Błądzę
po wertepach absurdu, gdzie wróg udaje przyjaciół, a ciernie się rozrastały, jednak
ciebie tam nie było. Nie mamy tu leku na ból. Mamy tylko lęk, tylko złowrogi
świat i ciszę. Zabójczą jak gorączka wezbrana ze wszystkich zim tych zaświatów.
Can
you hear the silence?
— Ikari? Ikari słyszysz
mnie? Ikari!
Can
you see the dark?
Noc wiecznie tu trwa. Mrok nie rzednie. Grunt
się zapada. Grzęznę. I narasta szept wokół. Panika triumfuje. Serce się rwie do
bitwy, ale dłonie…
Dłonie
mam puste. Nieskore do wojny. Bezbronne.
To
wszystko o czym marzę. Wszystko, czego nie mogę się doczekać. Twoje dłonie. Na
moim ciele.
To
nie tak powinno być. Powinno być na odwrót. Kto lubi umierać na darmo? Czy nie wolałbyś, tak jak ja, by to po prostu
nie było konieczne?
— Ona nie żyje.
— Ty zaraz nie będziesz
żyć.
— Co tam mruczycie? —
Szayel obejrzał się za siebie, prowadzą dwójkę Shinigami do swojego
laboratorium.
— Nic, nic! — Urahara zasłonił
twarz wachlarzem, znosząc dzielnie podejrzliwy, żółty wzrok.
Spieszyli się. Nawet
Szayel miał świadomość, że jeśli chcą cokolwiek spróbować zdziałać w sprawie,
nie mają wiele czasu. Reiatsu dziewczyny było praktycznie niewyczuwalne, ale
siła duchowa Hollowa wciąż mocno się tliła. To jasne, że nie zamierzał się poddawać.
Może zmienili się miejscami. Może Ikari, jako główny żywiciel Pustego, przejęła
jego rolę i obecnie to ona na nim pasożytowała. Pusty miał teraz więcej siły. Będzie
umierać, dopóki nie wyczerpie wszystkich zapasów, a miał dość czasu, by sporo
ich nagromadzić. Właśnie na taką chwilę. Osłabiona Jaggerjack była ultra-super-łatwym
kąskiem do przejęcia na dobre. Była szansa. Może się odrodzi. Pytanie tylko,
jako kto. W sumie Szayel był tego ciekawy. Chyba dlatego ostatecznie naprawdę
wpuścił tu tego śmierdzącego kapelusznika.
Zimne, chłodne światło rozlało się po laboratorium,
gdy Granz uruchomił oświetlenie. Urahara zagwizdał cicho z uznaniem, wchodząc
do środka. Nie było czasu podziwiać tego naukowego raju, chociaż cząstka jego
bardzo się do tego rywała. Zadbał o to, by szybko ułożyć Ikari na podłużnym i
wysokim, wyciosanym w marmurze klocku, który pełnił tu zapewne rolę czegoś w
stylu stołu operacyjnego, chociaż czerwone zacieki, jakie wżarły się w kamień,
podsuwały raczej myśli o rytualnych obrządkach i ofiarnych ołtarzach.
Granz przetrzepywał swoje
stanowisko małego alchemika, pełne kolb, menzurek i innych szklanych gratów. W
końcu znalazł czego szukał.
— Jest — oznajmił,
wpatrując w wypełnioną intensywnie błękitną cieczą strzykawkę i poprawiając
okulary. — To jej… — zaczął, ale nigdy nie miał dokończyć tego zdania. Zanim
się odwrócił, Benihime rąbnęła go w potylicę, a on padł pyskiem na blat, tłukąc
cały przybornik z chemicznymi odczynnikami.
— Ojej — stropił się
Urahara, obserwując, jak ciało nieprzytomnego Espady osuwa się na podłogę wśród
brzęków tłuczonego szkła. — Ale się bałagan narobił…
— Jak… — Szare oczy
porucznika patrzyły na to z niedowierzaniem. — A hierro?
Urahara podrzucił w ręku
laskę.
— Pociągnąłem swoje
maleństwo zbroją przeciwko hierro — wyjaśnił Kisuke, wyciągając z dłoni Granza
strzykawkę. — Początkowo miało mieć zastosowanie defensywne, ale jednak więcej
korzyści dostrzegam w wykorzystaniu tego w ata… — urwał, marszcząc brwi. — Po
co ja ci cokolwiek tłumaczę, zdradziecki kundlu. — Wyraz twarzy Urahary
diametralnie się zmienił. Przestał grać, już nie udawał idioty. Był poważny,
krzywił usta w wyrazie pogardy.
— I kto to mówi.
Rozejrzyj się, gdzie jesteś. I w jakim towarzystwie. Naprawdę masz się za
lepszego, niż ja?
— Oczywiście —
potwierdził natychmiast Urahara tonem, który sugerował, że pytanie było z
kategorii bardzo głupich. — Jesteś tu tylko dlatego, że a) wziąłem twoje
paskudne zanpakuto, b) Aizen mógłby mi nie uwierzyć, gdyby nie zobaczył mnie z
tobą i c) nikt inny nie chciałby tu ze mną przyleźć. — Marszczył nos, jakby
zmuszony był wąchać coś nieprzyjemnego. — Dlatego nie wsadzaj nas do tego
samego wora, Asuka.
Ich spojrzenia się
krzyżowały. Katakura w końcu opuścił głowę pod twardym, pełnym chłodu
spojrzeniem byłego kapitana.
— Nie chciałem, żeby do
tego doszło… — wymruczał cicho, trąc nasadę nosa.
— Trochę za późno na
skruchę. — Urahara odwrócił się od niego i podwijał rękawy, obrzucając wzrokiem
długą ławę pełną najróżniejszych przyrządów, naczyń i specyfików.
— Wiem, widzę, że już za
późno. — Asuka patrzył na Ikari. Jej klatka piersiowa się nie unosiła.
— Nie skreślaj ich —
pouczył go Kisuke, zerkając na niego. — Skoro nie zamierzasz ze mną walczyć,
widząc jakie naprawdę mam zamiary, to nie stój tak i się do czegoś przydaj. —
Bez ostrzeżenia rzucił do porucznika strzykawkę, ale ten złapał ją dość
zwinnie. — Podaj jej to.
— Co?! W życiu nie
robiłem…
— A zdradzałeś już w
życiu wszystkich swoich rodaków?
Asuka zacisnął usta.
— To nie tak. Przecież
Aizen jest jednym z nas. Po prostu… Wierzyłem w jego ideologię. Gdzie… Jak to
podać?
— W serce, najlepiej. O
ile je jeszcze ma… — dodał ciszej Kisuke, zaczynając poszukiwania. — Jak to się
w ogóle stało, że ty i Aizen…
— Widziałeś, co umie
moje zanpakuto. Pierwszy raz zszedłem do Muken ze zwykłej gówniarskiej
ciekawości. Chciałem się przekonać, jaki jest. Od razu mnie wyczuł, choć
ukrywałem reiatsu. Potem wpadałem do niego coraz częściej, rozmawialiśmy. —
Katakura wzruszył ramionami. Ręce mu drżały, gdy rozsuwał Ikari kosode, ale gdy
uniósł strzykawkę, wbił igłę jednym, silnym, płynnym ruchem. Urahara skinął mu
głową w odpowiedzi na pytające spojrzenie i kontynuował przetrzepywanie
zakamarków laboratorium Szayela, przechodząc raz za razem nad bezwładnym ciałem
jego właściciela.
— Nie wierzę, że tego
nie zrobił, to musi tu gdzieś być — mamrotał pod nosem, zaglądając w kolejne
szafki. — Taki naukowy świr jak on… Ja zrobiłbym to samo. — Zatrzymał się na
chwilę, ściągnął kapelusz, otarł spocone czoło, oparł ręce na biodrach. Musiał
pomyśleć. Gdzie bym to dał, gdybym był Granzem. Nie ulegało wątpliwości, że
Espada musiał to gdzieś ukryć. Gdyby ktoś niepowołany… Na przykład Aizen… Albo
ktokolwiek inny, kto rozpoznałby, co to jest… To Szayel miałby mocno
przechlapane. Z drugiej strony, jako naukowiec byłby dumny, że jest w
posiadaniu tego i chciałby mieć to na oku, móc bezustannie na to zerkać podczas
pracy, by napawać się tym widokiem.
Rozglądał się wokół,
dokładnie wszystkiemu się przyglądając. Bielone wapnem ściany (mógł sobie tylko
wyobrazić jak często bryzgały na nie różnego rodzaju posoki), rzędy szklanych
próbówek, przestronna klatka w kącie pomieszczenia, stanowisko komputerowe ze
skórzanym obrotowym krzesłem, lampy, ziejące zimnym białym światłem i dwie
rzeczy, które po chwili przestały mu pasować do wystroju tego wnętrza.
Po pierwsze, kwiatek.
Samotna roślina stojąca na skraju długiego laboratyjnego stołu. Była dość
zadbana, a Urahara za nic nie mógł sobie wyobrazić Ósmego Espady w roli
ogrodnika. Czy było to jakieś zioło? Czy wyciąg z jego soku mógł być potrzebny
Szayelowi do prowadzenia jakiś badań? Urahara wątpił. Nie rozpoznawał rośliny,
a intuicja podpowiadała mu, że to prototyp, który został tu wyhodowany.
Po drugie, nad kwiatkiem
wisiał obraz. Znaczną jego część zajmowała szalona twarz dyrygenta, który
dowodził zmordowaną orkiestrą w amfiteatrze. Kisuke zerknął na nieprzytomnego
Szayela. A więc ogrodnik i miłośnik malarstwa? A może filharmonii? Zmarszczył
brwi. Owszem, Aporro miał jakieś artystyczne zapędy, podobno lubił myśleć o
sobie jako o wielkiej sławy reżyserze, ale Kisuke nie kupował ani tej galerii
sztuki dla ubogich, ani arboretum dla jeszcze biedniejszych.
