Strzępy.
Tyle pozostawało po starciu Pustych. Dryfujące w powietrzu jak smugi sadzy,
tłuste, smoliste strzępy. Starcia nie były ładne, nie były zjawiskowe ani
pasjonujące. Były brudne, przewidywalne i okrutne. I nudne. Nikt się sobie nie
przedstawiał, nie rozwodził nad swoją przeszłością i losem, który oto postawił
wojowników w tym miejscu pełnym kurzu, by tłukli się ze sobą na śmierć i życie.
Nikt nie kibicował i nie oglądał pojedynków. To nie była ani gala mmo, ani wydarzenie
kulturalne, ani widowisko sportowe. To była wojna. A wojny miały to do siebie,
że bywały przesądzone i chaotyczne.
Ciężko
było się połapać w całym tym rozgardiaszu, kto jest po czyjej stronie. Dlaczego
jeden Gilian próbuje pożreć innego, czemu piechurzy nawzajem się rozszarpują i…
Nie miało to zasadniczo żadnego znaczenia. To było naturalne środowisko
Hollowów. Ich natura. I tak, i tak ze sobą wiecznie walczyły. Teraz zmieniło
się jedynie to, że masa tych demonów zebrała się na stosunkowo małej powierzchni,
przez co powstało gigantyczne zamieszanie. I niemal nie sposób było przedrzeć
się do wrót Las Noches, więc co poniektórzy osiągnęli swój cel.
Na
każdej wojnie, prócz mięsa armatniego, występowały również jednostki specjalne.
Elitarne. Bohaterzy, których nie tak łatwo ubić, a przynajmniej nie byli oni
nauczeni ginąć z rąk zwykłych pionów. Ich zadanie nie polegało na
przetrzebieniu szeregów nieprzyjaciela, ale na elimanacji wrogiej elity bojowej.
Ichigo
torował sobie i siostrze drogę poprzez Hollowy za pomocą Getsugi. Skondensowane
czarne reiatsu w formie półksiężyca cięło ich ciała, ale nie wszystkich Pustych
udawało się w ten sposób sprzątnąć. Ci, którzy otrzymali jedynie powierzchowne
rany, przerywali walkę i z wściekłym rykiem rzucali się na nich. Wkrótce
otaczała ich cała chmara tych potworów, ale Minako nie zamierzała uświadamiać
brata, że używanie Getsugi to nie był dobry pomysł. Wyciągnęła swoją Shizuka
Chou i zapamiętale siekała przeciwników. Rozpędziła się do tego stopnia, że
prawie pozbawiła łysej głowy Ikkaku, który pojawił się w nieodpowiednim miejscu
o nieodpowiedniej porze.
–
Zwariowałaś?! – Oficer jedenastki w ostatniej chwili zablokował cios, którego
się nie spodziewał, kontrując go swoim monstrualnym zanpakuto.
– Gdzie
jest Renji? – zapytała Minako, ignorując zdarzenie, jakby właśnie wcale nie
zaatakowała przypadkiem sojusznika. – Nigdzie nie widzę jego czerwonego łba. –
Potoczyła dookoła wzrokiem. Oczy miała puste i czaiło się w nich jakieś
szaleństwo. Od niechcenia obcięła rękę Pustemu, który po nią sięgał.
– Kogo
obchodzi, gdzie się szlaja ten… – Ikkaku zaniemówił, gdy Kurosaki na niego
spojrzała. – Nie trudno kogoś przeoczyć w tym burdelu – dokończył.
– On
powinien rzucać się w oczy – nie zgodziła się Minako. – Tak jak tamten. – Wskazała
palcem przed siebie.
Grimmjow
kroczył poprzez chaos, przeszywając czarnymi pazurami wszystko, co mu się
nawinęło pod łapę. Błękitna grzywa powiewała za nim, szarpana wiatrem wojny. Hollowy,
które walczyły dla niego, robiły mu przejście, spychając wrogów z drogi, którą
zmierzał król, niczym defensywa drużyny futbolowej, chroniąca swojego
rozgrywającego. Tak jakby on potrzebował ochrony, przebijając na wylot tych,
którzy odważyli się go bezpośrednio zaatakować.
