piątek, 5 lutego 2016

17. OKO ZA OKO, UKŁAD ZA UKŁAD: Put your hands into the fire.



 Nie lubię tego rozdziału. Nie tylko dlatego, że zajął mi tyle czasu, ze zdążyłam się dowiedzieć o sobie sporo nowych rzeczy, jak na przykład że powinnam się leczyć. Jest jakiś pourywany. Ale nie będę go tłumaczyć. Niech Was wymęczy tak samo jak mnie.
Chyba lepiej mi jednak idzie jak mam jakąś datę. No bo kurwa przecież dzisiaj juz musiał się pojawić ten cholerny rozdział. I jest. 

MUSIC <-- polecam
______________________________

Odepchnęła się nogami od ziemi, wyskakując w górę w ostatniej chwili, zanim zakończony barwnym pędzlem ogon Hollowa zdążył ją podciąć. Okręciła się w powietrzu i wylądowała w trawie, natychmiast wyrzucając w tył lewą nogę.

Come on, come on

Kirai nie dał się zaskoczyć. Ogromne, kolorowe skrzydła, którymi posługiwał się jak łapami, teraz spoczywały złożone na jego ramionach. Do tej pory zarówno przy wyprowadzaniu ataków jak i do obrony korzystał jedynie z długiego, giętkiego ogona, którym w  razie potrzeby smagał jak biczem, a teraz złapał Ikari za kostkę, udaremniając jej kopnięcie. Uniósł wierzgającą dziewczynę w górę, uśmiechając się przebiegle. Hagane machała rękoma, próbując go dosięgnąć, ale Pusty trzyma ją w bezpiecznej odległości od siebie. Zanim wydarła się, żądając, by Kirai ją puścił, jej głowę przeszył ból, jakiego w życiu jeszcze nie doznała. Może porównywalny z tym, który czuła po pierwszym spotkaniu z Szóstym, kiedy Espada już z nią skończył.
W tym samym momencie usłyszała okrzyk Kiraiego i poczuła, że Hollow rozluźnia chwyt. Spadła w morze bazylii, prawie skręcając sobie kark przy upadku. Wrzeszczała z bólu do wtóru z Kiraim. Jej własny krzyk i przeciągły skowyt Pustego brzmiały niespodziewanie kompatybilnie i Ikari przeszła przez głowę szalona myśl, że stworzyłaby z Pustym niezły duet wokalny, ale zanim wyobraźnia porwała ją w tą stronę, ból zmienił natężenie. Już nie migały jej przed oczyma błyskawice. Znikły wraz z częścią wzroku, jakby ktoś wyrwał je wprost z jej głowy razem z nerwami. Po części tak właśnie było. Ikari prawie to zrozumiała, zgniatając w garści kępy bazylii, których trzymała się kurczowo, klęcząc na czworakach i dysząc w ziemię.
– Cholera… – zdołała wystękać, kiedy poziom cierpienia ustabilizował się, przestając doprowadzać do szaleństwa. Teraz dawał o sobie znać tępym, miarowym łupaniem i wściekłym, ale znośnym uwieraniem, jakby ktoś sypał piasek przez otwór w jej czaszce wprost do mózgu.. – Co to… Co tam się stało?
Podniosła głowę, odrzucając z twarzy brudne, niebieskie włosy. Zaciskając zęby, podnosiła się. Kirai stał przed nią. Nie widziała jego twarzy, zasłoniętej przez barwne pierze skrzydeł, w których ukrywał ją Pusty. Jego kolorowe ramiona drżały.
– To ssskurwiele – dobiegł ją pełen zajadłości syk Hollowa. – Przecież ja też tam byłem. Co oni sobie…
– Widziałeś coś? – zapytała z lękiem. Sama nie miała pojęcia, co się wydarzyło. Zostawiła swoje ciało, by walczyć o duszę. – Co to było?
Kirai wyjrzał zza piór, łypiąc na Ikari. Jego barki zatrzęsły się jeszcze mocniej. Kiedy wreszcie zdecydował się rozłożyć skrzydła, otwarcie zaśmiał się Hagane prosto w twarz. Wokół jego lewego oka widniała teraz czerwona plama jasnej krwi, a gdyby Ikari była w stanie mu się dobrze przyjrzeć, zobaczyłaby, że w tym oku kolory zmieniają się o wiele wolniej.
– Nie, to ty mi powiedz, co widzisz, Ikari! – zarechotał, łopocząc skrzydłami. – A może pogorszył ci się wzrok, co?
Jaggerjack nic nie mówiła. Stała z opuszczonymi rękami, bojąc się podnieść je do twarzy, by ją zbadać i jedynie patrzyła na Pustego. Czekała. Tak jak przewidywała, ten nagły napad wesołości szybko Kiraiemu minął.
– To nie jest śmieszne – przyznał Pusty, gdy już spoważniał.
– Nie jest – zgodziła się Ikari.
– Uszkodzili ciało, którego będę używał.
– Nie zaczynaj.
– Ja jeszcze nie skończyłem.
Kirai nastroszył pióra i nadstawił czerwone, zakręcone rogi. Jego skrzydła wyglądały teraz jak szpony. Umięśnionymi łapami zapierał się o ziemię, gotowy do ataku. I tym razem to Hagane wyśmiała Hollowa.
– Jeszcze do ciebie nie dotarło? – prychnęła, nagłym, odważnym ruchem ścierając z twarzy krew. – Dalej uważasz, że układ, który zawarłeś, ma jakiś sens?
Hollow nie odpowiedział. Suche powietrze wokół trzaskało. Robiło się parno. Ślepia Pustego zabłysły ostrzegawczą czerwienią, ale to nie odstraszyło Hagane.

Put your hands into the fire

– Nie wiem co ci obiecał Aizen albo te jego espadowe pionki, ale jedyne czego możesz być pewien, to że dostaniesz darmowy wpierdol, razem ze mną zresztą – poinformowała go, przyglądając się swojej dłoni, umazanej krwią. – Do czego się zobowiązał? Że jak go wypuścisz to odda ci pół królestwa i swoją rękę?
– Nie twój interes.
– Jak widzisz, niestety mój. – Shinigami wskazała na kawałek swojej wybrakowanej twarzy. – Na co ty jeszcze liczysz? To ma być twój układ? Że nas oślepią?
– Zamknij się. Połowę z umowy już dostałem. Mam tu kilka kolorów i…
– I nie masz kilku klepek. – Ikari podwinęła rękawy za łokcie. – Nie dostaniesz niczego więcej. Co najwyżej możesz liczyć na coś jeszcze w stylu „oko za oko”, bo jak zauważyłeś, nie specjalnie tu za mną przepadają.
Kirai zagryzł wargi, jakby słowa Jaggerjack dały mu do myślenia.
– Więc… Teraz tam wrócę, a ty nie będziesz więcej przeszkadzał – spróbowała Ikari, biorąc się pod boki i patrząc na Pustego pełnym rozczarowania wzrokiem, którym nie jedna matka mogłaby karać swoje dziecko.
– Nie ma mowy. Nigdzie stąd nie pójdziesz, dopóki nie wyjaśnimy sobie wszystkiego.

