środa, 25 lutego 2015

16. PUSTA I BESTIA: This animal I have become.


Wybaczcie obsuwę. Nie chciałam wrzucać mniej, niż zwykle. Kocham Wasze pogróżki: pisanie pod presją plus tysiąc do prędkosci pisania ;D 
Ym, wychodzi mi, że to ostatni "lightowy" rozdział. Może na meczu będzie jeszcze jakaś beka, z tego co widzę w "WYCIĘTYCH" (plik z najrozniejszymi bzdurami przeginającymi rzeczywistość), a potem chyba równia pochyła, mwahah.

_________________
– Zrób tak jeszcze raz, to wstanę. – Szare, zmrużone oczy wyjrzały znad górnej pryczy, którą zajmował mężczyzna ubrany w czarną, rozpiętą pod szyją koszulę i popielate wycierusy. Biały płaszcz zwinął i wsunął sobie pod głowę. Do tej pory próbował drzemać, wyciągnięty beztrosko na materacu, noszącym niepokojące oznaki zużycia, ale to, że nie był pierwszej świeżości, najwyraźniej nie spędzało Starrkowi snu z powiek, w przeciwieństwie do hałasu, jaki emitował wściekający się Szósty Espada. Grimmjow, niepomny na przestrogę Pierwszego, wciąż klął pod nosem i rozbijał się po celi. Ze wszystkich sposobów, na które mógł okazywać frustrację, najbardziej upodobał sobie bezowocne szarpanie drzwiami celi, co nie powodowało absolutnie nic, prócz bólu głowy u Pierwszego Espady. Mimo to, Jaegerjaquez nie ustawał w próbach zastraszenia rzeczywistości swoją agresją. Jedynym, który być może się tym przejął, był właśnie Coyote i to głównie dlatego, że nabawił się od tego Szóstego jazgotu ciężkiej migreny. Jednak widząc, jak Grimmjow zaciska dłonie na kratach, patrząc na niego wyzywająco, jakby liczył na to, że Starrk naprawdę zrealizuje swoją groźbę… Cóż, ponieważ byli po tej samej stronie krat, Coyote nie podjął ryzyka zmierzenia się ze wściekłym królem pustyni.
– Dobra, to był blef – poddał się i pierwszy odwrócił wzrok, dzięki czemu Grimmjow mógł oddać się swojej drugiej ulubionej czynności, jaką opanował niemal do perfekcji w tej już prawie dwudziestoczterogodzinnej niewoli. Do szarpania za metalowe pręty dołączyło głośne bluzganie i wygrażanie pilnującym ich strażnikom.
I can't escape this hell
So many times i've tried
– Ej, psie! Do ciebie mówię, obszczańcu. Jak zaraz mnie stąd nie wypuścisz, to znajdę twoją matkę i zrobię jej takie rzeczy, o których twojemu staremu się nawet nie śniło.
– Pogarsza pan tylko swoją sytuację, panie Jaegerjaquez. – Młody policjant nawet nie zaszczycił Grimmjowa spojrzeniem, siedząc przy stoliku, przy którym czytał gazetę i popijał kawę.
– Daję ci ostatnią szansę, gnido. Otwieraj celę albo twoja dziewczyna skończy jeszcze gorzej niż twoja matka.
– Zdaje pan sobie sprawę, że takie groźby są karalne?
– Zdajesz sobie sprawę, jebańcu, że urwę ci ten pierdolony łeb i wsadzę ci go w dupę?
– Najpierw sąd wsadzi pana do więzienia na baaaardzo duuużo czaaasu, także jeśli się kiedyś spotkamy na wolności… Nie, raczej się nie spotkamy.
– Nie macie żadnych dowodów. To nie my zabiliśmy tych wszystkich ludzi – odezwał się Starrk, któremu znudziło się udawanie, że śpi.
– Ach tak? – Policjant pierwszy raz wychylił się zza gazety. – Wy byliście tylko w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie? Trójka naćpanych jakimś psychoaktywnym gównem facetów, którzy jako jedyni bez szwanku ocaleli z tej „katastrofy”. To doprawdy, interesujące.
– Takie poszlaki prowadzą donikąd. Nie macie prawa nas tu więzić. – Siedzący na dolnej pryczy Ciffer, dotąd beznamiętnie przyglądający się ścianie naprzeciw, teraz zsunął nogi na podłogę i wstał, spoglądając w stronę strażnika, który złożył gazetę i obserwował więźniów z większą uwagą.
– Mamy prawo przetrzymać was co najmniej czterdzieści osiem godzin lub raczej do czasu, aż któryś ze świadków przebywających w szpitalu będzie na siłach, żeby was oskarżyć, wy parszywe gnoje.
Szósty tylko syknął przeciągle i najwidoczniej skończyła mu się cierpliwość (w jego mniemaniu wyzywanie innych wciąż było jej przejawem), bo nie starał się już znaleźć innych argumentów tylko przełożył rozpostartą dłoń przez kraty. Widząc na co się zanosi, Coyote tylko gwizdnął wesoło.
– O proszę, król Hueco Mundo się nie pierdoli z funkcjonariuszami prawa.
Zanim jednak Szósty odpalił cero, Ciffer położył mu rękę na ramieniu.
– Ulquiorrrra… Nie próbuj znowu mnie powstrzymywać.
– Zachowuj się. – Czwarty odepchnął Grimmjowa od krat. – Raz w życiu zachowaj się jak myślący Arrancar, a nie bezrozumne zwierzę. Po co zrywałeś maskę, skoro dalej nie używasz mózgu… wasza wysokość? – Ciffer przyszpilił go zielonym spojrzeniem i chociaż Szóstemu, aż piana szła z pyska ze złości, na razie powstrzymywał się przed zaatakowaniem Ulquiorry. – Opanuj się. Do wieczora nas stąd wypuszczą, więc nie rób niepotrzebnego zamieszania.
Mówienie do Szóstego Espady, żeby się opanował, miało mniej więcej tyle samo sensu, co przekonywanie głodnego lwa, że musi przejść na dietę i nie wiadomo jakby się to skończyło, gdyby w tym momencie na planie nie pojawiły się nowe postacie.
– Panie komendancie! – Policjant poderwał się na nogi i wyprostował na baczność.
