poniedziałek, 14 grudnia 2020

EPILOG

 NO CZEŚĆ :D

____________________________________

Pustynia faluje. Piasek, jak marakasy, przesypuje rytm. Wydmy tańczą. Olbrzymi i nieprawdziwy sierp księżyca zahacza o ich szczyty. Rozlega się śmiech. Radosne okrzyki ścigają się ze stanowczym nawoływaniem. Pustynia odpowiada spokojnym oddechem wiatru. Marakasy brzmią lekko. Jak nawoływania jaskółek w letni wieczór, wtedy gdy zmierzcha, gdy już nie trzeba się spieszyć, a wszystkie obowiązki są wypełnione. Pustynia to czuje. Pustynia się relaksuje. Śmiechy nie cichną. Na tle ciemniejącego nieba dwie sylwetki, duża i mała, rozrzucają skrzętnie niesiony wiatrem piach i tworzą na jego wierzchni wzory. Pustynia nie protestuje. Pustynia żyje. Jej kobaltowe oczy czujnie obserwują dwa grasujące cienie.

I AM THE KEEPER

Król nigdy nie spuszcza wzroku ze swego królestwa.

Nawet gdy nie ma u boku królowej.

 


 



— Skończymy to tu i teraz. — Popatrzył na Ikari. — Zabierzesz go ze sobą.

— Grimmjow. — Kobieta zdawała się roztargniona. Przejęta czymś nieadekwatnym do sytuacji. — Ja nie mogę stąd odejść.

— Nie pierdol — warczał król. — Możesz i zrobisz to.

— Nie. Nie mogę.

— Bo?! 

— Posłuchaj, Grimmjow.

Espada słuchał. Próbował rozróżnić szum traw i łoskot spadającego nieba, od… odległego echa. Cichutkiego, na który jeszcze długo nie zwróciłby uwagi. Ale niepokojącego, jak dobiegające z serca dżungli bębnienie tam-tamów.

I AM THE SECRET

Grimmjow patrzył w horyzont.

— Tu jest ktoś jeszcze — stwierdził i opuścił rękę. Popatrzył na nią po raz ostatni. A potem Ikari oglądała już tylko jego plecy. Grimmjow natychmiast się wycofał.

Świat wracał na swoje miejsce.

— Co tu się odpierdala?! — Kirai szalał. Teraz, gdy zwrócił na niego uwagę, ten dziwny, rytmiczny dźwięk zdawał się pęcznieć, narastać. Wypełniać jego głowę. Jak mógł wcześniej nie zwrócić na niego uwagi?! — Coś ty zrobiła…?! — syczał, skacząc dookoła niej i węsząc z nosem przy ziemi, jakby chciał znaleźć trop, który zaprowadzi go w miejsce, z którego rozlega się ten wszechobecny łoskot. Głębokie i prędkie DY DUM. — Co to jest?! Czy to jest…? — pytanie zawisło w powietrzu, dzikie, barwne ślepie z bliska wpatrywały się w twarz kobiety, która tylko uśmiechnęła się delikatnie w odpowiedzi.

I AM THE ANSERW

— Muszę odpocząć — stwierdziła tylko, kładąc się wśród traw na splecionych dłoniach. — Trochę zregenerować… — mruknęła sennie, jakby sama do siebie, nabierając powietrza, a zmarszczki na jej skórze nieco się rozprostowały, zamiast wykruszyć. To opanowanie i nieznana dotąd łagodność przeraziły Kiraiego bardziej niż wszystkie wybuchy złości Ikari razem wzięte.

— Jeśli to to…

DY DUM

Pusty błądził wzrokiem po jej spokojnej twarzy.

DY DUM

— Znajdę to i zabiję…

Ikari cicho się zaśmiała, leniwie zmrużyła powieki, wystawiając twarz do swojego wewnętrznego słońca, które wypełzło jakby za jej przyzwoleniem na załatane niebo.

— Nic nie zrobisz — rzekła od niechcenia, ale nagle otworzyła oczy, patrząc na niego twardo, groźnie. — Nie masz tam żadnej władzy. To, co słyszysz, to tylko odgłosy świata, do którego nie należysz.

Kirai wyszczerzył kły w gniewnym grymasie. To, co słyszał,

DY DUM DY DUM

 coraz bardziej przypominało szybko bijące serce. Które zamierzał rozszarpać.

— Znajdę do niego drogę — stwierdził z całą pewnością, na jaką było go stać. — I zabiję to, co znajdę.

— Ciągle tu jestem, jebańcu — przypomniała Ikari. Wciąż patrzyła na niego z tą zaciekłością i Kirai zrozumiał, że to nie koniec przepychanek. — I obiecuję ci, że źle na tym wyjdziesz. — Czy to możliwe, by jej spojrzenie nabrało jeszcze większej wyrazistości? — Jeśli to zrobisz, skończymy z tobą. Rozumiesz? Wtedy już nic go nie powstrzyma. — Jakby w odpowiedzi na jej słowa, niebo znów zadrżało nad ich głowami. — Stracisz jedyne miejsce, do którego teraz należysz. Ja dostanę drugą szansę. Ty swoją właśnie wykorzystujesz. Jeśli mnie stracisz, to będzie twój koniec.

I AM THE END

Uśmiech, którym zakończyła to ostrzeżenie, przypomniał Kiriaiemu, co oznacza jej imię. Syknął wściekle, czując pat swojego położenia i uciekł, zaszywając się w pędy dziko rosnącej bazylii. Miotał się wśród niej, próbując coś wymyślić.

Nawet jeśli przez pewien czas będzie musiał podzielić się tym miejscem… Jakoś to zniesie. I tak nigdy nie była mu pisana samotność. Po prostu to przeczeka, nie pozwoli sobie odebrać tego, co zdobył z takim wysiłkiem, nie pozwoli odebrać sobie dowództwa i… Może po prostu da nogę?


 

 



— Zwiewa! — wrzasnął ktoś przy uchu Espady, a on skrzywił się na wysoki dźwięk. — Zrób coś, bo ucieknie!

— Przestań się drzeć — mruknął mężczyzna, przeciągając się leniwie. — Kurwa. — Przez twarz Arrancara przemknął cień refleksji. — Prawie ich pozabijałem.

 Odetchnął, nabierając powietrza, zerknął na Urahare, na skruszone mury Las Noches, na tron, który wreszcie należał do niego.

— Ludzie, co wy robicie?! — wydzierała się w tym czasie Minako. — Łapcie tego skurwysyna!

— Wyluzuj. Ten skurwysyn sam tutaj wróci.

— A do tego czasu pozwolisz mu dewastować Ikari? — Urahara poprawił przekrzywiony na głowie kapelusz.

— Do tego czasu będę miał na niego oko — odpowiedział Espada. Dziwny spokój, który od niego bił, był… Dziwny. Jakby dokładnie wiedział, co się wydarzy, a przecież nie mógł przewidzieć przyszłości. Mimo to patrzył w otwarte wrota, za którymi zniknął Kirai i śmiał się na całe gardło, więc… Może jednak mógł?