– Dokąd
on idzie? – Ichigo wraz z siostrą wspinali się po wyjącym głucho Gilianie,
zadając mu ciosy. Teraz z wysokości patrzył na plecy Jaegerjaqueza, marszcząc
brwi. – HEY! GRIMMJOW! – krzyknął za nim. Echo powtórzyło ten okrzyk, ale czy
przedarł on się przez tumult walki, czy sprawił to przypadek, Grimmjow zerknął
za siebie. Spojrzenia dawnych rywali się skrzyżowały. Szósty wystawił środkowy palec.
Nie uśmiechał się i z tą poważną miną zdał się Kurosakiemu jeszcze bardziej
przerażający.
Just
one more time before I go I'll let you know
– Idzie
po swój tron. – Minako zeskoczyła zwinnie na ziemię, gdy truchło rozpłatanego
Giliana padło za nimi, wzniecając w górę piach. Przestała przejmować się Grimmjowem,
rzucając się w wir walki. Jako jedna z nielicznych nie aktywowała jeszcze
bankaia. Użycie go teraz, na niewymagającego przeciwnika, byłoby marnotrawstwem
energii. Zamierzała ją zaoszczędzić, by w pełni wykorzystać możliwości swojego Zabójcy,
gdy nadejdzie właściwa pora. Zostawiała go na czarną, aizenowską godzinę. Nie
zaryzykuje i nie będzie szaleć, bo ostateczne uwolnienie broni pożerało mnóstwo
jej reiatsu. Jeśli ma paść po użyciu go na pysk, to tylko obok jego trupa.
Zaciskała mocno usta, machając kataną jak
naspeedowana. Dziwne, dotąd pojedynki nie działały na nią tak… wyciszająco. Walcząc,
koncertowała się. Ale nie na wyprowadzaniu ataków. Jak przez mgłę widziała
kolejne dziwne i straszne Puste twarze. Nie była nawet pewna, czy z nimi kończy,
czy tylko ich rozwściecza, zadając ranę za raną i mknąc dalej, do kolejnego
celu i następnego, byle przed siebie, byle zapomnieć. Ale łzy wciąż cisnęły się
jej do oczu i narastał w niej gniew, słuszny, gorący gniew. W myślach zaczęła
obwiniać o to wszystko nie tylko Aizena. Był ktoś jeszcze, kto powinien wziąć
odpowiedzialność za to, co się stało.
Nagle
się zatrzymała, kierując ostrze i oczy w dół, zaciskając ręce. Wir walki wokół
niej tylko się wzmógł, nie zamierzając zamrzeć wraz z nią.
– Co ty
wyprawiasz?! – Ichigo, który podążał za nią krok w krok, dobijając Pustych,
których sprowokowała, po raz kolejny ocalił ją przed atakiem Hollowa. – To
samobójstwo, to co robisz! – krzyczał, starając się przezwyciężyć wojenny gwar,
szczęk katan, ryki i mokre mlaśnięcia rozpadających się ciał. Minako go nie
słyszała.
– Muszę
wrócić. – Jej usta się poruszyły, ale żaden dźwięk się przez nie nie wydostał.
– Muszę zobaczyć…
Odwróciła
się, nie zwracając uwagi na brata, pognała z powrotem, używając shunpo. Robiła
uniki, już nie szukała zaczepki, pretekstu, by… No właśnie, co chciała
osiągnąć? Ale może to szaleństwo było jej potrzebne. Bez niego nie wpadłaby na
to, żeby zacząć go podejrzewać. Och, czemu nigdy wcześniej nie próbowała go
sprawdzić? Jego uśmiech przecież zawsze wydawał się podejrzany. Niemal nigdy
nie można było zajrzeć mu w oczy, by coś z nich wyczytać. I było jasne, że on
nie należy do graczy, którzy rozdają karty, nie próbując żadnego szwindlu. To
był szuler z krwi i kości, i nie zawahałaby się wystawić mu takiej opinii,
nawet wyrwana w środku nocy z najgłębszego snu. Dlaczego więc mu ufała?