Explain, explain

– Jeśli ktoś z nas powinien się tłumaczyć, to na pewno nie ja, padalcu.
Oboje ruszyli w lewo na ugiętych nogach, nie spuszczając z siebie oczu. Krążyli, zataczając coraz ciaśniejsze kręgi, mierząc się wzrokiem, a im bardziej się do siebie zbliżali, tym cieplej się robiło. Kiedy już mogliby się na siebie rzucić, oboje dyszeli z gorąca. Ikari ocierała z czoła pot, niebieskie kosmyki przyklejały się do jej policzków. Hollow chłodził się, wachlując się piórami i zlizywał długim, wąskim jęzorem przemykające po jego pysku słone krople.
– Co jest… grane…? – Zatrzymał się w końcu, koncertując się jedynie na wentylacji organizmu.
– Wygląda na to, że te głąby znów coś wymyśliły. – Hagane z trudem łapała oddech. Czuła się jakby ktoś wystawił ją na działanie bezlitosnego, palącego słońca. – Albo tam wrócę albo za chwilę może nie być do czego wracać.
– Mówisz? – Pusty walczył sam ze sobą, przyglądając się Ikari, zastanawiał się, czy ta nie blefuje. Wciąż był gotów do ataku, choć ubywało mu sił i motywacji. – I mam zrezygnować ze swojej szansy? Po tym, co zrobiłem?
– To ja jestem twoją jedyną szansą, ty skończony idioto. Zawsze byłam. Mogłeś trzymać ze mną, a nie wychodziłbyś teraz na ostatniego naiwnego.
– Przecież już mi nie zaufasz.
– No nie. Ale jeśli zmarnujemy kolejną chwilę na te czcze dyskusje… Będzie za późno. Może już jest.
– Czyli co? Zawieszenie broni?
– Nie mamy innego wyboru.
– Ale czemu to ty masz wracać?
– Bo jesteś mi coś winien, do cholery! Mógłbyś chociaż spróbować odbudować to, co… – Ikari urwała, opuściła ręce. – Naprawdę byłam gotowa się z tobą podzielić. Jeśli teraz nie zaczniesz ze mną współpracować…
– Dobra. – Kirai  strzepał skrzydła; kilka piór wypadło i zawirowało wokół niego, po czym spłonęło. – Rozumiem. Przepraszam. Idź i… – urwał i obrócił się do Ikari tyłem, składając skrzydła. – Ratuj nas.

As I turn I meet the power


Hagane nic nie odpowiedziała. Ona też się odwróciła i szybkim marszem, który szybko przerodził się w bieg, oddalała się w stronę skraju świata. Bazylia schła pod jej stopami. Upał stawał się nie do zniesienia.



Zaczerpnęła tchu, a wraz z haustem powietrza do jej płuc wtargnęły wstęgi gryzącego dymu. Rozkaszlała się, wypluwając smoliste kłęby.
– No proszę! Patrzcie, kto do nas wrócił! – zawołał Szayel, widząc, że Ikari się ocknęła. – Już się bałem, że ominie cię cała zabawa!
Hagane wciąż z trudem łapała powietrze. Przez jej niedomknięte usta wydobywał się ciężki, świszczący oddech. Czuła wwiercający się w zmysły swąd spalenizny, który otumaniał. Odnosiła wrażenie, jakby jej głowa ważyła co najmniej tonę, ale zdołała unieść z piersi podbródek. Szybko zorientowała się, że nie widzi na lewe oko. Nie mogła nawet unieść powieki, zablokowanej skorupą zakrzepłej krwi, więc łudziła się, że to może jednak nietrwały uraz. Mimo wszystko próbowała ocenić sytuację.
Znajdowała się na płaskim, otwartym i wysoko umieszczonym terenie. Mogła to być jedna z wież zamku lub wielu wysokich platform, przypominających umieszczone pionowo walce, jakie rozsiane były po pustyni. Zapamiętała ten specyficzny krajobraz z ostatniej i jedynej wizyty w Hueco Mundo. W centrum tego, na czym się znalazła, tkwiło coś, co mogła określić jedynie mianem pala, jako że była do niego przywiązana, a u swoich stóp widziała chrust, gałęzie, a nawet jedno w całości wyrwane z korzeniami wyschnięte drzewko, w jakie obradzała pustynia. Całość nieśmiało się tliła. Strużki ulatującego w górę dymu były wyjątkowo cuchnące, jakby wraz z drewnem wypalały się toksyny Pustych.
– Świetnie – skomentowała swoje położenie, zanim podniosła wzrok na uradowaną twarz Ósmego Espady. – Tak myślałam, że na więcej was nie będzie stać.
Szayel zmarszczył brwi, ale nie przestawał się uśmiechać.
– Jeszcze masz siłę, żeby pyskować?
– Taka moja uroda, że mam więcej siły, niż na to wyglądam.
– Możesz sobie zachować te przechwałki dla siebie. Tym razem nie dam ci uciec.