— Przygotować dla mnie ten jebany tron! — rozkazał Pustym, którzy zaczęli nadciągać do sali tronowej, jakby przyciągał ich tu jakiś magnes. — Odkazić, czy coś — dodał ciszej, chowając łapy do kieszeni, a jego oczy zmrużyły się, gdy wpatrywał się w wyrwę w ścianie. Wciąż wślizgiwali się przez nią Puści, najróżniejszych kształtów, niektórzy ranni, wszyscy zakurzeni. Wyciągali długie szyje lub pocierali tłuste karki, stroszyli futro, potrząsali fałdami skór, kłapali dziobami, szczerzyli kły, wykrzywiali zdeformowane oblicza. Ale to nie na ich widok na twarzy Grimmjow pojawił się wreszcie uśmiech, a z gardło wyrwało się gardłowe prychnięcie.

— Żyjecie — stwierdził tylko, zwracając się do dwójki pozostałej z Espady, ale wyglądało na to, że jest z tego faktu zadowolony.

— No widzisz. — Starrk schylił się, by otrzepać z brudu białe spodnie na wysokości kolan, co kompletnie nic nie dało. — Przynajmniej koś w tej brei bezmózgów zrozumie, o co drzesz morde.

— Cieszy mnie, że się rozumiemy. — Grimmjow wyprostował się, kładąc duże dłonie na ramionach Starrka i Ulquiorry, następnie nachylił się do nich nieznacznie, wciąż patrząc spod zmrużonych powiek. — A teraz… WYPIERDOLIĆ MI STĄD TO BYŁO! Chcę mieć tu jebany spokój, zrozumiano?! — wydarł się, a pazury same wysunęły się z jego palców.

— To sam stąd wyjdź… — zasugerował Starrk, nie przejmując się, że Szósty próbuje przebić na wylot jego ramię.

Ulquiorra tylko się odwrócił i wskazał na Pustych palcem. Gdy zielona energia cero zaczęła magazynować się na jego czubku, rozległa się wrzawa i panika. Dwójka pucujących kamienne siedzisko Pustych o obłych formach stoczyła się w dół po schodach, wszyscy wycofali się klekocząc, warcząc, poświstując i skandując.

„Chcemy. Zobaczyć. Króla.”

Żaden z nich nie uciekał, mimo realnej groźby ze strony Czwartego Espady.

„Chcemy. Zobaczyć. Króla.”

Tubalne, powolne, dudniące głosy Pustych toczyły się po całym Las Noches.

Ulquiorra zerknął na Grimmjowa, Grimmjow przewrócił ślepiami. Kiwnięciem głowy nakazał mu się powstrzymać z cero, a potem drapieżny uśmiech rozdarł jego twarz. Biała kurtka łopotała za nim, gdy odrzucił materiał i niespiesznie wspinał się po schodach, by zasiąść na tronie, skrzyżować nogi, zarzucając stopę na kolano, rozeprzeć się wygodnie, podpierając zamaskowany policzek na pięści i uśmiechać się tak dziko,  jak tylko można. Jeśli ta banda oszołomów chce zobaczyć króla, on go im pokaże.

Otoczył go niebieski blask, poszarpany cieniami i wir silnego wiatru podrywał w górę jego włosy i ubrania. Maska się rozpadała, blask nasilił, a kiedy stopniał, Grimmjow siedział w tej samej pozycji, ale oprócz tego zmieniło się w nim wszystko. Spotężniał, zatracił ludzkie oblicze, jego zęby się wydłużyły, oczy przecięły pionowe źrenice, a maska odbudowała na czole, tworząc coś do złudzenia przypominającego koronę.

Puści wypełniali Hueco Mundo skowytem i skłaniali głowy ku ziemi. W końcu mieli króla, którego zrodziła pustynia.


 

Piasek chrzęścił pod pazurami, umykał spod łap. Pióra lśniły, nastroszone i giętkie, gęste futro było miękkie i nieskołtunione. Zniekształcona demonicznymi rysami twarz kobiety była gładka i świeża. Pierwszy raz w życiu nie miała ochoty się ukrywać. Przed nikim. Ale Kirai był innego zdania. Poniewierany wiatrem, smagany chłodem i ciepłem, nie przestawał uciekać.

DRAGGED BY THE WIND

Z dnia na dzień czuł się coraz bardziej ociężały,  wałęsając się po tym pustkowiu. Coraz częściej opadał z sił. Kręgosłup płoną, nogi odmawiały posłuszeństwa. Był zmęczony. Wiecznie głodny. Opuchnięty i senny. Wściekły. Nie na tyle, by znienawidzić tę namiastkę wolności, którą dostał, ale wystarczająco, by mimo oporów ciała wciąż próbować ucieczki. Chociaż dobrze wiedział, że w jakąkolwiek jamę nie wpełznie, gdziekolwiek się nie zaszyje, na skraju horyzontu w końcu pokaże się kształt, który śledził go jak cień, gotów interweniować, gdy tylko dostrzeże podejrzaną aktywność. A wtedy sprawy mogły potoczyć się różnie.

 

   ######Niech tylko zadrżałaby przestrzeń. Tylko trochę rozdarła, wykluwając gargantę. Nie zdążyłbyś zrobić nic więcej, przełożyć przez portal nawet łapy. Ręka króla byłaby ciężka i bezkompromisowa. Nie dałby ci następnej szansy, nie zaufał. Bezimienny i niedopowiedziany układ zostałby zerwany. Już raz wybrał życie. Tym razem nie będzie tak łaskawy. Wiesz, jak to się skończy. Nawet jeśli będzie musiał razem z tobą zabić swoje dziedzictwo, nie zawaha się. A nawet jeśli, to tylko przez chwilę. Bo tylko taki dasz mu wybór: zrobisz to ty albo on. I jasne, że tobie na to nie pozwoli. Jeśli ktoś ma zmiażdżyć wasze życia, to zrobi to sam, własnymi rękoma. Albo tu, albo wcale. Jesteście jego, albo was nie ma. Rozumiesz?

Rozumiesz, ale musiałeś spróbować. Dlatego teraz kończysz źle. Jedna Pusta dziura było ci mało? Masz teraz drugą, gdzieś w okolicy żołądka. Nie wyjdziesz z tego. Ból się nasili, więc oddasz jej dowodzenie. A on jej powie, że zaczeka. I że mu przykro. Bo będzie mu przykro. Zginie jego cząstka. I kobieta, która coś dla niego znaczy, nawet jeśli on sam nie do końca wie co. Nawet jego to ruszy. Choć oczywiście głównie będzie czuł gniew. Jak zawsze. Jednak tym razem będzie inaczej. Będzie szalał trochę dłużej i bardziej niż zwykle.  Pustynia stanie się i jego więzieniem, tak jak była twoim. I jeśli ona nie wróci, bo nie wszystko pójdzie zgodnie z planem

 

######## Co? Nie. Co ja tu robię?!

TAKEN BY THE STARS

Nie tak miało, kurwa, być! Hej, halo! Nieee. Nie znowu. Przecież Rada mnie wyklęła! Ktoś taki nie zasługuje na drugą szansę tutaj I wcale jej nie chce. Zabierzcie mnie stąąąd! Wolę już ten piaszczysty kurwidołek niż po raz kolejny tu trafić!. A mówili, że Shinigami nie mogą wrócić, nie do Soul Society! To co ja tu, do diabła, robię?! Przecież to Świat Dusz, a ja jestem…

DUSZĄ WIĘC CO SIĘ DZIWISZ

Nie. Już nie. Kiedyś tak, ale teraz nie wiem, czym, do cholery, jestem.