Podszedł do rośliny i
uważnie się jej przyjrzał. Wysoka, prosta łodyżka, z której odchodziły na boki
cieńsze, zwieńczone kilkoma liśćmi, a pośród nich wyrastały niebiesko-fioletowe
pąki. Niektóre były otwarte. Dotknął opuszkiem palca filigranowych,
błyszczących płatków. Podniósł wzrok na obraz, na błyszczące, szalone oczy
dyrygenta. Niebiesko-fioletowe. Znów spojrzał na skrzące, delikatne płatki.
— Asuka, chodź tu —
polecił, podwijając rękawy i łapiąc za łodygę. — Ściągnij ten obraz — rozkazał,
gdy porucznik podszedł. Sam zajął się rośliną. Wprawnym ruchem wyciągnął ją z
doniczki i zaczął otrzepywać korzenie z ziemi. Tak jak się spodziewał, jego
paznokcie po chwili stuknęły o szkło. Oczy Urahary rozbłysły. Miał rację.
Pozbywał się ziemi i po chwili zobaczył, że jeden z korzeni przebija się przez
szczerbę w fiolce i niknie w niebieskim pyle. Ostrożnie go usunął i odrzucił
roślinę, trzymając fiolkę w zaciśniętej ręce.
Tymczasem Katakura także
połapał się, że z obrazem jest coś nie tak i właśnie szarpał się z jego drugim
dnem, aż z grubej ramy wyciągnął płaski słoiczek, wypełniony tym samym
fioletowym proszkiem.
— Co to? — zapytał, gdy
Urahara z szerokim uśmiechem go od niego odebrał.
— Tak myślałem, że drań
go skubał przy każdej okazji — mruknął Urahara, bardziej do siebie, niż w
odpowiedzi na pytanie. Słoiczek schował sobie do kieszeni, a fiolkę odkorkował,
podchodząc do Ikari. — To może pomóc… — mruczał dalej, zastanawiając się, jak
najlepiej zaaplikować ten pomysł swojej zhollowfikowanej Shinigami.
Can
you fix the broken?
— Trzeba… — Rozwiązał
kosode Jaggerjack, odrzucając je na boki.
— C-Co ty wyprawiasz?! —
Asuka stanął za nim, patrząc z przerażeniem na to, co się dzieje.
— Nie jesteśmy na ty,
kolego, to raz, a dwa… — Kisuke spojrzał na Asukę z politowaniem. — Nagle
jesteś strażnikiem moralności?
Zajął się Ikari, nie
zawracając sobie dłużej głowy dukającym coś pod nosem Katakurą. Odkorkował
menzurkę i delikatnie oprószał ciało Ikari mieniącym się raz na fioletowo, raz
na niebiesko, pyłem, który wyglądał jak brokat, osiadając na jej ziemistej cerze.
Brzuch, dekolt, uda, golenie, szyja, twarz. Jeszcze ręce. Kisuke wysypał resztę
pyłu na swoje dłonie, a potem zaczął wcierać go w jej ciało. Było tak
koszmarnie posiniaczone i połamane, że krzywił się, dziękując w myślach, iż
Ikari jest nieprzytomna i nie musi zadawać jej jeszcze więcej bólu. Uważnie
potraktował każdy centymetr jej skóry, na którą spadły maleńkie kryształki.
Powinny przeniknąć przez pory i zrobić swoje. Kiedy skończył, z powrotem
związał kosode Stalowej. Tak z przyzwoitości. Blade kończyny i twarz dziewczyny
błyszczały, mieniły się na siódmy kolor tęczy.
— Wiesz, do czego
początkowo miało służyć Hougyoku? — spytał porucznika, a ten pokręcił głową. —
Miało zacierać granice między Pustymi a Shinigami. — Otrzepał ręce z pyłu i
spojrzał zmartwiony na twarz Hagane. — Mam nadzieję, że wywiąże się ze swojego
pierwotnego przeznaczenia.
Asuka przenosił wzrok z
Hagane na Kisuke.
— A więc to…? —
zaskoczył wreszcie, unosząc brwi.
— Tak. — Urahara skinął
głową, a potem wziął Shinigami za rękę. — Wracaj, Ikari. Wiem, że ciągle tam jesteś. — Wsunął w jej dłoń rękojeść Shiraiona. — A
jeśli ona nie da rady… To chociaż ty, Kirai. Przejmij stery.
Słyszysz? Mówią mi, żebym wracała. Że ból w
końcu minie i zostaną tylko te obrazy, ta udręka, którą przeżywam teraz w
próżni. Te, które predestynują mnie do szaleństwa. Żywe, samoistne, koszmarne. To
widły, którymi diabły wpychają grzeszników do kotła. Moje widły są z
zardzewiałego złota. Przenoszą ukrop jak wirus. Ale teraz nie mam dla nich
czasu. Teraz odchodzę w dym. Czekam na deszcze, na oczyszczenie. Ale kiedy to
się stanie, kiedy ten deszcz spadnie… wśród złotych promieni rozkwitniesz,
Kirai.
TYLKO TO NIEPOTRZEBNIE
PRZEDŁUŻASZ KAŻĄC ROZKŁADAĆ MI SKRZYDŁA.
ZAPOMINAM JAKI MAM CEL... O TO CI CHODZI?
ZAPOMINAM JAKI MAM CEL... O TO CI CHODZI?
Teraz
gramy do tej samej bramki.
ALE TO MOJA POŁOWA.
MOJA. WIĘC DLACZEGO TY TERAZ RYCZYSZ?
Ja
nie…
Zaczerpnęła gwałtownie powietrza.
Jak niedoszły topielec, który właśnie przebił głową taflę lodowatej wody. Tak
się czuła. Drżała z zimna. Znów leżała na pustyni. Wszystko traciło kolory.
Mono tony pochłaniały barwy. Niebo było szare. Tak jak piasek. Szary był
księżyc. Szara krew na jej dłoniach, szara ciecz pojąca pustynię. Nawet ból
tracił na znaczeniu.
Umierała.
Z trudem zdobyła się na
kolejny oddech, wdychając przez usta i nos drobne, zimne ziarenka piasku.
Prychając, zanurzyła w nim twarz. Był chłodny. Przygarnie ją. Mogło być gorzej.
Mogło boleć bardziej, a teraz… Teraz cały ból już prawie minął. Cała jej duma
prysła. Ogarniał ją spokój. Pozostało już tylko umrzeć.
Ale nie umarła.
Zapadła ciemność, a ona
powoli, mozolnie dźwigała się na rękach. Trwało to długo, strasznie długo, ale
wreszcie uklękła. Jednak więcej siły nie miała, nie podniesie się. Usiadła na
piętach i czekała, sama nie wiedząc na co, kiwając rytmicznie głową. Policzki
miała mokre, ale nie pamiętała, żeby płakała. Niby kiedy? A może to krew? Gdzie
właściwie była? Na pustyni? Ale to nie jest pustynia. Jej wzrok przyzwyczajał
się do mroku. Wyczuła obok siebie jakiś kształt, ale nawet nie wyciągnęła ręki,
żeby spróbować go dotknął, sprawdzić, co to. Trwała obok niego, tylko
intuicyjnie wyczuwając, że to coś żywego. Jeszcze.
Powoli ciemności się
rozstępowały. Atramentowa czerń przechodziła w miękki granat, granat w głęboki
błękit, błękit w brudny pomarańcz. Gdziekolwiek była, świtało. Mogła się
rozejrzeć dookoła. Siedziała pośrodku pogorzeliska. Wyschnięte, spalone na wiór
łodygi kładły się po ziemi, martwe. Mógłby je rozwiać byle podmuch wiatru.
Kiedy spojrzała w bok, na skudlony kształt, który jej towarzyszył, zrozumiała,
że siedzi pośród wypalonego pola bazylii. Bujna, żywo-zielona łąka zmieniła się
w suchy step, a jej pan wcale nie wyglądał lepiej. Powieki miał opuszczone,
pióra brudne, przetrącone, sterczące w różne strony. Cały zdawał się być jakiś
mniejszy, szary i wyblakły.
— Kirai? — szepnęła.
Hollow otworzył oczy.
— Jeśli mamy przeżyć,
musimy go pokonać — wychrypiał.
Chciała zapytać, o kim
on mówi, ale wtedy horyzont zapłonął. Niebieskie języczki ognia strzeliły w
górę, rozstępując się przed masywnymi lwimi łapami.
— Shiraion — powiedziała
cicho, z bólem, podziwiając go z daleka – białą grzywę, płonące niebieskie
ślepia, dumnie wypiętą pierś. — Nie chcę tego robić.
— To twoja jedyna
szansa. Dla nas dwóch — Hollow machnął w stronę lwa — nie ma tu już miejsca dla
nas obu. A beze mnie nie przetrwasz.
Ikari wstała, obserwując
zbliżającego się ducha jej zanpakuto. Lew warczał, traktując ją jak obcego. Jak
Pustego. Ale wciąż był jej druhem. Niby jak miała się na to zdobyć? Nawet
gdyby, przecież nie miała tyle siły, nie umiałaby. No chyba, że rozłożyłabym
skrzydła, pomyślała, szeleszcząc piórami. Obserwowała je w ogóle nie
zaskoczona. Wsunęła w ziemię szpony, które teraz wyrastały z jej siedmiu palców
i wybiła się w górę. Jej myśli zalały kolory.
Urahara trwał w tej
samej pozycji, siedząc na krześle i ściskając zimną rękę Shinigami. Na powrót
wciągnął na głowę swój kapelusz, więc ciężko było ocenić cokolwiek po wyrazie
jego twarzy. Minął już kwadrans, a nic się nie zmieniło i Asuka zaczynał się
niecierpliwić. Naprawdę nie chciał, żeby to zaszło tak daleko. Nie chciał
doprowadzić do śmierci swojej kapitan. Myślał… Sam nie wiedział, co sobie właściwie
wyobrażał. Najpierw nasłuchał się Kuchikiego, potem Aizena i myślał, że ona
jest… Że stanowi jakieś zagrożenie. I że musi doprowadzić do jej spotkania z
Aizenem. Ale czy przypuszczał, jak to się skończy? Sam się w tym wszystkim pogubił,
ale teraz, patrząc na nieruchome oblicze Stalowej, żałował, że do tego doszło.