– Posterunkowy, mam nadzieję, że nie daliście się prowokować więźniom. – Do aresztu wkroczył postawny mężczyzna ubrany w policyjny mundur. Ręce miał założone do tyłu, a sylwetkę wyprężoną, jakby połknął kij. Tuż zza niego wyłoniły się dwie kobiety. Jedna z nich miała duże, wystraszone, szmaragdowe oczy i trzymała za rękaw swoją towarzyszkę, ubraną w dopasowany, damski garnitur. Wyglądały w tym zestawieniu jak prawnik i jego klientka, i rzeczywiście za nie się podawały. – Otrzymaliśmy telefon z samej góry. Podobno w naszej sprawie – komendant obniżył ton głosu do konspiracyjnego szeptu – interweniował sam inspektor Urahara. Pani prokurator przyprowadziła nam świadka, który jest w stanie rozpoznać sprawców.
Nazwana panią prokurator kobieta poprawiła profilaktycznie spięte w wysoki kok niebieskie włosy i zjeżdżające na czubek nosa okulary.
– Tak… – odezwała się i zaraz odchrząknęła. – Pani… Pani… eee… Boleyn? Czy mogę tak się do pani zwracać?
Zielonooka przytaknęła skwapliwe.
– No to więc cóż… – Pani prawnik wskazała na wgapiającą się w nie trójkę więźniów. – Proszę, niech pani spróbuje… eee… rozpoznać sprawców.
Trzymająca ją dziewczyna teraz puściła jej rękaw i podeszła do krat.
– Ten nie – powiedziała natychmiast, wskazując na czarnowłosego mężczyznę w ramonesce. – Ten też nie – pokazała na leżącego na górnej pryczy faceta. – A ten… – zerknęła na swoją prawniczkę, a ta delikatnie pokręciła głową. – A ten nie wiem – zakończyła niepewnym tonem, patrząc na niebieskowłosego.
– Okej. – Komendant zerknął w akta, które podał mu posterunkowy. – Ciffer i Starrk… Wypuścić – zarządził. – A tego czubka na niebiesko zakuć w kajdanki i jeszcze raz przesłuchać. I tym razem się z nim nie cackać. Ma zacząć gadać.
Komendant skinął na kobiety, otwierając im drzwi.
– HEJ! Nie tak, kurwa, prędko! – zawołał Grimmjow, zaciskając dłonie wokół zimnych prętów celi. – Nie zostawisz mnie tak, Jaggerjack. Nie tym razem.
But i'm still caged inside
– Nie? – Ikari odwróciła się przez ramię, a upewniwszy się, że policjanci nie widzą jej twarzy, uśmiechnęła się wesoło. – Bo co? – zapytały bezgłośnie jej usta.
– Bo gówno – odrzekł Grimmjow, wpatrując się w nią z taką zawziętością, jakby liczył, że przymusi ją do swojej woli samą siłą spojrzenia. – Wyciągnij mnie stąd.
Ikari podeszła do celi, puszczając perskie oko do ostrzegawczo syczących policjantów. Musnęła opuszkami palców desperacko zaciśnięte na kratach łapy Espady i w końcu zacisnęła na nich własne dłonie. Z poważną miną spojrzała Grimmjowowi prosto w oczy i nachyliła się do krat.
– Poproś – szepnęła, uśmiechając się psotnie. – Powiedz: „proszę”, Grimm, a pomyślimy, czy też cię wypuścić.
Kobaltowe oczy rozgorzały wściekłością.
– Chyba cię popierdoliło.
– Tak myślałam.
Ikari puściła go i już chciała odejść, ale Grimmjow wykazał się refleksem. Przełożył przez kraty jedną rękę i złapał dziewczynę za przegub.
– Nigdzie nie pójdziesz – zasyczał, uśmiechając się triumfalnie. – Najpierw mnie stąd zabierzesz… a potem pogadamy.
– Dziękuję bardzo za tą miłą propozycję, ale tak się składa, Jaegerjaquez, że ja wiem jak wyglądają te twoje… pogawędki… i nie mam ochoty chodzić znowu z podbitym okiem. A teraz będę wdzięczna, jeśli mnie puścisz i zgnijesz w pierdlu, dziękuję.
Próbowała się uwolnić, ale Grimmjow tylko wyszczerzył kły, nie zamierzając jej puścić.
– Jesteś taka odważna, bo myślisz, że jak siedzę za tym cholernym żelastwem to jesteś bezpieczna, co? Że nic ci nie zrobię?
– Nie, myślę, że znalazłeś wreszcie swoje miejsce na ziemi. W tej cuchnącej celi. Pasujesz tutaj.
Szósty parsknął śmiechem, ale jego brwi ściągnęły się jeszcze mocniej. Wciągnął rękę z powrotem za kraty, razem z dłonią Ikari, która teraz musiała przytrzymać się metalowych prętów, żeby nie rozbić sobie o nie buźki. Znalazła się teraz dokładnie naprzeciw twarzy Espady. I to już nie ona kontrolowała sytuację. Od dusznego, cedrowego zapachu destrukcji zakręciło jej się w głowie, a wydobywający się z gardła Arrancara śmiech brzmiał w jej uszach jak pomruk zbliżającej się burzy
– Oj, Ikarrri – zawarczał Grimmjow z jakąś dziwną lubością, a może tęsknotą, od której Hagane zjeżyły się włoski na karku. Zwłaszcza, że Jaegerjaquez pochylił głowę i zaciągnął się powietrzem, a czubek jego nosa musnął jej policzek. – Wiesz, przypomniałaś mi, że dawno już nie polowałem… A ty jesteś moją ulubioną zwierzyną. Potrafisz uciekać.
– T-tak? Bo mi się przypomniało, jak mówiłeś, że łatwo się dałam… I już nie jesteś zainteresowany.
Somebody get me through this nightmare
 Ikari nerwowo przełknęła ślinę, czując, jak strach zaciska jej gardło. Kątem oka dostrzegła, że stojący za nią policjanci dyskretnie odbezpieczają wyciągnięte już z kabur bronie.
– Oj tam, oj tam… – mruczał Szósty, świadom, że znowu wzbudza w niej lęk. – Tak tylko… żartowałem.
– Wtedy nie brzmiało to jak żart. – Hagane czuła, że coraz ciężej jej się oddycha.