This time, this time

– Jeszcze zobaczymy. – Ikari z przyzwyczajenia dmuchnęła na grzywkę, która zwykle opadała na jej lewe oko, ale ponieważ obraz się nie poprawiał, prędko tego zaniechała, wybuchając śmiechem. – Zapomniałam! Już nie muszę tego robić!
– Porąbana jak stos drewna. – Szayel z dezaprobatą pokręcił głową, patrząc na Shinigami, która mimo beznadziei, jaka ją otaczała, rżała w najlepsze. Brudne kosmyki włosów wciąż kołysały się przed jej twarzą.
– A gdzie zgubiłeś kumpla? – zapytała Hagane. Z jej oka ciekła łza, wyprodukowana w nieuzasadnionym wybuchu wesołości, żłobiąc ścieżkę wśród kurzu pokrywającego policzek. – Tego dryblasa, co to spierdolił z szuflady na sztućce?
– Nie będzie ci do śmiechu, jak wróci, gadzino – obwieścił Ósmy tajemniczym tonem, przykucając, by pochuchać na kopcące się drwa. – Poszedł po kogoś, kto rozpali nam tu porządne ognicho.
Coś złowieszczego było w tych słowach. Zwłaszcza, że podkreśliły je dziwne odgłosy, przypominające… Stukot kopyt. Ikari struchlała, nadsłuchując.
– …skurwysyńskie schody. Co za zjeb to projektował.
Tradycyjnie Nnoitrę najpierw było słychać, potem widać. Ale to nie na nim skupiła się uwaga Jaggerjack.
– Jeśli… Ciągnąłeś… Mnie… Tu… Nadaremno… – wydyszała postać, która pojawiła się tuż za nim. – Pożałujesz…
– Coś ci się ostatnio jęzor niepotrzebnie wyostrzył – warknął Gilga, zerkając na towarzysza. – Jak ci co nie pasuje, to ja cię w jednej chwili mogę pozbawić wszelkich trosk i problemów tego świata…
– Och, Nnoi, daj koledze spokój. – Szayel wstawił się za nowoprzybyłym. – Widzisz, nawet ty nie lubisz wchodzić po schodach, a jakby cię tak do tego Bozia obdarzyła takimi stawami jak Erisa? No? Też nie byłbyś szczęśliwy.
– No… Nie byłbyś… – zgodził się nazwany Erisem stwór, któremu Ikari przyglądała się z rozdziawionymi ustami. Dopiero po upływie kilku chwil jej mózg pozbierał rozsiane po semantycznej części pamięci informacje potrzebne do tego, by nazwać, co przed sobą widzi.
– Vasto Lorde – stwierdziła. Nikt jej nie usłyszał. Puści wciąż się ze sobą przekomarzali, więc Ikari korzystała z tej chwili dla siebie, próbując przypomnieć sobie wszystko, co wie na temat Vasto Lorde, dzięki czemu mogłaby ocenić, z jakim rodzajem przeciwnika się zetknęła, a to z kolei mogłoby pomóc jej przeżyć.
Centrum mocy Arrancarów stanowiło ich resurrecction. Było pustym odpowiednikiem bankaia. I nawiązywało do istoty ich jestestwa. Grimmjow, który jako pustak popylał po pustyni pod postacią pantery, odzyskiwał cechy tego zwierzęcia po uwolnieniu zanpakuto. Tak jakby zapieczętowana w nim była jego prawdziwa natura. Im dłużej myślała, tym więcej Arrancarów sobie przypominała, którzy byli jakoś związani ze światem zwierząt. Taki Starrk i Ulquiorra na przykład. Jeden otaczał się wilkami, drugi zmieniał w gigantycznego nietoperza (a może demona, ale dla zachowania schematu Ikari myślała o nim jako o dużo mniej praworządnej wersji Batmana). Renji opowiadał jej kiedyś, że stoczył walkę z bratem Szayela. Ten podobno upodabniał się do czegoś z rogami. Chyba do byka. Słyszała jeszcze o Ggio, który najwidoczniej za pustego żywota był tygrysem, Harribel – rekinem (poza tym dałaby sobie grzywkę obciąć, że całe jej fracction było zezwierzęciałe), Odelschwanck – kozicą i na pewno słyszała też coś o jaskółce i stonodze oraz gościu–wielorybie. No i był jeszcze Nnoitra, który był łyżką i łyżką pozostał, chociaż wydaje mu się, że jest Matką Teresą. Albo modliszką. Najwidoczniej ma tyle osobowości ile rąk. Bankowo więcej niż dwie.
Hagane prawie zachichotała, ale wtedy z czymś zaczął jej się kojarzyć wygląd Erisa. Pociągła, nieco spłoszona twarz. Bujne czarne włosy zdawały się łączyć z tymi, które porastały jego klatkę piersiową. Jakby miał grzywę. I te jego nogi. Porośnięte lśniącym czarnym futrem. I budzący najwięcej pytań aspekt wyglądu czyli kopyta. Mógłby przywodzić na myśl fauna, gdyby nie charakterystyczną dla Pustych śnieżnobiała skóra, czy powłoka, która zajmowała każde nie pokryte włosem miejsce jego ciała. Jednak dopiero, gdy się odwrócił, Ikari zaparło dech. Najpierw pomyślała, że oplatają go węże. Dopiero, gdy się dłużej przyjrzała, zrozumiała, że to ogony. Wiły się i pobrzękiwały. Każdy koniec wykończony był grzechotką albo żądłem, bo w tym momencie Hagane była skłonna założyć się o cały budżet ósmego oddziału, że ten konkretny Vasto Lorde jest jadowity. No i wreszcie coś jej zaświtało. Zwróciła jeszcze uwagę na jego ręce, a kiedy odkryła łapy wykończone pazurami, miała pewność.
Zdawała sobie sprawę, że raczej nikt by jej w życiu o to nie podejrzewał, ale kiedy już musiała patrolować ulice świata ludzi, jeszcze jako oficer ósmego oddziału… Nienawidziła się nudzić, a wyczekiwanie na dachach jednorodzinnych domów, aż łaskawie pojawi się jakiś Pusty, właśnie takie było. Kiedy więc już robiło jej się niedobrze od patrzenia w gwiazdy i obserwowania monotonnych ludzkich zachować, nawiedzała miejskie biblioteki. Na początku zostawała po sobie niezły bałagan, bo kupa książek, nie zdobywszy jej uwagi, lądowała na podłodze za jej plecami, ale kiedy odkryła dział mitologii… Przepadła. Nie raz zaśmiewała się do rozpuku nad książkami z tej dziedziny, czytając o tych wszystkich bogach, bożkach, w tym również Shinigami, jednak z czasem zaczęła podchodzić do tego poważniej. Zaczęła szukać odpowiedników bogów śmierci w innych kulturach. I tak właśnie, sama nie wiedziała kiedy, przebrnęła przez mitologie skandynawskie, egipskie, słowiańskie, greckie… Nie spodziewając się, że ta wiedza kiedyś naprawdę jej się przyda.
Stwór. Mityczny stwór. Lew, kozioł, wąż.
Zaczęła wierzgać, podejmując się wreszcie próby uwolnienia.
– O, patrz, kurwa. Zrozumiała. – Gilga puścił Erisa, którego od kilku chwil szarpał za grzywę i odwrócił się w stronę Ikari. – Poskładałaś sobie puzzle, co?
Hagane niemal czuła, jak dominuje ją strach, jak wkrada się do jej spojrzenia, zajmuje coraz większe terytorium twarzy, znacząc teren bladością.

Turn to white and senses dying

Rzucała się, kumulując siły, mając nadzieję, że te wysiłki okażą się skuteczne chociaż w najmniejszym stopniu, dopóki Vasto Lorde nie podszedł i nie pochylił się do niej z uprzejmym uśmiechem. Czy czymś, co go udawało. Wtedy wymiękła. Znieruchomiała. Jedynie jej nozdrza rozchylały się prędko jak u królika, tak łapczywie łapała powietrze. Jakby chciała się dotlenić na resztę życia.
– Hm? Rozgryzłaś mnie? – zapytał i gdyby Hagane nie była pewna, że nadciąga koniec, pomyślałabym, że jego głos brzmi pokrzepiająco.
– Jesteś chimerą – wyrzuciła z siebie, patrząc w blade, matowe oczy Erisa.
– I ty chyba wiesz co nieco o chimerach, co, mała Shinigami? – Eris wciąż się uśmiechał, zadając to pytanie i Ikari nie mogła oprzeć się wrażeniu, że byłby to całkiem miły uśmiech, ale reszta jego fizjonomii tłumiła ten efekt.
– Wiem – głos Hagane zabrzmiał dużo bardziej piskliwie, niż by sobie tego życzyła – że potrafią ziać ogniem.


– Zaraz wydepta w dywanie ścieżki.
– Shunsui’emu się to nie spodoba.
– No raczej. Wywalił za ten dywan kupę forsy.
– Skąd wiesz?
– Mówił mi. To mój wujek.
– No tak. – Toshiro przestał kręcić młynka kciukami i zerknął na Minako. – Zdradził ci jakiś sposób na wściekłych Arrancarów?
Minako westchnęła i podniosła zmęczony wzrok na Szóstego Espadę, który od godziny przemierzał gabinet wszechdowodzącego w tę i z powrotem, szurając po dywanie upaskudzonymi glanami.
– Niestety.
– Zauważyłaś, że ciągle siedzi w gigai?
– Chyba ma teraz inne problemy, niż przejmowanie się outfitem – zauważyła Minako. – Ktoś mu plądruje królestwo.
– Dalej nie wiem, jak nam się udało powstrzymać go od przejścia przez gargantę, którą otworzył w Muken.
– Ja też. Ale Kyoraku to dobry dyplomata. I chyba ma rację.
– Szczerze mówiąc – Toshiro skierował na Kurosaki czujne spojrzenie – tobie też się dziwię. Kiedyś wskoczyłabyś do garganty razem z nim.
Minako milczała, zagryzając wargi. Toshiro westchnął i złapał ją za ramię, ściskając je lekko.
– To miał być komplement – rzucił pochmurnym tonem. – Dorosłaś. Zmądrzałaś. Zasłużyłaś sobie na to. – Zabrał rękę z jej ramienia, podszczypując materiał haori.
– No nie wiem. A jeśli to wcale nie jest pułapka?
– Daj spokój, to oczywiste, że…
Grimmjow nagle wyhamował, zatrzymując się pośrodku gabinetu, wpatrzony w zegar wiszący nad biurkiem generała.
– Godzina minęła – ogłosił i stanowczo zawrócił w stronę drzwi.
– Czekaj, Grimmjow, zaczekaj! Przecież coś ustaliliśmy!