Pochylił się, przykładając ucho do jej klatki piersiowej.
Can
you feel...
— Nie czuję bicia jej
serca… — wymamrotał, strwożony.
— Nic dziwnego — odrzekł
Urahara, o dziwo, wesołym tonem, a potem rozchylił kosode Ikari. Asuka
odskoczył z krzykiem. Tam gdzie powinien znajdować się spory kawałek ciała, w
tym serce, ziała teraz dziura.
Can
you feel my heart?
A po jej twarzy… Dopiero
teraz to dostrzegł. Z pustego oczodołu wypełzała biała skorupa. Powoli. Jak
kwitnąca roślina. Obserwował to pełnymi strachu oczyma jak przyrodniczy film, w
którym w przyspieszeniu puszczają takie sceny. Maska obudowywała skaleczoną
część jej twarzy. Czarna dziura w kształcie migdała, pustka pozostała po oku,
powoli rozjarzała się wieloma barwami.
Bełkoty. Stłumione i
niezrozumiałe. Szurania, kroki. Coś rejestrował, ale za mocno oberwał, żeby
funkcje poznawcze działały jak należy. Nie mógł się poruszyć. Odpływał raz po
raz. Kiedy w końcu ocknął się na dłużej, też nie był w stanie zrobić wiele
więcej, niż mruknąć pod nosem i poruszyć palcem.
— No nie, nie teraz!
— Co robimy?
Głosy były stłumione,
dochodziły jakby spod wody.
— Wywal go stąd.
— Gdzie?
— Wszystko jedno! Tak,
żeby miał do nas daleko. To nie jest dobry moment… — Rozległ się jakiś upiorny
dźwięk, coś między wrzaskiem, a rykiem. — Szybko!
Ktoś złapał go za
ramiona i obrócił na plecy, następnie wziął pod pachy i wlókł go, sapiąc,
niczym worek poobijanych kartofli. Ktoś zmagał się z drzwiami, Szayel usłyszał
ich skrzypnięcie i zanim znów odpłynąć, zdołał otworzyć oczy i zarejestrować,
że na stole, na którym zwykle przeprowadzał eksperymenty coś się szamotało. Coś
sporego. I kolorowego.
A
może mam majaki,
pomyślał i znowu zemdlał.
Ból był nie do
wytrzymania. Tępy, silny i pulsujący. Aporro jęknął, podniósł ciężką głowę z
szorstkiego podłoża. Między jego zębami zazgrzytał piasek. Espada skrzywił się
i spróbował splunąć, ale tylko się popluł. Starł z brody ślinę i powoli dźwigał
się na rękach, oddalając twarz od pustyni. Nie zamierzał się z nią dłużej
całować. Jęcząc głucho, zdołał unieść się na czworaki. Uniósł podbródek i
chciał odrzucić różową grzywkę, która odrosła na tyle, żeby mu wpadać do oczu,
a jego potylicę przeszyła zmrożona błyskawica bólu. Na dłuższą chwilę zamknął
oczy, zaciskając mocno powieki i czekał, aż fala przejdzie. Kiedy znów je
otworzył, w głowie kręciło mu się tak koszmarnie, że natychmiast poczuł
mdłości. Mimo to dzielnie dźwigał się na nogi. Zachwiał się, ale przyjął
wyprostowaną postawę. Oczy wciąż zachodziły mu mgłą i obiecał sobie, że ten
pieprzony kapelusznik zapłaci mu za to.
Właśnie. Stary pryk ich
wykiwał. Musiał natychmiast powiadomić o wszystkim Aizena… Rozejrzał się zbyt
gwałtownie, mdłości powróciły. Złapał się za kolana, oddychając płytko. Jeszcze
raz uniósł głowę. Spokojnie.
Wyglądało na to, że
wyrzucono go gdzieś na tyły Las Noches. Spojrzał w górę. Nie było szans, żeby w
tym stanie dostał się z powrotem… Nie tędy. Musiał obejść zamek i spróbować
wejść do niego normalnie. Przeklęty Urahara i jego wynalazki. Szayel przeklinał
go w myślach, chcąc rozmasować potylicę, ale gdy tylko dotknął tyłu głowy,
zobaczył pięcioramienne złociste gwiazdy, tak bardzo był obolały. Nie odważył
się nawet użyć sonido, przekonany, że taka brawura skończy się jedynie
widowiskowym heftowaniem. Wyglądało na to, że Aporro chwilowo musiał
funkcjonować jak zwykły człowiek. Urahara na pewno zdawał sobie sprawę z tego,
jak mocno osłabi swojego wroga. Wciąż mamrocząc pod nosem przekleństwa, ruszył,
by obejść Las Noches.
Jeśli myślał, że wejdzie
sobie bezproblemowo przez frontowe drzwi, oczywiście się mylił. Kiedy tylko
obszedł zamczysko, wyłonił się przed nim skołtuniony widok wojny.
— Ja pierdzielę —
westchnął Szayel i zamierzał podrapać się od niechcenia po głowie, na swoje
szczęście szybko przypomniał sobie, że konsekwencje tego mogą nie być
przyjemne.
Co teraz? Czy miał
uwolnić formę, żeby odzyskać siły i przedrzeć się do zamku?
Już niemal podjął tę
decyzję, gdy dostrzegł słup fioletowego światła, który wystrzelił w górę gdzieś
spośród tumultu Hollowów. Jego żółte oczy rozszerzył szok. Wiedział, co to
znaczy.
Zapomniał o Aizenie. Jak
mógł najszybciej popędził w tamtą stronę, wyrąbując sobie drogę przez Pustych
niczym przez gęstą dżunglę. W końcu dotarł na miejsce, w samą porę, by
usłyszeć:
— Chire. Senbonzakura.
Can
you help the hopeless?
Nie zdążył. Mógł tylko
patrzeć, jak drobinki Senbonzakury, niczym wiotkie stalowe płatki, wirują wokół
promieniującej jasnością Violet. Jej włosy unosiły się, jakby była pod wodą, a
ona sama wydawała się wyższa, podobna nimfie albo starożytnej bogince. Unosiła
się kilka cali nad ziemią, z jej oczu wyzierał złoty blask, konkurując z
fioletowym powidokiem, który otulał ją całą gęstą wstęgą i lśnił, mając na celu
oślepić wroga. Jej specjalnością w tej postaci były uniki, co ułatwiał
działający na jej korzyść blask, dzięki któremu mogła zaskoczyć nacierającego
na nią przeciwnika. Ale ten konkretny przeciwnik nie musiał zbliżać się nawet o
krok, a otaczającego ją zewsząd pyłu Senbonzakury nie sposób było ani oślepić,
ani uniknąć.
Byakuya wykonał
nadgarstkiem ruch, rękojeść zanpakuto zatoczyła w powietrzu kółko, a jego
ostrze poruszyło się po spirali. Violet próbowała uciekać, ale w którą stronę
się nie poruszyła, towarzyszył jej zgrzyt Kwitnącej Wiśni i jej coraz
ciaśniejsza sprężyna. W końcu jej pole manewru zmniejszyło się do zera. Początkowo
próbowała nie krzyczeć. Zagryzała wargę, a ściekająca krew mieszała się z
setkami innych stróżek, które znaczyły jej ciało niczym czerwona sieć. W końcu
przestrzeń przeciął jej wysoki krzyk, mieszając się z niższym wojennym gwarem.
— Dosyć! — Szayel
skoczył naprzód w chwili, gdy Senbonzakura opuszczała ciało Violet. Krew trysła
na jego twarz i biały arrancarski mundur. Przez ten moment, w którym jej rany oczyszczały
się z tamujących krew odłamków, przypominała upiorną fontannę.
— Kurwa. — Nawet Granzem
wstrząsnął ten widok. A może zwłaszcza nim. Właśnie trzymał w ramionach swój
najdroższy eksperyment, istotę, którą stworzył na swój wzór i podobieństwo i
którą dlatego, na swój pokręcony sposób, kochał. — Kurwa! — Uderzył zaciśniętą
w pięść dłonią w piach, drugą ręką rozpaczliwie przygarniając do siebie
kobietę, przy której klęczał. — Nie, nie, nie, to się tak nie skończy. Nie
możesz przestać żyć, nie pozwoliłem ci — mówił prędko, nachylając się nad nią,
wciągając jej głowę na swoje kolana, odgarniając różowe – teraz już bardziej
czerwone – włosy i całując ją raz po raz w czoło. Wszystkie jego ruchy miały w
sobie namiastkę pośpiechu. — Zrozumiałaś? Violet, słuchasz mnie?! — Złapał ją
za buzię i lekko nią potrząsnął, podczas gdy na jej ustach błąkał się
nieprzytomny półuśmiech. Zdołała unieść rękę i chwycić go za nadgarstek,
zdobywając się na nadludzki wysiłek, odciągnęła męską dłoń od swojej twarzy.
— Ja już od dawna nie
muszę cię słuchać — wyszeptała, otwierając oczy. Zdawało jej się, że żółte oczy
Granza są zaszklone i to wcale nie z powodu okularów, ale równie dobrze to jej
własne oczy mogły zachodzić mgłą. — Myśleli, że ja to ty.
Granz złapał ją za dłoń,
ścisnął mocno. Myśleli, że ona to on. Atakowali ją, bo myśleli, że atakują
jego. To była jego wina. To on powinien…
— Musisz…
— I nic już nie muszę —
weszła mu w słowo. — Uwolniłam się od ciebie — wyrzęziła cicho. — W końcu —
dodała, wypuszczając powietrze.
Szayel znieruchomiał. Na
moment, rozbieganym wzrokiem przeskakując po jej twarzy.
— Nie, nigdy —
zaprzeczał, potrząsając jej nieruchomym ciałem. — Nigdy się ode mnie nie uwolnisz!
