Las
Noches runęło.
Tak
mu się wydawało, kiedy Kirai/Ikari rzucili się na niego i przywalił niebieskim
łbem o mury własnego zamku. Przez moment wszystko się przewracało. Potrząsnął
głową, raz i drugi, ale wciąż był zamroczony, gdy objęły go kolory. Zdołał
odepchnąć od siebie ten barwny twór i stanąć w lekkim rozkroku, mocno
zapierając się nogami, ale ziemia wciąż się kołysała. Wrócił do swojej męskiej
postaci, lecz choć do tej pory Ikari postępowała analogicznie – jakby chciała,
by walka toczyła się na równych zasadach lub może utrzymywanie uwolnionej formy
ją trudziło i naprawdę potrzebowała odpoczynku – tym razem tego nie uczyniła.
Wciąż stała przed nim jako Pusty, rozkładając gotowe do walki skrzydła.
— Co
rrrobisz? — warknął, nabierając złych przeczuć. — Ikari?
Śmiech,
który mu odpowiedział, nie spodobał mu się. Ani fakt, że jej wygląd się zmieniał.
Jakby dopełniał, coraz bardziej deformując jej ciało. Była wyższa. Większa. Ze
skrzydłami, które coraz bardziej przypominały szpony, łapami zamiast nóg.
Ubrana w pióra i wszystkie odcienie tęczy. Jakby urwała się z jakiejś maskarady.
Szczerzyła do niego rzędy spiczastych kłów, a z maski otaczającej pusty oczodół
odchodziły kolorowe, kościane promienie. W czerni, w otworze w kształcie
migdała, kotłowały się barwy. Pozostałe oko również co rusz zmieniało kolor.
Chabrowe włosy przypominały nastroszoną sierść, brudną i matową.
—
Już nie uciekam — odrzekła i skoczyła. Złapała Arrancara w mocne objęcia i
przewróciła. Oboje przetoczyli się po zimnym marmurze, demon nie wypuszczał z
objęć szarpiącego się mężczyzny.
— Sprawię,
że jeszcze zamarzysz o ucieczce! — Espada znalazł się na górze i uniósł pięść.
Kobaltowe oczy były dzikie i pełne gniewu. Lecz gdy się odchylił, w jego pierś
wbiły się szpony. Sploty mięśni pod kolorowym futrem naprężyły się i odepchnęły
napastnika, posyłając go wprost pod nogi porucznika Szóstego Oddziału.
— Widzę,
że świetnie sobie radzisz — zakpił Renji, patrząc z góry wprost w kobaltowe
oczy. Jego broń, Zabimaru, już w uwolnionej formie spoczywała na ramieniu
Shinigami. — Chyba przyda ci się pomoc. — Wyciągnął miecz przed siebie, widząc
zbliżające się szpony, które zamiast na nim, zacisnęły się na ostrzu. Pusty zaskrzeczał
piskliwie, puścił miecz i odskoczył, wodząc wściekłym spojrzeniem od jednego do
drugiego mężczyzny, bulgocząc ze złości.
— No
dobra — kolorowe ślepia zrobiły się wściekle czerwone — chodźcie. Dam radę wam
obu.
COME OUT PLAY YOUR HEARTS
Renji
prychnął, przyglądając się temu, co zostało z Ikari. Stał przed nim jednooki
potwór z wylotową dziurą w klatce piersiowej, który profanował ciało Shinigami.
Ten sam, z którym miał rachunki do wyrównania.
—
Żryj to! — wrzasnął, rzucając się na niego z bronią. — Zawyj, Zabimaru! — Jego
miecz, zbudowany z molekuł, stał się elastyczny, oplatając ciało przeciwnika. Ale
skrzydła się rozpostarły. Mięsiste, coraz silniejsze. Zaszumiały jak targany
wichurą las, rozrywając Zabimaru. Jego części rozsypały się po całej sali
tronowej. Renji patrzył na to szeroko otwartymi oczami, a Pusty już sięgał ku
niemu pierzastą łapą.
— Jesteś
bezużyteczny! — Grimmjow odtrącił Abaraia, przyjmując na siebie cios. Pióra
zderzyły się z pazurami pantery.
—
Desga…
—
Nie.