Ale nie tu jest moje miejsce.########

 

być może jego gniewu już nic nie poskromi.###### 

Ale jeśli złapie trop, jeśli jego nozdrza wypełni zapach wilczej jagody, wtedy znajdzie trochę spokoju i przypominającego szakala adjuchasa. Rozpozna ją po cyjanowym kolorze ślepi i otoczce wokół jednego z nich oraz chabrowej grzywie porastającej grzbiet. Wtedy będzie się śmiał i będzie polował razem z nią na wszystko co słabsze od nich. Na wszystko. A kiedy będzie wystarczająco silna, zerwie część jej maski i razem zamieszkają w Las Noches.

 

 

 

Kirai nie zamierzał jednak dostarczyć królowi pustyni powodów do agresji.  Wszystko, czego chciał, to przetrwać. I chyba wiedział już, jak to zrobić, tak by uniknąć trzeciego wariantu, w który mogłaby się zakończyć jego historia. Bo on przecież nie chciał, by się skończyła.

Blask gwiazd odbijał się od bieli kości i zaglądał w głąb czeluści, której nie zabliźniła maska. Kotłowało się tam szaleństwo. I kolory. Ze wszystkich odcieni tęczy, na zmianę migały dwa.

Cyjan i  kobalt.

CARRIED WITH THE MADNESS AND SCARS

 

 

Przy długim marmurowym stole jeszcze nigdy nie siedziało tak mieszane i hałaśliwe towarzystwo, nawet za czasów Aizena, który upijał swoich Arrancarów podejrzanymi naparami. On i dziesięcioro Espad, a także Gin i Tousen, byli wystarczająco dziwnym składem. Aż do teraz. W Las Noches do tej pory nie zebrało się tylu Shinigami. Nie przy stole. Nie po to, by rozmawiać.

 Przynajmniej w teorii.

— Nie ma sensu dłużej zwlekać. Ten Pustak już wystarczająco długo używa jej ciało!

— Przecież ustaliliśmy, że na razie nie możemy tego zrobić!

— Kto tak niby ustalił?! Ty?!

— Ja!

— A jakie ty masz prawo o czymkolwiek decydować?!

— A ty?!

— Ja przynajmniej robiłem… — Abarai nagle się zaczerwienił — …z nią świąteczne pierniki.

— Ja też, i co z tego?!

— Minako — wtrącił się Byakuya — nie o takich piernikach mówi Renji.

— Co? — Rudowłosa zmarszczyła brwi. — Och — zrozumiała, unosząc je. — Ty zboku! — Znów je zmarszczyła, oblewając Renji’ego resztką herbaty.

TEAR DOWN THE HALLOWS

Po krótkim namyśle, rzuciła w niego też kubkiem, który rozbił się na ścianie za jego głową, gdy Renji zrobił unik.

— Nawet w takim momencie musisz robić jakieś niedorzeczne aluzje?!

Renji nic na to nie odpowiedział, zajęty odrywaniem z kosode torebki po herbacie.

— Podsumowujmy to nieco — zasugerował Kyoraku, drapiąc się po głowie i z powątpiewaniem zerkając na swoich podwładnych. — Nie jesteśmy tu, by zdecydować, czy w ogóle to zrobić, tylko czy zrobić to przed czy po… rozwiązaniu?

Minako z zacięciem skinęła głową, Renji wykrzywił usta. Z jego brązowych oczu wyzierał sprzeciw. Ta dwójka była najbardziej zaangażowana w sprawę i każde z nich rościło sobie prawa do podjęcia decyzji i zarzekało się, że ma na uwadze jedynie dobro Ikari oraz to, czego ona sama by sobie życzyła, ale oboje mieli na ten temat zupełnie inne pojęcie.

— O… Ok… — Kyoraku ściągnął uniesione brwi i westchnął, zwracając się do rudowłosej dziewczyny. — Inoue, może opowiesz jak dokładnie działa ta technika?

Wszyscy skupili wzrok na Orichime, która nieco się speszyła, ale skinęła głową, z szurnięciem odsuwając krzesło, by wstać, nim odpowie.

— D-dzięki Soten Ksishun mogę odrzucić skutki i zdarzenia, i przywrócić każdej istocie… lub rzeczy… jej pierwotny stan.

TAKE BACK ETERNITY

— Dobrze, ale co to oznacza w praktyce? — dopytywał Kyoraku. — Co się stanie z Ikari?

— N-Nie jestem pewna, nigdy nie stosowałam jej w takich okolicznościach, ale… — Inoue mocno się skupiła, rozważając, na ile jest pewna tego, co zaraz powie. — Sądzę, że mogę przywrócić ciało Ikari do momentu sprzed hollowfikacji. To znaczy, że cofną się wszystkie zmiany, które zaszły w jej organizmie na przestrzeni tych lat, w których dzieliła ciało z Kiraim. Wszystkie — powtórzyła, patrząc w oczy Renji’emu i Minako.

— Ciąża… — zaczęła Minako.

— Zaniknie — potwierdziła Inoue.

— Ale jej oczy… — podchwycił Renji. — Znów będzie miała oboje oczu? Ta technika odtworzy jedno z nich?

Inoue potwierdziła skinięciem głową.

— No, słyszysz? — Renji znów zaatakował Minako, jakby pewien, że zdobył rozstrzygający argument.

— To może zaczekać. Nie słyszałeś, co Orichime mówiła o dziecku? — Minako patrzyła na niego z niedowierzaniem.

Renji gniewnie prychnął.

— Naprawdę chcesz, żeby Ikari narażała życie dla jakiegoś arrancarskiego bękarta? — zapytał zajadle, przez zęby.

PUPPETS LEARN TO PULL STRINGS

— A — wydusiła z siebie Minako, patrząc na porucznika z otwartymi ustami. — To dlatego.

— Dobrze, że Grimmjow gdzieś sobie poszedł, bo te negocjacje jednak skończyłyby się rozlewem krwi — rzucił cicho Madarame, a siedzący obok Yumichika podłapał temat:

— Ciekawe, co wazniejszego ma do roboty, gdy omawiane są kwestie, które jednak dotyczą i jego — zastanawiał się z pretensją w głosie. — Sądziłem, że będzie mu bardziej zależeć, ale najwidoczniej Arrancar może wyjść z Pustaka, jednak Pustak z Arrancara — nigdy. — Z wyższością rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy jego żonglerka słowem zostanie stosownie doceniona, ale kiedy napotkał wpatrzone w siebie kobaltowe oczy, przestał szukać poklasku. — O, Grim... Grimmjow. — Przełknął nerwowo ślinę i zbladł. — Dł... Długo tam stoisz?

— Ta. — Espada przestał podpierać framugę w drzwiach i ruszył naprzód. Z jego hakamy sypały się na podłogę ziarenka piasku.

— B-bo właśnie... — Yumichika był coraz bardziej przerażony, widząc, że Arrancar się zbliża. — Mówiliśmy o tobie i...

— Słyszałem — uciął Grimmjow, zatrzymując się przy nim, by złapać go za szmaty i wyciągnąć zza stołu.

— Wynocha — syknął mu w twarz, popychając go w stronę drzwi. — Jesteście irytujący jak stado kręcących się nad gównem much — ocenił, patrząc na Shinigami i dwoje ludzie. — WYPIERDALAĆ STĄD! — ryknął, zaciskając dłonie w pięść. — Nikt z was się do niej nie zbliży — warczał, gdy ludzie i Shinigami – niektórzy z większym, inni z mniejszym pospiechem – wstawali od stołu. — Jak tylko kogoś, kurwa, zobaczę, że się kreci po Hueco Mundo, obedrę ze skóry i zrobię sobie z niej flagę — groził i wszyscy wiedzieli, że nie są to słowa rzucane na wiatr. — Mówię przede wszystkim do ciebie — zwrócił się do Orichime, ku zaskoczeniu większości.