Nie odejdziesz! Rozumiesz?! Zabraniam ci! Violet!
Well,
I'm begging on my knees
Nnoitra złapał za
krawędź ściany wszystkimi rękami, jakie mu pozostały, dzięki czemu wyrobił na
zakręcie. Nie żeby uciekał, gdzieżby. On tylko szukał wsparcia. Szybko się
zorientował, że z takim Szóstym sam
nie da sobie rady. I może mógł sobie darować ten pełen kpiny ukłon, jaki
wykonał przed Jaegerjaquezem na widok lśniącej na jego skroniach korony. Może
wtedy te destrukcyjne bydle nie wyrwałoby mu tylu kończyn. Ale Nnoitra nie
należał do tych stworzeń, które najpierw myślą i planują, a potem działają. Nie
należał też do tchórzy. Ale i nie był głupi. Jeśli pojedynek z Kenpachim, który
przeżył tylko jakimś pieprzonym cudem, czegoś go nauczył, to żeby zawczasu
rozpoznać przeciwnika, który pośle go do piachu.
I chociaż gnał teraz
korytarzem Las Noches, po tym jak jego złote cero zrobiło dziurę w jego murach,
gdyby ktoś go zapytał, Nnoitra wciąż twierdziłby, że jest najsilniejszym z
Espad. Który zdał sobie sprawę, że między piątką a szóstką nie ma dużej
różnicy, a Grimmjow… Grimmjow oszukiwał. Reiatsu, które od niego poczuł, jego
wygląd, pasja i sposób, w jaki niemal go zabił, znowu, ale tym razem niemal od
niechcenia… To nie było w porządku. Teraz mógłby się z nim równać tylko Cifer.
On też był oszustem. A Nnoitra nie zamierzał dać się znowu zabić. Skoro
Jaegerjaquez obstawiał dwójki, nie powinien mieć też nic przeciwko walce
przeciwko dwóm przeciwnikom na raz.
Długie korytarze
zakręcały albo wspinały się po schodach, ciągnęły się i ciągnęły, a on
pokonywał je wytrwale, ścigany pełnym destrukcji reiatsu, a czasem też czarnym
cero, jeszcze bardziej zabójczym, niż to niebieskie. Zmierzał w stronę
najbliższej energii duchowej, która powinna być po jego stronie. Przyspieszył,
słysząc za sobą głośny ryk. Przyjazna mu energia była coraz bliżej. Kolejne
cero niemal go dorwało, ale znów złapał się ściany, gwałtownie skręcając i
wpadł na to, czego szukał.
— Jasna cholera! —
zaklął Eris, zrzucając z siebie Piątego Espadę, który wpadł na niego znienacka
i przewrócił. — Co ty…
— Nie teraz — warknął
Gilga. W jego oczach lśniła desperacja, co trochę przestraszyło Erisa. —
Wstawaj, kurwa, i zrób coś z tym! — Pociągnął Vasto Lorde na nogi i wypchnął go
za róg, wprost na czarną, skupioną energię cero.
— Jasna… — urwał Eris i
rozgrzał w gardle resztę powietrza, jaka mu pozostała. Zioną kulą ognia,
neutralizując cero w pewnym stopniu, ale ogień nie poradził sobie w całkowitym
spaleniu energii. Vasto Lorde rzucił się na posadzkę, czerń uderzyła w ścianę,
rozpryskując się na boki, przyjmując formę kilku czarnych, smolistych iskier.
Kilka z nich spadło na Erisa, który syknął wściekle, znów się podrywając. W
samą porę, by złapała go czarna łapa, o długich białych pazurach i zacisnęła
się na kołnierzu jego stroju, podnosząc w górę. Wyłonił się z oparów pyłu i
kurzu, bębniąc po ścianie długim czarnym, naszpikowanym kolcami ogonem z
błękitnym pędzlem. Cała jego postać nabrała masy. Od pasa w dół pokrywała go
czarna sierść. Ramionach i klatce
piersiowej miał biały kościany pancerz, który na brzuchu układał się w formie
grubych żeber. Grzbiet porastała błękitna grzywa, a ręce czarno-biała
szczecina. Pazury miał długie i zabójcze, białe u rąk i kobaltowe, grube szpony
u nóg. To już nie były ludzkie kończyny, a łapy. I to potężne. Zmieniła się też
jego twarz. Nos był bardziej płaski, przypominał koci, wyraźnie naznaczonym
bladym błękitem. Oczy nabrały dzikości, przecinały je pionowe źrenice.
Niebiesko-czarne uszy strzygły czujnie, wyławiając dźwięki otoczenia.
Sequnda etapa mu
służyła. Najbardziej charakterystyczną zmianą, jaką wprowadziła, była korona,
która zajęła miejsce białej opaski i była bezsprzecznym dowodem na to, co
głosił Szósty Espada: pustynia, Las Noches, Hueco Mundo — to wszystko należało
do niego.
— Kim, u diabła, jesteś?
— Głos Grimmjowa brzmiał jak pomruk pantery. Przyglądał się Erisowi
rozjarzonymi ślepiami, a jego nozdrza drgały, gdy węszył w powietrzu. — Ty
jebany ciepłolubie. — Uderzył nim o
ścianę. Mocno. W tynku został obrys konturów Erisa. — Lubisz podpalać innych? —
pytał, znów nim uderzając. Erisa jakby sparaliżowało. Nie mógł oderwać wzroku
od opalizujących kobaltowych oczu. Nie bronił się. A zanim zdołał cokolwiek
wymyślić, coś odwróciło od niego uwagę Szóstego Espady. Jaegerjaquez szarpnął
łbem, węsząc zapach, który nadpłyną korytarzem. Zapach reiatsu. Żywego, chociaż
jakby chorego. Splamionego obcą nutą, jednak na tyle znajomego, by teraz puścić
Erisa i o nim zapomnieć. Grimmjow ryknął i skoczył w głąb korytarza,
przeskakując nad Nnoitrą i opadając na cztery muskularne łapy. Wystrzelił jak
strzała, zostawiając wrogów.
— Dokąd on…? — Nnoitra
patrzył za nim, zbity z tropu.
— Tam dalej jest
laboratorium Szayela. Szedłem tam, kiedy na mnie wleciałeś — wyjaśnił Eris, otrzepując
ramiona z pyłu ściennego. Dla niego też był to znajomy zapach, chociaż rozpoznawał
inne składowe tej mieszanki.
— Nie dam mu tak
spierdolić! — uniósł się Piąty. Wykorzystał chwilę odpoczynku, by znów się
zregenerować i teraz, z Erisem u boku, był gotów znowu walczyć. — Ogień, kurwa,
spal skurwysyna! — wrzasnął, a Eris go posłuchał, chociaż jakiś dziwny cichy
głos w jego głowie protestował, gdy zionął potężnie, posyłając za Grimmjowem
haust ognia uformowany z całego powietrza, jakie tylko zdołał nabrać do płuc.
Pozabawił w ten sposób Szóstego wyboru. Teraz nie mógł się zatrzymać, musiał biec
do końca korytarza. Ryknął, kiedy tylko udało mu się uniknąć spopielenia, a gdy
ogień uderzył o ścianę, Grimmjow wyłonił się zza rogu, jednak w jego stronę
gnała już kolejna kula ognia.
— Dobrze, nie daj mu się
ruszyć. — Nnoitra zaśmiał się, wymyślając plan. — Znam skrót, zajdę go z
drugiej strony. Wytrzymaj.
Zniknął. Eris walczył
długą chwilę, raz niemal pozwolił podejść Grimmjowowi pod drzwi laboratorium,
ale ostatecznie udało mu się go odeprzeć. Tracił jednak siły i kiedy rzęził,
przekonany, że zaraz wyzionie po raz ostatni — i ogień i ducha — usłyszał mokre
mlaśnięcie i ryk króla.
— TERAZ! — wrzasnął
Nnoitra, wysuwając zza osłony ściany przebitego kosami Jaegerjaqueza i własne
ręce. — SPAL SKURWYSYNA!
Eris nabrał tchu. To
mogło się udać. Podbiegł bliżej, żeby nie musieć wyrzucać z siebie ognia z taką
siłą, by ten przebył cała drogę korytarza. Mógł skończyć to w tej chwili,
podczas gdy król szarpał się, nabity na broń Nnoitry jak szaszłyk, próbując się
oswobodzić. Ale Eris znów się zawahał. A potem, kiedy jednak zdecydował się to
skończyć, nie zdążył. Zamiast ognia wypluł trochę krwi. Zdezorientowany zerknął
w dół. Z jego klatki piersiowej wystawały kolorowe pióra.
Can
you save my bastard soul?
Grimmjowowi udało się w
końcu złamać drzewce kos i z wciąż wbitymi w ciało ostrzami rzucił się na
Gilgę, rozkładając pazury. Szarpał go jak wściekły tygrys, który dopada swoją
ofiarę po tygodniach głodówki. Kiedy z nim skończył, Nnoitra przypominał krwawy
strzęp. Grimmjow chwycił go w zęby i rzucił na leżącego Erisa. Gilga, drżąc jak
jakiś okropny kłębek włókien i ścięgien zdołał wystawić z przetrąconej, odartej
ze skóry szczęki czubek języka.
Will
you wait for me?
Nie zdążył zrobić nic
więcej. Jego też dosięgnęły kolory, odcinając jego wytatuowany język.
Grimmjow przez chwilę
stał nieruchomo, patrząc na to nieoczekiwane wsparcie, a potem wyszczerzył się
paskudnie i głośno roześmiał, ale wtedy łapy o siedmiu palcach zdeptały ciało
Arrancara i Vasto Lorde, wbijając w nie pazury, by się dobrze odbić, a ostre
jak brzytwa pióra wystartowały i w jego stronę.
I'm
sorry brothers, so sorry lover
— Co za bydło. — Minako
była zmuszona rozpychać się łokciami przez pożerających się Pustych. Przestała
sobie zawracać głowę walką z nimi, skoro oni byli zbyt zajęci sobą, by zauważać
swojego naturalnego wroga.