Pióra
rozdarły pysk pantery.
Tym
razem to skowyt króla potoczył się po zamku. Espada przykładał podobne łapom
dłonie do twarzy. Spomiędzy nich kapała krew.
—
Jebany... — sapał, tłumiąc swój głos. — Ty jebany — opuścił ręce; przez całą jego
twarz przebiegały po skosie trzy rozdarcia — chuju.
Rozłożył
ramiona, gotów kontratakować, ale Kirai jeszcze nie skończył. Grimmjow
dostrzegł to na chwilę, nim wszystkie kolory zlały się w jeden. Jego źrenice
nienaturalnie się zwężały, gdy patrzył, jak siedem długich, mięsistych piór nakłada
się na siebie, fiolet na fiolet, zieleń na zieleń, kolor na kolor. Wiedział, co
to oznacza.
—
Spierdalaj — warknął do Renjiego i sam, korzystając z shunpo, usunął się z
drogi.
—
Co? — Renji wciąż marszczył brwi, przyglądając się temu, co się dzieje.
Poświata nałożonych na siebie kolorów skumulowała się, kłębiąc i emanując coraz
jaśniejszym blaskiem. Kiedy uformowały się w wiązkę białego światła, było za
późno.
Cero
pomknęło w stronę porucznika, który zdążył jedynie odrzucić pozostałości miecz,
by złożyć dłonie w znak ochronny. Energia uderzyła prosto w jego tarczę, która
częściowo zniwelowała atak, a częściowo go odbiła. Renji nie ustał. Cero
pomknęło we wszystkie strony, krusząc mury zamku. Jedna z wiązek osmoliła
błękitne włosy Espady, który przyglądał się tej manifestacji siły z rosnącym
niepokojem, ale i zainteresowaniem. Zdawało się, że Kirai z minuty na minutę
nabierał siły. Mimo że był ciekaw, jak daleko mogło to zajść, wiedział, że musi
to powstrzymać. I chyba już wpadł na pewien pomysł.
— To był tylko taki twój pieprzony
eksperyment, co? — Grimmjow łypie na Uraharę spode łba. Nie podoba mu się, że
stary pierdolec zamknął go wraz z poddaną hollowifikacji Shinigami tylko po to,
żeby sprawdzić, jak zareagują na sytuacje zagrożenia.
— Och, bardzo surowa nazwa, ale… —
Urahara unika jego wzroku, tak jak i odpowiedzi, jednak Grimmjow nie ustępuje.
Jego spojrzenie tnie jak żyletka. — Tak.
— Kirai… Ten jebaniec zranił ją na
twoje polecenie?
— Uciąłem sobie z nim małą pogawędkę,
zanim wsadziłem cię tu razem z Ikari. Chyba nie masz mi za złe? — Urahara
wykonuje młynka kciukami, jakby zwierzał się Espadzie z czasów młodości, a nie
tłumaczył swoją intrygę. — On też był ciekawy efektu, a sam musisz przyznać, że
chyba było warto dowiedzieć się tego wszystkiego.
— Niby czego wszystkiego? — Grimmjow
jest coraz bardziej zirytowany.
— Może jednak nie ewoluowałeś tak
bardzo, jak mi się wydawało… Tego, że Ikari wciąż ma przewagę nad Kiraim, jeśli
tylko ma dogodne warunki, by go pokonać. Czyli… Wystarczy, że komuś na kim jej
zależy będzie grozić niebezpieczeństwo. Nie wiemy w jakim stopniu i na kim jej
zależy, zwłaszcza teraz, ale jest szansa, że taki zabieg w przyszłości znów
odniesie skutek.
Szósty
Espada miał swój styl. I nie chodziło tylko to, że nosił się w białej, ostatnio
zjeżdżającej z dupy (za dużo stresu kosztowało go parę kilogramów, ale Ichigo
już mu zamówił w sieci nowe – dla odmiany czarne – portki) hakamie i
zdecydowanie za krótkiej kurtce, w której się nawet nie dopinał, ale kto
Arrancarnowi wytłumaczy, że to nie jego rozmiar. Szósty Espada preferował
czysty i ostry styl walki. Jeden na jednego, z pełną manifestacją mocy. Na
maxa. Na śmierć i życie. Jeśli z walki wychodził żyw więcej niż jeden
uczestnik, to znaczyło, że walka nie była dobra. A Grimmjow kochał walkę i
dokładał wszelkich starań, by zawsze padały trupy. Wiedział jednak, że nie
zawsze trzeba wygrywać, żeby zostać zwycięzcą. Czasem wystarczy, że inni
przegrają. Dlatego sporadycznie posuwał się do podstępu.
