Burzyła
kolejne ściany własnymi plecami, przelatując przez mury. Nie próbowała się
bronić. Czerpała z tego radość, choć jakiś głosik, zaszyty pod warstwami
szaleństwa i piór, szeptał, że to niezdrowe. Nie czuła szczególnego bólu, każde
uderzenie amortyzował pierzasty pancerz. Oczywiście, że nie było to szczególnie
komfortowe, tak dawać sobą pomiatać, ale nie była to zbyt wygórowana cena za
dobrą zabawę. Zerwała się na nogi po kolejnym upadku i ledwo zdążyła wykrztusić
z siebie obłok pyłu, królewska łapa znów zacisnęła się na jej gardle. Próbując
rozluźnić jego palce, łapczywie łapała powietrze, mrużąc oczy od światła, które
szeroką strugą padało na jej twarz przez dziurę w suficie.
I was looking for a breath of a life
For a little touch of heavenly light
For a little touch of heavenly light
—
Oddawaj. — Niski panterzy pomruk i płonące kobaltowe węgielki. — Oddaj mi ją.
Zdołała
się wykrzywić w parodii uśmiechu.
—
Przecież mnie trzymasz.
Wściekły
ryk. I znów przelatywała przez kolejne marmurowe pomieszczenie. Tym razem
przywaliła grzbietem w kamienną kolumnę, tłukąc sobie potylicę, i cała ta
sytuacja przestała jej się wydawać tak zabawna. Rozcierając tył głowy,
szczerzyła zęby, obserwując Grimmjowa, który zbliżał się do niej kocimi
ruchami. Tym razem zablokowała jego łapę, gdy próbował ją chwycić. Drugą też.
Fioletowe pióro znakomicie sprawdzało się w obronie. Niczym potężne łapy
koszykarza, blokującego rzut do kosza. Przed ogonem, który ze świstem pognał w
kierunku jej twarzy, obroniła się własnym, chwytając czarny ogon pantery w
tęczowe sploty. Uśmiechnęła się, a potem przymknęła oczy, wspinając się na
palce zwierzęcych łap. Zbliżyła swoje usta do ust Grimmjowa, ale on odsunął się
z niesmakiem.
— Jej…
Już mnie nie kochasz? — zapiała, a zamiast złapać się za serce, które niby to
właśnie jej łamano, włożyła rękę w krągłą dziurę, jaka ziała teraz w jej klatce
piersiowej. — Dlaczego, Grimm, od kiedy już nic do mnie nie czujesz?! — Część
jej chciała się roześmiać, uważając całą tę sytuację za przedni żart, lecz coś
innego dostrzegało w tym fałsz i obłudę. — Kiedyś ci się podobało — westchnęła
już smutniej. — Pamiętasz?
Pamiętał.
Wtedy to on dobrze się bawił.
To get a dream of life again
A little vision of the start and the end
Patrząc przez łzy
rozbawienia na jej wykrzywioną grymasem bólu twarz, poczuł coś jeszcze. Coś
oprócz gniewu i radości. Czułe to zwłaszcza, gdy tak się na nim wierciła,
próbując się wyrwać. Spływająca między jej piersi strużka krwi tylko podsycała
te uczucie.
Ona chyba też to
poczuła, bo nagle zamarła i w jej oczach wreszcie pojawił się lęk.
— Oj… — pisnęła. —
Jednak jesteś bardziej pojebany, niż obstawiałam.
Zaśmiał się gardłowo,
złośliwie, napierając na nią biodrami i zmuszając, by do niego przylgnęła.
Poczuł na torsie ciepło jej piersi, od których dzielił go tylko materiał bluzki.
— Trzeba mnie było
nie wkurwiać… — mruknął, dmuchając na chabrowy kosmyk, który opadł na jego
twarz.
— Ciekawe, co by
było, jakbym cię próbował uwieść … — usłyszał jej zmysłowy szept.
— Co ty odpierdalasz,
Ikari, kretynko?! — Rozległ się głos zza krat, gdzie więziona Shinigami
obserwowała zajście między nimi. — Przestań urządzać sobie jakieś chore gierki,
tylko skop mu dupę albo spieprzaj, póki żyjesz! To nie jest jakiś bezmózgi
Menos Grande! To Szósty Espada!
— Ale możesz mnie
tytułować swoim królem — uściślił, badając uważnie, czy wiadomość, że ma do
czynienia z Espadą, zrobiła na niej jakieś wrażenie. Ale nawet jej powieka nie
drgnęła. Delikatny uśmiech naznaczył wyraźnie wyrojone usta, które zbliżyły się
szybko i znów go zaskoczyła, całując łapczywie.
Puścił jej ręce, by
spożytkować energię na coś przyjemniejszego niż łamanie dziewczynie kolejnych
palców. Szybko tego pożałował. Nawet nie zdążył złapać ją za tyłek. Kiedy
oswobodził jej dłonie, chwyciła go oburącz za szczękę i wgryzła się w jego
wargi. Wgryzła cholernie mocno.
— Nie —
warknął Szósty. — Wtedy też mi się nie podobało — sprostował, zamiatając ogonem
podłogę.
Ikari
zgięła się w pół, jakby ta informacja ją dobiła.
—
Niszczysz mnie, człowieku… — wydyszała, ale kiedy podniosła podbródek, w mroku
jej oczodołu wirowały opętańczo zmieniające się barwy.
— Ale…
Może tobie spodoba się coś w tym stylu? — Leniwy ton głosu Jaegerjaqueza
zakamuflował jego następny ruch. Jeszcze zanim pytanie wybrzmiało, on już był
obok Ikari, a jego zęby kłapnęły tuż obok jej szyi. Instynktownie szarpnęła
głową, a jej cyjanowe oko rozszerzyło się ze strachu.
Skurwiel prawie mi przegryzł tętnicę!
Fajnie, fajnie, bawmy się!
To, kurwa, wcale nie było fajne!
Jak nie! Było! Adrenalina! Żyję, żyję!
Pytanie, czy pożyję długo, prowadząc się w
ten sposób.
and all the choirs in my head
sang: no...
sang: no...
Szarpnęła
głową, próbując przegnać buzujące w niej myśli. Odskoczyła, gdy Grimmjow znów
skoczył w jej stronę. Arrancar syknął ze złością i nie przestawał atakować. Ona
ograniczała się do uników, próbując ustalić, czy podoba jej się to co się
dzieje, czy nie bardzo. Nie mogła dojść ze sobą do konsensusu. Raz chciała go
zabić, wyłupić mu te niebieskie ślepia i zdeptać, zerwać z głowy koronę, w
którą przeistoczyła się jego maska i na nią napluć, lecz w momencie, w którym
wyprowadzała cios, celując niebieskim piórem w gardło Jaegerjaqueza,
natychmiast próbowała się powstrzymać.
— Co
jest, skurwysynu? — Grimmjow dostrzegł jej wahanie i błędnie odczytał to za oznakę
litości lub dawania mu forów. — Walcz, gnoju. Wypruję ją z ciebie jak trociny…
Arrancar
znów zaatakował, a ona wciąż nie mogła podjąć decyzji, więc tylko się broniła,
co jeszcze bardziej rozsierdzało Grimmjowa. Ze zdziwieniem obserwowała swoje
pióra. Lotki fioletowego momentami rozrastały się tworząc pierzastą tarczę
między nią a przeciwnikiem, natomiast ataki zawsze wyprowadzała niebieskim,
właściwie ono samo rozkładało się, by zadać cios. Pojęła, dlaczego tak się
dzieje i dlaczego Kirai zrobił, to co zrobił, angażując ich w relacje z
Pokoleniem Cudów. Od początku chodziło mu o pewne unikatowe umiejętności, które
w jakiś sposób posiadł i z których ona teraz korzystała.
