10 lat od Zniszczenia Drogi
CZĘŚĆ PIERWSZA
Gniew
Sierp księżyca
wisiał nisko, tuż nad widnokręgiem, jakby się szykował do żniw. Pod nim
rozpościerało się morze piasku. Ciężko byłoby go kosić, ale król tej krainy już
nie raz wydawał poddanym podobnie absurdalne polecenia (do których zaliczało
się zamiatanie pustyni).
Tej nocy nie uprzykrzał
podwładnym życia. Miał poważniejsze sprawy na głowie, jako że piaski Hueco
Mundo nosiły kogoś bardziej wkurwionego od niego, co zdawało się niemożliwe,
ponieważ to on był mistrzem pozostawania w stanie pernamentnego wkurwu cały
czas, z małymi przerwami na seks, który odrobinę go odprężał. Gdyby przepytać
świadków, zeznaliby, że także wtedy, gdy patrzy na dwójkę swoich dzieci,
zmarszczka między jego królewskimi brwiami znacznie się wygładza (o ile akurat
żadne z nich nie próbowało wysadzić sali tronowej albo objąć tronu szybciej,
niż to zaplanował). Niestety żaden ze świadków tych chwil nie był w stanie
przemówić. Z róznych powodów, wśród których najczęściej wymieniany jest brak
tolerancji dla rozczulającego wyrazu twarzy i tejże twarzy uszkodzenie
mechaniczne na skutek upadku ze schododów (oficjalnie), tudzież nadziania się
na pięść króla (nieoficjalnie).
Ten sam król teraz
zostawiał za sobą surowy pałac, który jakby ciosany z jednej bryły wystrzelał w
nienaturalnie granatowe niebo prostymi kształtami i podążał za znajomym, coraz
silniejszym zapachem reiatsu. Wreszcie zlokalizował jego źródło. Utrzymując
dystans, zatrzymał się i obserwował majaczący w oddali kształt. Nawet z dużej
odległości doskonale wyczuwał jego energię.
— Też wolałbym się
nie zbliżać. — Głos rozległ się tuż za jego plecami, ale nie wystraszył władcy,
który niecierpliwym ruchem głowy odrzucił z twarzy kosmyk błękitnych włosów i
obejrzał się przez ramię na Pierwszego Espadę.
— Po chuj za mną
leziecie — warknął, ale bez zwykłego zacięcia. Odwrócił się, wbijając dłonie w
kieszenie szerokich hakama, a miejsca u jego boków zajęli Starrk i Ulqiorra,
Pierwszy i Czwarty Espada, arrancarzy, których znał najdłużej spośród
wszystkich, wśród których dzielił pozycję, zanim zasiadł na tronie i z którymi
być może łączyły go więzy czegoś na kształt przyjaźni, choć żaden z nich nie
miał w swoim słowniku takiego pojęcia.
— Zwykle cieszył
ją ten czas. — Nostalgiczny wyraz twarzy Ulqiorry mógłby nasunąć podejrzenia,
że ciepło wspomina przedświąteczne szaleństwo, którego doświadczał, gdyby nie
no, że ten wyraz twarzy nie zmieniał się nawet w toalecie. — Zwłaszcza odkąd
pojawił się Shori. Wychodziła z siebie, żeby sprowadzić śnieg na pustynię, a w
całym Las Noches pachniało cynamonem, pomarańczą i goździkami.
— Do porzygu —
zgodził sie Starrk, wydymając usta i krzyżując ręce na piersi. — Co jej tak
właściwie jest? — spytał, kiwając głową w stronę małej, miotającej się plamki.
— Jest jej przykro
— odpowiedział bez wahania Ulqiorra. — Świat Dusz o niej zapomniał. Kiedy
ostatnio widziałeś tu jakiegoś shinigami?
— No... — myślał
głośno Starrk. — Dawno. Chyba nawet nie wiedzą, że ma syna.
Ulqiorra wzruszył
ramionami.
— Olali ją. Nic
dziwnego, że przychodzi tu rozpaczać w samotności. Zwłaszcza w ten czas...
Stojący między
nimi niebieskowłosy mężczyzna kpiąco prychnął.
— Masz inne
zdanie, Grimmjow? — zagadnął Starrk, zerkając na niego. — Może to ty zabroniłeś
im tu przychodzić?
— Niczego tym
pajacom nie zabraniałem — odmruknął król. — A wy przestańcie mierzyć innych
swoją miarą. — Zapatrzył się w dal. — W ogóle jej nie znacie.
— No to co według
ciebie robi tu Ikari?
— A co może
robić Ikari? — żachnął się Grimmjow, odwracajac się twarzą w
stronę arrancarów, lecz żaden z nich nie odpowiedział. — Wkurwia się. Jeszcze
nigdy jej takiej nie widziałem. — Jego kobaltowe oczy błysnęły, zupełnie jakby
kręciła go taka złość.
— Dlatego przyszła
na środek pustyni? — powątpiewał Starrk. — Nie żebyś z niej nie drwił?
— Nie.
— To co tu, do
cholery, robi?
Grimmjow
wyszczerzył zęby.
— Idzie im
wpierdolić.
Jakby tylko
czekała, by móc potwierdzić jego słowa, za plecami Grimmjowa otwierała się
garganta, rozpruwając rzeczywistość, prowadząc do innego świata.
______________________________
== Zapowiedź części drugiej ==
Ciężar.
— Cześć, Renji. — Cyjanowe oko rozbłysło. — Ty parszywy sukinsynu.
Twarz okolona ciemnymi, niebieskimi włosami, muskającymi jego policzek. Znał ją. Bardzo dobrze znał. Kiedyś. Teraz się zmieniła. Z pary przenikliwie patrzących cyjanowych oczu zostało tylko jedno, podkrążone nieładnym cieniem. Było w nim jeszcze więcej gniewu, niż zapamiętał. I czegoś jeszcze, czegoś gorszego.
— Powinnam cię wypatroszyć — syknęła, niemal nie rozchylając ust. — Pomyśleć, że tak ci, kurwa, ufałam... Broniłam, gdy Grimmjow nazywał cię nic niewartym worem shinigamowskiego gówna. — Kolor jej oczu wezbrał zza szklistej tafli wściekłości. — Którym w końcu się okazałeś. — Jej oddech przyspieszał w miarę jak kontrolę przejmował gniew. — Gdyby chodziło tylko o mnie... — Głos chrypł przez ściśnięte gardło. — Miałabym to w dupie. Krzyż ci na drogę, niewdzięczna łajzo! — Nachyliła się, sycząc mu wprost w twarz. — Ale nie skrzywdziłeś tylko mnie. I tego, gnoju, nigdy ci nie wybaczę. — Ostrze mocniej nacisnęło na pierś. — Obiecałeś ją chronić. — Szept się łamał. — Gdzie byłeś przez ten cały czas? Gdy cię potrzebowała? Gdy Kirai kradł nasze serca?!
Teraz już wiedział, co w oku Ikari tak bardzo mu się nie spodobało. Gdyby to był tylko jej zwykły, palący gniew, z którym już tyle razy dawał sobie radę. Ale on był zbyt żarliwy, zbyt mocny, zbyt chciwy.
To już nie był gniew.
Nagle poczuł, że może się ruszać. Zerwał się do siadu, nabierając powietrza do ściśniętych płuc. Rozkaszlał się, rozglądając dookoła.
— Kurwa — zaklął, odklejając koszulkę od spoconego ciała. — Co za sen...
— To nie był sen, idioto.
Z zacienionego kąta pokoju błysnęły kobaltowe oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz