Hey. Chciałam to zrobić szybciej, ale dzień pokrzyżował mi plany. Tak czy srak, to chyba dobre miejsce, żeby w końcu złożyć Ci życzenia. Nie będą długie. Życzę Ci, żeby Twoja droga była mniej kręta, mniej wyboista, żeby rosło na jej obrzeżach mnóstwo Sylleblossom, ale żebyś spotykała na niej tak oddanych ludzi, jak Aomine cyckom. Nie bój się z niej zbaczać, badaj interesujące szlaki, ale zawsze na nią wracaj, bo ta droga biegnie równolegle do mojej. Choćby waliły się na nią drzewa, choćby staczały się kamienie, drogę tę zawsze pokonasz z towarzyszem u boku. Będę nim ja, moje dzieci, mój pies, twój przyszły Kise, twoja cała rodzina. Miej to na uwadze, gdy zapada noc i zaczyna ci się wydawać, że jesteś samotna. Nie jesteś. Nie dopóki Grimmjow ma zęby na ryju a nie ryj na zębach, nie dopóki tu jestem. Dlatego idź swoją drogą odważnie i idź swoją drogą pełna nadziei i marzeń. Idź. Bez końca.
Ta Droga jest dla Ciebie.
______________________
Niebo było barwy dynamitu. Ciągnęło się jak guma do żucia, aż po zionący krwawą łuną horyzont, szarpane na strzępy przez rozbłyski najróżniejszych kolorów, grtzących się ze sobą niczym wściekłe psy, próbujące się zdominować.
Ta Droga jest dla Ciebie.
______________________
Niebo było barwy dynamitu. Ciągnęło się jak guma do żucia, aż po zionący krwawą łuną horyzont, szarpane na strzępy przez rozbłyski najróżniejszych kolorów, grtzących się ze sobą niczym wściekłe psy, próbujące się zdominować.
Kolor niebieski tu nie pasował. Nie na tle
dogasającej wojny. Nie wśród łanów dziko rosnących pędów bazylii. Ale tu
występował, w nadmiarze. W różnych odcieniach. Targany wiatrem, który nie
powinien tu wiać.
Stała ze spuszczoną głową, jakby przed nim
odpowiadała. Jakby to była jej wina, to wszystko. Te kolory, ta śmierć, cały
ten zgiełk i burdel na zewnątrz. Jakby wiedziała, że przekroczyła granice, za
którymi toczy się jak zaraza pustkowie pełne błędów i nienawiści. Pełne
niedociągnięć.
I KNOW
On wysoko zadzierał podbródek, ale spoglądał w dół.
Czekał, aż podniesie wzrok. Chciał spojrzeć jej w oczy, miał ochotę na skruchę.
Na uległość i wyższość, którą zamierzał okazać. Ignorował szumy sumienia,
liczyła się tylko siła. To ona zabierała głos.
I CAN HEAR
Ikari w końcu spojrzała na swojego rywala. Grimmjow bez
wątpienia nim był. Był też kimś więcej.
— Mógłbyś się już ze mnie wyciągnąć? — zapytała,
przecinając coraz gęstszą ciszę, od której mogła rozboleć głowa. — To nie jest
przyjemne. To, że tu jesteś.
Błysk kłów i dzikich ślepi.
— Zabawne. Kiedyś mówiłaś inaczej.
— Kiedyś wiedziałeś, gdzie pchać Panterę, a gdzie
te brudne łapy.
Błysk zgasł.
— Mogę wyrwać ci serce i zgnieść je w dłoni jak
nadgnite warzywo.
— Racja — zgodziła się. — Więc czemu tego nie
zrobisz?
IT'S NOT SAID BUT IT'S ALL TOO CLEAR
Grimmjow jeszcze nigdy nie był taki poważny.
— Bo mam lepszy pomysł — zdradził. — Zamiast serca,
wyrwę z ciebie coś innego. — Chwycił mocno ukorzenione pędy bazylii.
TRY TO TAKE WHAT YOU NEED
— Nie radzę.
Wyłonił się zza pleców mężczyzny, kolorowy i pewny
siebie. I całkiem ludzki jak na coś, co ostatnio miało dwa metry wzrostu, rogi,
szpony i kupę piór oraz gęste tęczowe futro. Wyglądał teraz na średniego
wzrostu chłopaka, który zerwał się z ostatniej lekcji w liceum, żeby pograć z kolegami w
LoLa. Tylko zakończony pędzlem ogon pozostał taki sam. Trzasnął w powietrzu jak
bicz, próbując opleść szyję mężczyzny. Ale Grimmjow stał już u boku kobiety i
patrzył w pełne barw ślepia z wyższością.