Dlaczego wszyscy mu ufali?
Część
oddziału czwartego ustawiła się w półkole, celując ostrza katan na zewnątrz,
skąd spodziewali się ataku wroga, który mógłby chcieć wtargnąć na ich obszar,
gdzie zajmowali się rannymi. Trochę ich już przybyło. Spora część Shinigami z Czwórki
miała za zadanie patrolować pole walki i transportować ofiary do okręgu, w
którym udzielali pomocy wszystkim potrzebującym. Minako wtargnęła między nich,
z roztargnieniem przeczesując wzrokiem panujące tu zamieszanie. Biegała
pomiędzy poszkodowanymi, dopóki Unohana nie złapała jej za ramię.
–
Minako. – Kojący głos i łagodny uśmiech pani kapitan nie przyniósł zwyczajowej
ulgi. – Coś się stało? Potrzebujesz czegoś?
– Nie
ma jej – mamrotała Minako, wciąż błądząc wzrokiem po twarzach leżących tu
Shinigami. – Nie ma…
Unohana
domyśliła się o co chodzi.
– Nie
mogłam jej pomóc. – Uśmiech zgasł na ustach kapitan. – Ale Urahara zobowiązał
się zrobić, co w jego mocy i…
Minako
uniosła dłoń i złapała się za głowę. Poczuła tępy, pulsujący ból, jakby właśnie
pękł jej tam ten pełen podejrzliwości tętniak i wylewały się z niego setki,
tysiące czarnych granulek, każda z maleńkim transparentem z napisem Trafiony zatopiony.
– Gdzie
ją zabrał? – Nie czekając na odpowiedź, która i tak nie miała znaczenia, wśród
– teraz już była pewna – steku kłamstw, jakie im serwowano, zadała następne
pytanie: – A Renji?
– Był
tu cały czas, potem, zdaję się, poszedł walczyć.
– Yhym.
Jasne. – Minako spuściła głowę. Dlaczego w to nie wierzyła? Nie mogła znieść wątpliwości,
które ją opętały. Próbowała sobie tłumaczyć, że pewno popada w paranoję, że to
niemożliwe, ale nie mogła odgonić się od natrętnych myśli.
Podniosła
oczy, postukując nerwowo palcami o dolną wargę.
To
musiał być jakiś żart. Okrutny i ponury. On
nie mógłby ich zdradzić. Ale pewno było jedno – zdrajcy mają to do siebie, że
rzadko kiedy wydają się być zdolni do zdrady.
Kiedy
już stanął pod bramami Las Noches, oparł łapy na biodrach i zadarł głowę.
– Tch.
Miał
wywalić drzwi z kopa? Bo mógłby. Ale wtedy ten cały motłoch wtoczy się do
środka wraz z nim. A chociaż Grimmjow z całą pewnością nie był mistrzem
dyskrecji, wyjątkowo zależało mu, by tak długo jak się da, nie afiszować się ze
swoją obecnością. Oni się tam melinowali i było ich więcej, niż Szóstego, a
Szósty nie był głupi. Podstawy matematyki nie były mu całkiem obce. Umiał
dodawać i odejmować na tyle dobrze, żeby przekalkulować sobie, kto tu miał
przewagę. Jasne, wkurzało go to. Ale nie zamierzał się wycofać z powodu takiej
drobnostki.
Wyskoczył
w górę, wczepiając się paznokciami w nierówności w murze. Zajęło mu to
dosłownie kilka sekund i już wspiął się po pierwszej kondygnacji zamku,
wskakując na odsłonięty taras. Stąd łatwo przedostanie się do kuchni, jadalni,
a potem czekała go wędrówka długimi, białymi korytarzami. Że też musiało
wyglądać tu jak w psychiatryku. Lepiej. Jak w labiryncie, do którego psychiczni
wrzucają myszy i analizują, jak szybko znajdą one wyjście. Ale Grimmjow nie był
gryzoniem. Nie, Grimmjow ewentualnie na gryzonie polował. Był drapieżnikiem. I zamierzał
odbić swój cholerny zamek, choćby tylko po to, by przemalować wreszcie te
cholerne ściany.