Podszedł do niej, a siedzący wciąż przy stole Ichigo zerwał się na nogi, by w razie konieczności chronić koleżankę. Grimmjow go zignorował i kiedy stanął przed Inoue, przez chwilę jedynie patrzył na nią z góry. Zdawał się nieco mniej rozgniewany, choć nikt nie podejrzewał, żeby jego zdolności społeczne były rozwinięte na tyle, by wydedukować, że Inoue nikomu się narzucała z pomocą, tylko została wciągnięta w tę sprawę. A może po prostu pamiętał, co jej zawdzięcza.

— Trzymaj się i swoje techniki z dala albo tym razem nie będę tak miły — ostrzegł.

— Ale... Grimmjow! — protestowała Minako. — Nie pamiętasz już, co Inoue zrobiła z twoją ręka, gdy ten ślepy fiut Tosen ci ją odrąbał?!

Espada zerknął na nią z niechęcią.

— Może sama masz kłopoty z pamięcią, bo chyba kazałem wam WYPIERDALAĆ! — zagrzmiał, stając za krzesłem u szczytu stołu, gdzie zwykle zasiadał Aizen, a którego dzisiaj nikt nie ośmielił się zająć i otwartymi dłońmi uderzając w blat. — Myślicie, że możecie cokolwiek ustalać, za moimi plecami?!

AND CUT DOWN THE USER'S LEAD

— Trzeba było nie wychodzić… — ośmieliła się zauważyć Minako, ale nie zrobiła tego szczególnie głośno i wyraźnie, w tym samym czasie ocierając twarz z kropelek królewskiej śliny. Gdyby twierdziła, że nie boi się Grimmjowa, nie byłaby to prawda. Espada jest, był i pozostanie nieprzewidywalny, a to czyniło go niebezpiecznym. Z nim nigdy nie było wiadomo, czy zamierza dać ci w twarz czy obrócić do ściany i zerżnąć. Trzeba było mieć się na baczności, bo ten wiecznie skrzywiony wyraz twarzy mógł oznaczać wszystko. A teraz, gdy uwolnił drugi poziom mocy i został królem, zyskał tylko więcej możliwości, by wykańczać nieskore do współpracy jednostki.

I miejsca do bzykania. Cały pieprzony zamek.

— Myślałam, że ty też uznasz, że to świetny pomysł — odezwała się już głośniej Minako. — Jedyny dobry pomysł.

 — Ta? — żachnął się Grimmjow. — Sama na niego wpadłaś? Czy ktoś szepnął ci słówko?

Minako zmroziło. Skąd wiedział?

Długą chwilę patrzyli sobie w oczy, ale ostatecznie Grimmjow nie wspomniał na głos, że ten pomysł, to pomysł Aizena. I było jasne, że on nie zamierzał z niego korzystać. Ale nie tylko dlatego, że choć wydawał się dobry, to też mocno podejrzany. Ten plan miał jedną wadę, której Szósty nie akceptował.

— Czyli… Cała ta narada o kant dupy potłuc, bo wasza kurewska… To znaczy – królewska, oczywiście – wysokość tego nie podpisze? — zapytał Renji, teatralnie ogrywając niby-przejęzyczenie.

Grimmjow zgrzytał zębami, wskazując na niego palcem.

ON YOUR KNEES PRAY FOR RAIN

— Jesteś następny — obiecał, ale Abarai się nie wystraszył. W brązowych oczach coś się zmieniło. Teraz odpowiadały gniewem.

— Wiem, o co ci chodzi — stwierdził; jego nozdrza falowały. — Dlaczego nie chcesz się zgodzić.

— Ta? — Grimmjow się wyprostował, mierząc go wściekłym spojrzeniem.

— Ikari straci coś jeszcze, prawda? — Renji zwrócił się do Inoue. — Pamięć — dopowiedział, nie czekając na jej potwierdzenie, a dziewczyna skinęła głową.

— To… Nieuniknione. Soten Ksishun obejmie całe jej ciało…

— Rozumiem — uciął porucznik. — A to znaczy — spojrzał na Espadę — że Ikari nie będzie pamiętać tego, co teraz… was łączy.

— Ani tego, że się z tobą rozstała — uzupełniła Minako, przyglądając się Renji’emu z zażenowaniem. Było dla niej już jasne, co planuje porucznik.

DON'T BREATHE WHEN YOU TAKE YOUR AIM

Espadzie zajęło to jeszcze chwilę.

Grimmjow rzadko unosił brwi. Niektórzy się zakładali, czy w ogóle to potrafi, czy może jego twarz przechodzi coś odwrotnego do porażenia botoksem. Tym razem uniósł je tak wysoko, że jego kobaltowe oczy zrobiły się okrągłe jak guziki. Mózg nie mógł się uporać z bodźcami, ale kiedy w końcu mu się udało, Grimmjow ryknął głośnym, donośnym śmiechem. Jakiś czas trwało, zanim się uspokoił na tyle, by znów groźnie ściągnąć brwi, wywalić stół, wrzeszczeć, że wszyscy na serio mają wypierdalać i stwierdzić, że:

— Nie jesteś dla mnie żadnym rywalem, Shinigami — zwrócił się bezosobowo do Abaraia. — Ty i ona jesteście teraz po przeciwnych stronach drogi. Pobocza nigdy się nie skrzyżują, choćbyś nie wiem jak kombinował i ile na to czekał.

— A co ty kombinujesz, Grimmjow?! — obruszył się Renji. Wyglądało na to, że słowa Espady go dotknęły. — Na co ty czekasz?!

Grimmjow wyszczerzył kły.

— Na ból — zdradził. Wciąż szeroko się uśmiechając, zmienił formę.

DON'T STOP, DON'T THINK, MOVE UP, DON'T BLINK NOW

Goście w końcu wzięli nogi za pas.                     

 

 

Ciszę mąciły tylko westchnięcia Urahary, którego Grimmjow zatrzymał w Hueco Mundo. Gdyby Kisuke chciał, zapewne nie pozwoliłby się przetrzymywać, ale czuł się wystarczająco odpowiedzialny za bałagan, który powstał, by teraz spróbować go uprzątnąć. Albo chociaż w tym pomóc. Dlatego teraz kręcił się bez celu od ściany do ściany, a Grimmjow patrzył na niego z góry, siedząc na tronie, opierając głowę na pięści i kołysząc stopą. Przy każdym ruchu z zori wysypywał się piasek.

— Jesteś pewny, że to się stanie dzisiaj? — Urahara wywinął rondo kapelusza, by móc na niego spojrzeć. Grimmjow skinął głową. — Może…

— Nie trzeba — uciął Espada. — Czekamy.

Urahara skinął głową. Rozumiał, że najlepszym wyjściem jest poczekać, aż Kirai sam się wycofa, ale bał się, czy nie będzie za późno. Jego strach przerwało wycie, które rozległo się tuż za drzwiami. Narastające, krótkie, ale przeszywające. Urahara wzdrygnął się i zatrzymał, wpatrując w drzwi, Grimmjow też zdradzał oznaki zaniepokojenia, poruszywszy się w tronie.