– Bo się, kurwa, na żartach nie znasz. – Głos Grimmjowa znowu zabrzmiał groźnie. Znikły wesołe nuty, a kobaltowe oczy wypełnił głód. – A my się jeszcze z wielu rzeczy musimy rozliczyć… – Zahaczył kciuk o swoje spodnie i lekko je zsunął. Spod dżinsu wyjrzała pieczęć strelicji. On również dostrzegł, że policjanci w niego celują, więc puścił kapitan ósemki. – Masz dziesięć sekund, Jaggerjack. Możesz zacząć wiać.
Grimmjow odsunął się od krat, wsunął ręce do kieszeni swojej rozpiętej bluzy z Pink Floydami, uśmiechnął się szyderczo i zaczął odliczać.
– Jaegerjaquez, chyba nie chcesz… – Ulquiorra znowu położył rękę na jego ramieniu, ale tym razem Szósty od raz ją strącił i nawet nie zaszczycił Czwartego przelotnym spojrzeniem, nie odrywając oczu od Hagane.
– Dziewięć…
Kiedy kolor cyjanu niemal wchłonął kurczące się ze strachu źrenice, na twarz Grimmjowa wrócił dawny, pełen kpiny uśmiech. Espada rozkoszował się reakcją Stalowej. Jej strach był jak zapowiedź starej, dobrej zabawy. Przerażający uśmiech na twarzy Szóstego rozciągał się coraz efektowniej. Kiedy dosięgną jego oczu…
– Osiem…
Ikari zrozumiała, że Espada nie żartuje.
– Spieprzamy stąd. – Złapała za rękę Rhan i pociągnęła ją w stronę wyjścia, ale Arrancara nie ruszyła się z miejsca.
– Ja zaczekam, aż ich wypuszczą. – Posłała jej przepraszający uśmiech.
– Ale…
– Przecież to i tak nie mnie będzie ścigał.
– Siedem…
Ikari rzuciła na Jaegerjaqueza ostatnie spojrzenie i skinęła Rhan głową.
– Jakby co, lubię czerwone kamelie – ogłosiła głośniej, niż zachodziła potrzeba – i zagrajcie mi nad grobem It’s not over.
O dziwo na usta Hagane też zaczął wypełzać uśmiech, jakby powód do strachu dostarczał jej również powodów do radości.
– Sześć…
– No to siema.
– Spróbujemy go zatrzymać! – zawołała za nią Rhan.
– Tch, powodzenia! – odkrzyknęła Ikari, w biegu uwalniając włosy od wrzynającej jej się w tył głowy spinki i rozbierając krępującą ruchy marynarkę.
Kiedy tylko Hagane znikła, Grimmjow odpuścił sobie dalszą część odliczania. Trzymające za kraty palce Arrancara pobielały, zaciskając się na nich jeszcze mocniej. Z jego piersi wyrwał się ryk pełen triumfu, gdy wyrywał zimne drzwi celi z zawiasów. Cisnął nimi przez areszt z taką siłą, że bez problemu przebiły się one przez ścianę, wzburzając w powietrze tabun kurzu, zza którego błyskały tylko rozpalone oczy Arrancara. Wysoka sylwetka zakończona sterczącą we wszystkie strony fryzurą majaczyła na tle kłębów powoli opadającego pyłu. Po chwili Szósty Espada wyłonił się z niego w swojej pełnej, psychotycznej krasie. Z częściowo zasłoniętym maską niebezpiecznie szerokim uśmiechem wystąpił z celi, a kiedy postawił glana poza nią, rozprowadził po całym areszcie wyczuwalne tąpnięcie.
I can't control myself
– Ikari! Wrrracaj, cholerrro! – zawołał, odwracając się w stronę wyjścia, gdzie zniknęła Shinigami. – IKAAAAAARIIIIII…!
– Hej, Grimmy, jak byś mógł się na moment wstrzymać… – spróbowała Rhan, ale Espada minął ją w pełnym pędzie, zostawiając po sobie tylko podmuch wiatru.
– Za nim! – wrzasnął komendant, ale akurat jego Rhan udało się złapać.
– Panie władzo, proszę dać spokój. Po pierwsze i tak go pan nie dogoni.
– Ale to poszukiwany…!
– Po drugie, właśnie mi się przypomniało jak wyglądali sprawcy. Żaden z nich nie miał niebieskich włosów. Może podam jakiemuś rysownikowi parametry, co? Macie tu kogoś od portretów pamięciowych?
– To nie będzie konieczne. – Tuż obok niej pojawił się nagle wysoki mężczyzna w długim czarnym skórzanym płaszczu z postawionym kołnierzem, przeciwsłonecznymi policjantkami na nosie i nie pasującym zupełnie do tego zestawu zielono-białym kapeluszu. – Mam tu zdjęcia, na których widać sprawców.
– A ten co? – Rhan zmierzyła go od stóp do głów krytycznym spojrzeniem. – Jakiś cosplay Matrixa? – Wspięła się na palce, przytrzymując płaszcza mężczyzny i ściągnęła mu kapelusz. – Ale badziew. Czy to nie był dodatek do magazynu „Mój sklep”?
Płowowłosy uśmiechnął się pobłażliwie, zsuwając z nosa okulary.
– I-Inspektorze! – Komendant najprawdopodobniej rozpoznał w mężczyźnie swojego przełożonego, bo przestał przyglądać się zdjęciom i wyciągnął dłoń, by go powitać. – Spodziewaliśmy się pana najwcześniej jutro!
– Postanowiłem jak najszybciej zająć się tą sprawą. Zwłaszcza, że mamy naocznego świadka tej tragedii. Prawda, panno Boleyn? – Zwrócił swoje bystre szare spojrzenie na Rhan i zabrał z jej rąk swój kapelusz.
– Zaraz… – Arrancarka zmrużyła oczy, przyglądając mu się uważnie. – Coś ty za jeden?
– Rhan. – Oderwała od niego wzrok na dźwięk swojego imienia. Spojrzała w stronę krat, zza których dobiegał ten głos. – Podejdź tu.
Posłuchała. Weszła do pozbawionej przez Szóstego drzwi celi. Dwójka Espad stała w kącie, naradzając się. Wyższy z nich trzymał ręce na ramionach niższego i mówił coś ściszonym tonem, lekko się do niego nachylając. Zielonooki przywołał do siebie dziewczynę skinięciem dłoni, odsuwając się od Pierwszego.
– Ile jej wygadałaś?
W pierwszym odruchu zamierzała rzucić mu się na szyję, nie przejmując się obecnością Starrka, ale powstrzymał ją fakt, że oczy Ciffera nabrały wyrazu bardziej ponurego, niż zwykle.