Pull up, pull up

Zanim Szósty wykopał drzwi z zawiasów, te otworzyły się przed nim same i do gabinetu wkroczył Kyoraku.
– Sorki, sorki! Wiem, że długo to trwało! – rzucił, podchodząc do swojego biurka, na które położył dwa zanpakuta. – Zarekwirowałem to Radzie – wyjaśnił, patrząc na katany. – Nie mają prawa przetrzymywać rzeczy moich podwładnych. W każdym razie… Mamy ze sobą kogoś, kto chyba powie nam o tym wszystkim coś więcej… Byakuya? Możesz?
Do pomieszczenia wszedł kapitan szóstego oddziału. Prowadził przed sobą kogoś, trzymając go za kark.
– Ty…! – Minako, dotąd siedząca spokojnie na krześle, teraz zerwała się i doskoczyła do mężczyzny, którego przyprowadził Byakuya. – Ty Judaszu… – W pomieszczeniu rozległo się głośne plaśnięcie, gdy maznęła go w twarz. – Ty żmijo! Ty… – Kiedy zaczęła go okładać pięściami na oślep, a nikt wśród zebranych niespecjalnie kwapił się, by ją powstrzymać, Toshiro z ociąganiem wstał z krzesła.
– No i to by było na tyle w kwestii opanowania – mruknął, łapiąc szamoczącą się dziewczynę w objęcia, by ją odciągnąć.