Szósty,
dysząc jej w twarz, wyzywał ją od pierdolonych mięczaków i słabeuszy, aż w
końcu udało mu się rozzłościć Ikari. Znajomy gniew pomógł jej nieco oczyścić
umysł. Podpierając dłuższe pióra drugą ręką, odepchnęła jego łapę i zamachnęła
się skrzydłem, prawie odcinając mu ucho. Na marmurową podłogę opadło kilka
błękitnych kosmyków, a na skroni Grimmjowa pojawiło się płytkie rozcięcie,
które ciągnęło się aż na środek jego czoła.
But I needed one more touch
—
Desgarron… — wysyczał, patrząc spode łba na przeciwnika. Rozłożył ręce,
zbierając reishi, które uformowało się w długie niebieskie ostrza, zdające się
wyrastać z każdego jego pazura. Warknął, mrużąc oczy i składając ręce do
wewnątrz, rzucił wszystkimi na raz w stronę przerażonej Hagane.
— Kurw…
Przeliczyła
się, sądząc, że może odbić tę energię. Skrzydło, które wyciągnęła przed siebie,
żeby się bronić, przeszyły cztery ostrza. Jedno utkwiło w jej ramieniu, inne
przeszły na wylot, zostawiając dziury w cienkiej błonie, porastającej
przestrzeń między piórami. Dwa trafiły w udo, jedno smagnęło jej bok, przed
resztą cudem umknęła.
Another taste of divine rush
—
Zaczekaj, ty pierdolcu! — krzyknęła, a Grimmjow otworzył szeroko oczy, słysząc
znajome zniecierpliwienie. Niebieska energia prysła niczym skruszony kryształ,
zostawiając ją ranną, ale ona zdawała się tym nie przejmować. Jaegerjaquez
patrzył, jak Ikari chwyta się za głowę i kuca, jakby zmagała się z innym bólem.
Jezu… To jest jeszcze gorsze, niż gdy
słyszałam gdakanie tego jebańca. Teraz wszystko mi się pierdoli.
— I…
Ikari? — Dotarł do niej niepewny, cierpki głos króla, który zaczynał powoli
łapać, że nie toczy walki jedynie z samym Kiraim, który wreszcie dopchał się do
władzy.
And I believe, I believe it's so...
A jednak gdy podniosła wzrok i zobaczył na jej
twarzy cyniczny uśmiech i te kolory, które przestały się zmieniać, ziejąc w
oczodole kobaltową barwą, stracił opanowanie i z rykiem się na nią rzucił. Jego
ciosy i kopnięcia były tak nieprzewidywalne, że Ikari mogła się jedynie cofać
przed tą destruktywną ofensywą. Jęknęła, kiedy jeden z kopów, którego nie
zdążyła zablokować, wylądował na jej biodrze, naruszając ranę. Przygryzła wargę
do krwi i spojrzała na niego dziko jak nieoswojone zwierzę, które doznało
wystarczająco dużo krzywd od oprawcy, by jego strach zmienił się w agresję.
Kręciło
jej się w głowie. Myśli mieszały się ze sobą, zmieniając się w jedną papkę,
rzeczywistość myliła się ze wspomnieniem tego, co już było, podsycane silnym
uczuciem deja vu.
Straszne, że samą
siebie tak trudno oszukać. To taki moment, w którym chcę… Kontynuować ten
obłęd. Jest coś w tym Espadzie, czego nie spodziewałam się znaleźć. Poza
dzikością, siłą i brakiem ograniczeń. Wszystko, co mnie w nim kręciło. Zrozumiałam,
że z tą samą siłą i błyskiem w oku, który tak mnie fascynuje, rozerwie mnie na
strzępy, gdy już skończy się bawić. Czyli mniej więcej za chwilę, bo
instynktownie czuję, że dotarliśmy do jakiegoś kresu. Bo jak nazwać to
wszystko, co za nami, jeśli nie zabawą. I to nawet nie jest dziwne. W końcu to
Arrancar, Espada. Dziwne jest to, że ja dalej rozważam uczestnictwo w tej
zabawie.
Teraz, odpierając
jego zaciekłe ataki, próbuję wymyślić jeszcze jedną sztuczkę, zanim przyprze
mnie do ściany i ze mną skończy. Nie jestem tu po to, żeby przegrać. Ryzykuję
życiem nie po to, żeby jakiś łotr miał frajdę.
Tylko na chwilę tracę
koncentrację, gubiąc się w myślach i już leżę na podłodze przy ścianie, która
jako jedna z nielicznych stoi jeszcze w jednym solidnym kawałku.
— Tch. — Espada strzepuje
dłoń, której grzbietem wymierzył mi cios w twarz. — Skoncentruj się, Shini…
Czymkolwiek teraz jesteś.
Zimno podłoża jest
takie kojące.
Może i jest
silniejszy, ten błękitnowłosy chuj, ale mam szanse się z nim równać. Wiem, że
jestem szybsza. I nie mam żadnego honorowego kodeksu walki, jak on.
— W plecy, kurwa? — Tym razem to ona przyparła
Grimmjowa do ściany. Zerwała się błyskawicznie z podłogi, podczas gdy on
pochylał się na nią i szydził, a teraz wykręcała mu ramię, kłując w plecy
ostrym jak brzytwa niebieskim piórem, podczas gdy fioletowym trzymała go za
kark. Tylko że znowu nie mogła się zdobyć na to, by go zranić, mimo tego, że Jaegerjaquez
ją prowokował: — No dalej, skurwielu, zrób to! — Wykręcał głowę i wciąż
szyderczo się uśmiechał, jakby sądził, że ma wszystko pod kontrolą i może w
każdej chwili odwrócić szale. — Tch. Wiedziałem, że nie masz jaj, ty kolorowa
pindo.
— Z-zamknij się! — Ikari przycisnęła go do ściany,
gdy próbował się odwrócić i niespodziewanie nawet dla niego, znalazła na tyle
siły, by w tynku uwiecznić dla potomnych jego profil. — Grimm… — jęknęła,
wtulając się w jego plecy, podczas gdy ostra krawędź pióra radziła sobie z
hierro. — Tak bardzo nie chcę tego robić…
Whose side am I on ?
Whose side am I ?
Grimmjow
poczuł, że traci grunt pod nogami. Dosłownie i w przenośni, bo im więcej siły
okazywała się mieć Ikari, tym bardziej sytuacja wymykała się spod kontroli, a
kiedy pióro zagłębiało się w jego plecy, ugięły się pod nim kolana. Nie
chodziło o ból, choć bolało jak diabli. Chodziło o uczucie, które mu towarzyszyło.
Prąd, który go przeszywał, jakby coś niszczyło jego nerwy, paraliżowało,
naruszając kręgosłup. Wciąż słyszał jej głos. „Tak bardzo nie chcę”. Słuchał
tych kilku słów, zapętlonych w swojej głowie i osuwał się na kolana.
— Nie
chciałam, ja…
Oślepiła
go kolejna fala bólu, który nagle zelżał, jakby wyszarpnięto z niego coś, co
powodowało spięcie. Odwrócił się, zobaczył jej drżące wargi. Kolory zamigotały.
Znów coś go zastanowiło w tym obrazku. Coś się nie zgadzało i było inne, niż
być powinno. Tylko… Jak do tego doszło, że teraz stało przed nim to, co
widział?
