyszalny.
– Właśnie dlatego powiedziałem, że nie musisz rozumieć.

___________________
* rewspawn - wskrzeszenie, też taki plejerowy lengłidż... My, nołlajfy, wciąż się respimy w wybranych czekpointach :D Gmatwam jeszcze bardziej, co nie? No, mi się repienie dobrze kojarzy, np po mocnej kawie też się można zrespić. Mówcie po Wilczemu! Respmy się razem! Huehuehue co mundo.