From one extreme to another

– Ikari ci zaufała! A ty ją wystawiłeś, jak ostatni…
– Uspokój się, Mina.
– Konfident!
– Spokój. – Kyoraku nie musiał unosić głosu, by zabrzmieć donośnie i zyskać posłuch. – Nie mamy teraz czasu na… – Zanim dokończył, spokojny dotąd Grimmjow, który jako jedyny wśród zebranych nie żywił krzty respektu względem głównodowodzącego, zignorował jego zalecenie. Użył sonido tylko po to, by przebyć pół gabinetu, a kiedy już znalazł się oko w oko z Byakuyą, przyglądał mu się chwilę, po czym spuścił wzrok na niższego od niego mężczyznę.
– Coś ty za jeden – mruknął do siebie. Nikt mu nie odpowiedział, bo nie zabrzmiało to jak pytanie. – Gdzieś już cię widziałem. – Arrancarskie nozdrza zadrgały, gdy Jaegerjaquez powęszył w powietrzu. – Porrrucznik – zawyrokował wreszcie, próbując wypalić dziurę w jego czole świdrującym spojrzeniem. – Nie znoszę porrruczników.
– Grimmjow, zostaw! Nie wolno! – wołała Minako, która zdążyła ochłonąć i zaczęła protestować, widząc, że dłoń Espady zmienia się w czarną, upazurzoną łapę. – On może nam się przydać! Może nam powie…
– Niech mówi – przerwał jej Szósty, uśmiechając się jak obłąkany i wymachując pazurami niebezpiecznie blisko twarzy Asuki, który do tej pory nie powiedział ani słowa, uparcie wbijając wzrok w podłogę. – Ma sześć sekund, potem jego wnętrzności…
– Wyhamuj – wtrącił się Kuchiki. – To ciągle moja rodzina.
– Wuju… – Asuka podniósł wzrok, próbując zerknąć na Byakuyę.
– Której w każdej chwili mogę się wyprzeć.
Grimmjow roześmiał się upiornie, patrząc na nich obojga, porównując ich twarze.
– E? Jebie mnie, co łączy was dwoje. Jak się zaraz nie dowiem, co ta aizenowska gnida znowu kombinuje na mojej pustyni, zrobię się bardzo, bardzo, ale to kurewsko niesympatyczny.
– A możemy najpierw… – Asuka wyciągnął przed siebie spętane zaklęciem kidou ręce.
– Nie – odparli wszyscy zgodnym chórem. Grimmjow dodał jeszcze „kurwa”.
– Ja robiłem tylko to, co pani kapitan kaza…
– Zamknij się! – wrzasnęła Minako, znów próbując się wyrwać.
– To mam mówić czy nie? – Skołowany Asuka błądził po wszystkich wzrokiem.
– Gadaj – warknął Jaegerjaquez.
– No to… Ale ja nie wiem, co jeszcze mogę powie…
– Kłamca!
– Co za borok. – Kyoraku zrezygnowany opadł na krzesło za swoim biurkiem. –Ikari wzięła na zastępcę kogoś takiego?
– To wstrętny manipulant! – rozdarła się znowu Minako. – Odstawia jakąś szopkę!
– I wygląda na to, że nic z niego nie wyciągniemy.
– Grimm, załatw go!
– Okay. – Espada uniósł czarną łapę z długimi pazurami, zamachnął się i…
– Stój! – krzyknął Asuka. – Wszystko… Moje zanpakuto! Ono wszystko…
– Co?! Co nam może wyjaśnić twój zasrany Zabójca?!
– Minako, przestań się wydzierać.
– To niech nie gada od rzeczy!
– Naprawdę! Wszystko zrozumiecie, tylko…
– To ten, prawda? – Kyoraku wziął w ręce jeden z dwóch Zabójców Dusz, leżących na jego biurku, ale nie wysunął go z połyskującej modrą barwą pochwy. – Nie wiem nic o tej broni. Byakuya? – Szare oko Shunsui’ego spoczęło na kapitanie szóstego oddziału, który tylko wzruszył ramionami w odpowiedzi. Kyoraku westchnął. – Rada nie chciała mi przedstawić protokołu z przesłuchania. Wiem tylko, że wzywali ciebie, Katakura, jako świadczącego przeciwko swojej kapitan…
Asuka milczał, Kuchiki pokręcił głową i wyszedł zza niego, by podejść do głównodowodzącego.
– Wiesz dlaczego nazywa się Katakura? – zapytał, patrząc na Kyoraku. Wziął od niego broń i obrócił ją w rękach. – Mój brat lubił mieć tajemnice. Skumał się z Oetsu Nimaiyą, a kiedy ten, podobno, wykonał broń specjalnie na jego zamówienie… Biedak, trochę mu się zwariowało. Odciął się od naszego klanu i, no cóż. – Byakuya podrzucił zanpakuto w dłoni. – Najwidoczniej przekazał broń i trochę szaleństwa synowi.
– I nie wiesz, co ona potrafi?
– Nie wiem – przyznał Kuchiki, a zanim oddał mu broń, capnęła ją upstrzona czarnymi pazurami łapa.
– No to przekonajmy się, co to za szajs – wywarczał Grimmjow, trzymając w łapie zanpakuto Asuki. Zanim ktoś zareagował, ze złością wysunął je z pochwy. Ale prócz rękojeści w całej swojej okazałości, nie ukazało się żadne ostrze
– Co jest? – zdziwił się Jaegerjaquez, kiedy w ręce nie zostało mu nic prócz jelca. – A gdzie rrreszta?
Gdyby ktoś w tej chwili skupiony był na Katakurze, a nie na ostrzu jego Zabójcy, które zdawało się tak jakby nieobecne, dostrzegłby, że przez jego twarz przemkną uśmiech, zanim wyszeptał:
Zagłusz, Katakage.
I zniknął.
Gdy do wszystkich zaczęło docierać, co się stało, rozległy się zduszone okrzyki zaskoczenia. Byakuya zareagował jako pierwszy, ale kiedy wyciągnął ręce, zagarnął do siebie jedynie powietrze. Bez wahania wyciągnął swoje zanpakuto.
Rozprosz się, Senbonza…
Nie zdążył uwolnić miecza, bo ktoś szturchnął go z całej siły, pozbawiając równowagi.
– Chcesz nas wszystkich poszatkować na sałatkę?! Ochujałeś?! – Renji, który do tej pory siedział w kącie gabinetu, nawet nie próbując się odzywać, teraz trzymał Byakuyę za ramię. – Kapitanie? – dodał, ale najwidoczniej jedynie z poczucia przyzwoitości, bo respekt, którym zwykle darzył Byakuyę, gdzieś się ulotnił.
Kuchiki wyrwał ramię z jego uścisku, zaciskając ze złością usta.
– Drzwi! Zamknąć drzwi! – krzyknął Toshiro, gdy jakiś cień zatańczył tuż przed nim. Zanim ktoś się ruszył, Byakuya wybiegł z gabinetu, trzaskając za sobą drzwiami i wyraźnie usłyszeli, jak uwalnia Senbonzakurę na korytarzu, najwidoczniej zamierzając zamiatać nią każdą przestrzeń, potencjalnie skrywającą niewidzialnego bratanka.
Hitsugaya doskoczył do Arrancara i zabrał mu zanpakuto, pośpiesznie próbując umieścić je w pochwie. Nie było to takie łatwe, bo zdawało się, że ostrze, mimo, iż nie było go widać, najwidoczniej istniało. Toshiro czuł jego obecność, obijając nim wejście do pochwy. Było sporo krótsze niż ostrze standardowej katany, bardziej przypominało sztylet, ale rozcięcie na jego palcu, które powstało, gdy machnął ręką, jak się zdawało, w powietrzu, potwierdzało jego istnienie. Kiedy wreszcie dopasował je do skórzanego etui, rozejrzał się po gabinecie, jakby liczył na to, że Katakura zmaterializuje się tuż przed nim.
– Samo schowanie zanpakuta nie dezaktywuje shikai – westchnął Kyoraku – ale popieram twój tok myślenia.
– Nie czuję jego reiatsu. – Toshiro odłożył katanę na biurko głównodowodzącego i spojrzał na niego z uwagą.
– No właśnie. Też zwróciłem na to uwagę. Najwyraźniej Katakage nie odpowiada tylko za efekt wizualny… Co czyni go naprawdę niebezpieczną bronią. Wyobraź sobie, że walczysz z przeciwnikiem, którego nie widać ani nie czuć, a sadząc po komendzie, również nie słychać…
– Chcesz mi powiedzieć, wujku, że ten świr ciągle może czaić się tu , w gabinecie i dybać na nasze życia?
– Więcej. Myślę, że prawie na pewno jest gdzieś niedaleko. Wątpię, by mógł się zanadto oddalić od swojej broni.
– To sprzeczne z moją naturą, ale… Może jednak lepiej byłoby stąd spierdolić, wy tępe pały, i zaprosić tu tego przychlasta w porcelanie żeby przemilił przestrzeń woim mieczykiem? – zasugerował Espada, niecierpliwe zgrzytając zębami.
– Grimmjow ma rację. – Minako poparła Arrancara. – Zmarnowaliśmy dość czasu, a teraz…
– Yo, gołąbeczki! – Do gabinetu tanecznym krokiem wkroczył Gin, obdarowując zebranych swoim lisim uśmiechem. – Wszechkapitanie, chciałeś mnie widzieć, przybyłem najszybciej jak…