BRING ME YOUR FEAR, BRING ME YOUR PAIN

Skrzydła zaczęły się uchylać i ukazała się twarz bardziej kobieca niż demoniczna.

— Tę… Tę… — dyszała Ikari, spoglądając w górę na Arrancara. — Tęskniłeś? — Mimo bolesnych skurczy zdołała się uśmiechnąć. Grimmjow odpowiedział tym samym.

— Nie spieszyło ci się — sarknął, schodząc w dół po białych schodach, aż stanął naprzeciwko niej, by odgarnąć spocone, przyklejone do wilgotnej twarzy kosmyki włosów i  móc z bliska zajrzeć w jasne, cyjanowe oko. Uśmiechnął się szerzej. Ikari wyciągnęła rękę, jakby chciała dotknąć jego maski, ale ostatecznie zacisnęła dłoń na jego nadgarstku, wbijając paznokcie w skórę i skuliła się, próbując zdusić kolejny skowyt.

— Ooookay, ja ją przejmę! — zareagował żywo Urahara, łapiąc Ikari pod ramię, a ta, wciąż wyjąc, wgryzła się w jego ramię tak mocno, że Kisuke pobladł. — Oookay! — powtórzył cieńszym głosem. — Skoro wszystko mamy już przygotowane, dam sobie radę — zwrócił się do Espady. — Zawołam cię, jak będzie po wszystkim.

— Zostanę — oświadczył król.

— Eee… Jesteś pewny? — zdziwił się Urahara. — Wiesz, widok nie należy do najprzyjemniejszych i…

— Zostanę! — powtórzył z naciskiem Szósty.

— Dobra, jak chcesz — poddał się Kisuke. — Zabierzmy ją do jakiejś wygodnej komnaty i… ała!!! Ikari! Możesz łaskawie wgryzać się w swojego Espadę? To on ci to zrobił! I przynajmniej ma hierro!

 

Skowyt narastał godzinami. Ostatecznie Urahara był wdzięczny, że Grimmjow został, bo sam nie opanowałby nieubłaganej fizjologii i szalejącej z bólu Ikari, której oko czasami migotało paletą barw. Gdyby nie silne ramiona Espady, być może wyrwałaby się ku pustyni, by tam próbować pozbyć się bólu, nie dbając o jego owoc.

W końcu zawodzenie w Las Noches ucichło, zastąpione cichym kwileniem. Grimmjow szeroko otwierał ślepia, z niedowierzaniem patrząc na małe, niemrawo ruszające się zawiniątko z kępką niebieskich jak ciemniejące niebo włosów na główce.

Na swojego potomka.

YOU WILL DESTROY IN MY NAME

Wciąż ściskał w ramionach jednocześnie dyszącą i płaczącą Ikari, która wyciągała po nie ręce, ale zamiast poczuć na piersi ciepło, poczuła zimną stal Pantery. Wstrzymała oddech, nie ważąc się drgnąć.

— Tak będzie lepiej — usłyszała przy uchu chrapliwy głos Arrancara. — Wiesz o tym.

Wiedziała. Opuściła ręce.

— Wrócę — warknęła, obiecując to jemu i swojemu dziecku.

— Wiem — odpowiedział. Jego dłoń mocniej uścisnęła rękojeść katany. — Będziemy czekać. — Ostrze drgnęło.

— Nie! — Czapka Urahary spadła na posadzkę, gdy on z krzykiem zerwał się na nogi, tuląc do siebie maleństwo. — Zaczekaj!

Grimmjow zdawał się nie zwracać na niego uwagi. Był zdecydowany. Nie pozwoli Kiraiemu dłużej zajmować jego terytorium.

— Spójrz na nią! — Nie ustępował Kisuke. — Spójrz!

Dopiero teraz Grimmjow podniósł na niego wzrok. A potem pomógł Ikari zmienić pozycję i…

Większość zmian, jakie zaszła w niej, gdy Kirai się rozszalał, cofnęła się. Znikły pióra, kolory, pazury, łapy, ogon. Znikła maska, okalająca pusty oczodół. W jego ciemności, nic się nie świeciło. Wszystkie kolory zgasły. Jakby nic nigdy tam nie mieszkało.

— Co się stało? — Po dłuższej chwili zapytała Ikari.

— Nie jestem pewien — odpowiedział kapelusznik, kręcąc głową. — Ale…

— Nie uwierzę, że skurwiel po prostu się wyniósł — ubiegł jego tłumaczenia Grimmjow. — To zmęczenie. Udało jej się zapieczętować formę, bo nie mieli sił dłużej jej podtrzymywać.

— To tak nie działa. — Urahara pokręcił głową. — Odkąd przeszła resurrecction nie udało jej się tego zrobić, myślisz, że teraz, kiedy jest wycieńczona, odparłaby Kiraiego?

Grimmjow patrzył na niego w milczeniu, niepewien, co o tym myśleć i co zrobić. Pantera wciąż lśniła w jego ręce.

— Według ciebie — zaczął ostrożnie — co właściwie się odjebało?

— Nie wiem, nigdy nie widziałem, by proces hollowfikacji się cofnął, ALE — Urahara mówił coraz szybciej, widząc, że Pantera się niecierpliwi — nigdy też nie byłem świadkiem… takiej sytuacji. Poród wymusza na organizmie kobiety uruchomienie niesamowitych procesów regeneracji. Może… — zawahał się. — Może — urwał, niepewien, jak dalej sformułować myśli.

— A może po prostu zdechł! — wyrwała się Ikari. — Umierałam sześć godzin! A Kirai to mięczak! Nie wytrzymał nawet kilku minut!

Urahara patrzył na nią z zastanowieniem. Grimmjow wciąż obracał w dłoni Panterę.

— W każdym razie — rzekł, podsumowując. — Wygląda na to, że Ikari jest wolna. Znikła nawet maska. Zapieczętowanie by tego nie spowodowało, więc… Póki nie zaobserwujemy czegoś dziwnego… — zasugerował niepewnie. Zdawało się, że to, co powiedział  o masce, nieco trochę Grimmjowa przekonało, ale ponieważ wciąż stał przy łożu i nie chował Pantery, Urahara sięgnął po ostateczny argument: — Dziecko potrzebuje matki. Jeśli nie zamierzasz zostać tatą na pełny etat i non stop wisieć nad nim z butelką…

— Dobra. — Grimmjow opuścił katanę. — Ale mam cię na oku — ostrzegł gardłowo, wpatrując się w pustkę pozostałą po lewym oku Ikari. — Jak tylko coś wyda mi się podejrzane – zniszczę cię.

I AM DARK MATTER

YOUR ROAD TO RUIN

Napięcie między nimi elektryzowało.

— Przestań mi grozić! — oburzyła się Ikari. — Mam żyć w strachu, że gdy tylko się potknę, nadzieję się na twoją Panterę?!

Grimmjow wyszczerzył kły.

— Lepiej się nie potykaj — podpowiedział. — Bo spadniesz nie na tą Panterę, co trzeba. — Jego upiorny uśmiech częściowo skrył się pod maską. — No chyba, że ci się dzisiaj podobało i nie możesz się doczekać powtórki.

— Żadna z twoich Panter się już do mnie nie zbliży — obiecała Ikari, co Grimmjow skwitował gromkim, krótkim śmiechem.

— Tak jakbyś potrafiła im się oprzeć — parsknął, a Ikari odwróciła wzrok, licząc blizny, które pozostawiła jej Pantera. Obie Pantery. I mimo wszystko musiała przyznać, że nie jest to zbyt wygórowana cena.