Nie
skradał się, przechodząc przez pomieszczenie zagospodarowane na kuchnię, ale
też nie próbował w typowym dla siebie obyczaju narobić jak najwięcej zniszczeń.
Wokół było cicho i pusto. W kuchni zwykle rezydowało szalone fracction Szayela,
ale Szósty mógłby się założyć, że ten debil sam ich w końcu pożarł, zapewne zanim
zdążyli podać mu ostatni posiłek. Porozwalane, brudne naczynia, absurdalnie
wysokie stosy talerzy, emaliowane na biało garnki i patelnie. Opuszczona
kuchnia zawsze stanowi przykry widok. Jeśli ktoś ma w sobie odrobinę
wrażliwości, żeby to zauważyć.
Grimmjow
nie miał. Przeoczyłby nawet fakt, że ktoś siedział w jadalni, gdyby nie to, że
ten ktoś rzucał się w oczy. Chociaż najpierw przeszedł obok niego, mijając go
obojętnie, zaszczyciwszy wysoką sylwetkę zaledwie szybkim spojrzeniem z odległości
parunastu metrów. Widok konsumującego posiłek Espady był w jadalni czymś
naturalnym. Kiedyś. Ale teraz nastały inne czasy. Grimmjow zdał sobie z tego
sprawę, gdy uświadomił sobie, co Piąty nabił na widelec.
Przystanął.
Zawrócił, powoli zmierzając w stronę Nnoitry. Ten przerośnięty skurywysyn miał
czelność wciąż udawać, że go nie widzi. Siedział z nogą na nogę i bawił się tym, co ściągnął z widelca. Przetaczał to między palcami. Ogon Grimmjowa ze
świstem przecinał powietrze, kiedy zbliżał się do Piątego sprężystym krokiem,
ściągając brwi jak chyba jeszcze nigdy w swoim destrukcyjnym życiu. Nie mógł
oderwać od tego wzroku.
Nnoitra
trzymał w palcach czyjeś oko. Uśmiechał się przy tym niepokojąco zwycięsko. Jaegerjaquez
zrozumiał dlaczego, gdy podszedł wystarczająco blisko, żeby rozpoznać kolor
tęczówki. Źrenice Szóstego zwęziły się do rozmiaru główki od szpilki.
That
all this time I've been afraid wouldn't let it show
Cyjanowe
oko patrzyło na niego martwo. Zgasło, zdominowane przez pustkę, ale Grimmjow
nie pomyliłby go z żadnym innym kolorem. Tak długo, aż ono samo nie zmieniło
barwy.
–
Siema, pokrako. – Nnoitra rozciągnął usta w wielorybim uśmiechu. – Gotów na
spotkanie oko w oko ze swoim
przeznaczeniem? – kpił, oblizując gałkę oczną koniuszkiem długiego,
wytatuowanego języka. Szósty nie odpowiedział, zatrzymując się tuż przed nim. –
Coś się taki, kurwa, małomówny zro…
Nie
dokończył. Czarna łapa walnęła go w łeb z taką siłą, że Nnoitra spadł z krzesła
i przeleciał przez całą jadalnię, taranując pozostałe krzesła i stoły. Nie dane
mu było złapać tchu. Grimmjow znalazł się przy nim, zanim ten zdołał się
podnieść. Chwycił go za czarne, przetłuszczone kudły i tłukł jego głową o
kafelki, dopóki nie popękały. A wtedy tłukł dalej.
Nobody can save me now, no
Z
rozwalonego łba Piątego zaczęła pryskać krew. Pomimo swojego hierro zginąłby od
tego ataku i furii, której się nie spodziewał, gdyby nie zdołał na czas wybełkotać:
– Módl się… Santa Teresa.
Grimmjow
syknął, odtrącony energią silnego reiatsu. Zdążył osłonić się łapą, gdy jedna z
broni Nnoitry poszybowała w kierunku jego twarzy. Chwycił ją za ostrze i cisnął
w dół. Ledwo to zrobił, musiał bronić się przed drugą kosą. Tą odbił, następne
dwie złapał, przed kolejną uskoczył. Podrzucił kosy, łapiąc je za drzewce i
cisnął nimi z powrotem.