Wyciągnął
rękę. Ona się odsunęła, kręcąc głową. Znów uniosła skrzydło z trzema dłuższymi piórami.
Chciał wstać, jednak wciąż czuł się dziwnie osłabiony, choć uczucie paraliżu
ustąpiło. Zdążył pomyśleć, że tym razem się przeliczył, kiedy Ikari jednak
zrezygnowała. Opuściła rękę, odwróciła się i zwyczajnie uciekła.
And the fever began to spread
From my heart down to my legs
— Do
przewidzenia — prychnął do siebie Grimmjow, powoli dźwigając się z ziemi i
wracając do swojej bardziej ludzkiej postaci. Jeszcze długo jedynie za nią
patrzył, nie podejmując żadnych ruchów.
Ciemna
posoka wylewała się z niego jak z wanny, z której ktoś wyciągnął korek. Niby
wciśnięcie na jego miejsce pięści spowolniało ten proces, ale koniec końców
woda i tak spłynie do kanalizacji. I on też w końcu się wykrwawi, chyba, że coś
wymyśli.
Zabawne,
że wpadł na ten pomysł, gdy przeskoczyła nad nim kolorowa, rozmyta plama.
Zabawne, chociaż logiczne, bo przecież Kirai wpadł na to pierwszy, wtedy,
próbując zerwać mu maskę. Co prawda miał inne powody, jednak nic dziwnego, że
teraz go natchnął. Różnica w planie polegała na tym, że Eris musiał to zrobić
osobiście i to zaraz, jeśli chciał przeżyć. Musiał zaryzykować, ale przecież
nie miał już nic do stracenia. Co za różnica, czy będzie konał godzinę czy
dziesięć minut, skoro i tak skona, więc oderwał od rany najpierw jedną drżącą
dłoń i zacisnął ją na jednym z rogów. To one były jego maską. Naciekały na
skronie, tworząc białą skorupę, która ciągnęła się gładkim łukiem wzdłuż linii
jego szczęki i kończyła ostrą strzałką na jego spiczastej brodzie. Wystarczyło
się tego pozbyć.
Zebrał
resztę sił, jaka mu pozostała i skupił się na tym jednym zadaniu. Mocował się z
rogiem, a kiedy z krzykiem włożył w to najwięcej siły, róg pękł. Eris dyszał,
przyglądając się ułamanej masce i dopiero, gdy zarejestrował jakiś ruch,
przestawił ostrość widzenia na coś poza swoją własną pięść.
— O nie
— wydusił z siebie, widząc niebieskowłosego mężczyznę, który wyciągał w jego
stronę czarną dłoń, pełną długich pazurów. — Nie, nie, nie… Pozwól mi… —
„przeżyć”, dokończył w myślach. Łapa wciąż się zbliżała, a mężczyzna nie
odpowiadał.
But the room is so quiet, oh
— Znam
go. Pomogę! — dorzucił i czy to wpłynęło na Jaegerjaqueza, czy może od początku
miał taki zamiar, ucisnął dłonią jego ranę, tamując krwotok.
—
Zabierz się do tego jak należy — mruknął, a Eris skierował ku twarzy także
drugą dłoń. — I zacznij od dołu.
Na
początku nie mógł się skoncentrować, czując na sobie uważne, kobaltowe
spojrzenie. Nie rozumiał jego motywów. Jeszcze przed chwilą byli wrogami,
chociaż Eris nic osobiście do niego nie miał i jedynie wypełniał rozkazy… No i
tak się złożyło, że wylądował w innym teamie typu Nnoitra i Szayel, a poza tym
pokiereszował tą, u której ten kutas Kiraś wynajmował miejscówkę, więc… Szósty
Espada powinien po nim przejść, a przy okazji stanąć mu na gardle. Z jakiś
powodów tego nie zrobił i we wnętrzu Erisa rozlał się zimny lęk przed tym, co gorszego
niż śmierć może go czekać. Jednak póki co, postanowił wykorzystać szansę, jaką
wspaniałomyślnie bądź nie podarował mu Arrancar i wbił paznokcie pod odstającą
przy brodzie maskę. Było to trudne i mozolne zajęcie, ale fragmenty białej
skorupy powoli odklejały się od jego twarzy. Wystarczyło, że zdarł większość i
poczuł, że coś zaczyna się dziać. Był przygotowany na ból transformacji, ale
zamiast tego poczuł tylko ciepło. Przyjemnej, kojące, zasklepiające rany.
Poddał mu się, zamykając oczy, a kiedy je otworzył…
Poczuł
się dziwnie. Mniej… kanciasto niż zwykle. Smuklej. Lżej. Foremniej. Jakby
zrzucił ciuchy za duże o kilka rozmiarów i ubrał coś bardziej dopasowanego. A
może nie tyle ciuchy, co skórę… Bo czuł się po prostu bardziej ludzko. Podniósł
się do siadu i spojrzał na swoje dłonie. Nie były blade, ale bardzo jasnej
karnacji. Zrogowaciałe szpony zmieniły się w gładkie paznokcie, znikły nadmierny
zarost na jego piersi, a zza ramienia zsunęła się kaskada lśniących,
ciemnobrązowych włosów. Eris złapał jeden kosmyk, zdziwiony ich miękkością,
pomacał się po twarzy, gładkiej, natrafił na reszty maski – rogi, w tym jeden
złamany. Zrozumiał, że wszystko się udało. Jest Arrancarem. Uśmiechnął się,
zadowolony.
— Już?
Skończyłeś się podziwiać? — warknął Grimmjow, wyraźnie zniecierpliwiony. Eris
podskoczył. Zupełnie zapomniał o jego obecności oraz pomocy, teraz na nowo
zmroził go strach. Czego oczekuje w zamian? Poderwał się na nogi, nie
spuszczając z niego wzroku i prawie się wywrócił. Stanie na nogach, których
stawy zamontowane były po ludzku, stanowiło nie lada wyzwanie. Już zaczynał się
przewracać, ale odepchnął się od ramienia Jaegerjaqueza i udało mu się odzyskać
równowagę. Uśmiechnął się przepraszająco w odpowiedzi na mordercze spojrzenie
Espady i mimowolnie poczuł przed nim respekt. Trochę tak, jakby usyszał w
głowie jakiś cichy głos, który kazał mu podążać za tym Espadą, chociaż zdawał
sobie sprawę, że nie będzie to ani łatwa, ani przyjemna podróż.
And although I wasn't losing my mind
It was a chorus so sublime
— Za
mną — zarządził Grimmjow, odwracając od niego wzrok. — I powiesz mi wszystko co
wiesz… — Jego wzrok prześlizgnął się po otwartych drzwiach do laboratorium
Szayela, a kiedy dostrzegł wyłaniające się zza nich paski, parsknął ze złością
i sięgnął ku nim. — Ty też — wywarczał w twarz Uraharze, wyciągając go z
laboratorium.
— To
nie tak, jak myślisz! — bronił się Kisuke, podnosząc ręce, jakby się poddawał,
ale szybko zrezygnował z próby wciskania Grimmjowowi jakiegoś kitu. — No dobra,
powiem wszystko co wiem.
— Nie
wierzę… — Grimmjow wlókł za sobą Uraharę, ściskając w garści jego kosode. — A
ty co? — ofuknął Erisa, oglądając się na niego ze złością.
— No
bo… — Świeżo upieczony Arrancar z zakłopotaniem spojrzał na swoje drżące
kończyny. Ledwo stał na nogach. Nie było mowy, żeby zrobił choć krok o własnych
siłach.