— No co, miejscowi —
skwitował Renji i capnął ją za rękę, ciągnąc dziewczynę za sobą. — Zwykłe
wieśniaki. Trafiliśmy chyba na dożynki. Dosłownie.
Minako parsknęła, ale
zaraz skarciła się za to w duchu. Nie powinna być zdolna do śmiechu w takiej
sytuacji. Od razu też nabrała ochoty, by zdzielić w łeb Renji’ego. Jak on śmie
mieć dobry nastrój? A może to właśnie było coś, co nazywali czarnym humorem?
Gdzieś przed nimi
zrobiło się jakieś zamieszanie. Część Hollowów (ta, która pokonała właśnie
swojego przeciwnika) zaczęła ściągać w lewą stronę. Tłum ciał porwał ich w tym
samym kierunku.
— Nie, nie, my idziemy
prosto. — Renji mocno ściskał jej rękę, walcząc uparcie z prądem Pustych.
— Ale jak prosto, jak
wieśniaki idą w lewo — zaoponowała Minako. — Nie sprawdzimy, dokąd ich ciągnie?
— Najpierw Toshiro.
Zostawiłem go tam.
— Samego?
— Nie no, razem z oddziałem
— wyjaśnił Renji. — Ja ścigałem tego pojebusa, co mnie ostrzygł.
W rzeczywistości Renji
sam nie wiedział, co do końca robi. Zależało mu tylko na tym, żeby jak
najszybciej odciągnąć Minako od miejsca, w którym Byakuya walczył z tą
Szayelopodobną kobietą. Bo wydawało mu się, że wyczuł nikły zapach oryginału.
Nie zdołałby powstrzymać Kurosaki przed rzuceniem się na niego, a to naprawdę
nie był dobry pomysł, by pojedynkowała się teraz z Szayelem.
Minako dała się ciągnąć
Renjiemu trochę bezwiednie. Myślami błądziła daleko. Zastanawiała się, czy i
jak powiedzieć Abaraiowi o swoich podejrzeniach względem Urahary i tym, że
ciało Ikari zniknęło w podejrzanych okolicznościach. Co wtedy zrobiłby Renji?
Pewno z miejsca zawróciłby i próbował znaleźć Uraharę. Minako podejrzewała,
gdzie może kryć się podły sklepikarz, a wdzieranie się do Las Noches i
zadzieranie w pojedynkę z takimi jednostkami jak Kisuke, czy Aizen, który też
się przecież gdzieś tam czaił, nawet jej nie wydawało się mądrym rozwiązaniem.
Sama miała ochotę tak postąpić, ale kiedy Renji wspomniał o Toshiro, poczuła
wyrzuty sumienia. Zupełnie nie zwróciła uwagi na to, że nie widziała go od
momentu przybycia do Hueco Mundo, zatopiona w rozpaczy i zaćmiona pragnieniem
zemsty. Była rozdarta, ale Toshiro mógł potrzebować wsparcia, a Ikari przecież
i tak nie mogła już pomóc.
Prawda?
W miarę jak zbliżali się
do miejsca, o którym mówił Renji, dawała się ponieść panice. A co jeżeli i
teraz przybędzie za późno? Uścisnęła mocniej rękę Abaraia, który spojrzał na
nią ze zdziwieniem, ale widząc jej zaciętą, zaniepokojoną minę, zrozumiał.
Przyspieszył. Używając shunpo przeskakiwali między Pustymi znacznie szybciej,
choć potwory raz po raz wyrastały dosłownie tuż przed nimi, dzięki zgraniu
omijali ich bez większego problemu.
Walki z Arrancarami
toczyły się tuż poza tumultem bezmyślnie atakujących się Pustych, ale kiedy
przybyli, wszystko miało się ku końcowi. Wyglądało na to, że pozbawieni
wsparcia Harribel, jej poddani nie walczyli
z całą zaciekłością, na jaką ich stać, bo Minako widziała kilkoro, którzy się
poddali i wiązani Drogami Zniszczenia, siedzieli lub leżeli obezwładnieni u
stóp Shinigami. Armia Harribel — żałośnie mała w porównaniu ze stojącymi
przeciwko nim oddziałami piątym, dziesiątym i jedenastym, z czego ci ostatni
walczyli tak dziko, jakby było ich dwa razy więcej — właśnie zostawała
rozgramiana.
— Wszystkim się
zajęliśmy, pani kapitan. — U bok Minako pojawił się Gin, uśmiechając się tak
chytrze jak zwykle. Rudowłosa pobladła. Oczywiście o tym, że powinna dowodzić
oddziałem też kompletnie zapomniała. Ale nie było teraz czasu na wyrzuty
sumienia, bo oto jej oczom ukazał się widok, którego się obawiała.
Kapitan Hitsugaya
właśnie zadał kończący cios przeciwnikowi, z którym walczył. Rosły Arrancar o
szerokich ramionach i krzykliwej zielonej fryzurze runął w dół, ale postanowił pociągnąć
za sobą swojego oponenta, przeszywając go długim niedźwiedzim pazurem, który po
chwili zaczął zmieniać się w katanę, wraz ze wszystkimi zwierzęcymi atrybutami,
jakie zasiliły jego postać po uwolnieniu zanpakuto. Minako wciągnęła głośno
powietrze, obserwując, jak ostatni z kryształów bankaia jej byłego kapitana
pęka, a on sam spada na ziemię.
— Toshiro!
Rzuciła się do biegu, a
pęd osuszał jej łzy. Nie mogła stracić też jego. Nie dzisiaj, nigdy. Dopadła do
niego, rozpaczliwie szarpiąc za jego kosode, obróciła go na plecy.
— Co za świństwo… —
wykaszlał kapitan, spluwając piaskiem, który dostał się do jego ust.
— Nic ci nie jest?! — Dłonie
Kurosaki błądziły po jego klatce piersiowej, w poszukiwaniu ran.
— Tylko mnie drasnął,
sukinsyn. — Toshiro sięgnął do swojego prawego ramienia, zaciskając dłoń na
poszarpanym rękawie, zabrudzanym krwią.
— A twój bankai? —
zapytała wciąż przejęta Minako. Kapitan wpoił jej, że nie należy dopuścić do
tego, by wszystkie kryształy Hyorinmaru pękły i choć nigdy nie wyjaśnił
dlaczego, mówił to z taką miną, że Minako założyła, iż stanie się wtedy coś
strasznego.
— No wiem — jęknął
Toshiro, robiąc krzywą minę, a potem zaczął się podnosić. Podnosił się i
podnosił, a Minako zadzierała głowę coraz mocniej i coraz szerzej otwierała oczy. Dopiero teraz zauważyła, że
rysy twarzy Hitsugayi się zmieniły. Zniknął cały dziecięcy urok, to była twarz
dorosłego mężczyzny. Mocno zarysowane kości policzkowe i linia szczęki. Ale
przede wszystkim zmieniło się to, że Toshiro miał teraz z jakieś dobre metr
osiemdziesiąt. — No powiedz coś — poprosił burkliwie kapitan, patrząc z
wyczekiwaniem na swoją dziewczynę, jednak dla niej to było za dużo wrażeń na
jeden dzień. Zemdlała.
Aizen zaciskał ręce na
kamiennych oparciach tronu. Jego szczupłe palce pobielały. Miał zamknięte oczy.
Skupiał się z całych sił na kontrolowaniu sytuacji. Dokładnie wiedział kto i
gdzie, i ile energii duchowej posiada. Wyglądała na to, że w jego zamku jest
całkiem silny intruz, który po kolei eliminował jego straż przyboczną. Sosuke prawie się tym przejął, ale wyczuł, że we
wnętrzu Las Noches rozkwita pomału jeszcze jedna siła. I ta siła, jak się
zdawało, zamierzała się zmierzyć z kobaltową masą destrukcji. Czyli ryzyko się
opłaciło.
Otworzył oczy i zerknął
spod powiek na swojego syna. Na twór, który tak jak kiedyś przewidział, miał
wreszcie być użyteczny.
— Co widziałeś? — spytał
go, dostrzegając, że chłopiec się otrząsa.
— Ja… — Nezii trząsł się
głos. — Eris — wyszeptał. W jego oczach zebrały się łzy, gdy opuścił głowę.
Chłopiec przestał dbać o swoją iluzję i nie wyglądał już jak młodsza kopia
Vasto Lorde. Był teraz tylko smutnym rudzielcem, którego grzywka skręcała się w
niekojąco znajomym sposób.
— Co widziałeś? —
powtórzył pytanie jego niewzruszony ojciec.
— Nawet nie wiem czy to
wszystko prawda, co widzę — mówił cicho Nezia.
— Nie wszystko — zgodził
się Aizen. — Ale masz dar oddzielania fałszu od prawdy.
Chłopiec spojrzał na
niego niepewnie. Co wiedział o nim ten człowiek? Nezia prawie go nie pamiętał.
Ale jeśli on zna odpowiedzi na pytania, które dręczyły go cały niedługi dziecięcy
żywot?
— Co to znaczy?
Na ustach Aizena osiadł
delikatny uśmiech. Że też doczekał czasów, w których jego eksperyment zadaje
pytania na temat istoty swojego istnienia.
— Jesteś doskonałym
tworem wyhodowanym z komórek dwóch istot o odmiennych naturach iluzji. Dlatego
potrafisz to, co potrafisz i zawsze poznasz oszusta takiego jak ja czy twoja
matka.
Serce Nezii zabiło
mocniej. Poczuł ukłucie gdzieś wewnątrz klatki piersiowej, a na dźwięk tego
słowa – matka – zadrżał.
— Czy… Czy ona tu jest?
— Nezia wciąż szeptał, jakby bał się mówić głośniej w obecności tego
bezwzględnego, emanującego jakimś zimny spokojem mężczyzny. — Czuję jakieś
dziwne ciepło – jego spojrzenie powędrowało gdzieś w dal, zaszło mgłą – z
którym jakbym był związany. Tęsknię do niego i…
— Dość — przerwał mu
Aizen. — Miałeś mi powiedzieć, co widziałeś.