I can't escape myself
– Ale niby co? – wzruszyła ramionami, a następnie założyła na nie ręce, patrząc na Arrancarów wyzywająco.
– Nie zgrywaj się. – Starrk stanął naprzeciw niej, mrużąc bystre szare oczy. – Ulquiorra kazał ci mieć na oku tą całą kapitan ósemki. A ty sobie z nią tutaj przychodzisz, jak gdyby nigdy nic. Powiedziałaś jej, kim jesteś i kim jesteśmy my, i…
– Bo to akurat wielka tajemnica, Coyote, kim ty, kuźwa jesteś, wiesz?! – Rhan tupnęła na Starrka nogą i ku jej zdziwieniu – którego nie okazała – Pierwszy Espad odsunął się na pół kroku, przestając dyszeć jej w twarz. – Myślisz, że nikt nie rozpozna członków byłej Espady? Byliście dość sławni swego czasu!
– Ale Jaggerjack miała o niczym nie wiedzieć!
– To jak niby miałam was stąd wyciągnąć?!
– Myślisz, że nie poradzilibyśmy sobie z kilkoma gliniarzami, ty głupia kobieto?!
– Ja cię najmocniej przepraszam, Starrk, ale to chyba moja kwestia. A jeśli koniecznie chcesz na kogoś krzyczeć, zrób sobie własne fraction. – Czwarty Espada wszedł pomiędzy kłócącą się dwójkę i pchnął w pierś Coyote, który tym razem musiał cofnąć się aż pod pryczę po drugiej stronie celi. – Poza tym nie wiedziałem, że umiesz podnosić głos.
– Umie, jeśli tylko mi się zachce i na pewno wychodzi mi to lepiej niż tobie. – Starrk nie dał się sprowokować, a może uznał rację Ulquiorry i arrancarskie prawo, które wyraźnie mówiło, że fraction podlega tylko i wyłącznie swojemu dowódcy. – W każdym razie mam nadzieję, że wyciągniesz odpowiednie konsekwencje. – Przesunął spojrzenie z Czwartego na Rhan. – W końcu ściągnęła nam na głowę tego pederastę.
– Ej, chwila! Dobra! Wypaplałam, ale tylko Ikari! A ona zadzwoniła do jakiegoś swojego znajomego, co to ma plecy w FBI, żeby was stąd wyciągnął!
– A czy ona ci powiedziała, kim jest ten jej znajomy?
– No jakiś Uhahara, czy ktoś.
– Urahara – poprawił ją Ciffer. – Urahara Kisuke. Były kapitan Gotei. Mamy tu dość kapitanatu Gotei, Rhan, jakbyś nie zauważyła. Nie potrzeba nam ich więcej.
– No i dobrze, bo przecież go tu nie ma!
– Nie? – Starrk zmarszczył brwi. – To kim według ciebie jest ten facet? – Wskazał na stojącego w wyrwie po wejściu do celi Shinigami, który przysłuchiwał się Arrancarom od jakiejś chwili.
– Ten przebieraniec? – Rhan patrzyła na Kisuke, unosząc brwi. – Te, czegoś nie mówił, kim jesteś co?
– Może troszkę dyskretniej? – zasugerował Urahara, oglądając się na stojącego za plecami policjanta.
– I jak tak szybko się tu znalazłeś? Ikari dopiero co do ciebie dzwoniła!
– Mam swoje triczki. – Urahara puścił do blondynki oko, a potem nieco podniósł głos: – Panowie, jesteśmy wam winni przeprosiny. Ale zanim się pożegnamy, proszę byście dołączyli… i ty, Pani… do mnie na lunch. Mogę? – Odebrał od komendanta zdjęcia. – Chyba macie tu stołówkę?
– O-Oczywiście, tędy proszę… Posterunkowy, ogarnijcie ten burdel. Za mną, Inspektorze.  
Oboje ruszyli przed siebie, ale kiedy Urahara zdał sobie sprawę, że nikt więcej za nimi nie podąża, zawrócił z głębokim westchnieniem.
– Zachęcam, mili państwo! – Ponaglił Arrancarów gestem, tym razem czekając aż wyjdą. Przepuścił ich przodem, oferują Rhan swoje ramię. Arrancarka nawet chciała skorzystać z tej propozycji, ale namierzyły ją czujne zielone oczy i zanim wzięła Uraharę pod ramię, Ulquiorra złapał ją za łokieć, przyciągnął do siebie i nie puścił, dopóki nie doszli na stołówkę.
– Komendancie, kawy, jeśli można prosić. – Urahara odsunął jedno z krzeseł, patrząc wyczekująco na Arrancarkę, ale ona wyczekująco patrzyła na Ulquiorrę, który z kolei patrzył na Uraharę i chyba próbował podejrzliwie mrużyć przy tym oczy. Starrk pokręcił głową i wybawiając wszystkich z opresji, usiadł na krześle odsuniętym przez Kisuke.
– Dziękuję. – Przysunął się do stołu, opierając łokcie na blacie. – Kiedy dostaniemy nasze rzeczy? – Patrzył wrogo na komendanta, który stał teraz przy bufecie, wskazując na nich i najwyraźniej zamawiając kawę, o którą prosił sklepikarz (tudzież inspektor).
– Masz na myśli wasze Zanpakuta? – Kisuke usiadł obok Coyote i nie kryjąc rozbawienia przyglądał się Czwartemu Espadzie, który niepewny co ma zrobić, zdecydował się wreszcie odsunąć dwa krzesła naraz, jednak wciąż nie wiedział jak zachęcić Rhan, by ta jako dama zasiadła przy stole przed nim, a ona bynajmniej nie ułatwiała mu zadania, przytupując niecierpliwie nóżką.
– Nie znam tych kretyńskich ludzkich obyczajów, wiec może po prostu usiądziesz albo odeślę cię do Hueco Mundo – zniecierpliwił się Ciffer.
– No nic dziwnego, że akurat tych ludzkich zachowań nie znasz, bo to są zwyczaje dżentelmenów, Ulqu, wiesz w ogóle co to znaczy? – Rhan prychnęła kpiąco, ale być może przejęła się groźbą Ciffera, bo posłusznie zajęła miejsca, a Czwarty w zamian dosunął krzesło z nią tak blisko stołu, że z dziewczyny uszło całe powietrze.