— Ja
pierdolę… —Jaegerjaquez puścił Uraharę i wrócił po Erisa. Nie kierował się
wcale dobrocią serce. Dobrze wiedział, co robi. Właśnie zdobywał swojego
pierwszego, wiernego poddanego.
Walki
na zewnątrz dogasały. Ci, co mieli się wymordować, już się wymordowali albo
byli na najlepszej do tego drodze, gdzieś na finishu. Pewne Espady wygrzebywały
się z gruzów, inne popadały w szaleństwo zemsty. Jeszcze inne elity, takie jak
kapitanowie i porucznicy, forsowali to, co z drzwi do Las Noches zostało.
— A tu
co, bomba wypierdoliła? — Renji rozglądał się po zdemolowanych wnętrzu i
wyburzonych ścianach. — Nie tak to zapamiętałem.
—
Wojna. — Toshiro wzruszył ramionami i wyminął Abaraia. Minako wciąż wodziła za
nim zafascynowanym wzrokiem, a Renji wzdrygnął się, gdy minęło go coś więcej
niż metr pięćdziesiąt.
— Nigdy
się nie przyzwyczaję — mruknął, próbując rozłożoną dłonią przesunąć od czubka
swojej głowy do czubka głowy Hitsugayi, by ustalić, czy wciąż posiada nad nim
jakąś przewagę.
— Nie
pora na to — upomniała go Minako, szturchając go łokciem. — Musimy znaleźć tego
fiuta.
—
Którego — parsknął Renji. — Do głowy przychodzi mi kilku.
— No
właśnie… — Minako zagryzła wargę, jeszcze chwilę się ze sobą zżymała, nie
wiedząc, jak przekazać Hitsugayi i Abaraiowi swoje podejrzenia. Tak jak się
spodziewała, gdy postawiła Uraharę w złym świetle, obaj mężczyźni spojrzeli nad
nią, jakby postradała zmysły.
— Ikari
dała się zhollofikować? — Wytatuowane brwi Renjiego weszły niemal na linię jego
włosów, gdy się dziwił. — W sumie… Przegięcie całkiem w jej stylu. Ale że ten
stary pedofil na to przystał? — Tym razem dla odmiany ściągnął brwi. — Zawsze
wiedziałem, że coś musi być nie tak z tym kobuchem.
Tym
razem to Minako się zdziwiła.
—
Kobuchem?
—
Komuchem? — poprawił się Renji.
— Jedno
obok drugiego nawet nie stało…
— No
ale… Słyszałem jak ludzie się tak wyzywają — tłumaczył się Abarai. — Myślałem…
— Zrób
światu przysługę i przestań. — Toshiro spojrzał na niego surowo. Gdyby nie to, iż
był tak szczupły, że Renji połamałby go jak zapałkę – tak mu się przynajmniej wydawało
– pewno przestraszyłby się tej srogiej miny. — Jakoś nie chce mi się wierzyć,
że Urahara trzyma z Aizenem…
—
Mówię, co widziałam. — Minako wzruszyła ramionami. — Najlepiej znajdźmy kogoś z
tego porąbanego towarzystwa i… — zawiesiła głos.
— I
zapytajmy? — podsunął Renji, sądząc, że brakło jej słowa.
— Tak,
o niczym mi się tak nie marzy, jak o pogawędce z Aizenem — ironizowała
Kurosaki. — Koniecznie przy tej jego zasranej herbatce.
Ruszyli
przed siebie. Minako gościła tu dość dawno temu, a teraz zamek się sypał, jednak
zaczęła rozpoznawać drogę, gdy tylko znalazła się w bardziej znajomej części
zamczyska, w której to mieściło się laboratorium Szayela.
— Co tu
się, kuźwa, działo… — Abarai zatrzymał się pod jego drzwiami, patrząc szeroko
otwartymi oczami na rozległą, ciemną plamę krwi. — Ktoś ostro krwawił, ale się
nie wykrwawił — orzekł tonem śledczego, bystrze zauważając, że brakuje trupa. —
Krew jest jeszcze świeża… — dodał, gdy ukucnął, by przyjrzeć się plamie.
Dostrzegł coś jeszcze. Dwoma palcami wyciągnął z kałuży puchowe piórko.
Niebieskie. I jeszcze jedno, fioletowe. Wymienił spojrzenia z Minako, która
wyglądała, jakby jej było niedobrze. Starała się przekroczyć plamę i przejść
jak najszybciej obok pomieszczenia, w którym zaznała tyle bólu, ale wbrew sobie
zatrzymała się, gdy znalazła się naprzeciw drzwi. Wzięła głęboki oddech i
spojrzała w głąb pomieszczenia.
— Nie
musisz tego robić — usłyszała tuż przy uchu głos Hitsugayi i poczuła, jak
ściska ją za ramię.
— Wiem,
ale…
—
Chodźmy stąd.
—
Czekaj, zaczekaj, słyszysz?
Położyła
dłoń na jego ręce, powstrzymując go przed odejściem. Toshiro nadstawił uszu.
— Nic
nie słyszę.
— No właśnie.
But the room is so quiet, oh oh oh
U
Szayela na kwadracie wiecznie coś strzykało, trzaskało, pykało, trzeszczało,
jęczało... zdychało. Taka nienaturalna cisza nie panowała tu nigdy.
Niepewnie
weszła do środka, nabierając gwałtownie powietrza. Jej spojrzenie od razu
spoczęło na kamiennym ołtarzu, na którym nie tak dawno leżała Ikari.
— N-nie,
nie chcę… — Odwróciła wzrok, jakby była w stanie wyczuć unoszące się stamtąd
opary umierania. — Miałeś rację — przyznała, przytrzymując się Hitsugayi. — Nie
wiem, po co tu właziłam… — Zaczęła się wycofywać, ale wtedy jednak coś
usłyszała.
Czyiś
oddech.
Nagle
zatrzasnęła drzwi, prawie uderzając nimi stojącego w progu Renjiego, który
zaczął gwałtownie protestować, ale ona go nie słyszała. Szeroko otwartymi
oczyma wpatrywała się w tego, który siedział za drzwiami.
— Ty. —
Ocknęła się w końcu, celując w niego palcem, po czym rzuciła się na Asukę jak
kot na mysz, zupełnie jakby zamierzała go rozszarpać na strzępy. Toshiro prędko
ją z niego zabrał, co nie było łatwe, bo z jej niezrozumiałych pisków i
bulgotów kapitan wywnioskował, że Kurosaki nie planuje go puścić.
—
Chciałem dobrze, chciałem… Ale już wiem! Wiem, gdzie popełniłem błąd! Pozwólcie
mi to naprawić, pozwólcie mi udowodnić, że…
—
Zamknij się. — Abarai zajął miejsce Kurosaki i Toshiro już się bał, że teraz
będzie musiał powstrzymywać porucznika, ale prócz tego, że Renji postawił go za
szmaty na nogi, zdawał się być opanowany.
—
Naprawdę, naprawdę nie chciałem doprowadzić do…
—
Naprawdę się zamknij — syknął ponownie Renji. Był odwrócony tyłem do Minako i
Toshiro, więc tylko Asuka widział wyglądającą z jego oczu furię. — Pieprzony
tchórz. Pieprzony…
— Wiem,
ale ja mogę to spróbować jakoś…
—
Spróbować, to ty możesz zdechnąć.
Renji
nie pamiętał, kiedy ostatnio był tak wzburzony. Nie zdawał sobie sprawy, jak
mocno trzyma w garści byłego porucznika Hagane, który ledwo co dotyka ziemi
palcami u stóp. Z całych sił starł się nie sięgnąć po Zabimaru. Przecież nie
był mordercą.