Ale Nezia widział już
inne rzeczy. Dał się ponieść temu uczuciu ciepła i znów zobaczył tę kobietę. O
oczach takich samych jak jego własne. Właśnie mdlała i Nezia też dał się porwać
przytulnej, zapraszającej ciemności.
Forgive
me father, I love you mother
Potężny biały lew leżał
martwy pod ich stopami.
Patrzyła na niego już
długą chwilę i wciąż nie mogła w to uwierzyć. Biała grzywa posklejana czerwoną
krwią. Błękitne ślepia, martwe ślepia, zmącone śmiercią jak czysta woda mułem.
Naprawdę go zabiła. Nie chciała. To znaczy chciała… Nie, nie chciała. Musiała.
Ale on, Shiro, był jej przyjacielem. Był jej bronią. Od tak dawna, tylko że
odkąd pojawił się Kirai… Zdradziła go. Miał prawo w końcu się jej postawić. I
to on powinien wygrać. A jednak to ona go uśmierciła, chociaż miała wrażenie,
że to nie były jej ręce. Tylko gdy patrzyła w dół, plamiła je krew. Myślała, że
to pióra, że patrzy na wszystko oczyma Hollowa, więc skąd ta krew? Jak to? Od
kiedy zabija swoich…
Śniada cera, granatowe
włosy. Fioletowe, leniwy uśmiech. Żółte, ten wesoły blondyn… Ich też zabiła. A
cała reszta? Wytatuowane, silne ramiona. Zacięte usposobienie rudowłosej. Ich
też odtrąciła. Albo to oni ją opuścili. Nieważne. To nie było już ważne, skoro
ostatecznie została sama i zapadał mrok.
Can you hear
the silence?
Can you see
the dark?
Can you fix
the broken?
Co jeszcze mogła zrobić?
Spieprzyła już wszystko, co było można.
UWOLNIJ ZANPAKUTO.
…
UWOLNIJ ZABÓJCĘ GŁUPIA.
Po
co.
UWOLNIJ MÓWIĘ.
Daj
spokój. Już za późno. To już koniec.
NIE WKURWIAJ MNIE. SŁUCHAJ SIĘ.
Poczuła, że jej ręka
drgnęła i sama sięga po broń. Nie miała siły ani protestować, ani jej w tym
pomóc.
POWIEDZ TO! POWIEDZ!
Nie
jestem ci nic winna. Odpierdol się.
OBIECAŁAŚ MI POŁOWĘ
CIAŁA. DALEJ CHCĘ OTRZYMAĆ SWOJĄ ZAPLATĘ.
Ikari się ocknęła, częściowo
wyrwana z mroku polany szarpnięciem. Tonęła w bólu. Jak nigdy czuła każdy
kawałek swojego ciała, stłuczonego, zmiażdżonego, poparzonego. Była boleśnie
świadoma każdej palącej komórki. I naprawdę szczerze chciała już umrzeć.
MASZ SZANSĘ UKRÓCIĆ TO
CIERPIENIE.
Przypomniała sobie jego
słowa: Nie wiedziałaś, że resurrecction
regeneruje wszystkie siły?
NO WŁAŚNIE GŁUPIA. ZRÓB
TO. ZMARTWYCHWSTAŃ.
Przypomniała sobie też
to, co stało się ostatnim razem, gdy przyszedł jej do głowy taki pomysł.
TYM RAZEM BĘDZIE
INACZEJ. ZAUFAJ MI.
Jedną nogą wciąż stała
na polanie Kirasia. Spojrzała na niego z politowaniem.
NO DOBRA TO ZAUFAJ TEMU
PALANTOWI.
Jej powieka uniosła się
nie do końca zgodnie z jej wolą. Zobaczyła nad sobą zamazaną twarz, ale tylko
jeden Shinigami, jakiego znała, mógł mieć na niej coś wspólnego z paskami.
— Spróbuj — usłyszała tę
prośbę, była szczera i pełna nadziei. Urahara jej kibicował, dociskając jej
zdewastowane palce do rękojeści zanpakuto. — Hougyoku ci pomoże. — Otoczyło ją
inne wspomnienie, w którym też się nad nią pochylał: — Moglibyśmy pójść na całość — powiedział
wtedy, a ona przez jedną upiorną chwilę zastanawiała się, czy ten stary
zboczeniec naprawdę ją podrywa w takiej chwili. — Gdyby tylko zostało mi coś z
Klejnotu Zniszczenia… A więc o to mu chodziło. Ostatecznie zaraz się okaże,
czy Urahara słusznie przewidział wynik tego przedziwnego i niemającego nic
wspólnego ze zdrowym rozsądkiem eksperymentu, bo Hagane nie miała sił dłużej
walczyć. Wycofa się. Odda ster Pustemu. Niech sieje spustoszenie, niech pali
piach, niech zapadnie się świat. Inaczej się nie podniesie, więc musi
zaryzykować. Ostatni raz.
Co jej szkodziło? Co
jeszcze mogła stracić?
NIC. NIE MA JUŻ TAKIEJ
RZECZY.
– Nie… na… — dukała —
widź. Ki… ra… i.
Ból rozbłysnął
oślepiającą bielą, przeszywając ją zimnym ostrzem od czubka głowy przez
wszystkie organy, po palce u stóp. Wyprężyła się i choć wyła głucho na polanie,
przyciskając dłonie do skroni, w rzeczywistości z jej szeroko otwartych ust nie
wydobywał się żaden dźwięk. Ressurection wzięło w posiadanie jej ciało, wyginało
je w łuk, złamało na pół zanpakuto, rozpraszając je. Barwy w czeluści oczodołu
zabudowanego maską rozbłysły, a maska zajęła drugą połowę twarzy. Złamane kości
się zrastały, wybity bark wskoczył na swoje miejsce, klatka piersiowa z
chrupnięciem i odgłosem wpuszczanego do balonu powietrza uniosła się i
pozostała wypukła. Zmiażdżone części ciała odzyskiwały jędrność, skóra się
regenerowała, łatając ubytki nabłonka, mięśnie znów były zbitą, gotową do akcji
masą, zdrowo ukrwiono i wyposażoną w sieć sprawnych nerwów. Rany się goiły.
POŁOWA. BĘDĘ TWOIM UTRACONYM OKIEM. CIEMNĄ
STRONĄ DUSZY. TWOJĄ PRAWĄ RĘKĄ KTÓRĄ BĘDZIESZ ZABIJAĆ WROGÓW. POŁOWA TWOJEGO
UMYSŁU BĘDZIE MOJA. ZESPOLIMY SIĘ W JEDNO. JUŻ MNIE NIE USŁYSZYSZ. TERAZ NIE
BĘDZIESZ WIEDZIEĆ CZY MYŚL KTÓRA CI PRZYJDZIE DO GŁOWY POCHODZI OD CIEBIE CZY
ODE MNIE. NIEROZRÓŻNISZ NAS OD SIEBIE. POGUBISZ SIĘ W NIENAWIŚCI. ALE ZA TO
BĘDZIESZ SILNIEJSZA. PRZECIEŻ TEGO WŁAŚNIE CHCIAŁAŚ PRAWDA?
The
higher I get, the lower I'll sink
Ból ustawał, ale Ikari
nie zdążyła nawet wziąć porządnego wdechu, gdy zastąpiło go doprowadzające do
utraty zmysłów mrowienie. Z mieszków włosowych kiełkowały pióra i kwitły
długie, niemal do ziemi, pory skóry się rozszerzały, wypuszczając kłębki różnobarwnej
sierści. Paznokcie u lewej ręki rogowaciały, zmieniając się w szpony, z drugą
ręką działo się coś jeszcze dziwniejszego. Wydłużała się, przekształcała w
skrzydło, przedramiona pokrywały się pierzem, palce puchły i wyrastały nowe,
pękały, a z kości wyrastały lotki, każda w innym kolorze. Trzy z nich – żółte,
fioletowe i niebieskie – były ostre jak brzytwa.
Zimny paraliż opuszczał
jej umysł. Napięte mięśnie się rozluźniły. Sapała, delektując się wciąganym
głęboko powietrzem.
Zmartwychwstała.
— Ikari?
Zwróciła oczy – bo teraz
Kirai użyczał jej wzroku – w stronę źródła głosu. Rozpoznała tę twarz, ale nie
towarzyszyły jej uczucia, które zwykle w niej wzbudzała. Teraz czuła trochę
złości i strachu, ale też wdzięczności, więc nie, teraz nie, teraz nic nie
zrobi. Zsunęła się ze stołu i zachwiała. Zrobiła krok w przód, starając się
utrzymać równowagę. Spojrzała w dół. Jej stopy były teraz łapami bestii.
Obrośnięte grubym, kolorowym futrem, podbite poduszkami i naszpikowane pazurami.
— Hyhy — wydostało się z
jej gardła i zdała sobie sprawę, że naprawdę jest jej wesoło. Że się czuje
szczęśliwa, oddychając, poruszając palcami, widząc. Jakby bardzo długo tego nie
robiła.
— Pani… kapitan?
Znów ogarnęły ją dwa
skrajne zestawy emocji, gdy spojrzała na Asukę.
Zdrajca. Pieprzony,
ohydny tchórz.
Sprzymierzeniec. Dzięki
niemu tu jestem.
Zabulgotała ze złości,
nie umiejąc podjąć decyzji. Skoczyła w przód, szarpnęła za klamkę. Udało jej
się otworzyć dopiero za drugim razem, bo za pierwszym klamka wyśliznęła się
nieprzystosowanym do takich zadań pazurom.
Za nimi napatoczyła się
na kolejną istotę.
Tym razem nie miała
żadnych wątpliwości.
Wróg. Sparzył nas swoim
ogniem.
Instynktownie wysunęła
przed siebie prawą rękę, tę skrzydlatą i wbiła w niego pióra. Eris nie zdążył
nawet krzyknąć. Uniosła go w górę, nabitego na lotki i chwilę przyglądała mu
się z niesmakiem. Spojrzały na nią jasne, niemal białe oczy, zaskoczone.
