sobota, 29 stycznia 2022

[10 lat od Zniszczenia Drogi] CZĘŚĆ DRUGA: Ciężar.

Śnił mi się Grimmjow. Dał mi piżamę. Było z nim dziecko. Wszyscy razem poszliśmy spać. Czułam się szczęśliwa. Grimmjow się uśmiechał.

Tego samego dnia wieczorem cierpiałam jak dotąd jedyny raz w życiu. Nie było czasu. Ale włączono muzykę. Ze wszystkich piosenek, które mogły, poleciało Moves Like Jagger. Jeszcze nigdy tak nie wyłam. A chłopiec... Miał dużo szczęścia. Zmarszczka między jego brwiami nie może być dziełem przypadku.



środa, 26 stycznia 2022

[10 lat od Zniszczenia Drogi] CZĘŚĆ PIERWSZA: Gniew

10 lat od Zniszczenia Drogi





CZĘŚĆ PIERWSZA



 Gniew






Sierp księżyca wisiał nisko, tuż nad widnokręgiem, jakby się szykował do żniw. Pod nim rozpościerało się morze piasku. Ciężko byłoby go kosić, ale król tej krainy już nie raz wydawał poddanym podobnie absurdalne polecenia (do których zaliczało się zamiatanie pustyni).

Tej nocy nie uprzykrzał podwładnym życia. Miał poważniejsze sprawy na głowie, jako że piaski Hueco Mundo nosiły kogoś bardziej wkurwionego od niego, co zdawało się niemożliwe, ponieważ to on był mistrzem pozostawania w stanie pernamentnego wkurwu cały czas, z małymi przerwami na seks, który odrobinę go odprężał. Gdyby przepytać świadków, zeznaliby, że także wtedy, gdy patrzy na dwójkę swoich dzieci, zmarszczka między jego królewskimi brwiami znacznie się wygładza (o ile akurat żadne z nich nie próbowało wysadzić sali tronowej albo objąć tronu szybciej, niż to zaplanował). Niestety żaden ze świadków tych chwil nie był w stanie przemówić. Z róznych powodów, wśród których najczęściej wymieniany jest brak tolerancji dla rozczulającego wyrazu twarzy i tejże twarzy uszkodzenie mechaniczne na skutek upadku ze schododów (oficjalnie), tudzież nadziania się na pięść króla (nieoficjalnie).

Ten sam król teraz zostawiał za sobą surowy pałac, który jakby ciosany z jednej bryły wystrzelał w nienaturalnie granatowe niebo prostymi kształtami i podążał za znajomym, coraz silniejszym zapachem reiatsu. Wreszcie zlokalizował jego źródło. Utrzymując dystans, zatrzymał się i obserwował majaczący w oddali kształt. Nawet z dużej odległości doskonale wyczuwał jego energię.

— Też wolałbym się nie zbliżać. — Głos rozległ się tuż za jego plecami, ale nie wystraszył władcy, który niecierpliwym ruchem głowy odrzucił z twarzy kosmyk błękitnych włosów i obejrzał się przez ramię na Pierwszego Espadę.

— Po chuj za mną leziecie — warknął, ale bez zwykłego zacięcia. Odwrócił się, wbijając dłonie w kieszenie szerokich hakama, a miejsca u jego boków zajęli Starrk i Ulqiorra, Pierwszy i Czwarty Espada, arrancarzy, których znał najdłużej spośród wszystkich, wśród których dzielił pozycję, zanim zasiadł na tronie i z którymi być może łączyły go więzy czegoś na kształt przyjaźni, choć żaden z nich nie miał w swoim słowniku takiego pojęcia.

— Zwykle cieszył ją ten czas. — Nostalgiczny wyraz twarzy Ulqiorry mógłby nasunąć podejrzenia, że ciepło wspomina przedświąteczne szaleństwo, którego doświadczał, gdyby nie no, że ten wyraz twarzy nie zmieniał się nawet w toalecie. — Zwłaszcza odkąd pojawił się Shori. Wychodziła z siebie, żeby sprowadzić śnieg na pustynię, a w całym Las Noches pachniało cynamonem, pomarańczą i goździkami.

— Do porzygu — zgodził sie Starrk, wydymając usta i krzyżując ręce na piersi. — Co jej tak właściwie jest? — spytał, kiwając głową w stronę małej, miotającej się plamki.

— Jest jej przykro — odpowiedział bez wahania Ulqiorra. — Świat Dusz o niej zapomniał. Kiedy ostatnio widziałeś tu jakiegoś shinigami?

— No... — myślał głośno Starrk. — Dawno. Chyba nawet nie wiedzą, że ma syna.

Ulqiorra wzruszył ramionami.

— Olali ją. Nic dziwnego, że przychodzi tu rozpaczać w samotności. Zwłaszcza w ten czas...

Stojący między nimi niebieskowłosy mężczyzna kpiąco prychnął.

— Masz inne zdanie, Grimmjow? — zagadnął Starrk, zerkając na niego. — Może to ty zabroniłeś im tu przychodzić?

— Niczego tym pajacom nie zabraniałem — odmruknął król. — A wy przestańcie mierzyć innych swoją miarą. — Zapatrzył się w dal. — W ogóle jej nie znacie.

— No to co według ciebie robi tu Ikari?

— A co może robić Ikari? — żachnął się Grimmjow, odwracajac się twarzą w stronę arrancarów, lecz żaden z nich nie odpowiedział. — Wkurwia się. Jeszcze nigdy jej takiej nie widziałem. — Jego kobaltowe oczy błysnęły, zupełnie jakby kręciła go taka złość. 

— Dlatego przyszła na środek pustyni? — powątpiewał Starrk. — Nie żebyś z niej nie drwił?

— Nie. 

— To co tu, do cholery, robi?

Grimmjow wyszczerzył zęby.

— Idzie im wpierdolić.

Jakby tylko czekała, by móc potwierdzić jego słowa, za plecami Grimmjowa otwierała się garganta, rozpruwając rzeczywistość, prowadząc do innego świata.




______________________________


== Zapowiedź części drugiej ==



Ciężar.

 


— Cześć, Renji. — Cyjanowe oko rozbłysło. — Ty parszywy sukinsynu.

Twarz okolona ciemnymi, niebieskimi włosami, muskającymi jego policzek. Znał ją. Bardzo dobrze znał. Kiedyś. Teraz się zmieniła. Z pary przenikliwie patrzących cyjanowych oczu zostało tylko jedno, podkrążone nieładnym cieniem. Było w nim jeszcze więcej gniewu, niż zapamiętał. I czegoś jeszcze, czegoś gorszego. 

— Powinnam cię wypatroszyć — syknęła, niemal nie rozchylając ust. — Pomyśleć, że tak ci, kurwa, ufałam... Broniłam, gdy Grimmjow nazywał cię nic niewartym worem shinigamowskiego gówna. — Kolor jej oczu wezbrał zza szklistej tafli wściekłości. — Którym w końcu się okazałeś. — Jej oddech przyspieszał w miarę jak kontrolę przejmował gniew. — Gdyby chodziło tylko o mnie... — Głos chrypł przez ściśnięte gardło. — Miałabym to w dupie. Krzyż ci na drogę, niewdzięczna łajzo! — Nachyliła się, sycząc mu wprost w twarz. — Ale nie skrzywdziłeś tylko mnie. I tego, gnoju, nigdy ci nie wybaczę. — Ostrze mocniej nacisnęło na pierś. — Obiecałeś ją chronić. — Szept się łamał. — Gdzie byłeś przez ten cały czas? Gdy cię potrzebowała? Gdy Kirai kradł nasze serca?!

Teraz już wiedział, co w oku Ikari tak bardzo mu się nie spodobało. Gdyby to był tylko jej zwykły, palący gniew, z którym już tyle razy dawał sobie radę. Ale on był zbyt żarliwy, zbyt mocny, zbyt chciwy.

To już nie był gniew.


Nagle poczuł, że może się ruszać. Zerwał się do siadu, nabierając powietrza do ściśniętych płuc. Rozkaszlał się, rozglądając dookoła.

— Kurwa — zaklął, odklejając koszulkę od spoconego ciała. — Co za sen...

— To nie był sen, idioto.

Z zacienionego kąta pokoju błysnęły kobaltowe oczy.