– Haha!
– Nnoitra zakręcił młynka dwoma parami rąk, absorbując uderzenie i odzyskując
broń. Przerzucał ją zręcznie między ramionami i chwycił wolnymi rękami. – Tylko
ty się dajesz ciachać własną bronią, Szósty.
– Ty za
to dajesz się znowu wyruchać. Skoro nie używasz tego zawszonego łba, pozwól mi
dokończyć i go rozjebać…
Nnoitra
skrzywił się w odpowiedzi na szaleńczy uśmiech Jaegerjaqueza.
– Co ty
pierdolisz?
– Aizen
już raz nas wykorzystał. Ale widać takie przygłupy, jak ty, nie uczą się na
błędach.
– Mówi
to frajer, którego załatwiła na szaro ta szmata Ikari. – Nie pomny na to, że
Szósty wyszczerzył kły i spiął mięśnie, ciągnął dalej: – Szkoda, że nie
widziałeś, jak się tu czołgała, jak błagała o li…
Jaegerjaquez
dopadł do niego, łapiąc za gardło tak mocno, że głos Nnoitry uwiązł. Siła
rozpędu z królewskiego sonido poniosła ich na ścianę, do której Szósty przyparł
Piątego.
– Nigdy
więcej nie waż się wymawiać jej imienia, skurwielu – wysyczał Grimmjow prosto w
twarz Gilgi. Wykrzywione wściekłością twarze dzieliło tylko kilka centymetrów.
Nnoitra
zrobił użytek ze swoich nadprogramowych kończyn. Dwie pary dłoni zacisnęły się
na barkach i biodrach Grimmjow i odepchnęły go z taką siłą, że teraz to Szósty
Espada pokonał sporo metrów, drąc pazurami podłogę. Utrzymał równowagę,
balansując ciałem, a kiedy tylko grawitacja wypuściła go ze swoich szponów,
rycząc ze złości, pognał w stronę rywala. Nnoitra wyszedł mu naprzeciw,
rozkładając szeroko wszystkie ramiona, niczym w geście powitania. Grimmjow
wyskoczył w górę, robiąc salto nad Piątym, mazną go w łeb swoim ogonem. Gilga
zacisnął mocno zęby i zamachnął się broniami. Niemal wszystkie chybiły celu.
Ale jedna trafiła.
Grimmjow
ryknął, spadając na cztery łapy. Przez jego łopatki przechodziło głębokie rozdarcie.
Niebieska grzywa opadła mu na oczy, gdy kucał, zbierając siły. Nnoitra nie
skorzystał z tego, że Jaegerjaquez był zwrócony do niego tyłem. Rozkoszował się
tym, że zadał cios. Dawno już Szóstemu nie oddał, a od dawna miał na to ochotę,
więc teraz się tym napawał, patrząc jak z rany Grimmjowa zaczyna cieknąć krew.
Wciągnął w nozdrza powietrze, chcąc poczuć jej zapach. Wyobrażał sobie, jak
bardzo go zmasakruje, jak zetrze z jego gęby ten wkurwiający uśmieszek… Pokaże
mu, gdzie jego miejsce. Tronu mu się zachciało. Pchlarz zasrany. Jebaniec.
Przecież to on był silniejszy, on, Piąty Espada. Był najsilniejszy z tych
wszystkich głąbów.
Nie
zauważył, że Grimmjow zerka na niego i uśmiecha się kącikiem ust. Kiedy pięć
pocisków pomknęło wprost w niego, było za późno na unik. Szósty rzucił się
przed siebie, wślizgiem wpadając do wnętrza kuchni. Zaraz potem rozległy się
wybuchy, które zniszczyły praktycznie całą jadalnię, zrywając dach i burząc
większość ścian. Tabuny kurzu uniosły się w górę, kłębiąc się w dzikim tańcu.