— Zdaję
się, że jesteś tu spalony — zauważył, mrużąc piwne oczy — inaczej nie
ukrywałbyś się tutaj jak jakiś szczur.
—
Pozwólcie mi…
— Teraz
cię nie zabiję. Ale tylko pokaż się w Soul Society, a przysięgam, nie ręczę za
siebie — zagroził mu porucznik, po czym puścił jego szaty.
— J…
Jak to, to gdzie… Dokąd miałbym pójść? Nie róbcie mi tego, koledzy, ja…
Renji,
który już się od niego odwracał, jednak uniósł pięść, biorąc zamach i dał mu w
ryj.
— Koledzy — prychnął, patrząc jak Asuka
osuwa się po ścianie. — No co — odpowiedział na spojrzenia kapitanów. — Mówiłem
mu, że ma się przymknąć. — Rozejrzał się po laboratorium. — Ikari tu nie ma.
Nie będę tracić więcej czasu na to ścierwo. — Posłał Asuce ostatnie spojrzenie,
wzruszył ramionami i wyszedł.
Minako
jeszcze chwilę zamarudziła, rozważając, czy jest sens brudzić sobie ręce,
przelewając krew tego łotra. W końcu Toshiro zdołał jej jakoś przetłumaczyć, że
nie i dziewczyna także ruszyła do wyjścia.
Nie
spodziewała się jednak tego, że w drzwiach ktoś już na nią czeka.
— Yo —
przywitał się Grimmjow. Zobaczyła jego szeroki, obłąkańczy uśmiech i rozłożoną
dłoń, która capnęła ją i wyciągnęła na korytarz. — Mamy do pogadania, ruda
małpo.
— Czego
ty chcesz?! — Wystraszyła się Minako, majdając w powietrzu nogami. — Toshiro,
To… — Wykręciła się i spostrzegła, że przy kapitanie stał już Urahara, który
pośpiesznie coś mu tłumaczył. — Mówiłam! Mówiłam, że jest z nimi! Toshiro, w
nic mu nie wierz!
— Z nimi? — Toshiro skinął głową Uraharze i
spojrzał na Kurosaki. — Przecież ty ciągle brałaś stronę Grimmjowa —
stwierdził, marszcząc brwi.
— Nie
ty, Toshiro, nie ty, ty nie możesz mi tego zrobić! — zawyła, niepomna na
ostrzegawcze warknięcia Espady, który wyglądał, jakby chciał ją rozgnieść na
ścianie jak upierdliwą muchę. — Renji?! — zawołała i wtedy spostrzegła
porucznika, którego przyduszał przedramieniem jakiś nieznany jej Arrancar.
—
Stawiał się, tak jak ty — mruknął Eris, poprawiając chwyt. — I po co ta
agresja?
— Zostaw go! Ty gnoju, zostaw go, mówię, a ty
mnie postaw! — krzyknęła na Jaegerjaqueza, który w odpowiedzi obnażył zęby. —
Słyszysz, bydlaku?! Natychmiast mnie…
—
ZADRZYJ SIĘ JESZCZE RAZ, TO ZOBACZYSZ! — wrzasnął w końcu Szósty, potrząsając
nią w powietrzu. — Jebać cię, Kisuke — zmienił nagle obiekt opierdolu, patrząc
ze złością na sklepikarza. — Ciebie i te twoje chujowe plany.
— No bo
wyskoczyłeś zaraz z tą swoją miną mordercy… — żachnął się Urahara. — Trzeba
było zostawić to komuś, kto umie, komu by uwierzyli...
— Ja
już nigdy ci w nic nie uwierzę — oświadczyła butnie Minako, ale jakby pomna na
groźbę Espady, nie podniosła głosu.
— Na
każdej wojnie są jakieś ofiary. — Kisuke wzruszył ramionami, ale spojrzał na
Minako dość smutno. — Ja tylko ją ratowałem. A co ty zrobiłaś?
Minako
przeszył chłód. Jak on śmiał w ogóle tak do niej mówić. Już otwierała usta,
żeby znowu się odgryźć. Toshiro przewrócił oczami.
— Ja to
kupuję — zaznaczył, patrząc ostro na Kurosaki.
— Ale…
— Nie
ufasz im, zaufaj mi — polecił, a widząc, że ona tylko zaciska usta, dodał: —
Przynajmniej na teraz, dopóki razem czegoś nie wymyślimy. Zrób to dla cholernej
Ikari.
It's a harder way and it's come to claim her
Minako
skinęła głową.
—
Możesz mnie postawić — poinformowała Grimmjowa, który ją puścił. — I zostawcie
Renjiego.
— Będziesz
grzeczny? — zapytał Eris, a Abarai spróbował stanąć mu na nogę. Eris tylko się
zaśmiał i go oswobodził. Renji natychmiast spróbował się zrewanżować, ale
Hitsugaya przywołał go do porządku.
— Co
jest z tobą dzisiaj… — fuknął.
— No nieczęsto
zdarza się tak paskudny dzień, co? — usprawiedliwił się Renji. — Wojna, śmierć
przyjaciół…
— Ikari
wciąż żyje — obwieścił Urahara. Renji i Minako spojrzeli na niego z mieszaniną
nadziei i złości. — Przyszedłem tu, żeby… — zaciął się, opuścił głowę. — Użyłem
na niej Hougyoku. To ocaliło jej życie, ale…
— Kirai
— pojęła Minako.
Urahara
skinął głową.
— Nie
wiem, czy jeszcze jest dla niej jakiś powrót. A jeśli nawet, on ma teraz…
Wszystko ułatwione.
—
Musimy spróbować. — W Minako odżył zapał. — Gdzie ona jest? Co właściwie…
—
Właśnie dlatego — przerwał jej Toshiro — musimy się naradzić.
Była to
prawdopodobnie najdziwniejsza narada w dziejach Las Noches, chociaż można by do
niej porównywać zbiórki Espady, zwłaszcza te, na których dochodziło do
opatentowanych na szeroką skalę incydentów, takich jak próby morderstw nad
herbatą w porcelanowej zastawie, oblewanie twarzy oponentów wrzątkiem i
wzajemne, czasem przyjacielskie, okładanie się krzesłami po grzbietach. Tym
razem nikt nikogo fizycznie nie krzywdził, choć najgodniejszy z reprezentantów
Espady sprawiał wrażenie bardzo tym faktem zawiedzionego (no ewidentnie miał
ochotę spuścić komuś wpierdol, przy czym kwestia komu z każdą chwilą traciła na znaczeniu). Przechadzał się nerwowo
za krzesłami, na których zasiadła cała reszta, prócz Erisa, który zdawał się
zbyt onieśmielony postawą Jaegerjaqueza – jakby nie było pretendenta do tronu –
by usiąść w jego obecności bez pozwolenia.
— A…
Znaczy… Co to za jeden? — zapytał szeptem Renji, zerkając na Erisa. — Znamy go?
—
Renegat — wyjaśnił krótko Urahara.
— Rene…
Co?
—
Przeszedł na naszą stronę.
— Aha.
Ot tak? I ufamy mu? — dopytywał porucznik, wciąż sceptycznie nastawiony do
nowego osobnika w party.
—
Podejrzewam, że może nam powiedzieć coś więcej o Kiraim, a kluczem do pokonania
go, będzie zebranie wszystkich informacji, jakie mogą nam się przydać.
Eris
skinął głową i nie czekając na dalsze ponaglania, opowiedział im o swojej
relacji z Pustym ogarniętym nienawiścią.