– Czy ty mieszkasz w stodole?! – zakrzyknął Toshiro, kopiąc w drzwi, które zamknęły się z hukiem. – Pięknie. Powiedz chociaż, że minąłeś gdzieś na podłodze jakieś wykrwawiające się zwłoki?
Gin przestał się uśmiechać, odbierając wibracje zagęszczonej atmosfery.
– Co się tu dzieje?
– Gin. –  Kyoraku nie zamierzał tracić więcej czasu, niż było potrzeba, toteż przeszedł od razu do rzeczy, nie zaproponowawszy nawet kapitanowi trójki by najpierw usiadł. – Musisz nam powiedzieć wszystko, co wiesz na temat Asuki Katakury, który służył w twoim oddziale. Czy wiedziałeś, co potrafi jego zanpakuto?
– Nie, kiedy opuszczałem oddział, Katakura jeszcze nie umiał shikai, a wkrótce potem Ikari mi go podkradła, wiec nie wi…
– Czy Katakura kiedykolwiek wzbudził twoje podejrzenia co do lojalności względem Soul Society?
– Ja? Ja miałbym podejrzewać kogoś o brak lojalności? Jakim prawem. Dobrze wiesz, że dałem sobie zrobić pranie mózgu i...
– Rozmawialiśmy już na ten temat, Gin. Nie ma potrzeby, byś wciąż się tym zadręczał. Odkupiłeś się. A ja powiedziałem ci, że nawet się cieszę, iż padło na ciebie, bo nie wyzbyłeś się skrupułów jak Toussen i jak mógłby to zrobić ktoś inny. Ostatecznie postąpiłeś właściwie. Ale teraz mamy podejrzenia, że twój były oficer…
– Chyba nie myślicie, że… Jak to mówią? Wróciłem do gry i wraz ze swoim odziałem jestem, znowu, zamieszany w zdradę? – zawiesił na moment glos. – W sumie macie pełne prawo, by tak właśnie myśleć. Pasuje do schematu, co nie? Ale to nie ja go uwolniłem.
– Nie. Pytam tylko, czy Asuka kiedykolwiek wzbudzał twój niepokój? Czy wykazywał przesadną niechęć lub wymuszoną obojętność?
– Nie, on zawsze… Był dla mnie wsparciem. Zdawał się rozumieć, co czuję. Po tym, gdy wróciłem, bo przez pewien czas nie miałem, jak wiecie, kontaktu z nikim z trzeciego oddziału.
– Na jaki sposób udziela ci tego wsparcia?
– Ja… No, nie żeby od razu służył mi ramieniem, bym mógł sobie na nim popłakać, ale… – Gin zmarszczył brwi, jakby odkopywał w pamięci jakieś wspomnienia. – Zwierzyłem się raz Matsumoto, kiedy przyniosła mi ten swój napar z persymonek. Tylko jej mówiłem o pewnych sprawach. A pewnego razu, Katakura użył w stosunku do mnie identycznego zestawu słów, którymi zwierzyłem się Rangiku. Wtedy uznałem, ze to przypadek, ale teraz…
– Rozumiem. Gin, będę mieć do ciebie prośbę. Odwiedź Muken i zobacz, czy w księdze rejestracyjnej są wpisane odwiedziny z twojego oddziału, których nie zlecałeś.  Musimy wiedzieć, kiedy to się zaczęło. Proszę cię, byś zajął się tym natychmiast.
– Oczywiście.
– Skończyliśmy? – zawarczał coraz bardziej zniecierpliwiony Grimmjow, kiedy Gin wyszedł. – Trochę mi się, kurwa, spieszy do domu.
– Zostawiłeś czajnik na gazie? – Renji najwidoczniej nie mógł powstrzymać się od kpiny, ale najwidoczniej od razu tego pożałował, bo nawet nie odważył się przy tym spojrzeć Arrancarowi prosto w oczy.
– Nie, muszę na gwałt znaleźć sobie niebieskowłosą żonkę i zerżnąć ją na gorrrących piaskach pustyni!
Renji spłonął rumieńcem, podnosząc wzrok, być rzucić Szóstemu krótkie, gniewne spojrzenie, ale nic nie odpowiedział. Wyręczył go Toshiro.
– Może byłoby łatwiej ją znaleźć, gdybyś nie pomógł zwiać jedynemu zasrańcowi, który mógł wiedzieć coś na temat jej lokalizacji!
– Myślisz, że na mojej pustyni można się przede mną ukryć? – Zmrużone kobaltowe ślepia skoncentrowały się na białowłosym kapitanie.
– Tak, myślę że masz tam wystarczająco dużo metrów kwadratowych, by nie pogardzić GPSem, nawet nie markowym!
Grimmjow prychnął w odpowiedzi, a przestrzeń gabinetu wszechkapitan rozpruła kolejna garganta.
– Dość tego, zmywam się stąd – obwieścił już bez ociągania, strzelając wokół pełnym determinacji wzrokiem, jakby tylko liczył na to, że znów ktoś spróbuje go powstrzymać. Tym razem jednak nikt się nie ośmielił wchodzić mu w drogę. Nawet Shunsui wyglądał, jakby brakło mu argumentów. Arrancar prychnął jak wielki, rozjuszony kocur, złapał za obrzeża garganty i przelazł do środka.
– Nie zamykaj! – zawołał Renji.
– Bo? – zapytał krótko Grimmjow, nie powstrzymując kurczenia się garganty.
– Bo proszę – wydukał Renji. Wyglądał jakby właśnie stoczył ze sobą krótką, ale treściwą bitwę, w wyniku której jednak zdecydował się poniżyć, by wystosować tą prośbę w stronę Espady, na którego twarzy pojawił się krzywy uśmiech kogoś, kto doskonale zdaje sobie sprawę z przewagi, jaką uzyskał nad innymi.
– Macie minutę – rzucił, rozglądając się leniwie po gabinecie i zniknął.
Abarai uniósł pytająco brwi i spojrzał w stronę Minako, która szybko spuściła wzrok i Toshiro, który co prawda wytrzymał rozgorączkowane spojrzenie porucznika, ale nie uczynił nic więcej. Renji zaśmiał się krótko, bez grama wesołości i kręcąc głową ruszył do portalu.
– Ale to mnie nazwą nielojalnym sukinsynem – wycedził, związując ciaśniej wysokiego kuca.
– Renji… To na pewno pułapka… – usprawiedliwiała się cicho Kurosaki.
– Raczej żałosna wymówka. – Renji rzucił jej pełne rozczarowania spojrzenie, które skutecznie zapobiegło ewentualnym próbom powstrzymywania go przed tym, co zamierzał zrobić.
– Abarai Renji! – Shunsui tym razem podniósł głos. – Nikt nie wydał ci żadnego rozkazu.
– No właśnie.
– Twoje zachowanie może być odebrane jako samowola i niesubordynacja.
– No i fajnie! Trochę ostatnio szastacie tymi hasłami. Ale nie zamierzam tu siedzieć i zastanawiać się czy wolno mi kiwnąć palcem, nie zaplanowawszy wpierw dokładnie pod jakim kątem najlepiej ten palec zgiąć!
Renji i Shunsui mierzyli się spojrzeniami. Długo.
– Cokolwiek zamierzasz uczynić, twojemu kapitanowi nie spodoba się, że działasz w pojedynkę i robisz, co chcesz. Mi też.
– Z całym szacunkiem, Wszechkapitanie, ale chwilowo mam głęboko w du… w poważaniu, co sądzi Byakuya na temat mojego postępowania, zwłaszcza, że wydaje mi się, że mocno mną manipulował ostatnimi czasy, a nie wiem, czy to stoi na porządku dziennym, tak traktować podwładnych. – Renji rzucił nerwowe spojrzenie na gargantę, która lekko skrzypnęła, zaczynając się zamykać. – Więc… Teraz zrobię to, co po prostu uważam za słuszne. – Wskazał na portal. – Wejdę tam, bo gdzieś tam jest Ikari, dziewczyna… Kobieta, którą wiernie służyła w pana oddziale, który w końcu jej pan powierzył. Wiem, że traktowała pana jak ojca i wierze, że pan również ma ją w myślach jako własną córkę, dlatego proszę… – Renji na moment przerwał, tylko na moment, w którym zauważył, że już drugi raz w ciągu dziesięciu minut użył słowa, którego do tej pory zdecydowanie nie nadużywał. – Niech mi wszechkapitan tego nie utrudnia.
Ciepłe brązowe oczy lśniły. Kyoraku z trudem oderwał od nich wzrok, by przenieś je na zamykającą się gargantę.
– Spiesz się – dodał tylko, a Renji gwałtownie ruszył z miejsca, zanim jednak wskoczył w portal, równie gwałtownie się zatrzymał i z nagłym olśnieniem doskoczył do biurka Shunsui’ego.
– Pozwolisz, wszechkapitanie – rzucił tylko porywając z blatu Shiraiona, zanpakuto Ikari, z której rozbroiła ją rada, a którą Kyoraku wraz z kataną Asuki przyniósł do swojego biura. Teraz już bez wahania i w ostatniej chwili przekroczył gargantę i tak długo jak mógł, patrzył z zniesmaczeniem w stronę dwójki, jak myślał do tej pory, przyjaciół jego i Ikari.
– Dołączymy do ciebie jak tylko coś wymyślimy – usłyszał jeszcze głos Kyoraku i garganta zamknęła się z nieprzyjemnym pomrukiem.   