Kiedy opadły, Szósty Espada stał na poszarpanej krawędzi Las Noches i ściskał
za gardło Nnoitrę, trzymając go nad przepaścią. Pokiereszowany Piąty Espada
rzęził, z kącików jego ust sączyła się krew. Wybuchy połamały jego asymetryczne
białe rogi i pozbawiły go pięciu z sześciu rąk, ale jego kończyny już się
regenerowały, a on wciąż odsłaniał w uśmiechu czerwone od krwi zęby.
– Ha…
ha… – wykrztusił. – Tylko nie myśl… sobie… że już mnie poko… pokonałeś.
Padalcu…
Grimmjow
jeszcze bardziej ściągnął brwi i mocniej zaciskając dłoń, syknął bez emocji:
–
Pierdol się.
– Ty…
też – charczał Nnoitra. – Mam… nadzieję… – jego głos brzmiał coraz ciszej – że
spodo… podoba… ci się… co jeszcze przy… gotowaliś… my… dla Ikari…
Łapa
Szóstego miażdżyła krtań Gilgi, uniemożliwiając mu mówienie. Oko Piątego
wychodziło z orbit.
–
Ostrzegałem cię – mruknął Grimmjow. W tym warkocie słychać było tłumioną furię.
– Żebyś nie wymieniał więcej tego pierdolonego imienia…
Nobody can save me now
Ogarnęła
go jakaś dzika energia, szał i siła. Opaska na jego czole pękała. Czuł w sobie
jeszcze większy gniew. Nie od razu zorientował się, co go wywołało. Dopiero gdy
cisnął Nnoitrą w dół, wpadł na to, że zamiast go dusić, powinien zadać mu kilka
pytań. No bo co miało znaczyć, że coś jeszcze przygotowali? Co takiego?
Pogrzeb? Nie brzmiało to jak zaproszenie na stypę.
Grimmjow
stał wśród gruzów i patrzył w dal, zaciskając wąskie usta. Kobaltowe ślepia
lśniły, gdy koncertował swoje umiejętności, badając najbardziej osobliwe z reiatsu.
Węszył. Ale zapach, którego szukał, nie ulatniał się znad pustyni. Ryknął, a
fale dźwiękowe targnęły otoczeniem i rozniosły się dalej, jak kręgi na wodzie.
The only sound is a battle cry
Puści
się zakołysali, Shinigami zatkali uszy. Walki ustały na czas kilku sekund.
Zanim je wznowiono, zanim Szósty skoczył za Nnoitrą, wszyscy mogli zobaczyć,
jak maska, która tworzyła jego opaskę, rozpada się, a refleks światła odbija
się od lśniącego, czystego złota.
Nezia
patrzył na to, co się wyprawia i raz po raz ciężko wzdychał. Był zmęczony tym
widokiem, bo nie oglądał go po raz pierwszy, ale teraz, w końcu, nie był
jedynym widzem tej wojny. Nie czuł strachu, patrząc na Hollowy, nie bał się
tego, że zostanie w to wciągnięty. Jedyne, co go przepełniało, to smutek, bo
zaczynało do niego docierać, że nigdy nie pozna dalszych losów tego świata. Nie
zobaczy, który ze scenariuszy się wypełni. To nieprawda, że przeznaczenie jest
zapisane w jakiejś księdze, nie. Przeznaczenie, to szalony scenarzysta, który
nie ma pojęcia, jak rozegrać co poniektóre sceny i spisuje tyle rozwiązań, ile
przyjdzie mu na myśl. Błogosławiony ten, który nie ma wglądu w jego notatki.
Jeśli jednak masz pecha i jesteś wynikiem eksperymentu, a twoje geny predysponują
cię do bycia dobrym, czułym obserwatorem różnych rzeczywistości… Jednym słowem
Nezia miał przerąbane.
Na
szczęście umiał odróżniać miraże od realnego świata. Dlatego nie zdziwił się,
kiedy nagle zapadła ciemność, a opustoszone pole bitwy objawiło mu się usłane
trupami. Głównie Pustych, ale także tego niebieskowłosego mężczyzny, którego
tak obawiali się ci kręcący się po zamku Arrancarzy oraz Aizen. Nie, Aizen
nigdy by mu się z tego nie zwierzył, ale Nezia chciał czy nie, wyczuwał różne
emocje, tak samo jak widział obrazy, które nie zawsze miał ochotę oglądać.