Kiedy wszyscy już siedzieli bezpiecznie i nikomu nie groził zgon z powodu ograniczenia dostępu do powietrza, Urahara pozbył się komendanta, który próbował dołączyć do nich i położył na stole zdjęcia. Starrk jako pierwszy je przejrzał i dwa z nich odrzucił do Ciffera, ale pozostałym dwóm przyglądał się dłużej.
– Ten – położył jedno z zdjęć na blacie i przesunął go w stronę Kisuke – był w restauracji. Nie znam go, to musi być jakiś młody Vasto Lorde. Ale tego tu… Przecież to jakiś dzieciak. W ogóle go nie kojarzę, a ty? – Pokazał pozostałą odbitkę Ulquiorrze, który na zdjęcia Szayela i Nnoitry tylko zerknął, jednak fotografię, jaką pokazywał mu Coyotte, wziął do ręki. On też jednak pokręcił głową.
So many times i've lied
Urahara westchnął.
– Tak myślałem. – Brwi byłego kapitana zbiegły się na środku czoła. – Posłuchajcie więc, co udało mi się ustalić na własną rękę… Bo chyba słusznie zakładam, że łączą nas wspólne interesy, prawda?
– Nas nic nie łączy z wami, Shinigami. – Zielone spojrzenie Ulquiorry spoczęło na twarzy kapitana. – Ale naszego… króla, owszem.
– O tym właśnie mówię. – Z ust Urahary nie schodził uprzejmy uśmiech, ale cała jego postawa wskazywała na to, że pozostawał czujny. – Wróg mojego wroga… Znacie to powiedzenie? – zapytał, bębniąc palcami po zdjęciach Ósmego i Piątego Espady.
Pierwszy i Czwarty skinęli głowami.
– No właśnie. Osobiście wierzę też w karmę. – Kisuke położył swój kapelusz obok filiżanki z kawą. – Ja ostrzegę was, ktoś kiedyś ostrzeże mnie.
– Ale przed czym? – Coyotte przysunął do siebie cukierniczkę i nieufnie przesypywał cukier z łyżeczki z powrotem do cukiernicy.
– Opowiem wam jedną historię. Postaram się streszczać… – Spojrzał na drzwi, zza których dochodziły rozlegające się na komendzie hałasy. – Wciąż grasuje tu jeszcze jeden wściekły Espada i jedna niestabilna emocjonalnie kapitan, więc… Chyba nie muszę wam tłumaczyć kim jest Kurosaki Ichigo? Powinniście też poznać jego siostrę, przebywała u was przez pewien czas. Wiecie dlaczego Aizen ją u was przetrzymywał?
– Szayel prowadził na niej eksperymenty. – Ulquiorra zignorował swoją kawę i starał się ignorować również swoje fraction, które głośno mieszało w swojej filiżance, postukując łyżeczką o porcelanę. – Badał jej reiatsu.
– Taki był pretekst. Uważam, że tak naprawdę skupiali się na badaniach nie nad nią, ale nad jej zanpakuto. Ale Sosuke wypożyczył ją Szayelowi do zabawy i oddał nam Kurosaki tak pokiereszowaną, że nikomu nie przyszło do głowy, iż od początku mogło nie chodzić tylko o nią.
– Ale co takiego w jej katanie miałoby zainteresować Aizena?
– No właśnie. Do tej pory sądziłem, że jej bankai oparty jest na manipulacji czasem, ale… – Wziął do ręki zdjęcie chłopaka, którego żaden z Arrancarów nie rozpoznał. – Przeprowadziłem kilka eksperymentów i myślę, że daliśmy się nabrać. Nawet Minako. My, Shinigami, czasem lubimy wierzyć, że potrafimy rzeczy, których nie potrafi nikt inny. A nikt nie ma władzy nad czasem. Jej zanpakuto nie powoduje zmian w czasoprzestrzeni. Uważam, że ma właściwości iluzji. Aizen to wiedział. Dlatego ją porwał. A to – chwycił fotografię w dwa palce – tylko wszystko potwierdza.
– Że niby jakiś chłystek? Co on ma  z tym wspólnego? – Coyote raz jeszcze przyjrzał się zdjęciu. – To w ogóle jest ktoś od nas?
– Na 99%. Być może ktoś go ukrywał. – Kisuke uniósł do ust filiżankę. –  Pewno nie zauważaliście, że w Madness od pewnego czasu towarzyszył wam ktoś jeszcze. Czarny kot. Podczas gdy wy daliście się omamić, jej udało się zakraść od kuchni… I co nieco się dowiedzieć.
– Jaki to ma związek z tą więzioną u nas Shinigami? – Ulquiorra już nie siedział sztywno oparty, lecz teraz z zainteresowaniem pochylał się w stronę kapitana.
– Już przechodzę do puenty. – Urahara wzdrygnął się, gdy po komendzie rozległ się stłumiony, niesiony echem ryk. – Otóż ten mały również przejawia zdolności iluzjonistyczne… Co ciekawsze, wygląda na nie więcej niż dziesięć, jedenaście lat, a właśnie tyle lat upłynęło od powrotu Kurosaki.
– To może być zwykły zbieg okoliczności. – Ciffer skrzyżował ręce na piersi.
– Oczywiście.
– Zaraz… – Starrk położył dłonie na stole i odchylił się na krześle. – Czy wy właśnie insynuujecie, że Aizen… Że ten chłoptaś… – Zaśmiał się. – No nie wierzę…
– Gratuluję tych ateistycznych poglądów, panie Starrk. – Zgiełk narastał. Urahara przechylił filiżankę, dopijając kawę i podniósł się z krzesła. – Ale radzę to jeszcze przemyśleć, bo jeśli dodać do tych składowych imię chłopaka, to ta zagadka zdaje się być tak prosta, na jaką wygląda.
Kisuke postawił kołnierz płaszcza i wsunął na nos okulary. Chciał też włożyć kapelusz, ale zauważył, ze Rhan przecząco kręci głową, więc westchnął i schował go do kieszeni, biorąc sobie do serca jej radę. Zasalutował Arrancarom na pożegnanie.
– Biorę na siebie niebieskowłosych, więc jesteście wolni. – Mrugnął do nich i zdążył się odwrócić, kiedy Starrk krzyknął za nim:
– No zaraz! Nie powiedziałem, jak się nazywa ten gówniarz!
Urahara odwrócił się przez ramię. Uśmiechał się, jakby zadowolony, że udało mu się zaintrygować Espadę.
– Ma na imię Nezia. Zastanówcie się, kto mógłby tak nazwać swoje dziecko.