Gdyby
Kirai był po prostu wałęsającym się po okolicy Pustym, któremu się wydaje, że
jego miejsce w hierarchii jest jakoś wyżej niż w rzeczywistości, Grimmjow
poświeciłby mu tyle czasu, ile wymagałoby porządne skopanie tego pierzastego
tyłka. Ale teraz czuł, że czas się kurczy, że z każdą sekundą ten skurwiel
pokonuje jakiś nieodwracalny dystans. Dlatego musiał wybrać mniej
konwencjonalne środki. Nawet jeśli będzie musiał wyciągnąć rękę do czegoś tak
niegodnego zlizywać piach z jego butów jak Renji Abarai.
—
Eee… Dzięki? — Renji ostrożnie chwycił szorstką dłoń Espady, a ten szarpnięciem
postawił go na nogi. — Ostatnio cię nie poznaję, sta… — Grimmjow znów zmienił
postać. Błękitne włosy rozsypały się w nieładzie. W dłoni lśniło ostrze Pantery,
a w oczach coś niepokojącego. — …ry. — Końcówkę tego słowa Renji wypluł wraz z
krwią, gdy Pantera gładko wjechała w jego trzewia. — Nie zrobiłeś tego… — Z ust
porucznika kapała krew.
— A
czy to nie jest do mnie podobne bardziej? — prychnął Grimmjow, wyszarpując
katanę. Złapał Renji’ego za ramię i z powrotem cisnął na posadzkę.
— Co
ty… — Kirai obserwował to wszystko, przyczajony, zgarbiony, opierając
rozłożyste skrzydła na podłodze. Kołysał rogatym łbem na boki, jak pies
zastanawiający się, czy podejść do ofiarowanej mu kości. — Co ty sobie myślisz,
że... Że co robisz? — Jego oczy zmieniały kolor jak szalone. — To nic, nic.
Nic, co robisz… CO TY ZROBIŁEŚ.
Grimmjow
uniósł podbródek, wzmógł czujność, mocniej zacisnął spoconą dłoń na
wyślizgującej się rękojeści. Pusty naprzeciw niego najwyraźniej walczył sam ze
sobą, miotał się, syczał, prychał, aż w końcu – gdy Pantera po raz kolejny
zgłębiła wnętrzności porucznika – przeraźliwie zawył.
— CO
TY KURWA WYPRAWIASZ!
Grimmjow
po raz trzeci uniósł ostrze.
—
GRIMMJOW KURWA PRZESTAŃ CO TY ROBISZ!
Kirai
odepchnął go skrzydłem, lecz było ono miękkie i puszyste, w niczym nie
przypominało ostrzy.
— CO
ZROBIŁEŚ…
—
Tylko to, co musiał. — Renji przełknął zbierającą się w ustach krew. — I, ech,
zrobiłbym to samo na jego miejscu. Gdybym tylko umiał przyznać, że ci na nim
zależy.
Wielki
kolorowy demon pochylał się nad nim, jego pióra drżały. Skrzydło delikatnie
wsunęło się pod głowę porucznika, a kolory w oczach uspokoiły. Jakby wylosowały
jeden, ten właściwy kolor.
AND TURN ON YOUR BRIGHT LIGHT FROM THE INSIDE NOW
—
NIE TAK TO MIAŁO WYGLĄDAĆ. — Szkliste, cyjanowe oczy podniosły się na twarz
Espady. — NIE TEGO CHCIAŁAM.
Grimmjow
się zawahał. Opuścił Panterę. Opuścił ręce.
— Co
mam zrobić. — Choć nie do końca brzmiało to jak pytanie, w rzeczywistości nim
było. Grimmjow Jaegerjaquez, Szósty Espada, król Hueco Mundo, pytał o zdanie
kobiety. A może nawet czekał na jej polecenie.