Vaso Lorde. Ciekawy.
Szkoda, że trzeba go zabić.
Zrzuciła go
bezceremonialnie z piór, odwracając wzrok od toczącego się pod ścianę ciała.
Poczuła nowy zapach. Całkowicie znienawidzony.
Spadł dokładnie na ciało
Erisa. Dopadła go akurat, gdy wystawił język. Poczuła radosne podniecenie, gdy
pozbawiła go Nnoitry i głód, bo bardzo chciała wbić ostre ząbki w espadowe
mięsko i zobaczyć, czy smakuje tak źle, jak pachnie, ale… Podniosła wzrok. A on
stał tuż przed nią. Wyglądał trochę inaczej, ona zresztą też, nie mogło jednak
być żadnych wątpliwości. Ta dzikość tylko oddawała jego prawdziwą naturę.
Kobaltowe oczy, drwiący… A nie, tym razem Grimmjow się nie uśmiechał. I patrzył
na nią inaczej, niż zwykle. Nie spodobało jej się to. Król. Kto niby wsadził
koronę na ten jego błękitny łeb. Zostawiła Nnoitrę, zajmie się nim później.
Rzuciła się na Szóstego w chwili, gdy się roześmiał. Ten dźwięk ranił jej
serce, był taki znajomy, taki ukochany i taki znienawidzony.
To było zbyt trudne. Co
ona robiła? Przecież nie zamierzała go próbować zabić, ale…
I
can't drown my demons, they know how to swim
Ale już poniosła rękę.
Król tego nie puści w niepamięć. I nie wybaczy.
________________________
EDIT: Dodaję fanarta w wykonaniu Tris, która po przeczytaniu rozdziału stwierdziła, że, no cóż, DA SIĘ:
Tak,komentuje live, bo potem pozapominam.
OdpowiedzUsuńPierwsze zdanie i mnie kupiłaś. Dziękuję, pozamiatane. Po prostu kocham czytać coś ze łzami w oczach. <3
" — Ona nie żyje.
— Ty zaraz nie będziesz żyć."
To mnie rozwaliło. xD Hahaha, dobre, dobre, wlazło! :D
Ale co ten Szayel, ale mi sie ciśnienie podniosło, chuj nie zasługuje na miano alchemika xD ale przynajmniej bardzo, bardzo ciekawy początek, ey, dobre, z innego jeszcze miejsca, bardzo brawo, bardzo mi sie podoba.
Tak, logiczne myślenie z pasożytowaniem. Kupuję, rozumiem.
" Zanim się odwrócił, Benihime rąbnęła go w potylicę, a on padł pyskiem na blat, tłukąc cały przybornik z chemicznymi odczynnikami.
— Ojej — stropił się Urahara, obserwując, jak ciało nieprzytomnego Espady osuwa się na podłogę wśród brzęków tłuczonego szkła. — Ale się bałagan narobił… " BRAWO BENIHIME! :D polać jej!
I Uhahahara, jak zwykle spokoj i trafność wypowiedzi :D
" — urwał, marszcząc brwi. — Po co ja ci cokolwiek tłumaczę, zdradziecki kundlu. — Wyraz twarzy Urahary diametralnie się zmienił. Przestał grać, już nie udawał idioty. Był poważny, krzywił usta w wyrazie pogardy." OCH BRAŁABYM, nie kuś, Ivcia nie kuś.... Bo Uhahara to stary pierdziel, ale jaki... ! <3
No no no, katakura już nie być taki do przodu, gnojku mały jak cie dopadne to z ciebie plama zostanie ty zdajco! Ale wlazło, naprawdę to ma tak doskonałą logikę.... <3 Ija. <3
" — C-Co ty wyprawiasz?! — Asuka stanął za nim, patrząc z przerażeniem na to, co się dzieje.
— Nie jesteśmy na ty, kolego, to raz, a dwa… — Kisuke spojrzał na Asukę z politowaniem. — Nagle jesteś strażnikiem moralności?" BOŻE KISUKE JA CIE KOCHAM, W TYM ROZDZIALE JESTEŚ GWIAZDĄ, WYGRAŁE,KOCHAM CIĘ ! <3
Kurwa, wewnętrzna walka Iki jest mi tak bliska... No, tak ryczę, bo co mogę innego robić, jak mnie tak samo, rozwala od środka? Przecież to mi wyrywa zdania w sercu. To nie jest coś, co przeczytasz, by odfajkować i spokój. To zostaje na zawsze, to leczy, to krwawi, ale krwawi zdrowo. Tak, jakby miało być.
I can you feel my heart... no nie mogę. Leżę i nie wstanę. Chyba juz nigdy. To jest... <3
"Espada skrzywił się i spróbował splunąć, ale tylko się popluł." Hahahaha xD
Przestałam oddychać. Serio. Violet... No... nie mogę.Ja po prostu nie mogę. Tak dokłądnie towidziałam, nie wiem, czy mam Szayelowi współczuć, czy płakać, czy co zrobić. Nigdy wcześniej nie miałam tak rozwichrzonego poczucia osobowiści. No bo... na pewno ciesze się ze słów Violet. Tobyło piękne. To jej podkreslenie to... to wsyzstko... Ale ona musi żyć!
Ojojoj co to tu sie staneło. Eris jest spoko. Dobrze zarysowany, wlazł mu ten ogień, jebany ciepłolub :D <3
CO TO ZA WSPARCIE, CO TO ZA TEAM REUNITED <3 <68
NO O ZAWAŁ MNIE DOPROWADZISZ KIEDYŚ!!!
całkiem zapomniałam o tych płatkach... poryczałam się... no i ... och, ach, o boziuuuuuu <3 <3 <3 No, też prawie zemdlałam <3 <3 <3 <3
"Serce Nezii zabiło mocniej. Poczuł ukłucie gdzieś wewnątrz klatki piersiowej, a na dźwięk tego słowa – matka – zadrżał. " Mi też. I ja też.
" — Dość — przerwał mu Aizen. — Miałeś mi powiedzieć, co widziałeś.
Ale Nezia widział już inne rzeczy. Dał się ponieść temu uczuciu ciepła i znów zobaczył tę kobietę. O oczach takich samych jak jego własne. Właśnie mdlała i Nezia też dał się porwać przytulnej, zapraszającej ciemności.
Forgive me father, I love you mother" CIARY CIARY !!!! <3 może dlatego ze wiem, może też czuję takie... nie wiem, chcę widzieć jak czytelnicy odkryją to wszystko to jest.... aaaaaach! DObre, dobre w chuj. <3
Łooooooooo i ostatnie, no. No kurwa...... słyszałaś moją ekspresję.
Ja nie moge, no nie mogę no. <3
Ale.... ale ta piosenka, kurwa.... to tak powłaziło, no ryczę. Wszystko się dopełnia, niestety czuć końcówkę, jakby to był season finale, ale jest doskonały.... <3
Usuń"z innego jeszcze miejsca"? ee? nie zczaiłam.
Usuńnie spodziewałam sie ze urahara zostanie gwiazda rozdzialu, ale nalezy mu sie, zdecydowanie, odwalil kawal niezlej nikomu nie potrzebnej roboty xd
no walka ikari sie nie skonczyla. w sumie nie skonczy sie do samego konca (nawet logiczne xd)
no mysle ze can you feel my heart nie doczekalaby sie lepszego momentu na zacytowanie, oczywiscie w moim wykonaniu.
no na Violet mnie naprowadziła jej twórczyni, ale co z nią będzie dalej w sumie się okaże... albo i nie. otwarte wątki zawsze w porzo.
no, TEAM REUNITED, nie do konca.
akcja z nezia calkowice zamierzona i wlasciwie i cytat i akapit for u xd
no i co. zastanawiam sie jak wyszlo to polaczenie na dobre sil z kiraim, ressurecction no i kurwa, zignorowalas fakt ze krol przeszedl do drugiego etapu xd to sie nie godzi.
Król przeszedł grę wstępną, jedzie dalej, w końcu marzec sie zaczął, czas kotów... Marcowe koty hehe xD
UsuńBo no inne miejsce, no że nie z perspektywy ani iki ani miny ani renjiego ani shinigami tylko włąśnie szayela, dobre to w chuj.
no ja mam nadzieje że sie nie skończy. ja dalej wierze że nic sie nie skończy :D
tak, can you feel my heart podpasiło idealnie.
Otwarte są spoko. Można dopiero później wyjaśnić co się stało. Ja jestem za otwartymi.
No niby nie do końca Reunited, ale czy ja mówiłam już, że wierzę w happy end? :D
och, no kurde, kocham nezię. będę płakać, jak skończy się tak, jak mówiłyśmy... chociaż no tak ma być. ja to widzę. ja już się pogodziłam z tym, że jeszcze nie jednym tutaj zaskoczysz. zaskoczymy :)
NO RESURECTION NO JA LICZĘ NA JAKĄŚ PORZĄDNĄ AKCJĘ
no i niebieski i żółty, mam nadzieję, ze sugerowałaś się też świętami i wgl że będzie bez końca i że oni też będą i... no.
"Ty zaraz nie będziesz żyć" XD
OdpowiedzUsuń"Błądzę po wertepach absurdu, gdzie wróg udaje przyjaciół,"
Tu masz czas teraźniejszy, a potem w tym samym zdaniu ciernie się rozrastały... Zdecyduj się, jaki czas.
OMG! Szayelowi zajebał.
I to w sumie Uhahahara jest jednak po stronie shinigamuf?
"— A zdradzałeś już w życiu wszystkich swoich rodaków? "
Jaki dis!
Widzę. Widzę Szayela w ogrodniczkach, słomianym kapeluszu z łopatką w dłoni. Widzę. Ja to narysuję.
Lol, co to za proszek i fiolka?
I kogo skubał Szayel?