I AM DARK MATTER

I'M YOUR UNDOING

— Ja naprawdę nie muszę tego słuchać — stwierdził Urahara, który od dłuższej chwili kołysał w ramionach noworodka, krzywiąc się coraz mocniej na kolejne wymieniane między Espadą, a Ikari zdania. — Dość już zrobiłem. — Oddał Ikari dziecko i ze zdziwieniem patrzył, jak zmienia się wyraz jej twarzy, jak łagodnieje, skupiając na nim spojrzenie. — Musicie teraz oboje odpocząć — poradził, zdziwiony, że nawet poruszył go ten widok. Pierwszy raz w jego głowie pojawiła się myśl, że może jakoś to będzie. Może Ikari i to maleństwo będą szczęśliwi. Może nawet król Hueco Mundo przestanie być tak upierdliwy jak zwykle.

— Nie możecie tutaj zostać — odezwał się ten ostatni, a uczucie, że wszystko się ułoży, które narastało w Uraharze, pękło, nie pozostawiając nic po spokoju, którym cieszył się tylko przez moment. Ikari też się zaniepokoiła, obserwując, jak Grimmjow wychodzi. Zdążyła wymienić z Kisuke spojrzenie, nim on wrócił, prowadząc ze sobą dwóch Arrancarów, którzy zgłosili się do niego na służbę i teraz w popłochu zbierali zakrwawioną pościel.

— Zamieszkacie w mojej komnacie — postanowił Grimmjow, patrząc spode łba na krzątających się Arrancarów.

— Ale… — zaczęła Ikari, nim zgromiło ją kobaltowe spojrzenie.

 — To nie było pytanie — warknął Espada. — W moim zamku twoje miejsce jest u mojego boku. Nigdzie, kurwa, indziej.

I wyszedł, a skonsternowana Ikari wymieniła spojrzenia z Uraharą.

— Ale czy on wie cokolwiek o dzieciach?  — dokończyła, kołysząc kwilącym zawiniątkiem. — Na przykład to, że płaczą?

— Mnie w to nie mieszkaj. — Urahara uniósł ręce i zaczął się wycofywać. — To wasze prywatne sprawy. Uporządkujcie je jakoś.

I zniknął, nim Ikari zdążyła o cokolwiek zapytać. W końcu stary kapelusznik miał dwójkę utrzymanków. A ona, na temat rodzicielstwa, nie wiedziała wiele więcej niż Espada.

 

 

Pustynia drży. Ziarenka piasku wibrują, chłonąc ryk króla. Dwa tańczące cienie zamierają, jakby nadsłuchując wezwania, a potem ścigając się ze sobą, suną po piasku, który unosi się, maskując ich kształty i opada z łoskotem, kiedy zatrzymują się przed wysoką, muskularną sylwetką władcy. Dwa cienie, którymi wydawały się z daleka, nabierają kształtów małej dziewczynki o figlarnym spojrzeniu i poważnego chłopaka, posturą niewiele ustępującemu królowi. Odróżnia go od niego ciemniejsza karnacja, ale nie kolor włosów, który też jest niebieski, choć jego włosy są krótsze.

— No? — pyta, nie wysilając się na uprzejmości.

— Wracamy — odpowiada Grimmjow. Wyciąga rękę, a w uścisku jego dużej dłoni natychmiast znika dużo mniejsza.

— A mama? — pyta dziewczyna, rozglądając się dookoła z zaciekawieniem.

— Nie ma jej — burczy Grimmjow, prowadząc ją za sobą; mała dziewczynka musi truchtać, by nadążyć za jego długim krokiem. — Ao-san! — woła, odwracając się za siebie i wyciągając małą rączkę. Aomine uśmiecha się, macha do niej i wyrównuje z nią krok, jednak utrzymuje dystans. Wie, na co może sobie pozwolić, a na co nie i czego oczekuje się od niego, jako opiekuna. Szybko też nauczył się, że im mniej się odzywa, tym lepiej. Choć to nie dotyczy Ikari, z którą ma dużo swobodniejsze stosunki. Odkąd znalazła go w Hueco Mundo, z czego chyba się ucieszyła, pomijając zdziwienie, dlaczego tu trafił, naprawdę się zaprzyjaźnili. Kiedy prosiła go, by miał oko na jej córkę, zwykle z daleka nadzorowała ich zabawę.

— Gdzie jest Ikari? — odważa się jednak zapytać, lecz tak jak się spodziewa, Grimmjow nie odpowiada. Nie od razu.

— Królowa – podkreśla to słowo, choć używa go tylko wtedy, gdy Aomine śmie nazwać Ikari po imieniu — załatwia swoje sprawy — odpowiada gniewnie. Zgrzyta zębami i dopowiada: — Na górze.

Aomine unosi brwi. Rozumie, dlaczego Grimmjow wydaje się być wkurwiony bardziej niż zwykle. Długo powstrzymywał Ikari przed opuszczeniem Hueco Mundo a teraz, prawdopodobnie, boi się, że ona nie wróci.

DON'T STOP, DON'T THINK, DON'T LOOK BACK

 


 


Napełnia płuca dusznym powietrzem, cyrkulującym w Mieście Dusz. Wdech. Głęboki. Wydech. Powoli. Rozgląda się wokół, niespiesznie, stojąc na dachu jednego z domostw i przyglądając się panoramie Soul Society. Ona zawsze robi wrażenie. Równo rozsiane siedziby, czystość, ład i porządek, i wzniesione jak na podium Seireitei, Dwór Przeczystych Dusz. Siedziba Oddziałów, jej dom. I górujący nad tym wszystkim Senkaimon, gilotyna, której blask ma odwodzić zbyt niepokorne duszne od nieposłuszeństwa. A rozdęty gmach Rady przypominać o gorszych niż Senkaimon karach.

Nie. Nie czuje żadnej tęsknoty. Ze wzruszeniem ramion zeskakuje z budynku, poprawia płowy płaszcz, który ma zapewnić jej anonimowość, zarzuca kaptur i kluczy między budynkami, wykorzystując wszystkie skróty i przejścia, które pamięta, by znaleźć się szybciej w pobliżu kwater Odziałów Obronnych. A konkretnie Ósmego.

Nie pozwala sobie więcej na sentymenty, nie stoi w cieniu, wzdychając do jego gmachu. Pewnym krokiem wchodzi do środka i z ulgą stwierdza, że niewiele się tu zmieniło. Pachnie tak, jak zapamiętała, limonką i białym kwiatem jaśminu, w drzwiach wciąż wiszą szklane dzwonki, które powiesiła, a ścianę zdobi cytat, który wymalowała, gdy za dużo wypiła. Ustawienie mebli też się nie zmieniło. Nawet narzuta na kanapie, szara i puszysta, jest ta sama. Uśmiechając się, jednak trochę wzruszona, od razu kieruje kroki do wiszącej na ścianie skrzynki z kluczami. Gdy tylko ją otwiera, opiera się o nią rękojeść katany, natychmiast z powrotem ją zamykając i przy okazji przytrzaskując jej palce.

— Ała! — wrzeszczy Ikari, obracając się z oburzeniem. — Co jest, do kurwy nędzy! — woła, patrząc na młodego Shinigami, mniej więcej jej wzrostu, o rozczochranych ciemnych włosach i czekoladowych oczach. Kojarzy go z bodajże trzeciego oddziału.