Pozwolenie.
—
WIESZ CO. — Pusty głos toczył się echem, wypełniając salę tronową niepokojem.
Filary drżały od stoczonych w pobliżu walk. Wojna, którą prowadzili, dobiegała
końca.
—
PRZEDEMNĄ JEST JUŻ TYLKO PRZEPAŚĆ. TEN KROK W TYŁ KOSZTUJE MNIE WIĘCEJ NIŻ
COKOLWIEK INNEGO. DŁUGO NIE WYTRZYMAM.
Wokół
nadgarstka Grimmjowa zacisnęły się pióra. Miększe, niż gdy wbijały się w jego
plecy. Delikatne jak kobieca skóra. Kiedy Grimmjow na nie spojrzał, kolory
zdały się bledsze. Przesunął wzrok w górę, zatrzymując go na dziurze Pustego,
która zdawała się pulsować, kurczyć.
Odwrócił
ją tak, by wciąż mogła widzieć Renji’ego, którego klatka piersiowa unosiła się
coraz wolniej. Zacisnął dłoń na jej przedramieniu, mocno, by zatrzymać ją,
kiedy zacznie się szarpać. Ikari mu na to pozwoliła. W drugiej ręce uniósł
Panterę i wsunął ostrze w znamię, które wciąż się kurczyło.
I
czekał.
LADY IN THE MIDNIGHT SUN
—
Wystarczy. — Minako podniosła się i zachwiała. Stała przygarbiona, z
opuszczonymi rękoma, a Aizen stał tuż za nią. — Dość.
—
Wygląda na to, że wszystko zmierza ku końcowi — mężczyzna położył dłoń na jej
ramieniu — tak jak sobie życzysz.
—
Nie życzyłam sobie niczego takiego! — Minako strząsnęła jego dłoń i odsunęła
się, prawie potykając o ciało Nezii. — Niczego takiego… — Znów patrzyła na
martwe ciało chłopca. Wyglądała jak osoba na skraju załamania nerwowego. Fakt,
że tam na dole Grimmjow właśnie zatapiał ostrze w ciałach jej przyjaciół, nie
pomagał.
ROCKET SHIPS ONE BY ONE
—
Nie. Już nikt więcej nie zginie… — Klęknęła, by zabrać katanę, którą zostawiła
u boku Nezii, lecz gdy chciała ją podnieść, Aizen nadepnął na ostrze.
—
Zostaw — polecił. — Zobaczmy, jak to się rozwinie. — Z zaciekawieniem spoglądał
w dół, gdzie Ichigo próbował cucić nieprzytomnego Renji’ego, a dwójka z
oddziału jedenastego rzucała się na Grimmjowa, który posyłał czerwone cero
prosto w ich twarze. Obserwował rozdartego między tym wszystkim Uraharę i
idącego w jego kierunku wolnym krokiem kapitana Kuchiki Byakuyę. Był ciekaw, co
mu zaproponuje i czy to będzie coś więcej niż Senbonzakura.
—
Gówno mnie to obchodzi! — Minako złapała za rękojeść drugą ręką i próbowała
wyciągnąć broń spod buta Aizena. — Zjeżdżaj, dziadu! BANKAI!
Jej
katana zalśniła i zaczęła się rozpływać. Dziewczynie w ręce pozostała sama
rękojeść, z której teraz kapała woda, a każda z kropli wpadała do pozostałej po
ostrzu kałuży. Jedna za drugą, rytmicznie. Jakby odmierzały czas.
Wszystko
wokół znieruchomiało. Nikt się nie ruszał. Byakuya zamarł w półkroku, a cero
Espady lśniło, nie dosięgając celu. Wszystko ustało, każdy ruch.
Prawie
każdy.
Brązowe,
zimne oczy wciąż uważnie śledziły poczynania Shinigami. Minako rzuciła jeszcze
jedno spojrzenie na Nezię i zbiegła po schodach. Dopiero na dole uświadomiła
sobie, że słyszy kroki. Odwróciła się, sparaliżowana strachem.
—
Jak…? — zapytała, patrząc na kroczącego w jej stronę Aizena. Ona i on byli
jedynymi, którzy poruszali się wśród nieruchomych sylwetek.