Na ustach czuła słony smak potu. Nie miała już sił biec. Okręgowy budynek komendy policji był kolosalny, a Grimmjow ścigał ją przez wszystkie piętra. Nawet teraz słyszała jego głos, nawołujący ją z jakiegoś miejsca, które teraz przeszukiwał i z którego z wrzaskami oburzenia wybiegali ludzie.
Boże, czy to się kiedyś skończy?
Wbiegła do kolejnego pomieszczenia i dysząc ciężko oparła się o drzwi. Gdzie tym razem się znalazła? W powietrzu unosiła się para, ściany wyłożone były kafelkami, słyszała szum odkręconej wody, kobiece śmiechy i rozmowy. Łaźnia. Oczywiście, mieli tu sale gimnastyczne, musieli mieć też prysznice. A gdzie gołe babki, tam gdzieś musiały leżeć ich ubrania, w które mogła się przebrać. Rozejrzała się, dostrzegła szafki i wieszaki. Jakaś kobieta zamykała się właśnie w przebieralni. Ikari nie miała czasu na pruderyjność. Wykopała buty na obcasie, truchtając do szafek zrzucała z siebie niewygodne, garniturowe spodnie i rozpinała białą, elegancką koszulę. Przez chwilę paradowała po szatni w samych majtkach, modląc się, by Jaegerjaquez nie wybrał właśnie tej chwili, by tu wtargnąć i ujrzeć ją w tej poniżającej rozsypce. Na moment dała się ponieść panice i zamiast szukać wśród pozostawionych ubrań swojego rozmiaru, kręciła się bez celu w miejscu, popiskując i machając w popłochu rękami.
WEŹ SIĘ W GARŚĆ KRETYNKO.
Twardy ton głosu Kiraiego podziałał. Złapała za pierwsze lepsze spodnie (okazały się za długie o jakieś pół metra) i pierwszą lepszą bluzę (musiała być co najmniej cztery razy xl).
ODPADA WYGLĄDASZ JAK CWEL.
Syknęła niecierpliwie i tym razem rozważniej dobrała ciuchy. Czarne bojówki, które znalazła  w szafce obok co prawda też były za długie, ale nie na tyle, by się o nie potykała, gdy już ściągnęła sznurkiem nogawki nad kostką. Z wieszaka porwała biały, dopasowany podkoszulek, a wciąż znajdujące się na jej nosie okulary podmieniła na te znalezione w szafce numer sześćdziesiąt osiem - w plastikowych czarnych oprawkach, zasłaniających większą część twarzy.
Włosy, jeszcze muszę coś zrobić z włosami.
Pierwsze co przyszło jej do głowy, to zawinąć je w ręcznik. Ale nie dość, że ten nie chciał się zbytnio trzymać na suchych włosach, to jeszcze odbicie w lustrze podpowiadało jej, że wygląda dziwacznie.
JAK ĆWOK.
Zamknij się z tymi twoimi złotymi poradami, troglodyto zasrany.
But there's still rage inside
UUU JAKA NIEMIŁA JAKA NIESYMPATYCZNA. A PRZECIEŻ CHCEMY JEJ TYLKO POMÓC MÓJ SSSKRABIE.
Skończ pierdolić, Kiraś.
BO CO MI ZROBISZ MALEŃKA?
Gówno. Odrobię ci łeb przy samej dupie.
NIENAWIŚĆ LEPIEJ NIŻ WSZYSTKIE INNE UCZUCIA ROZPALA SIŁĘ.
Sratytaty.
A jednak w głowie jej się przejaśniło. Rozpinana bluza moro z kapturem sprawdzała się dużo lepiej niż ręcznik, a  pod ławką znalazła trampki w idealnym rozmiarze trzydzieści siedem. Kiedy Szósty wreszcie wpadł pod prysznice (komendę wypełnił jeden wielki pisk i na wpół roznegliżowane kobiety biegające we wszystkie strony) włosy Ikari spięte w ciasny kucyk były już schowane pod kapturem. Zamierzała zachować spokój, wmieszać się w tłum i prysnąć.
Nie wyszło jej, bo (test wielokrotnego wyboru):
a) dalej nie była mistrzynią ukrywania swojego reiatsu;
b) prawdopodobnie przesadziła z kamuflażem – była najkompletniej ubrana;
c) potknęła się i dosłownie wpadła w ramiona stojącego w drzwiach Espady.
Grimmjow przytrzymał ją, aż wszystkie panie opuściły łaźnie. Do tego czasu ramiona Hagane zdążyły zdrętwieć, bo co odważniejsza z kobiet znajdywała momencik, by musnąć usta szminką czy przypudrować nosek. Gdy jednak zostali już całkiem sami, Arrancar kopnął w drzwi za sobą, zaciskając palce tak mocno, że Shinigami czuła jego paznokcie nawet przez bluzę.
– A chuj by cię, Grrrrimmjow!
– Nie, nie, nie, chuj to by ciebie, Ikari…
Zdążyła zobaczyć ten skurwysyński uśmiech i Espada popchnął ją pod prysznice. Poślizgnęła się na mokrej podłodze i walnęła potylicą o ścianę, po której się zsunęła. Gorąca woda wciąż leciała z niezakręconych kurków, mocząc jej rozwichrzone, wyrwane z kucyka włosy i pieczołowicie skompletowane ukradzione ubranie. W głowie jej się zakręciło. Widziała tylko wiszącą w powietrzu parę, zza której dochodził ją ten śmiech. Już prawie o nim zapomniała. Że umiał się cieszyć tak głośno, tak bardzo, że jego arrancarska maska zdawała się śmiać razem z nim. Wydawał się wtedy taki szczęśliwy…
Zza pary wyłoniła się jego postać.
– Co tam mamroczesz, cholero?
MOŻE PO PROSTU DAJ MU NA USPOKOJENIE I SIĘ ROZEJDZIEMY W POKOJU?
Zamknij mordę, debilu. Rozporządzaj sobie swoją dupą.
– Mówisz do mnie?!
Teraz to ona wystawiła język między palcami w prowokacyjnym geście.
– Chciałabyś – odrzekł tylko Grimmjow, przykucnąwszy naprzeciw.
JESTESCIE IDENTYCZNI UROCZE.
Gówno prawda.
– No i co teraz? Co dalej, Grimmy? – zapytała, próbując przegonić z głowy pulsujący ból za pomocą uporczywego mrużenia oczu. – Co mi zrobisz? Zgwałcisz? Zabijesz? Najpierw zabijesz, potem zgwałcisz?
– Nie kuś, bo się zapalę do tych pomysłów – odmruknął Espada. Jego oczy się zaświeciły, a szyderczy uśmiech wykrzywiał wargi.
So what if you can see the dark inside of me?
TO TYLKO BEZMÓGI ARRANCAR POKAŻ MU KAWAŁEK CIAŁKA I OBSERWUJ JAK INSTYKT BIERZE GÓRĘ. JUŻ GO TAK WYROLOWAŁAŚ NIE PAMIĘTASZ?
– No dobra, może szybki numerek na zgodę i każde pójdzie w swoją stronę, co? – Rozpięła guzik w spodniach i pochyliła głowę, mocując się z zaciętym rozporkiem.
– Ściągaj to.
– No już, już…
– Nie gacie, ty stuknięta Shinigami! – Krzyknął Grimmjow i dopiero wtedy Ikari podniosła na niego wzrok. – Ściągnij mi ten pierdolony limit!
Espada stał przed nią z nieco opuszczonymi spodniami, ale wcale nie miał na myśli tego, co ona. Spod dżinsu i czarnej koszulki z panterą, którą teraz zadzierał, wyłaniała się pieczęć strelicji. Wyglądała jak tatuaż. Jaggerjack podeszła do niego na czworakach i gdy była na tyle blisko, by sięgnąć, uniosła dłoń i obrysowała kształt kwiatu opuszkiem palca, z satysfakcją obserwując, jak niebieskie włoski na podbrzuszu Arrancara unoszą się pod wpływem jej dotyku.
– Wygląda tak ładnie – szepnęła i uklęknęła przed nim, patrząc w górę na skonsternowaną twarz króla Hueco Mundo. Nie odrywając cyjanowych oczu od kobaltowych ślepi, zbliżyła usta do jego brzucha i złożyła pocałunek w miejsce między pieczęcią, a dziurą hollowa. – Nie każ mi jej usuwać. Ja mam to. – Ściągnęła z siebie bluzę, pokazując mu blizny po Panterze i jego pazurach, znaczące jej ramię i przecinające wytatuowane wzory na przedramieniu. – Widzisz? Tak mnie podpisałeś, pamiętasz? Mówiłeś, że jestem twoja. Jestem. A ty masz tylko tą strelicję. Jest dużo ładniejsza. Ale znaczy to samo. Że jesteś mój. – Tym razem opuściła wzrok, całując rysujące się pod skórą arrancarskie mięśnie.
Da się nabrać? Wyglądam na napaloną?
TAK PYTANIE CZY MOŻNA AŻ TAK DOBRZE GRAĆ.
Help me believe it's not the real me
Zahaczyła palcami o szlufki w jego dżinsach i przyciągnęła go bliżej siebie. Przez jego wyrwę w brzuchu widziała drzwi i wydawało jej się, że ktoś się pod nimi kręci, ale nie zaprzątała sobie tym teraz myśli. Cedrowy zapach zaczynał mieszać jej w głowie, ale oczywiście panowała nad tym. Wciąż uważała, że można nad tym sprawować kontrolę, a to, że nawet na co dzień nie była mistrzynią opanowania nie miało teraz znaczenia. Bo jeśli byli tacy sami, to  czy Grimmjow zaraz nie weźmie jej w obroty? On też przecież nie słynął z powściągliwości.
Zrozumiała, że się pomyliła, dopiero, gdy poczuła przy skroni paraliżujący chłód metalu.
– Chcesz mnie w ten sposób zmusić, żebym ściągnął koszulkę, tch? – Grimmjow zaśmiał się krótko. – Jeśli bym to zrobił, to nie po to, żebyś mnie mogła podziwiać… – Puścił swój t-shirt, żeby złapać Ikari za twarz. – Ale chyba zapomniałaś, że też mi zostawiłaś po sobie pamiątkę i to na plecach, kurwa… – Stała tuż za nim, unosząc Shiraiona. Zaciskając zęby, z rozmachem cięła w jego plecy, najpierw z lewa, potem z prawa. Stalowe pazury tekagi rozdarły białą kurtkę Espady, brudząc ją czerwienią. Ale tylko pierwszy atak go sięgnął. Drugi zdołał odparować, wyszczerzając się do niej przez ramię. „W plecy, kurwa?”, wycedził i natarł na nią serią pchnięć, które z ledwością parowała, przepłacając to mniej lub bardziej dotkliwymi skaleczeniami. – Więc nie pierdol mi tutaj, że to ja jestem ten zły i jaka to niby jesteś, kurwa, subtelna!
– Nie drzyj się, Chryste… – Ikari zezowała teraz prosto w hipnotyzujący czarny wylot lufy beretty m9. – Skąd żeś wytrzasnął tego gnata?
– Jesteśmy w budynku, w którym stężenie takich cacek na metr kwadratowy wynosi… grubo ponad normę.
– Rozważałeś czasem, czy by się nie zapisać na polibudę?
– Bo co?
– Bo czasem mam wrażenie, jakbym gadała z profesorem Jaegerjaquezem – zamruczała. – Jesteś inteligenta bestia, Szósty. To zawsze mnie podniecało…
– Wiem, co kombinujesz, więc daruj sobie. – Usłyszała przy głowie szczęk odbezpieczanej spluwy. – Myślisz, że znowu dam się nabrać na te twoje brudne gierki?
– No. – Im bardziej Grimmjow się irytował, tym szerzej uśmiechała się Hagane, zupełnie jakby następowało jakieś sprzężenie zwrotne, odwracające sytuacje, w której jeszcze niedawno zajmowali przeciwne pozycje. – Przestań być taki poważny, Grimmy… Możemy zabawić się tak, jak kiedyś, nie psuj tego…
– Przestań pieprzyć, Ikari!
– Tylko jeśli ty zaczniesz…
Zupełnie ignorując zagrożenie, jakie stwarzała dostawiona do jej głowy broń, kapitan znowu zadarła koszulkę Espady i nie przestawała obsypywać go kolejnymi pieszczotami, wyzywająco patrząc mu przy tym w oczy.
– P-Przestań, J-Jaggerjack! Skończ z t-tym!
         Zaciśnięta na pistolecie dłoń Szóstego drgnęła, odsuwając go o kilka centymetrów od czaszki Shinigami.