— To ja powinienem o to zapytać — odpowiada ten beznamiętnie, przerzucając opatuloną pochwą katanę do drugiej ręki. — Myślisz, że można od tak sobie tu wejść i wykradać co popadnie?

Ikari się zapowietrza.

— Wykradać?! — pyta wreszcie, mrugając prędko powiekami. — Wykradać?! — powtarza wyższym i głośniejszym tonem. — Nie da się wykraść czegoś, co do ciebie należy! — grzmi, wznosząc ręce. — Kim ty jesteś, smarku, żeby posądzać mnie o złodziejstwo?!

— Shinta Seko, porucznik oddziału ósmego — przedstawia się kulturalnie, chociaż w jego głosie brzmi nuta wyższości.

Ikari parska śmiechem.

— Aha. Za moich czasów porucznicy tego oddziału… — urywa, uświadamiając sobie, że nie może powiedzieć niczego pochlebnego o własnym poruczniku.

— Super — kwituje Seko, zasiadając z powrotem za biurkiem, gdzie znajdował się, nim Ikari wtargnęła do środka. — A teraz proszę opuścić tereny Oddziału — instruuje ją, wskazując na drzwi i patrząc w raport, w którym mu przeszkodziła.

Ikari rozdziawia usta, wpatrując się w niego zmrużonymi oczami. Nikt nie będzie jej, kurwa, wyrzucał z miejsca, które kiedyś należało do niej.

Powolnym krokiem zbliża się do biurka, za którym Seko ostentacyjnie ją ignoruje. Opiera ręce o blat i nachyla się do chłopaka.

— Czy ty nie wiesz, kim jestem? — syczy Shincie w twarz, gniotąc raport, nad którym pracował i ciskając go w kąt.

YOU'RE A BOLT OF LIGHTNING IN THE SKY NOW

— Wiem — odpowiada spokojnie Seko, starannie zabezpieczając pióro przed wyschnięciem nakładką — ale nie robi to na mnie wrażenia.  — Dopiero teraz podnosi na nią wzrok, śmiało mierząc się z cyjanowym spojrzeniem. Nie peszy go nawet biała opaska, którą Ikari przewiązuje część twarzy, by ukryć braki. — Shinigami, o ile jeszcze można tak cię nazwać, która nawet nie ma już swojego zanpakuto. — Pogarda, z jaką to mówi, sprawia, że w Ikari wrze gniew.

— Ty mały — łapie go za przód kimona i mimo braku siły, który jej zarzucono, wyciąga go w ten sposób za biurka — gnojku…

DON'T STOP, DON'T THINK, DON'T LOOK BACK

Dałaby mu nauczkę, może rozkwasiła jego zbyt pewna siebie buźkę o ścianę, nie zważając na konsekwencję, gdyby jej nie przerwano.
            — Hej! — donośny, męski głos. — Proszę zostawić mojego porucznika w spokoju!
            Ikari natychmiast go puszcza, szeroko otwierając oczy. Bardzo dobrze zna ten głos
            — Twojego porucznika? — pytała z niedowierzeniem, odwracając się. — No nie-kurwa-wierzę…
            Może tylko stać i patrzeć na rosłego mężczyznę o związanych wysoko krwiścieczerwonych włosach i wytatuowanej twarzy, który spogląda na nią z konsternacją, jeszcze nie wiedząc, kogo ma przed sobą. Ikari wykorzystuje ten brak działania.
            — Dobra. Wezmę tylko co moje i już mnie tu nie ma. — Tym razem bez przeszkód otwiera skrzynkę i zabiera jedną z par kluczy. — Ty, tutaj — prycha jeszcze, spoglądając na Abaraia. — Doprawdy, śmieszne. — Zamierza wycofać się korytarzem, którym tu przyszła, ale Renji w końcu przytomnieje. Wyciąga dłoń, by złapać ją za rękę i przyciąga do siebie. Z bliska kobieta wyczuwa, że mężczyzna drży. Mogłaby się założyć, że gdyby teraz przyłożyła ucho do jego klatki piersiowej, usłyszałaby niezły łomot. Bez słowa pozwala, by odrzucił z jej twarzy kaptur.

I'VE PULLED YOU IN, NOWHERE TO HIDE NOW

             Renji robi to powoli, przyglądając się wymykającym spod niego niebieskim pasmom włosów i z niedowierzaniem oraz jeszcze inną emocją badając wzrokiem jej twarz.
            — Ikari — wymawia wreszcie jej imię zduszonym głosem. Patrzy na nią z góry. Uniesione i ściągnięte brwi podkreślone kreską tatuażu nadają jego oczom zatroskanego wyrazu. — Już myślałem… Że więcej cię nie zobaczę.
            Ikari przez chwilę milczy, jakby i ona odczuwała niezwykłość tej chwili.
            — Dlaczego miałbyś mnie więcej nie widzieć, debilu — niszczy ją wreszcie w opryskliwy sposób, wzruszeniem ramion strącając z nich dłonie Renji’ego. — To ja tu straciłam trochę wzroku! — Wskazuje na swoją opaskę.
            — Co tu robisz? — pyta wciąż zaskoczony i mocno skonsternowany Renji.
            — A ty? — odwdzięcza się pytaniem Ikari. — Jak to się, u diabła, stało, że zostałeś kapitanem mojego Oddziału?
            — Ubiegałem się o to stanowisko, gdy stało się jasne, że nie wrócisz — odpowiada szczerze. — Nie chciałem, żeby dostało się komuś, kto… Nie zastąpi cię godnie. I wprowadzi zmiany, których byś sobie nie życzyła.
            — Dlatego ty nie zmieniłeś tu niczego? — Ikari rozgląda się po ścianach, które błagają o odmalowanie. — Żeby cokolwiek wyglądało jak dawniej?
            — Żebyś wciąż czuła się jak u siebie, gdybyś jednak się pojawiła z powrotem — wyjaśnia Renji, patrząc jej w oczy. — No i jesteś.
            Ikari zagryza wargi, obdarzając Renj’ego zadumanym spojrzeniem. Być może docenia ten gest. Być może myśli o świątecznych piernikach.
            — Jestem, no — zgadza się — ale nie na długo.
            — Dlaczego? — niepokoi się Renji. — Coś się stało? Mogę jakoś pomóc?
            — Tak — odpowiada od razu Ikari, chmurząc się i patrząc na niego spode łba. — Oddawaj mój bimber! — krzyczy, potrząsa pięścią, w której ściska klucze do piwnicy. — Mam nadzieję, że nie wyżłopałeś wszystkiego, bo oberwiesz!
            Nim Renji znajduje coś na usprawiedliwienie, otwierają się drzwi za nim i do pomieszczenia wchodzi kobieta, przepasując się ciaśniej kosode, które odsłaniało trochę zbyt wiele.
            — Kochanie, pamiętaj, że dzisiaj wieczorem jesteśmy umówieni — przypomina, zatrzymując się przy nim i wspinając się na palce, by naznaczyć pocałunkiem jego policzek. — Ubierz, proszę, coś eleganckiego i nie obwiązuj łba tymi szmatami, podobno to oficjalna kolacja… — Wsuwa rękę pod jego ramię i dopiero wtedy staje twarzą w twarz z Ikari. Jej oczy robią się coraz większe. Podobnie jak cyjanowe.
            — Ikari?
            — Kochanie?
            — Szmatami?
            Renji zdaje się być zatroskany, badając palcami bandanę, którą, jak zwykle, nosił przewiązaną na czole.
            — Ja pierdolę! — Ikari wyrzuca w górę ramiona, jakby prosiła o litość. — To wszystko, co mogę dzisiaj znieść! — oświadcza i szybkim krokiem wychodzi. Po chwili słychać tupot jej stóp, gdy zbiega po schodach do piwnicy. — Mam nadzieję, że połączyła was tęsknota za mną, inaczej wam nie wybaczę! — dobiega ich jej głos, po czym słychać jakieś trzaski, dźwięk obijającego się o siebie szkła, bluzgi i złorzeczenia, aż znów na schodach dudnią jej kroki. Ikari pojawia się na górze, ściskając w ramionach tuzin butelek z alkoholem i patrząc na dwójkę, która była jej najlepszymi przyjaciółmi. — Naprawdę… Czerwony z pomarańczowym? — Prycha, kręcąc głową. — Wasze dzieci będą mieć w akademii przejebane — rzuca na odchodne i znika za drzwiami, nie wysiliwszy się na inne pożegnanie.
            Minako wymienia spojrzenie z Renj’im i oboje wychodzą przed kwaterę, by odprowadzić ją wzrokiem.
            — Niebieski pasowałby ci bardziej, co? — pyta przejęta nagłym smutkiem Minako, pocierając ramiona. Renji wzdycha, stając za nią i obejmując ją własnymi, silnymi ramionami.
            — Sama dobrze wiesz, że nic z tego połączenia nie wyszło — odpowiada cicho. Z daleka dobiega ich odpowiednia do okoliczności soczysta kurwa, gdy malejąca w oddali Ikari upuszcza jedną z butelek. — Myślisz, że tylko po to tu przyszła? Po bimber?
            Minako kręci przecząco głową.
            — Na pewno nie — odpowiada, zadzierając głowę, by napotkać oczy Abaraia. — I na pewno szybko dowiemy się, co było prawdziwym powodem.