—
Moja droga — usta mężczyzny rozciągnął płaski, pozbawiony jakiejkolwiek
wesołości uśmiech — ja wiem. — Widząc na jej twarzy niezrozumienie, uśmiechnął
się inaczej, tym razem litościwie. — Wiem, że twój bankai nie ma takiej władzy,
jaką się mu przypisuje. Być może jaką nawet ty mu przypisujesz… Nic na tym
świecie nie ma władzy nad czasem.
AND ALL YOU HAVE IS TIME
— Ale… — Minako zdawała się autentycznie
zagubiona, jakby zdemaskowana. Teraz była tylko ona i on, zdrajca ich rasy,
ojciec wszelkiego zła. Jeden na jednego. Wiedziała, że nie ma żadnych szans.
—
Nie rozumiem… — To wymknęło się z jej ust zupełnie przypadkiem. Nie zamierzała
przyznawać się przed wrogiem do swojej niekompetencji.
—
Oczywiście. — Twarz Aizena zdawała się niemal dobroduszna, jakby gotów był
wyczerpać całe pokłady swojej wspaniałomyślności. — To nie ty spędziłaś lata
nad badaniem tego fenomenu. Ale ja tak. Dlatego wiem, że twój bankai to tylko
iluzja zatrzymania czasu. Każdemu z nich się wydaje, że wszystko znieruchomiało
i że oni sami również nie mogą się poruszyć. Iluzja i nieco siły sugestii…
Tylko tyle.
—
Czemu więc ty nie…?
— A ty?
— odpowiedział pytaniem i znów się uśmiechnął. — Kiedy już znasz wyjaśnienie,
dzięki któremu sztuczka działa, więcej nie dasz się nabrać, czyż nie?
Minako
nie miała argumentów, bo odeprzeć to rozumowanie.
— Co
teraz zamierzasz? — zapytała, pełna złych przeczuć. Dzięki niej wszyscy byli
teraz bezbronni. Aizen mógłby zabić ich bez mniejszego problemu i spokojnie
panować w Hueco Mundo. I byłaby to jej wina.
—
Zamierzam odejść — odpowiedział Aizen. Zabrzmiało to niemal beztrosko, jakby
zaraz miał zamiar podzielić się z nią planem na weekendową wycieczkę. — Hueco
Mundo już mnie nie interesuje.
—
Co? Dlaczego? — Minako oczywiście nie spodziewała się odpowiedzi; pytanie
opuściło jej usta samo, dyktowane szczerym zdziwieniem.
—
Cóż, są światy inne niż ten — odpowiedział zdawkowo Aizen. W jego oczach
pojawił się nowy, niezgłębiony głód. — Tutaj już nic nie stanowi dla mnie
wyzwania. — Co prawda zerknął w stronę Byakuyi, ale zdawało się, że oparł się
pokusie, by spróbować walki z nim. — A ty zwiedzisz je ze mną.
Minako
parsknęła krótkim śmiechem, jednak twarz Aizena pozostała poważna, więc
zaśmiała się głośniej. Histerycznie.
—
Bo? — wydusiła z siebie, gdy udało jej się opanować.
— Bo
powiem ci, jak ją ocalić. — Aizen wskazywał Ikari. — To chyba dobra karta
przetargowa, prawda?
Minako
zacisnęła usta. Już nie było jej do śmiechu. Odruchowo spojrzała w stronę
Urahary, którego pomysł ratowania Ikari doprowadził właśnie do tego bagna.
—
Nie bój się, to coś, na co nie wpadł Kisuke.
Wydało
jej się, że kapelusznik nieznacznie i przecząco kręci głową.
— No
dobra. Mów — zaryzykowała. Nie miała nic do stracenia.
I
Aizen mówił. I miało to sens. Tak oczywisty, że Minako chciała zapaść się pod
ziemię ze wstydu, że sama na to nie wpadła.
—
Kiedy to wszystko się skończy — kontynuował Aizen — przyjdę po ciebie. A wtedy
oddasz mi swój miecz.
Odwrócił
się, kierując do wyjścia z sali.
— I
duszę.
Mogła
tylko patrzeć, jak odchodzi i zastanawiać, co z jej życiem zrobi kolejny układ.
Teraz nie było czasu na opracowywanie planu. Minako upuściła rękojeść w głęboką
kałużę, a po chwili wyciągnęła z niej swoją katanę. W całości.
Wszystko
ruszyło. Cero chybiło o milimetry, Byakuya zatrzymał się, skonsternowany. A
przynajmniej taki można było wysnuć wniosek w teorii, bo żaden mięsień na jego
twarzy ani drgnął.
—
Grimmjow, nie! — Minako uwiesiła się ramienia Espady. — Jest inny sposób!
Grimmjow
wyciągnął Panterę, nim cokolwiek zaczęła pospiesznie wyjaśniać, nim dziura się
zasklepiła, a ciało objęło ostrze, uszkadzając serce.
— No
pewnie — przyznał, wyszczerzając kły w pełnym destruktywnych zamiarów śmiechu.
— Wyrwę z niej to ścierwo gołymi rękami!
Zamiast
ostrza Pantery, Espada zapakował łapę w pulsującą pustką dziurę.
SO USE YOUR BODY ON ME.
Oczy
króla bladły. On też postanowił odwiedzić inny świat. I udowodnić, że ma nad nim władzę.
Za szybko wstawiłaś nowy rozdział. Jeszcze mi emocje nie opadły po poprzednim, a ty już napierdalasz z drugim. Ale takie są chyba prawa wojny, tutaj nie ma czasu na zastanowienie.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to, że w opisie nie ma konkretnie ustalone, kto w tym momencie ma przewagę nad ciałem Ikari. I nie wiadomo, kto stoi naprzeciw Grimmjowa.
I co jest najlepsze, to zmiana w zapisie dialogu. Bo zwykle to Kirai mówił tym odznaczającym się brakiem ogonków i dużymi literami. Sam ten zabieg, te duże litery sprawiały, że słyszałam w głowie jego specyficzny głos. I teraz nie wiadomo, do kogo ten głos należy. Brawo.
Ach, Renji. Spodziewałam się, że się pojawi i tu akurat nie jestm zaskoczona, bo nawet pomijając moje ostatnie wyczyny, to przecież dawno już gadałyśmy, jak ma ten koniec wyglądać i że Ananas ma w nim kluczową rolę. Ciekawa byłam, jak to się rozegra i rozgrywa się narazie zajebiście. I szczerze powiem, zaskoczyłam się mega, tym zagraniem Grimmjowa w stosunku do Ikari. Żeby wydobyć z niej tę resztkę empatii, miłości. Zagranie na zazdrość. Fajnie, jakby dalej Grimmjow grał w sześć/osiem uczuć. Chcę zobaczyć nawiązanie do poprzednich części, jakby był to odwet Grimmjowa za zagranie Ikari z boiska, dawno temu, jak ona zagrała mu na sześciu uczuciach.
Idealnie pasuje ten fragment po wspomnieniu, ten opis ubrania. Jest ten moment satyryczny, jakim odznacza się Droga. Skomponowało się to pięknie.
I to, że tego nie chciała. Ale każda wojna zbiera ofiary, czasem wbrew naszej woli. Bo wszystko w Drodze dzieje się wbrew woli, tak naprawdę.
Aizen to chuj. Jak tylko o nim czytam, to mam ciarki. Skurwiel. Ale fajnie wychodzi. Choć mam co do niego mieszane uczucia, bo nadal chcę plakat z jego facjatą (czy to już podchodzi pod masochizm?), to jednak jest w nim coś przerażającego, może właśnie to, że spierdolił.
I dziękuję, że otwarłaś Drogę (XDD) by ładnie się wszystko połączyło. Tekst Kinga wspasował się w to, jak Pantera Grimmjowa w dziurę Ikari (o chuj, po chwili zczaiłam, ze to trochę dwuznacznie zabrzmiało XDDD). Oczywiście chodzi mi o miecz i dziurę hollowa! XDD chociaż... i jedno i drugie pasuje idealnie xDD
Serio, za każdym razem jak czytam ten fragment, nie potrafię wyjść z podziwu, jak to wszystko pasuje. Następny układ, ten już nie może skończyć się dobrze. Mam nawet ochotę krzyknąć "niech już wreszcie bierze jej duszę w trzy diabły, niech to się już skończy". Bo sama już powoli widzę, że już za długo. Podoba mi się to, ale cierpię. (Tak, to już jest masochizm). Bardzo mi się podoba ten rozwój wypadków.