—
Mówiono, że Kirai czegoś szuka, na pustyni, ale nikt nie wiedział czego i nie
wiadomo, czy sam Kirai to wiedział — zakończył swoją opowieść Eris, speszony
faktem, że nawet Grimmjow przystanął, przestając nerwowo spacerować, żeby go
wysłuchać.
— No,
to my już wiemy czego. — Urahara wymienił spojrzenia z Hitsugayą, na co Abarai
i Kurosaki zmarszczyli brwi.
—
Dlaczego wy dwaj zdajecie się wiedzieć o czymś, o czym my nie wiemy? — zapytała
podejrzliwie Minako.
— Chyba
nie było wcześniej okazji — zaczął Toshiro — ale dowiedzieliśmy się czegoś od
Aizena, jak jeszcze siedział w Muken.
Kapitan
przytoczył historię o Iris, bogini tęczy, której trochę pomieszało się w głowie
i za której wcielenie Aizen uważał Kiraiego.
—
Według tej legendy kolory, którymi otaczała się Iris, były jej bronią… Tylko
jaką przyjmowały formę? — Kapitan wzruszył ramionami.
— I
tego szukał Kirai? Kolorów? — Minako krzywiła się z niezadowolenia. — Brzmi jak
bajka dla dzieci. Jest tego chociaż jakiś morał? Kolory — prychała pod nosem. —
Kirai miał te swoje kolory…
— Może
je znalazł. A może szukał broni — podsunął Toshiro. — Czegoś, co właśnie z tych
jego kolorów mogłoby… Sam nie wiem. — Podrapał się po głowie, roztrzepując
białe włosy.
— No
ale zakładając, że tak było — ciągnęła Minako, rozważając tę teorię — to co to
mogłoby… O kurwa. Czekajcie…
— Co?!
— wrzasnął Renji, nie mogąc znieść napięcia, które zbudowała Kurosaki.
—
Pokolenie Cudów — wyjaśniała szybko Minako. — Druga najbardziej kolorowa rzecz
po tym demonie. Może…
— Dusze
— wychrypiał Grimmjow i wszyscy spojrzeli na niego. — Zabijał ich, były mu
potrzebne ich dusze…
Po tym
oświadczeniu rozgorzała wrzawa. Jedni dziwili się o jakie morderstwa chodzi i nie
wierzyli, że Ikari ma na rękach krew niewinnych dzieciaków, inni podłapali tok
rozumowania Jaegerjaqueza. Najbardziej rozsierdzony w tym wszystkim był Renji,
który – nie wiedzieć czemu – wydawał się być wściekły na Szóstego. Kobaltowe
oczy wychwyciły jego częste, wkurzone spojrzenia.
— Co
jest, kurwa? Masz jakiś problem?
— Z
tobą? Żartujesz? Zawsze — odpowiedział cięcie Renji. — To wszystko twoja wina.
Gdybyś tylko nie wściubiał nosa z tej swojej pustyni, Ikari nigdy nie
zdecydowałaby się na żadne hollowfikacje, nie byłaby w szponach tego potwora,
nie musiałaby robić rzeczy, z którymi nigdy się nie pogodzi… — W piwnych oczach
gościł słuszny gniew. — Ikari nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego, by zdobyć
moc. Gdyby tylko trzymała się mnie, gdyby…
And I always say, we should be together
Porucznik
się zaciął, zaciskając usta. Krótkie, poszarpane włosy poruszyły się, gdy
pokręcił głową. Grimmjow nie zdawał się przejęty oskarżeniami, jakie rzucono w
jego stronę.
— Pieprzona
beksa — warknął tylko, wznawiając marsz.
— Ma to
sens. Kirai mógł myśleć, że w jakiś sposób wykorzysta ich zdolności, kolory…
Mogły go do tego nakłonić. To trochę tak jakby pokazać byku czerwoną płachtę. —
Urahara wywinął rondo kapelusza, więc przez chwilę mogli podziwiać jego bystre,
szare oczy. — Co wiemy o tym pokoleniu? O tych… chłopakach?
— Jego
pióra. — Grimmjow znowu się zatrzymał, ignorując pytanie Urahary. Patrzył na Erisa.
— Ty też je widziałeś.
Eris
niepewnie skinął głową.
— No… U
jednego skrzydła były inne. Jak ostrza. Przeszył mnie jednym z nich. Wydawało
mi się, że płonę. Nawet czułem swąd…
— Były
różnej długości. Różne kolory… — Grimmjow myślał intensywnie, długo się
zastanawiając. — Walczyła niebieskim. Broniła się fioletowym.
— Mnie
zraniła żółtym — dodał Eris.
— Takie
same kolory włosów miały te gnojki, których zabiła — doszedł wreszcie do
solidnej konkluzji Grimmjow. Na jego czoło wstąpiły kropelki potu.
—
Jesteś pewny? To znaczy… — Kisuke szybko wycofał się z próby poddania słów
króla w wątpliwość, zwłaszcza że zostało mu rzucone mordercze spojrzenie. —
Jeśli faktycznie aktywował w ten sposób broń, czyli część swojego skrzydła… Co
szczególnego było w tych dzieciakach?
Wszyscy
skupili spojrzenie na Minako.
— No
co? — zdziwiła się Kurosaki. — Czemu na mnie patrzycie?
— To ty
się bujałaś z tymi dzieciakami — sarknął Hitsugaya, patrząc na nią wyczekująco.
— Nie
wiem, nie wiem! — zakrzyknęła rudowłosa, czując presję. Zamachała rękami, jakby
chciała odgonić od siebie natarczywe spojrzenia. — Co ja tam wiem! Nie ich
drużynę trenowałam! To znaczy, owszem, miałam pewien wywiad na temat
przeciwnika, ale… chwila. — Ściągnęła brwi. — Murasakibara grał w obronie. To
ten fioletowowłosy.
— Jakie
miał słabe strony? — zadał pytanie Urahara.
— A co
ja im statystykę prowadziłam?! — oburzyła się Minako. — Lubił wpieprzać
wszystko, co miał pod ręką — dodała ciszej, sama się sobie dziwiąc, że
przyswoiła takie informacje mimochodem.
—
Jednemu przywaliłem w nos — przyznał się Grimmjow, odsuwając kopniakiem
krzesło, na które opadł, opierając łokcie na stole i splatając długie palce. —
Temu blondasowi. Próbował mnie naśladować, kutas.
—
Kopiował style — przytaknęła Minako.
— I ten
jeszcze jeden. — Ślepia Grimmjowa się zwęziły. — Ten chuj… No — szukał w
pamięci informacji o danych osobowych chłopaka — też miał niebieskie włosy…
—
Aomine — wydusiła z siebie Minako. — Daiki Aomine. Ikari za nim latała, eee,
znaczy, to on biegał za nią — poprawiła się, widząc minę Grimmjowa. Mimowolnie
wymieniła z Uraharą szybkie spojrzenie. Kisuke ledwo dostrzegalnie skinął
głową. To był element strategii. Nie wkurwiać Grimmjowa. Jeszcze nie teraz. —
Grał w ataku — kontynuowała, ale nie dokończyła, zdając sobie sprawę, że
teoria, którą wysnuli, się sprawdza.
— Słaby
punkt — wysyczał Grimmjow, utkwiwszy świdrujący wzrok w Kurosaki. — Jaki miał
słaby punkt?
Wszyscy
podświadomie czuli, że to może być kluczem do przełamania ataku Kiraiego.