Smutek, który go więził w swoich słodkich objęciach odkąd Nezia pamiętał, teraz
tylko się nasilił. Nie wiedział czemu, ale plotka o tym, jakoby to on,
błękitnogrzywy, miał być tutaj królem, dodawała mu otuchy. Nie spotkał się
jeszcze z zwanym Szóstym Espadą osobnikiem, ale coraz wyraźniej czuł jego
energię ducha. I chociaż odczytywał jej destrukcyjność, to… w jego skromnej
opinii nadawał się na władcę tej krainy bardziej, niż Aizen, który wzbudzał u
chłopca jedynie niepokój. A ten Arrancar, ten Szósty… Nezia nie wiedział, czy
ma on potrzebną królom charyzmę, ale nie wiedział też, czy charyzma to coś, co
doceniliby mieszkańcy tej krainy. Za to siły, jej miał sporo. Może nawet więcej
niż Aizen. Co więcej, ta siła zdawała się cały czas rosnąć. I był szczery w
swoich działaniach, a to dla Nezii byłoby sporą ulgą. Miał dosyć panoszących
się wokół niego intryg, którymi nasiąknięte było Las Noches. Gdyby ten Arrancar
tu zarządzał, może atmosfera byłaby zdrowsza. Wolałby po stokroć pierwotny lęk
przed byciem pożartym przez drapieżnika, niż codzienna niepewność, że ktoś,
kogo uważa za sprzymierzeńca, wbije sztylet w jego wątłe plecy.
–
Gotowy?
Nezia
obejrzał się za siebie. Gwiazdy zgasły, trupy wciąż walczyły.
Stars are only visible in the
darkness
Eris. Na
szczęście miał jego. Mimo że nie wyglądał on na kogoś godnego zaufania, już nie
raz ocalił mu życie. Eris wydawał się być tak samo niezadowolony z tej
sytuacji, co Nezia, choć nigdy o tym nie rozmawiali. Eris pewno nie spodziewał
się, że taki podlotek jak on, może cokolwiek z tego zrozumieć i Nezia wcale nie
miał mu tego za złe. Ale rozumiał dużo więcej, niż wskazywał na to jego wiek.
Skinął
teraz głową i podał Erisowi rękę. Nie czuł się zażenowany, chociaż podobno
chłopcy w jego wieku nie chodzą z dorosłymi za rączkę. Ten Vasto Lorde był
jedyną namiastką życzliwości, jakąś kiedykolwiek mu okazano. Nikt prócz niego
nie zapewnił mu poczucia bezpieczeństwa, którego potrzebowało dziecko w jego
wieku. Nie zamierzał więc rezygnować bez powodu z tych rzadkich chwil, kiedy
czuł, że nic mu nie grozi.
–
Mówił, czego chce?
Eris
przez chwilę milczał, prowadząc go w dół krętymi schodami z wieży, którą
zajmował.
–
Zobaczyć cię, pewnie. Sporo czasu minęło.
–
Wolałbym… – zaczął Nezia, ale zawahał się.
– No?
Co? – zachęcił Vasto, zerkając na niego.
– Nie,
nic.
– Nie
przejmuj się tak – mruknął Eris i uścisnął jego dłoń w pocieszającym geście. –
Czego taki typ może chcieć od swojego dzieciaka…
Kiedy
wchodzili do sali tronowej, Eris wypchnął Nezię przed siebie, kładąc łapę na
jego ramieniu.
–
Przyprowadziłem go… – oznajmił i zaraz po tym uszło z niego powietrze.
Zatrzymał się, tocząc po sali bladymi oczyma. Wyczuł coś, swąd przeszłości,
drażniący i wstrętny mu niczym gryzący dym.
Zapach
bazylii.