Bankai. Nie, nie najebałaś z bankaiem. Okej, może jest trochę za mało wytłumaczenia, jak to wszystko działa, ale chuj z tym, bo Droga to nie anime, nie ma czasu na wyjaśnienia. W końcu jest wojna, na wojnie nie ma czasu na opowiadanie wrogiej stronie, jak działa twój atak. Może kiedyś znajdzie sie czas na opowiedzenia histori bankaia Minako. Na ten moment zawarte w rozdziale informacje są wystarczające, by zrozumieć akcję i otwierają kolejną furtkę, by kiedyś to rozpisać.
Naprawdę podoba mi się to, że Aizen sobie poszedł i to tak bez problemu. I zostawił znowu swoje piętno na Minako. Bo ona już zawsze zostanie nim naznaczona.
No i dochodząc do końca, podejrzewam, co może być tym sposobem. Jeśli to jest to o czym myślę, a pewnie napewno, to jestem w chuj ciekawa, jak długo jeszcze to pociągniesz i jak to się rozegra. Jeśli by to ode mnie zależało, dalej brnęłabym w tajemnicę, by ten "sposób" przedstawić w jak najbardziej tajemniczy sposób, żeby do samego końca nie było wiadomo, o co tak naprawdę chodzi, i dopiero jebnąć tą informacją w epilogu. To będzie rozpierdol.
WINCY. JO CHCA WINCYYYY!!!! w dupie mam to, że możesz nie mieć internetu.
Heh. It's make me writing ;D
UsuńILE JESZCZE MAM CZEKAĆ????? XDDDD
UsuńNiedługo ;)
UsuńMam nadzieję xd
Zmiażdżyłaś mnie... Mam wrażenie, że właśnie obejrzałam odcinek serialu w 666d... Nie wiem co mnie bardziej zaszokowało. To że Grimm prawie zabił Renjiego czy to że przyznał się przed sobą samym że Renji może być tak ważny dla Ikari. Choć być może zrobił to już wcześniej, a ja zapomniałam. Minęło w końcu sporo czasu i pozapominałam wiele. Tyle czasu a mnie nada zadziwia jak sprawnie łączysz parodię Bleacha z poważnymi tematami. Do tego twoje opisy są tak plastyczne, że nie ma żadnego problemu z wyobrażeniem sobie scen czy uczuć bohaterów. Zazdro. Zwłaszcza, że ja od półtora roku nie napisałam zupełnie nic, legitnie, taka blokada.
OdpowiedzUsuńNadal mam nadzieję, że Nezia zmartwychwstanie (no co, tak na Wielkanoc; swoją drogą widzę właśnie jak Grimm siedzi na tronie i maluje jaja na niebiesko XDDD). I ciężko mi uwierzyć, że Aizen może tak odpuścić, po prostu - pewnie to dlatego, że narobił tu ostrego zamieszania. Zastanawiam się czy tak zamierzasz to zakończyć, czy może zabić szaszłyka - co jest dla mnie, przyznaję bez bicia, znacznie bardziej satysfakcjonujące (Za Nezię! Za kanonicznego Gina!). I szkoda mi Minako, bo Aizen zrobił z niej nieświadomą własnych umiejętności (i dzieci przy okazji) kaczkę, ale idealnie do niego pasuje. I z tego powodu twój Azyn jest tak dobrym odzwierciedleniem oryginału.
Tak szczerze, tyle lat minęło, a ja nadal na widok Byakuna tutaj dostaję wypieków. Haha, drań pozostanie moim kraszem do końca życia.
Ten odcinek jest o wieele mroczniejszy od poprzedniego. Poprzedni zawierał kilka smaczków (Madarame był największym haha), ale ten wgniata w fotel aż dupy nie czuć.
Pomysłowe ze strony Grimma wziąć się za dziurę Ikrai. XDD
Jaja na niebiesko i dziura Ikari made my day as hell xdxdxd
Usuń