Każdy oddech był torturą. Wdzierał się przez usta, szarpał płucami, wlewając się przez drogi oddechowe falami ukropu i powodował coraz dotkliwsze kłucie w klatce piersiowej. Rzęziła, starając się wciągać jak najmniejsze ilości gorącego powietrza przez zaciśnięte zęby. Starała się nie oddychać przez nos, bo każde łaskotanie powietrza, które wpadło przez nozdrza, bolało jak diabli, drażniąc poparzone błony śluzowe.
– Jak tam? Co słychać? – Przed twarzą Ikari zamajaczyła jakaś różowa plama. – Zostawiliśmy cię, żebyś – szyderczy chichot wdarł się do jej głowy – odetchnęła!
Szayel się śmiał, a Hagane wyobrażała sobie, że udaje jej się wyprodukować ślinę w przesuszonych ustach, by napluć mu w twarz. Zamiast tego, jej świadomość na chwilę się wyłączyła, ukazując jej pole rosnącej dziko bazylii, która w mgnieniu oka z bujnej i zielonej zmieniała się w pożółkłe, trzeszczące badyle, trawione pożarem.

From the summer to the spring

Poczuła pieczenie na twarzy, większe niż od gorejącego powietrza i zdała sobie sprawę, że ma zamknięte oczy. Uchyliła powiekę, tylko jedną, którą mogła i zobaczyła wpatrzone w siebie żółte oczy.
– Co zrobisz, Ikari? – pytał Aporro, a naukowe zainteresowanie malujące się na jego twarzy można by było pomylić  z zatroskaniem.
– Pewno spłonę. Ale może uda mi się przedtem napluć ci w tą śliczną, gejowatą buźkę.
– Możesz sobie pluć swoim jadem, ale Grimmjowa tu nie ma. Nikt ci nie pomoże.
Rzężąca imitacja niewesołego śmiechu wydobyła się z poparzonego gardła Ikari, wpuszczając zbyt dużo ukropu, przez co jej głos brzmiał teraz jakby od dawna zżerała ją astma.
– A czy Grimmjow pomógłby chociażby swojej matce przy porodzie? – wycharczała, próbując udawać, że trzyma się kupy. – Myślisz, że liczę na to, że pojawi się tu w niebieskiej pelerynie i wyfrunę stąd w jego silnych ramionach?
Twarz Szayela stężała tylko na moment.
– Eris! – wrzasnął opętańczo Ósmy. – Podgrzej no tu trochę atmosferę, mój drogi!
– Jeszcze? – Eris podniósł przeszywająco jasne oczy znad naręcza kart, w które wpatrywał się, siedząc na posadzce naprzeciw Piątego Espady. – Myślałem, że czekamy z przedstawieniem…
– Nasz gość honorowy się spóźnia, ale nic nie szkodzi. Mam przeczucie, że zdąży na finał.
– Okay.
Eris otworzył paszczę upstrzoną szeregami masywnych kłów. Coś rosło w jego gardle, jakby jego grdyka zaczęła puchnąć. Przez skórę szyi zaczęło przebijać intensywna, żarząca się poświata. Wyglądało na to, że Eris dławił się kulą ognia, którą zresztą zaraz wyrzygał, wprost pod nogi Ikari, gdzie już od jakiegoś czasu płonął krąg ognia. Niewysoki, ale na tyle upierdliwy, by temperatura wokół Shinigami znacznie podskoczyła, sięgając niebezpiecznego, zagrażającego życiu pułapu. Teraz płomienie strzeliły jeszcze wyżej. Co odważniejsze z języków ognia ośmielały się sięgać ud Ikari. Iskry strzelały coraz wyżej, wypalając w Shihakushō kolejne dziury.
– Wisicie mi nowe łachy, ciule! – zawyła, stepując nogami w powietrzu. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, co to oznacza. Kiedy Szayel już przestał się z niej nabijać i odwrócił do swoich kumpli, Ikari zerknęła w dół, by na własne oko przekonać się, czy to prawda.
Nadpalone nogawki fruwały w strzępach na wysokości kolan. Mogła więc dostrzec, że jej stopy i łydki pokrywały teraz pęcherze, ale nie tylko to się zmieniło. Pęta, które wcześniej wżynały się w napuchnięte kostki, znikły. Przepaliły się, włókno po włóknie, aż ją oswobodziły. Teraz pozostało tylko poczekać. Zacisnąć zęby, znieść ten ból ze świadomością, że w końcu minie. I to nie dlatego, że zabiją ją ci idioci. Zamierzała więc siedzieć cicho, by nikt się niczego nie domyślił, dopóki ogień nie strawi krępujących jej nadgarstków więzów.
Nie wszystko jednak poszło po jej myśli. Nie upłynęła chwila, a Ikari nie była w stanie powstrzymać się od skowytu, nie mogąc znieść coraz bardziej dokuczającego bólu. Na szczęście nikt nie zwracał na nią większej uwagi. I nie musiała znosić tego szczególnie długo. Tańczące płomienie i szarpanie nadgarstkami spowodowały, że wreszcie opadła na ziemię. Nie wiedziała czy już w tym momencie zaalarmowała swoich oprawców. Nie dbała o to. Rzuciła się przed siebie, na oślep, byle tylko wydostać się z płomieni. Potoczyła się po zimnej posadzce, co było jak skok w lodowatą wodę. Zachłysnęła się chłodniejszym powietrzem. A kiedy oderwała od twarzy lewą rękę i opuściła ją, ta opadła w nicość. Spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła tylko niebo. Sztuczne, zbyt niebieskie i zbyt puste, ale wystarczająco prawdziwe, by zrozumiała, że znalazła się na krawędzi.
Słyszała jakieś krzyki i doskonale wiedziała, jak to się skończy. Zawloką ją z powrotem do tego absurdalnego paleniska, znów skrępują, tym razem może nawet Nnoitra poświęci łańcuch ze swojego zanpakuto, byle mieć pewność, że znów się nie wydostanie z płomieni. A potem ją usmażą. Może przedtem jeszcze okaleczą. Albo zgwałcą. Chuj wie, co tym czubkom gra pod czerepami. Znowu będzie cierpieć i znowu będzie płonąć. Odwróciła głowę w drugą stronę. Widziała wszystko nieostre i rozmazane, i w typowym dla takich momentów życia trybie slow motion. Szayel z podskakującymi w biegu okularami na nosie, Nnoitra z pianą cieknącą z pyska i ten dziwak, chimera, Eris, nadstawiający rogi. Znów popatrzyła w lewo. Niebo, przestrzeń, lot. Tak. Mogła to skończyć po swojemu. Mogła, prawda?

From the mountain to the air

– Nie pozwólcie jej spaść! Złapcie tą kurwę!
Ale ona chciała. Zapragnęła zostać małym nieruchomym punktem w dole, plamą na tle pustyni. Widziała wyrzucone w swoją stronę zanpakuto, mogące złapać ją w żelazne objęcia. Widziała rozcapierzone łapy Szayela, gdy rzucał się na nią, dzieliło go od niej zaledwie kilka metrów. Ale oni nie rzucali jej się przecież na ratunek. Ratunek nie przyszedł. Ratować musiała się sama. Dlatego zsunęła się poza krawędź najwyżej wieży zamczyska Las Noches.
Kirai. Rozłóż skrzydła, Kirai.


 
Kiedy tylko jego stopy przylgnęły do podłoża, nim zaczął zapadać się w piach, zanim jeszcze nawet podniósł głowę, wiedział, co zobaczy. Opanowało go deja vu, towarzyszyło mu od samego początku. Znajome uczucie, którego już kiedyś doświadczył. Gdy zgniótł jadowicie zieloną gałkę oczną.
Las Noches płonęło. Wreszcie zrobiło się tu gorąco jak w piekle. Na najwyższej z wież ustawiono ogromny stos, do którego przywiązano ofiarę, której długie
(chabrowe)
włosy… i… Twarz spływająca krwią. Znał ją. Zamiast cyjanu, z jej lewego oczodołu wyzierała teraz pustka.
 A łańcuch, którym była spętana… Też go poznawał. Czerwień pomału zajmowała cały obraz. Zanim jednak pochłonęła wszystko, rozpoznał kto stoi obok niej.
On też nie miał lewego oka.
W tym jednym momencie poczuł, jak ogania go ta cała furia, nad którą starał się panować tyle czasu, słuchając tych przeklętych Shinigami, grzeczny, posłuszny tym gadkom, niemal ufając ich ostrzeżeniom o pułapce, tak jakby zapomniał, że ich przecież w najmniejszym procencie nie obchodzi jego zawszony żywot, skoro nawet swoich  ludzi posyłają na pewną śmierć.
Akurat ten moment wybrał sobie Renji, by wyskoczyć z zamykającej się garganty. Zrobił to w ostatniej chwili i gdy tylko wylądował na piachu, jego szyję natychmiast namierzyło ostrze Pantery. Arrancar sugestywnie kazał mu wstać, naciskając koniuszkiem ostrza pod podbródkiem Abaraia, który trzymając w ręce zanpakuto Hagane, unosił w górę obie ręce. Nie próbował się jednak tłumaczyć, ani dopytywać, o co chodzi. Jakby rozumiał wszystko, patrząc w lśniące, ogarnięte obłędem kobaltowe oczy.