— Jesteś ostatnim śmieciem, od którego
spodziewałbym się jakiejś rady.
Kirai cmoknął z niezadowoleniem.
— Śmieciem — powtórzył, krzywiąc usta. — Wiesz, na
twoim miejscu uważałbym na słowa. — Jego oczy wciąż zmieniały kolory. Były
żółte, łososiowe i soczyście różowe. Patrzyły spod strzechy włosów we
wszystkich kolorach tęczy. Pozostały podkrążone, współgrały z grymasem ust i
grasującymi za nimi kłami.
— Bo? — Kobaltowe przypominały wąskie szparki,
w których czyhało coś niedobrego.
— Bo teraz ja tu rządzę. To mój dom.
Grimmjow zaśmiał się krótko, drapieżnie.
— Ta? To idź wyrzucić śmieci — warknął, obserwując
uważnie stojącego przed nim w wyluzowanej pozie Kiraiego. — No już —
podżegał. — Wypierdalaj.
Kirai wciąż stał pewnie wyprostowany i nie
zamierzał nigdzie się ruszać. Tylko jego rozszerzone nozdrza zdradzały, że jest
wściekły.
I'M NOT LEAVING NO I'M NOT LEAVING
— Nie możesz kazać mi odejść — syknął, starając się
nad sobą panować. — Nie masz nade mną żadnej władzy, nieważne, za kogo się
podajesz.
— To dlaczego tak się boisz, tasiemcu? — Grimmjow
nie ustępował. Jego głos był gniewny, głęboki. Przekonujący. Wyszedł o krok
przed Ikari, dłonie zaciskał w pięści.
— Nie boję się! Nie możesz nic mi zrobić.
Espada prychnął, zawahał się. Prawdę mówiąc, miał
nadzieję, że samym faktem pojawienia się wśród pędów dzikiej bazylii, która jak
bluszcz zajęła całe to miejsce, wywoła większe wrażenie. Już to powinno skłonić
Kiraiego do refleksji nad tym, co się może wydarzyć. Nie wiedział jednak, nie
był pewien, czy rzeczywiście ma tu władzę nad kimś, kto nie uznaje go za króla.
Na szczęście była to tylko jedna z dwóch istot zamieszkujących ten wewnętrzny
świat. A on wciąż należał do niej.
— Mogę zrobić to.
Jego pięści się rozluźniły, palce wyprostowały.
Zadrżały, a w ślad za nimi zadygotała ziemia. Rozstępowała się, pomału,
ale wytrwale pochłaniając zieleń. Niebo nad nimi zaczęło się kruszyć. Horyzont
łamać. Ikari rozpadać.
LOOK AT YOU
— NIE! — Kirai skoczył przed siebie, znów był Pustym
o parze skrzydeł i zabójczych szponach, gotów do ataku. — NIE ZROBISZ TEGO! NIE
ZNISZCZYSZ TEGO ŚWIATA! — Wylądował chwiejnie na łapach, które zatrzęsły się pod
jego ciężarem.
— Zniszczę wszystko, bez wyjątku. — Na czole Arrancara
wystąpiły kropelki potu.
— JĄ TEŻ?!
Zerknął pospiesznie w stronę Ikari. Gniewny wyraz
wykrzywiający jego twarz a moment złagodniał. Ikari nic nie mówiła. Tylko
patrzyła mu prosto w oczy, w zastanowieniu. Płatki skóry odpadały z jej twarzy
i rąk jak puzzle ze złożonej układanki.
LOOK AT WHAT YOU MAKE ME DO
— ROZSYPIE SIĘ! NA TWOICH OCZACH!
Grimmjow syknął, znów obserwował wroga.
— Chcesz zagrać mi na emocjach?! MI?! Sam
czujesz jedynie nienawiść, myślisz, że ja jestem inny?
Kirai, wielka kolorowa bestia, szeroko otwierał
ślepia, kołysał łbem, jego spojrzenie pulsowało. Hipnotyzowało. Grimmjow
wiedział, o czym teraz myśli.
Patrzy na
Uraharę, coraz bardziej nie podoba mu się wyraz twarzy byłego kapitana Gotei.