Błękit to mi się kojarzy, że skubał Grimmjowa. Ale, że co? Podskubywał mu cichaczem włosy jak kurczakowi? I skąd, ja się pytam XD chyba że reiatsu, ale czy Grimm by się nie kapnął?
Przy okazji pomacał ją pewnie tu i ówdzie. Haganowe cycki nie umknęły zwinnym dłoniom Uhahary. XD Skoro tak dokładnie zajął się każdym centymetrem ^^
Czy Szayel podskubywał Kirasia?
Aaaaa, Hougyoku!
No, trochę się domyślałam, co do tej dziury zamiast serca.
"zdołał unieść się na czworaki."
Czworaki? A nie czworaka? czy coś...
Ej, no! Zabiłaś Violet? I to jeszcze Senbonzakurą mojego męża?
Smuteczek...
"Zioną kulą ognia"
Zioną oni. A on zionął.
Grimmjow w końcu wyhodował futro! Ahahahahaha!
" który nadpłyną korytarzem."
Nadpłynął.
Szaszłyk królewski nabrał nowego znaczenia XD
"— No co, miejscowi — skwitował Renji i capnął ją za rękę, ciągnąc dziewczynę za sobą. — Zwykłe wieśniaki. Trafiliśmy chyba na dożynki. Dosłownie."
Ahahaha, Renji jak dowcipkuje.
Ahahahaha, Mina zemdlała, widząc dorosłego Tosia. Ale w sumie się nie dziwię, też bym zemdlała, mając takiego chłopa.
" którego grzywka skręcała się w niekojąco znajomym sposób.ę
Niepokojąco.
OMG! Dlaczego Ikari próbuje zabić Grimcia?
Nie, no w ogóle masakra, na jednym wdechu to właściwie przeczytałam. Wsiąknęłam w ten rozdział i widziałam to. Widziałam.
Ej! Mam! Ostrzegałam, że to zrobię i zrobiłam. Szayel typowo jak z rozdziału Drogi nr 6 :D
OdpowiedzUsuńhttp://tenebristristitia.deviantart.com/art/Szayel-667267309?ga_submit_new=10%3A1488727370
No Szayel się dobrze prezentuje :D Ale osobiście uważam, że nic nie przebije Grimmjowa żigolaka ^^
OdpowiedzUsuńŁo rany, bo fanfiku anime spodziewałam się w zasadzie wszystkiego, tylko nie tego... (nie Szayela w ogrodniczkach, jak rany, zaraz mi oczy wypłyną, ja pierdzielę, to było piękne i straszne jednocześnie!). Muszę przyznać, że super piszesz, i choć momentami naprawdę zalatywało gimbazą (co sama zresztą przyznałaś) świetnie mi się to czytało. Po prostu trafiłam na swoje kretyńskie poczucie humoru w wydaniu obcej osoby, w dodatku uzdolnionej (i mającej wilczaka z tej samej hodowli, co ja). Polecam się na przyszłość jako czytelnik i zapraszam na moje wypociny:
OdpowiedzUsuńhttp://preludiumofwyverntrylogy.blogspot.com/
Kurwa... nadrabiam...
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń
OdpowiedzUsuńPierwsze zdanie i kurwa już cie kochom! Matko, jak to brzmi majestatycznie. wytatuuje se to na czole do cholery jasnej! Błądzę po wertepach absurdu, gdzie wróg udaje przyjaciół, a ciernie się rozrastały, jednak ciebie tam nie było. -> jeżeli to nie brzmi epicko, to nic na świecie niebrzmi. coś mi się wydaje, że te kurewsko długie siedem tysiecy słów przeleci mnie jak kolej transsyberyjska ruskich. :>
dobrym znakiem chociaż jest to że Ikari jeszcze myśli XDD jakkolwiek to nie brzmi. XD
no i pierwszy szayel, Moira w bursztynowym raju i chuj. zajebałam się, zatrzymałam nie ide daly.
Nie było czasu podziwiać tego naukowego raju, chociaż cząstka jego bardzo się do tego rywała. -> słodziutki, ja to bym się rwała, żeby podziwiać raj Szayela. Btw, nie powinno być cząstka niego?
ogółem śmiechłam w chuj, mimo że jest druga prawie, kiedy przeczytałam tę scenkę z powaleniem Szayela. no kurde, nadal wiesz jak rozbawic? powinnaś juz wyczerpac wszystkie żarty na drodze przez te ostatnie lata. przede wszystkim zawsze podejrzewałam, podobnie pewnie jak ty, ze Urahara jest cichym skurwielem i jebanym sadystą, ale na co dzień z premedytacja pokazuje swoją stronę klauna.
ej ale ja Asukę rozumiem, bo też bym wlazła do Muken z ciekawosci, znajac mnie pewnie z ciekawosci tez chcialabym usiasc Aizenowi na kolanach, przy okazji rozjebałoby mnie na czynniki pierwsze, ale moglabym sie pochwalic w zaswiatach, ze dokonalam niemozliwego! Siedziałam Aizenowi na kolanach! ty czujesz te probsy na dzielni?! o kurwa, ależ bym miała poważanie! Nikt by mi nie podskoczył, hell yeah!
podejrzewam ze Urahara szuka czegoś dojebanego. chuj wie, może czegoś co jest stworzone z ikari, albo kiaira albo obu! zobaczymy czy mom racja!
ale znowu śmiechłam, kied przeczytałam tę scenę poszukiwania. jakie śledztwo. ja pierdziu. szanuję w chuj! ŻE ŁAT! hogyoku jakieś ulepszone?! wgl to ja mam dojebane wrażenie, że Ikari stanie się Arrancarem. Albo ją dokoksisz i zrobisz zn iej to, czym chciał być Aizen. sam fakt, że musi zabić Shiraiona już wiele mówi. jak nic kurwa arrancarem będzie. Pustego już ma. Połączy się z Kiraiem i będą razem żyli w swoim tęczowym Hueco Mundo! tak! przecież mi wysylalas artaspoilera! ona będzie arrancarem! no ale kurwa w końcu po jednej stronie z grimmem i se będo rządzić hueco mundo. las noches muciacia! si si mi kompadre!
Jej włosy unosiły się, jakby była pod wodą, a ona sama wydawała się wyższa, podobna nimfie albo starożytnej bogince. -> no ja ci kurwa powiem, ze dojebałaś równo. nigdy jej sobie tak nie wyobrazalam, ale mi sie podoba! jak jasna cholera mi sie podoba! jak dwie jasne cholery! jaaaaaa!!!!! zrobiłaś z niej kota! dosłownie! widze te ślepia w ciemnosci takie rażące XD a przede wszystkim to ja chcialabym teraz pana Bya...buca zabić kuźwa... takie akcje mi z Violet odpierdalać, a ja mu seksy robiłam z Chire! newa! nigdy! Chire jest za dobra dla niego, za smukła i mądra, za gorąca i...lol... mokra? XD ale tą scenką pomiedzy V i Szayelem to mnie podbiłaś. no kto by lepiej ich relacje zrozumiał niż Wilczy! jezu i ty sie martwilas, ze cos ci nie wyjdzie, nie pyknie. błagam, sama bym lepiej tego nie opisała. i to nigdy! Szayel, kurwa, do niego pasuje narcyzm jak do nikogo, a kogo miałby on kochać innego jak nie kogoś stworzonego na swoje podobieństwo! Perfektolo! aZ przez cb zaraz sb otworze plik i zaczne pisać. taką mi wene walnełas ze szkoda słów. ;/ pizda. to miało być zakończone, zakończony rozdział ! nie miałam do tego wracać! A kurwa chce, i to w chuj teraz. to takie piękne w swojej umierającej już formie ;/;/ kurwa... kurwa.... kurwa... co robic? co robić? co robić?!?!!!!
Usuńale z tą koroną u grimma to już przejebałaś. ;/;/;/;/ no wiesz?.... XD
jak mam być szczera SPAL SKURWYSYNA! wywołało u mnie napad śmiechu. rozchichotałam się na wyobrażenie tego rozjuszonego NNoitry. Wlazło to, oj wlazło!
i ej, nie zabijaj mnie, ale Minako mi tak mocno pasuje do Renjiego! Sama nie wiem czemu, zawsze tak było, od momentu akcji Minako > Ikari > Renji i porencjalnych zdrad przyjaźni. Serio. zawsze, always, cały czas. plz nie zabijaj. jakos mi dobrze wyglądali ze sobą! ale serio dorosły Hitsugaya jakos to wynagradza. taki jest super, zostaw takiego, rly ;/;/ nie chce, w chuj nie chce zeby wracal do tego 133cm.... TO KALECTWO! KARŁY MAJĄ WIĘCEJ! (pamiętaj podczas pisania kolejnej notki, plz!)
ja nie wierze co sie dzieje. Nezia... jakim... co? kurwa! ŁAT?! że kto jest jego matką! no kuźwa przecież on i Eris zawsze byli razem, wiec jakim cudem. coś mi się pojebało? Przecież to on taki mały do Erisa się przyplątał. Wtedy razem dołaczyli się do Aizena. ale ze jak, Minako jego matką?
Eksperymentem Szayela? Wtedy? kiedy ją porwano i ikari za nią poleciała? Mindfuck w chuj. zaraz bede szukac tych fragmentów!
okej.
okej.
wilczy... okej...
ten rozdział był... łał?
to jedyne co mogę powiedzieć? plus piosenka i koncówka jako zapowiedź walki pomiedzy Hagane a Grimmem?
ŁAŁ. dzięki tobie czuję się jak gówno... dzięki. i zrobiłaś mi ze łba gówno. Idę szperać po drodze i będę kurwa szukać info o Nezi...
na samą noc. ech
(coś mi się spierdoliło XD musiałam od nowa dodac te komenty)
:)
OdpowiedzUsuńALE ZE MNIE PAŁA! Na śmierć zapomniałam ci powiedzieć już jakiś czas temu, że rozpierdziela mnie to, że Nezia to od tyłu pisane Aizen. XDDDDD A teraz wiadomo czemu. Ech.
OdpowiedzUsuń