And I can see below, 'cause there's something in here
— Nie
wiem — wyznała zduszonym głosem Minako, zaczynając obgryzać paznokcie. — On
chyba nie miał słanych stron… Przepraszam! — krzyknęła, widząc zawiedzione
miny.
— Ale
ja wiem — rozległ się nowy głos.
— Ja
też — dodał kolejny. — To znaczy: podejrzewam, o co może chodzić. To nic
pięknego, zresztą. — Ayasegawa skrzywił się, patrząc po rozwalonej jadalni i
nie do końca było wiadomo, co miał na myśli.
— Co wy
tu… — zaczął Renji, ale Madarame mu przerwał:
— A czy
to ważne? — Wzruszył ramionami. — Ważne jest to, co powtarzała ta gówniarska
imitacja Jaegerjaqueza. A nasłuchaliśmy się tego trochę, włócząc się za Ikari
po tej ludzkiej szkole — mruknął, zerkając na każdego po kolei.
—
Mówże, na miłość boską! — uniósł się Renji.
Yumichika
przewrócił oczami.
— Miał
wady, ten wasz Aomine. Był strasznie zadufany w sobie — westchnął
cierpiętniczo, bo w końcu był to jakiś konkurent w branży, której był liderem.
— I kto
to mówi — mruknął Renji.
Grimmjow
zacisnął dłonie na oparciu jednego z krzeseł. Drewno jęknęło, gdy miażdżyły je
palce Arrancara, który przenosił spojrzenie od jednej twarzy do drugiej. Minę
miał bardzo niezadowoloną i było oczywiste, że cierpliwości nie zostało mu
wiele.
— Macie
trzy sekundy, żeby powiedzieć mi, o co chodzi.
— To
był jego słaby punkt — wyjaśniał Ikkaku: — Był zbyt pewny siebie. Jeśli Ikari
coś z tego przejęła, możemy to wykorzystać, ale… — zerknął na Yumichikę. —
Myślę, że może w tym chodzić o coś więcej. Jeśli potraktujemy dosłownie to, co
powtarzał…
Gdy
Madarame urwał i zawiesił głos, Grimmjow nie wytrzymał.
— DO
KURWY NĘDZY.
Drewno
pękło, rozprute przez czarne pazury.
—
Powiedz mu wszystko, co wiesz — poradził Urahara, patrząc ponaglająco na Ikkaku,
w którym to Grimmjow utkwił kobaltowe ślepia. — Gadaj, co powtarzał ten
dzieciak albo wszyscy nadaremno zginiemy! — dorzucił, gdy drzazgi odprysły i w
jego stronę.
Ikkaku
nie dał się dłużej prosić:
—
Mawiał, że jedynym, który go może pokonać, jest on sam.
Po tych
słowach zapadła cisza, podczas której nie tylko Jaegerjaquez marszczył brwi.
Sam Grimmjow puścił krzesło i odsunął się od niego o krok. Wszystkich
zaniepokoił fakt, że kącik jego ust drgał, aż w końcu na jego usta wypełzł
szeroki firmowy uśmiech.
— Wiem
— oznajmił im i roześmiał się w głos. — Załatwię to. Niech nikt nie wchodzi mi
w drogę…
And if you are gone, I will not belong here
I
mamrocząc pod nosem coś o tym, że nikt mu nie będzie bezkarnie zwiewał sprzed
królewskiego oblicza i nie ponosząc żadnych konsekwencji, biegał po jego
królestwie, zaczął się oddalać od stołu. Eris, kierujący się nagle odkrytą w
sobie lojalnością, wiernie podążył za nim, a reszcie wystarczyło tylko, że
wymienili ze sobą szybkie spojrzenia, by również poderwać się na nogi.
—
Co on kombinuje?
— Nie
mam pojęcia, ale znając Grimmjowa, to pewno coś z kategorii: „pomysł kurwy i
szatana”.
— Harribel
przegrała — oświadczył Aizen, splatając z tyłu ręce i odchodząc od okna, za
którym zapadał zmrok. — Idą po nas. — Na ustach mężczyzny błąkał się nieznaczny
uśmiech. Podszedł do tronu i bez najmniejszych oznak stresu zasiadł na nim,
opierając się wygodnie i wspierając głowę na ręce. — Podejdź.
Zza
tronu wyłonił się blady, niepewny chłopiec. Stanął przed Aizenem, zakładając
ręce identycznie jak on przed chwilą.
—
Słucham… sir? — Jakoś nie mógł się przemóc, by nazwać go ojcem. Przecież w
zasadzie go nie znał. Mimo to z jakiegoś powodu czuł do niego szacunek.
— Za
chwilę zjawi się tutaj kobieta — zaczął Sosuke, a Nezia drgnął, wbijając w
niego pełne nadziei spojrzenie. — Twoim zadaniem będzie uważnie ją obserwować. W
pewnym momencie, będziesz widział rzeczy, których nie zobaczy nikt inny. —
Chłopiec struchlał, kuląc się w sobie. Opuścił wzrok, zawiedziony. Miał dość
rzeczy, które widział tylko on.
—
Zrozumiałeś? — Zimny głos wyrwał go z zamyślenia i Nezia przeraził się jeszcze
bardziej, bo zdał sobie sprawę, że nie słuchał, co Aizen dalej do niego mówił.
—
N-nie… — wyznał, chowając głowę w ramionach. Patrzył w podłogę, a Sosuke
milczał, dopóki chłopak nie znalazł w sobie odwagi, by podnieść wzrok na jego
twarz. Chłód, jaki bił z oczu Aizena, prawie go sparaliżował. Ciężko było
znieść takie spojrzenie. Pełne „nie pokładam w tobie żadnych nadziei, ale może
jakimś cudem na coś się przydasz”.
— Kiedy
cię wywołam, powiesz mi, co widzisz — powtórzył w końcu Aizen. — To bardzo
ważne, więc zapamiętaj i bacznie ją obserwuj. Nie możesz stracić jej z oczu.
—
Dlaczego… — wyrwał się Nezia i choć szybko pożałował tej śmiałości, widząc
chłodne spojrzenie ojca, kontynuował: — Dlaczego widzę, to co widzę? Co mam
zobaczyć, kiedy przyjdzie ta pani? — Szukał w jego twarzy odpowiedzi. —
Dlaczego? — powtórzył, czując się coraz bardziej zagubiony. Był tylko
dzieckiem, ta sytuacja go przerastała. A Aizen niczego nie ułatwiał:
—
Ponieważ wyhodowano cię także z jej genów. Jesteś czymś wyjątkowym. — „Czymś”,
przeraził się Nezia. „Nie kimś”. —
Długo eksperymentowaliśmy, zanim się nam powiodłeś. Ty jeden spełniłeś
wszystkie warunki.
— Ale
jeśli… A co…
— Wiem,
bo przetestowaliśmy cię, zanim pozwoliłem ci żyć — uciął Aizen. — Nadeszła
pora, żebyś mi się odwdzięczył.
Nezia
zdrętwiał. Nie wiedział, o co chodzi, ale skinął głową i usunął się sprzed jego
oblicza, czując, że rozmowa jest skończona.
— Teraz
ty — głos Aizena potoczył się po całej sali, jego wzrok powędrował w jej głąb i
wbił się w ciemność za progiem otwartych drzwi. — Wiem, że tam jesteś. Pokaż,
co z ciebie zostało.
— Co ze
mnie zostało? — zakpił niecierpliwy głos. — Raczej czym się staliśmy.
W
ciemności coś zamigotało. Na ścianę i skrzydło drzwi wypełzły pióra, niczym
kolorowe odnóża gigantycznego pająka, a między nimi pojawił się rogaty łeb.