— Powiedz mi,
z kim ty właściwie trzymasz, co? — pyta, zakładając łapy na ramiona. — Układasz
się ze mną, układasz się z Kiraim, jest jeszcze Seireitei… Po czyjej ty jesteś
stronie?
— Po stronie
prawdy. — Urahara lekko odchyla rondo swojego kapelusza. — Lubię się nią
dzielić. Powinieneś mi podziękować, bo właśnie odkryłem tu nowe źródło twojej
siły.
— Co? —
prycha, sceptyczny, choć zainteresowany. — Niby jakie?
— Ten
eksperyment ma dwa wyniki — tłumaczy kapelusznik. — Kiedy tobie
coś groziło, Ikari wymusiła na Pustym, żeby się wycofał, ale zanim to się stało…
Nie dziwi cię, że uwolniłeś się akurat w momencie, w którym Kirai zaczął
świrować, narażając swoją żywicielkę?
— Myślisz, że to mnie powstrzyma? — Zacisnął dłonie.
Niebo pękło na pół, szczeliny świata otwierały się jak wygłodniałe paszcze. —
Że pozwolę ci uciec?
HE'S NOT LEAVING HOPE HE'S NOT LEAVING
Nie czekał na odpowiedź.
— Wiesz, że już nie wygrasz, wiesz dlaczego. I masz
już plan, co?! — Kropelki śliny bryznęły z jego ust, gdy podniósł głos. — Po
prostu dasz nogę. Liczysz, że zaszyjesz się gdzieś, gdzie cię nie znajdę, że
jest takie miejsce. — Oddychał coraz płycej, koncentrując się na destrukcji. —
Nie. Nie ma. Skończymy to tu i teraz. — Popatrzył na Ikari. — Zabierzesz go ze
sobą.
Ikari wciąż milczała. Zdawała się zmartwiona. Jakby
już nieobecna.
— Wiem, co robię. — Grimmjow zacisnął zęby.
Wyciągnął do niej rękę. — Pójdziesz ze mną.
I'M HERE THERE'S NO NEED TO BE SCARED OF ME
Ikari stała nieruchomo. Blada, ale to było najmniejsze
z jej zmartwień.
— No już! — Dlaczego ona się wahała?! — Posłuchaj.
Byłem panterą, przetrwałem na pustyni. Teraz jestem tutaj. I ty też tu będziesz.
— Wciąż wyciągał dłoń. — Zabiorę cię stąd i zaczniesz od nowa, od początku, w
Hueco Mundo, nie jakimś śmierdzącym Mieście Dusz. Mogę to zrobić. — Czemu ona
nie chce złapać jego cholernej ręki?! — Zaufaj mi, Ikari — warknął — ten jeden cholerny raz.
— Grimmjow. — Kobieta zdawała się roztargniona.
Przejęta czymś nieadekwatnym do sytuacji. — Ja nie mogę stąd odejść.
— Nie pierdol — warczał król. — Możesz i zrobisz
to.
— Nie. Nie mogę.
— Bo?!
Nie odpowiadała. Jak miała to zrobić? Widziała jego
dłoń, tak blisko, ale widziała też Szóstego Espadę, który odchodził, zostawiał ją
w rozpadającym się świecie. Na zawsze.
TRUST ME WHEN I SAY STAY HERE
— Odpowiedz mi, Ikari.
Rozejrzała się niepewnie, ignorując dryfujące w
powietrzu szczątki. Zatrzymała spojrzenie na Kiraim. On też zdawał się być zaciekawiony
jej odpowiedzią. I zdziwiony. Może spodziewał się, że jednak znajdzie w niej
sojusznika. Niewiele zdołał wyczytać z jej twarzy. Ikari skrzywiła się do niego
nieznaczenie i przeniosła wzrok z powrotem na Espadę. Wydawała się dziwnie
spokojna. Może od tego wszystkiego pojebało jej się w główce. To tłumaczyłoby
zaburzoną ocenę sytuacji.
— Posłuchaj, Grimmjow. — To też.
Ale ku coraz większemu zdziwieniu Kiraiego, Espada
słuchał. Zmarszczył jeszcze mocniej swoje i tak ciągle zmarszczone brwi i chyba
rzeczywiście starał się nadsłuchiwać. Skonsternowanemu Pustemu nie pozostało
nic innego, jak również się wyciszyć i spróbować rozróżnić szum traw i łoskot
spadającego nieba, od… odległego echa. Cichutkiego, na który jeszcze długo nie
zwróciłby uwagi. Ale niepokojącego, jak dobiegające z serca dżungli bębnienie
tam-tamów.