From Samaritan to sin

Grimmjow nie mógł się zdecydować, czy śmierć porucznika szóstego oddziału przyniesie mu jakieś korzyści. Mógł za to do woli myśleć o tym, ile czasu zmarnował, motając się bezsensu po Soul Society. Jego wzrok szybko przesunął się z twarzy Abaraia z powrotem na stos
(albo na coś, co właśnie spadało)
który bezlitośnie płonął
(by uderzyć w nieczuły piasek pustyni)

All it's waiting on the end

Była ciężka, niemal nie do zniesienia. Świadomość, że może tylko stać i patrzeć. Oderwać Panterę od gardła tego czerwonowłosego pajaca, jedynego, którego było stać, by do niego dołączył i młócić nią bez celu piach.  Może powinien przerobić ją na miotłę i zająć się zamiataniem pustyni, skoro nawet nie może jej uwolnić.
Destrukcja.
Tylko tego teraz pragnął.
Dostać w łapy to wszystko, co tak go wkurwia… i zgnieść. Zniszczyć. Unicestwić.
Nie zastanawiał się dłużej.
Przestrzeń w Hueco Mundo po raz pierwszy przeszyły dwie garganty jednocześnie. I był to jeden i ten sam portal. Zanim się rozrósł, tam gdzie Grimmjow wsadził w rozdarcie łapę, tam pojawiła się ona, niemal ćwierć kilometra wyżej.
– Ja pierdolę. – Renji domyślił się, co zrobił Arrancar. Może wywnioskował to z jego skupionego na szczycie wieży wzroku, może z intensywnych wibracji, jakie czuł i jakie odczuć można było tylko wtedy, gdy ktoś blisko nas manipulował przestrzenią.
– Możesz otworzyć gargantę do Hueco Mundo, będąc… w Hueco Mundo?! – zapytał porucznik w ramach dopełniania formalności.
– Przecież, kurwa, mówiłem, że jestem królem tego skurwiałego przybytku.
Grimmjow zaciskał zęby. Czuł gorąc, mimo chroniącego go hierro, choć ukrop nie był aż tak nieznośny, jak się spodziewał. A przecież trzymał ręce w ogniu.

Come one, come on

Put your hands into the fire

Come on, come on...

A jeśli jednak to właśnie ta pułapka?
A jeśli to…
– Iluzja?
Nie znał głosu, który mu to podpowiedział.
– A jeśli nie?
No to pytanie już nikt nie dał mu odpowiedzi. Przynajmniej nie od razu.

3 komentarze:

  1. No niee :D W takim momencie przerwać? :D Okrutna jesteś :P
    Mnie tam nie wymęczył, wręcz tak wciągnął, że chce więcej! :) :) :*
    Warto było na niego czekać ^^

    :* :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to cieszy, Kazumi, cieszy ^^ I ja tez ciagle czekam na nowosc u Cb ;)

      Usuń
  2. Wilczku, wybacz, żem krzyczała, ale mnie serio trzeba osobno informować o rozdziałach, bo nie widzem. Zwłaszcza jak się tak rzadko pojawiają.
    "i Ikari przeszła przez głowę szalona myśl, że stworzyłaby z Pustym niezły duet wokalny"
    Czy ona naprawdę ma czas na takie rozważania?
    Hagane mimo wszystko jest uroczo szczera, bo ona faktycznie długo i naiwnie wierzyła, że Kirai jest po jej stronie. Jaka głupia. Hahaha.
    Gdy ostatnio padło hasło podpalania, stawiałam raczej na kanister benzyny i zapalniczkę, a nie stos, więc jest to swego rodzaju zaskoczenie.
    "Tego dryblasa, co to spierdolił z szuflady na sztućce?"
    Biedny Niotek, wszyscy się z niego nabijają, że jest sztućcem.
    Schody vs. Nnoitra. Jeden zero.
    "Grimmjow, który jako pustak popylał po pustyni pod postacią pantery, odzyskiwał cechy tego zwierzęcia po uwolnieniu zanpakuto. "
    Widzę, że jedziesz po nich równo. Jako pustak. Hahahahaha <3 Love it.
    "a może demona, ale dla zachowania schematu Ikari myślała o nim jako o dużo mniej praworządnej wersji Batmana)."
    Seriously? Uluquiora= batman. Boru, moje życie juz nigdy nie będzie takie samo.
    "No i był jeszcze Nnoitra, który był łyżką i łyżką pozostał, chociaż wydaje mu się, że jest Matką Teresą. Albo modliszką."
    Aaaaaaaaaaaa! To jest to co podrzuciłaś w komentarzu ostatnio! Boru, kocham ten cytat! To jest najlepsze podsumowanie Nnoitry ever! <3<3<3<3<3<3<3
    Hagane i mitologia skandynawska? :D
    "zapytał i gdyby Hagane nie była pewna, że nadciąga koniec, pomyślałabym, że jego głos brzmi pokrzepiająco."
    O nagle narratorka wtrąciła swoje własne upodobania :D
    "– Chyba ma teraz inne problemy, niż przejmowanie się outfitem – zauważyła Minako. – Ktoś mu plądruje królestwo."
    No tak trochę Minako ma rację.
    "– Konfident!"
    Zawiało starą, dobrą gimbazą :D
    " – Wyhamuj – wtrącił się Kuchiki. – To ciągle moja rodzina.
    – Wuju… – Asuka podniósł wzrok, próbując zerknąć na Byakuyę.
    – Której w każdej chwili mogę się wyprzeć."
    Oj Bakuś, Bakuś. Tak się jarałaś tym moim, ale tu też skubaniec pokazuje rogi.
    "Grimmjow roześmiał się upiornie, patrząc na nich obojga, porównując ich twarze."
    Eeee... Słońce, na nich obojga... Nie... No kurwa nie. Tych dwóch, obydwu, ale nie nich obojga. Czaisz?
    "– E? Jebie mnie, co łączy was dwoje."
    A teraz jeden ma pizdę. Was dwóch? Bo dwoje to będzie wiesz jakby byli różnej płetwy.
    Bakuś ma brata?!! O to żeś doooojeeeeebaaaałaaaa!
    "– To sprzeczne z moją naturą, ale… Może jednak lepiej byłoby stąd spierdolić, wy tępe pały, i zaprosić tu tego przychlasta w porcelanie żeby przemilił przestrzeń woim mieczykiem? – "
    Ah Grimuś. I zjadłaś "s" w swoim.
    "– Bo proszę – wydukał Renji. Wyglądał jakby właśnie stoczył ze sobą krótką, ale treściwą bitwę, w wyniku której jednak zdecydował się poniżyć,"
    Tak spiździłaś wcześniej Renjiego, ale zaczyna wracać moja sympatia do niego :D
    Ty ale końcówka to zapiera dech w bebechach. Takie... Wow.

    OdpowiedzUsuń