– Dlaczego? Widzę, że ci się podoba, a dopiero się rozkręcam.
– Nie dam się znowu nabrać! Ostatnio wylądowaliśmy razem w łóżku i jakoś wtedy…
– Oj tam, wtedy nie byłam w nastroju.
– A teraz niby jesteś i nie ma z tym nic wspólnego fakt, że zamierzam cię zabić?
– To prawda, że wolałam jak we mnie celowałeś Panterą, zwłaszcza panterą – uścisnęła Arrancara w kroku przez dżinsy, ale to wystarczyło, by ze świstem wciągnął powietrze, – ale przyznaję, że kręcą mnie niebezpieczne sytuacje… A może mam dni płodne?
Przez chwilę sama zdawała się nad tym zastanawiać, dokonując w pamięci zawziętych obliczeń. Ten moment wytchnienia, w którym przestała się narzucać Espadzie, wystarczył, by Grimmjow wziął się w garść.
– Najpierrrw limit – syknął, znów dociskając lufę do skroni Ikari. Na jego usta powrócił pewny siebie uśmiech. Zerwał z nosa Hagane niepotrzebne jej okulary i cisną je za siebie. – A potem cię wy… – syk gorącej pary zagłuszył Szóstego – …za wszystkie czasy i na wszystkie sposoby.
– Posłuchaj… Jesteś pewien, że będziesz miał czym spełnić te, hm, groźby? – Ikari skrzywiła się i zagryzając usta próbowała oderwać skroń o zimnej stali beretty. – To trochę nierozsądne, przystawiać komuś broń do głowy i zmuszać go by operował tak blisko narzędzi, za pomocą których mógłbyś kiedyś na przykład zmajstrować sobie królewskiego potomka… Wiesz, przypadkiem mogłaby mi się omsknąć ręka i zamiast limitu usunęłabym ci coś innego… Oczywiście cały świat opłakiwałby tę stratę, ja najbardziej, ale co ścięte to już nie zawiśnie, heh.
– Jak ty pierdolisz bezsensu… – Grimmjow zgrzytnął zębami, ale opuścił dłoń z pistoletem, trzymając ją teraz luźno przy nodze.
– Tak lepiej – pochwaliła go Hagane i widząc, że zagrożenie życia się oddaliło, ugryzła Arrancara w brzuch, zatapiając w nim swoje wyjątkowo spiczaste ząbki.
No one will ever change this animal I have become
Jaegerjaquez przyglądał się temu, ziewając.
– Hierro, kochanie, zapomniałaś? – warknął i dopiero wtedy Ikari zaprzestała wysiłków by wygryźć z Szóstego flaki. Oderwała od niego zęby, otarła z ust zaledwie kilka kropel krwi, jakie udało jej się wycisnąć z Arrancara i uśmiechnęła się przepraszająco.
– Musiałam spróbować, rozumiesz…
– Spoko, luz. Mam nadzieję, że ty też nie masz nic przeciwko, że cię zaraz rozerwę na strzępy.
Zobaczyła drapieżny uśmiech Espady, zobaczyła jego rozognioną cero dłoń tuż przed twarzą i właśnie wtedy drzwi za nimi eksplodowały.
– NA ZIEMIĘ I NIECH NIKT SIĘ NIE RUSZA!
Grimmjow porzucił zamiar spopielenia jej i odwrócił się tak gwałtownie, że pistoletem, który trzymał, rąbnął zrywającą się na nogi Ikari prosto w twarz.
– Ty skurwielu! – wrzasnęła na niego, przykładając dłoń do łuku brwiowego, z którego puściła się obfita strużka krwi. – Ja nie mam, kurwa, waszego jebanego hierro!
Espada zerknął na nią z rozbawieniem.
– To akurat było niechcący, ale i tak nie zamierzam przepraszać.
Ikari prychnęła i wyszarpnęła zza jego paska policyjne magnum, które miał schowane za plecami.
– Broń palna to nie moja bajka…
– No co ty powiesz.
Stali naprzeciwko uzbrojonego po zęby oddziału antyterrorystycznego – błękitnowłosy mężczyzna w koszulce z panterą i kobieta w bojówkach o potarganej, chabrowej fryzurze – mierząc do nich zaledwie z pary pistoletów, ale mimo wszystko zdawało się, że to oni mają przewagę.
– Naprawdę cieszy mnie ten chwilowy sojusz między wami – rozległ się głos zza drzwi – i chciałbym mieć szczerą nadzieję, że potrwa dłużej, niż do czasu, aż zabijecie tych wszystkich ludzi, jednak… – Wysoka postać w skórzanym płaszczu z postawionym kołnierzem weszła do pomieszczenia. – Zawsze byłem kapitanem małej wiary. – Zsunął z nosa okulary i dopiero wtedy Jaggerjack go rozpoznała.
– Urahara Kisuke! – Opuściła broń, czego nie uczynił Espada. – Co ty tu, do diabła, robisz?!
– Przyszedłem zrobić z wami porządek. – Urahara uśmiechnął się i podszedł do niej, by serdecznie ją uściskać. – Powiesz swojemu Espadzie, żeby przestał do nas celować? Jestem tu w pokojowych zamiarach.
– Grimmjow… – zaczęła Hagane, ale Espada sam przestał mierzyć z beretty do Shinigami, którego nadal miał za swojego sojusznika. Przyglądał mu się ze skonfundowanym wyrazem twarzy, mrużąc błyszczące kobaltem oczy.
– Ciągle mamy umowę, kojarzysz? – syknął na Kisuke.
– Oczywiście. Pomogę ci się pozbyć limitu, w końcu wszyscy gramy w tej samej drużynie. – Urahara wciąż się uśmiechał. – A teraz, czy możecie mi to oddać?
Wyciągnął do nich ręce po pistolety. Oboje, Arrancar i Shinigami, złożyli broń na jego ręce. Oboje mu ufali. Do pewnego stopnia.
– Świetnie, dziękuję. Jestem pewny, że uda nam się wypracować jakieś porozumienie. – Kisuke schował gnaty do głębokich kieszeni swojego płaszcza i skinął na dowódcę policyjnego oddziału. – Brać ich. Nie będą stawiać, oporu, prawda? – Raz jeszcze uśmiechnął się przez ramię do niebieskowłosych. – Droga wiązania numer dziewięć – szepnął, nim zgraja antyterrorystów powaliła ich na ziemię.
Somebody help me tame this animals