THE TENSION THAT IT BRINGS
Grimmjow patrzył w horyzont.
— Tu jest ktoś jeszcze — stwierdził i opuścił rękę.
Popatrzył na nią po raz ostatni. A potem Ikari oglądała już tylko jego plecy.
Grimmjow natychmiast się wycofał.
Świat wracał na swoje miejsce.
Świat tąpnął. Choć stopy króla nie oderwały się od
podłoża, odczuł siłę grawitacji, jakby nagle obciążono go dwukrotnością własnej
wagi. Przed sobą widział tęczowe oczy, a w nich zrozumienie.
Przerażenie też.
Potwór dyszał mu w twarz jeszcze kilka sekund, a
gdy Grimmjow wyciągnął katanę z jego znamienia, zatrzepotał skrzydłami. Wycofał
się, chwiejnie, jakby nieco oszołomiony i rzucił się do ucieczki jak zraniona
bestia, która już wie, że nie wygra starcia.
— Zwiewa! — wrzasnął ktoś przy uchu Espady, a on skrzywił
się na wysoki dźwięk. — Zrób coś, bo ucieknie!
— Przestań się drzeć — mruknął mężczyzna,
przeciągając się leniwie jak po długiej drzemce i rozejrzał się dookoła. Biel
ścian raziła go w oczy. Czerwień plam pod stopami koiła ból.
— Hm — mruczał raz za razem, ignorując wyrywającą
się Minako, którą Urahara powstrzymywał przed zrobieniem czegoś głupiego (np.
trzepnięciem w łeb Espady, który właśnie odkrył drugi etap ressurection i pognaniem
na pustynie, gdzie wciąż roiło się od Pustych gotowych na każde jego
skinienie), w końcu zapytał: — Długo mnie nie było?
— Jakiś kwadrans — odpowiedział Urahara, trzymając
rudowłosa za kosode.
— Kurwa. — Przez twarz Arrancara przemknął cień
refleksji. — Prawie ich pozabijałem.
THE SECONDS YOU COULD KILL
Odetchnął, nabierając
powietrza, zerknął na Urahare, na skruszone mury Las Noches, na tron, który
wreszcie należał do niego. Szybko jednak wrócił spojrzeniem, które tym razem
było ostre i podejrzliwe, do Urahary. — Wiedziałeś?
Urahara się zawahał.
— Podejrzewałem — przyznał. — Ale nigdy nie
zapytałem. Chyba bałem się tego, co mogę usłyszeć.
— Tch. — Grimmjow odwrócił wzrok. — Mięczak.
— Ludzie, co wy robicie?! — wydzierała się w tym
czasie Minako. — Łapcie tego skurwysyna!
— Wyluzuj. Ten skurwysyn sam tutaj wróci.
— A do tego czasu pozwolisz mu dewastować ciało
Ikari? — Urahara poprawił przekrzywiony na głowie kapelusz.
— Do tego czasu będę miał na niego oko — odpowiedział
spokojnie Grimmjow. — Doprowadziłeś ją już do takiego stanu, że gorzej nie
będzie.
— No cóż. Ciężko się nie zgodzić.
— Obaj jesteście temu winni! — Minako wciąż nie
posiadała się że złości, ale skupiła ją na Espadzie. — Ty i ta twoja
destrukcja! Cholerni Arrancarzy! Ikari była dla ciebie niczym innym jak zwierzyną, raz
chciałeś ją złapać, innym razem tylko gonić! Namieszałeś jej w życiu i oto do
czego to doprowadziło! — Ślady krwi u ich stop mówiły same za siebie. — Mogłeś
ją zatrzymać, wiem jak to odkręcić, ale ty znów pozwalasz jej uciec! Zastanów
się, czego ty w końcu, do diabła, chcesz, Grimmjow!
Grimmjow, mimo tej tyrady, którą jeszcze niedawno urwałby
za pomocą cero, wydawał się podejrzanie zadowolony.
THERE'S NO NEED TO BE SCARED OF ME
— Chcę mieć syna — odpowiedział szczerze na retorycznie
postawione pytanie. — Chcę mieć następcę tronu.
KONIEC.