 

             Ta noc w Seireitei jest wyjątkowo jasna. Wszystko za sprawą wysokich płomieni, które obejmują budynek Rady. Przejęci Shinigami wychodzą z siebie, starając się ugasić pożar, a kapitan Hitsugaya pobija rekord w używaniu bankaia. Kiedy wreszcie udaje się opanować płomienie, biegli w śledztwie mogą orzec, że pożar wybuchł na skutek mołotowów, którymi nieznani sprawcy zbombardowali gmach.
            Sprawców tych nigdy nie zdołano ujać.

 

 

— I tylko po to przyszłaś? — pyta Urahara, stojąc z założonymi  z tyłu rękoma obok Ikari, która ukrywa się w jego oddziale, skąd obserwuje dyskretnie i z nieskrywaną satysfakcją wywołane zamieszanie, lecz usłyszawszy pytanie, poważnieje.

— Wiesz, że nie — odpowiada, wymieniając z Kisuke spojrzenia.

— Boję się, że nie — mówi Kisuke i wzdycha. — Stare demony upomniały się o ciebie, jak sądzę?

Ikari przytakuje.

— I chcą mojej krwi — dodaje cicho. Jest przerażona. — Obawiam się, że tym razem nikt nie może nam pomóc.

— O wszystkim mi opowiedz.

 


 


Przepastna sala z wysoko podwieszanym sufitem była pełna lamentu, krzyku, drzazg, wywróconych stołów i połamanych krzeseł, którymi ciskała w siebie królewska para. Bluzgi, groźby, rękoczyny. Zwykła szara codzienność.

Niebieskowłosy chłopak o ciemnej karnacji przystanął obok wysokiego, chudego mężczyzny o długich, brązowych włosach.

— O co poszło tym razem? — zapytał od niechcenia, podrzucając delikatnie dziewczynkę, którą niósł na rękach, by wygodniej ją było trzymać, a ona zaniosła się krótkim śmiechem.

— A kto się jeszcze w tym orientuje? — odpowiedział znudzonym głosem Starrk, opierając dłoń na biodrze. — Czekam, aż skończą się na siebie wydzierać, bo mam sprawę do naszego miłościwie panującego króla, ale oni chyba nigdy nie przestaną.

— Nie? — Daiki uśmiechnął się cwanie. — No to patrz.

Zestawił na podłogę dziewczynkę, a ona, nie zrażona panującym dookoła harmidrem, z radością pobiegła w stronę rodziców, zatrzymując się tylko, by pokonać przeszkodę w postaci przewróconego krzesła, czy innego mebla, a kiedy już dzielnie sobie z nimi poradziła, wyciągnęła schowany obrazek i rozłożyła kartkę, unoszą ją na wysokość twarzy, by przyciągnąć uwagę rodzicieli.

— Patcie! Patcie! — wołała, podskakując i wesoło chichocząc.

Ikari i Grimmjow natychmiast przestali się kłócić, z zainteresowaniem patrząc w jej stronę.

— Co tam masz, słodziutka? — zaświergoliła Ikari, która jeszcze pół minuty temu zdzierała gardło, nazywając ojca swojego dziecka pierdolonym psychopatą. — Och, piękny rysunek! Sama zrobiłaś ?— dopytywała, przyklękając przy niej. — Czy to tata? — Wskazała na postać z dużym, żółtym bazgrołem nad głową.

— Tiak! Ma kojonę!

— Ślicznie! Tak wielka jak jego ego!

Grimmjow szczerzył kły, opierając dłonie o kolana.

— Mała wie, kto tu rządzi — skwitował. — Mogłabyś się czegoś od córki nauczyć —poradził, rzucając Ikari drwiące spojrzenie, lecz ta zignorowała kpinę, przejęta podziwianiem dzieła dziewczynki.

— A to? — spytała, wskazując kolorową plamę między postaciami rodziców i dziecka. — Co to jest, Tami?

BRING ME YOUR SOUL, BRING ME YOUR HATE

IN MY NAME YOU WILL CREATE

— Nje-na-wi-cę, jak tiak do mnie mjówisz! — Dziewczynka się zasmuciła, opuściła głowę i rysunek, jej usta wygięły się w podkówkę.

— Ojej, przepraszam! — zawołała Ikari, przestraszona, że zrobiła dziecku przykrość. — Nie lubisz, kiedy nazywam cię Tami? — Mała pokręciła główką. — Okay, to jak mam mówić? Ami? Netami? — Te propozycje również spotkały się z odmową. — Ale to twoje imię…

— Nje! — Nie zgodziła się Netami.

— Nie? — powtórzyła zdziwiona Ikari. — No to jak mamy cię nazywać, skarbie?

Dziewczynka podniosła główkę, jakby czekała na to pytanie. Uśmiechała się w sposób, w który nie powinno uśmiechać się żadne dziecko.

— Kiraia! — zawołała wesoło.

Jej oczy mieniły się wszystkimi kolorami tęczy.





















______________________________________

Nie chce mi się walczyć z bloggerem, jebać go. Jakieś posłowie? Chyba już niepotrzebne. Może tylko tyle, że epilog miałam napisany już kilka lat temu. Teraz go dopracowałam, ale już wtedy pojawiła się w nim córeczka Ikari. Wtedy nie miałam pojęcia, że gdy będę to publikować, naprawdę będę mieć córkę ;D Taka ciekawostka. I co. To by było na tyle. Ostatecznie. 


























Albo do czasu aż wznowią Bleacha xD


                                    Yo. Dzięki, że byliście.