—
Wypiękniałaś, odkąd widzieliśmy się ostatnio — wyznał, gdy Ikari wyłoniła się z
cienia. — Zdaję się, że ostatnio zapomniałem ci podziękować za to, że
wydostałaś mnie z Muken.
— Zdaję
się, że już na to za późno. — Ikari szurała łapami po marmurze, przesuwając się
powoli w jego stronę.
— Czego
chcesz? Przyszłaś ze mną walczyć?
— Czego
chcesz, Ikari? — powtórzył, mrużąc oczy i wiedząc, z ona sama nie wie. — A
może… Kirai?
And I started to hear it again
— Cicho
bądź, cicho! — Hagane uniosła pióra, jak człowiek, który chce ukryć twarz w
dłoniach. Prawie się poraniła, uświadamiając sobie, że nie może tego zrobić. —
Szlag! — Tupnęła łapą, pazury zadrapały podłoże. — Ale wiem, czego chcę! —
zawołała, rozkładając gwałtownie skrzydło i celując w tron najdłuższym piórem.
But this time it wasn't the end
—
Czyżby? — Aizen uniósł jedną brew.
— Chcę
tam siedzieć! — wykrzyknęła, podskakując w miejscu.
Oglądając
to przedstawienie, Aizen pierwszy raz od bardzo dawna musiał się powstrzymywać,
żeby się nie roześmiać. Przecież to zrujnowałoby jego image.
—
Kiedyś miałeś więcej godności, Kirai.
— A
teraz mam jaja!
Ikari
wyrzuciła przed siebie skrzydła zwracając je do siebie końcówki piór, między
którymi zaczęła kumulować się energia cero.
— Nie
chcesz ze mną walczyć, Ikari Jaggerjack, kapitanie Oddziału Ósmego — rzucił
leniwie, łypiąc na nią jednym okiem. — Nie chcesz ze mną walczyć, Kirai, ty,
który możesz rządzić tym miejscem.
Cero
zgasło z cichym sykiem.
— Co
masz na myśli? — Kolory w pustym oczodole Hagane szalały.
— Ja
już tego nie potrzebuje. — Aizen podniósł się z tronu, rozkładając ręce. — Nie
zostało tu nic, na czym by mi jeszcze zależało — stwierdził trochę gorzko,
krzyżując z tyłu ręce i schodząc z piedestału. — Mogę ci to oddać.
— Ale…?
— Ale
żebyście mogli tu siedzieć w spokoju, zostało trochę śmieci do uprzątnięcia… —
Aizen spojrzał ponad ramieniem Ikari w głąb korytarza, z którego dochodziło
echo śmiechu i pospiesznych kroków.
Ikari
obróciła się plecami do Aizena, mrużąc oko i wpatrując się w półmrok. Cofnęła
się o krok, potem drugi i właśnie tak – stojącą ramię w ramię z Aizenem –
zastał ją Grimmjow, wskakując do sali w swojej nowej, panterzej odsłonie.
— No
chyba nie! — ryknął, gromiąc ich pałającym spojrzeniem i obnażając w szerokim
uśmiechu potężne kły drapieżnika. — Wyskakuj na solo, kolorowańcu. Pióra z dupy
ci powyrywam! — obiecał, rzucając się przed siebie.
Ikari wyszła
mu naprzeciw. Chciała czy nie, nogi same ją niosły do tego tańca.
And my heart is a hollow plain
For the devil to dance again
I ta burza na dworze pięknie zwieńczyła początek końca.
OdpowiedzUsuńMusiałam pooddychać parę razy, ale pierwszy raz czuję, że koniec jest blisko i co najważniejsze chyba, jestem z tym pogodzona. A wiesz dlaczego? Bo pięknie się to wszystko łączy i kończy. NIe, naprawdę, jest taka moc, ale i tak jest wszystko idealnie... Praktycznie połowę rozdziału już znałam, jednak dalej mam ciary CARRRy, jak czytam początek i to obłąkanie, widzę Ikari w jej przeięknym, straszym uśmiechu, która rozmawia z Grimmjowem, próbuje go podpuścić i to wspomnienie, o Boże, mów do mnie jescze! jest tak dobrze wpasowane, że nie mogę się nachwalić!! :D DO tego Eris, dalej mu nie ufam, ale jak każde zagubione dziecko, jest... niewinny. Chcę w nim widzieć dobro. Niezależnie jaki będzie jego koniec.
I to przetasowanie i ten team up, nosz kurwa mać, ja to WIDZIAŁAM, słyszysz, WIDZIAŁAM mrokii cienie, blaski , krew,kolory... czułam, stałam obok, jak tam BYŁAM, tak to jest dobrze skomponowane... bałam się i radowałam, zaciskałam piesci w gestach zwycięstwa i zapowietrzałam się za każdym razem... JA TO CZUJĘ, to mi się WYRYWA w sercu i na DUSZY, jak dusze generacji cudów...
Jest to bardzo logicznie wyjaśnione. Bardzo bardzo rozumnie, sama sie złapałam, że niektórych części wcześniej nie czaiłam, ale po tym rozdziale jest wszystko jasne i naprawdę logiczne, ma sensitak ma być, tak miało być :D
I końcówka, ten Aizen cholernik głupi ja go... nie wiem. Jest... mnie osobiście przeraża drogowy Aizen i to, co zrobił, czemu oni po jednej stronie... widać, czuć naprawdę koniec, ale tak ma być. Biegnij, Drogo Zniszczenia.
Próbowałam jakieś cytaty wyłapać, ale tak wszystko bym musiala skopiować, bo aż oddycham tymi słowami. No żyję, kurwa. :P
UsuńChoć spróbuję, no nie mogę się powtrzymać i nie dać:
"Tym razem to Minako się zdziwiła.
— Kobuchem?
— Komuchem? — poprawił się Renji.
— Jedno obok drugiego nawet nie stało…
— No ale… Słyszałem jak ludzie się tak wyzywają — tłumaczył się Abarai. — Myślałem…
— Zrób światu przysługę i przestań. " <3333 <333
"— Co on kombinuje?
— Nie mam pojęcia, ale znając Grimmjowa, to pewno coś z kategorii: „pomysł kurwy i szatana”." <33<3333 <6 KOCHAM <33
"Jesteś czymś wyjątkowym. — „Czymś”, przeraził się Nezia. „Nie kimś”. " prawie się udusiłam. <333
"Ikari wyszła mu naprzeciw. Chciała czy nie, nogi same ją niosły do tego tańca." BŁAGAM <33333
I pisoenka, naprawdę wszystkoooo <333
Jakby to powiedział Reno... Och, gooood. xd Jeśli złapało, to się cieszę, niecierpliwcu zawszony. Kupiłaś dzisiaj ode mnie emocjonalność czy co? xd i droga i derekiem bardziej niz ja sie jarasz xd
Usuńa teraz chodzmy dziubac OFa. Dobra, najpierw znajde savepointa.
Troszku dawno od ostatniego, ale powoli chwytam, co się działo.
OdpowiedzUsuńZ deszczu pod rynnę Ikari -.- jak nie głos Kirasia to teraz się wszystko zlewa w całosć.
Lol, u Szayela na kwadracie.
Kurwa, no wiesz, że nie chciałam tego czytać, bo to się kończy... Ale w końcu musiałam. No i co? I nawet kurwa nie wiem, kiedy to całe przeczytałam. Jednym tchem, jednym kurwa tchem!
Wilczy!! Gratulacje :D Jak mogłam przegapić tą informacje :*
OdpowiedzUsuń