Zielone pędy pośrodku morza piasku to nie był
codzienny widok. Eris jeszcze nigdy nie zawędrował w tę część pustyni i teraz
dziwił się temu, co widział. Wysoka trawa kołysała się miarowo jak pod wpływem
podmuchów lekkiego wiatru. Zaciekawiony Adjuchas podszedł bliżej, ciągnąc za
sobą swoje trzy wężowe ogony. Jego kopyta zapadały się w piasku, ale nie
grzęzły, mimo to wciąż wygodniej chodziło mu się na czworakach, gdy mógł
zatapiać w piachu dwie przednie łapy, wbijać w pustynię pazury. Węszył,
trzymając łeb nisko. Co to była za roślina? Nie były to spotykane niekiedy
kępki stepowej trawy, która trafiła na korzystniejszą glebę i się przyjęła, ani
jeszcze rzadsze krzewy belladony. Rośliny były wysokości około metra, miały
rozłożyste listki, a niektóre kwitły, ozdabiając się drobnym, różowawym
kwieciem. Kiedy się zbliżył, wyczuł wyraźniej słodkawy, korzenny zapach. Zerwał
jeden z liści i poczuł w ustach ziołowy, pikantny smak, a zieleń zafalowała
jeszcze silniej, chociaż Eris zdał sobie sprawę, że nie wieje wiatr. Tymczasem
rząd roślin pochylał się ku niemu, zupełnie jakby coś pełzło przez tą namiastkę
łąki w jego stronę.
Rozszerzając coraz szerzej oczy, Eris
uskoczył w bok, gdy zdał sobie sprawę, że faktycznie coś na niego lezie.
Wycofywał się na ugiętych nogach, kładąc po sobie uszy i prychając. Liście
szeleściły i albo mieniło mu się w oczach ze strachu, albo to one zaczęły
mienić się różnymi kolorami.
Fear is ever-changing and
evolving
– To moje terytorium. – Z zieleni wyłonił się
długi pysk o spłaszczonym nosie i szerokich nozdrzach. Fioletowe, pomarszczone
wargi, zza których błyskały zęby, nie były w stanie osłonić dolnych,
wystających kłów. Przeszywające świetliste oczy były czerwone. Nie, były żółte.
Albo…
– Gdzie to jest napisane? – fuknął Eris, gdy
już oderwał wzrok od tych dziwnych, zmieniających kolory oczu.
– W dupie. Zabieraj się stąd, przebrzydła
chimero.
– Zmuś mnie.
Rogaty łeb wychynął z gęstwiny, a zaraz za
nim wynurzyła się reszta ciała. Hollow poruszał się na umięśnionych łapach,
uzbrojonych w długie, czerwone szpony. Cała jego sylwetka była przygarbiona,
gdy podpierał się na przednich kończynach, przypominających skrzydła. Pełen
barw ogon uderzał o piach raz z jednej, raz z drugiej strony Pustego. Wyglądał
trochę jak niewydarzona wiwerna albo harpia, albo coś pomiędzy. Najdziwniejsze
w tym wszystkim były jednak jego kolory. Nigdy dotąd nie spotkał aż tak
barwnego Pustego. Ale zauważył też, że kolory zmieniają intensywność. Raz
zdawały się być niemal fluorescencyjne, raz sprane i pastelowe, a chwilami
Erisowi wydawało się, że Pusty jest wyłącznie koloru białego, koloru, który
dominował wśród ich pobratymców.
– Nienawidzę, jak mi się wchodzi w paradę… –
wywarczał Hollow i niespodziewanie skoczył na Erisa.
Przewrócili się i poturlali, obtaczając się w
piasku niczym w panierce. Eris syknął, próbując wbić pazury w ramiona
napastnika, ale łapy ślizgały się po jego gładkiej, przypominającej pióra
skórze. Zamachnął się więc ogonem i udało mu się wbić jedno z żądeł w bark napastnika.
Kolorowy demon natychmiast od niego
odskoczył, a z jego pyska wydobywało się wściekłe zawodzenie.
– Coś ty mi zrobił?! – Podrygiwał skrzydłem,
po którym rozchodziła się trucizna, tracąc w nim czucie. – Ty żmijo, ja…
And I, I feel poisoned inside
Eris myślał, że walka jest przesądzona.
Zbliżył się, obserwując jak kolory rywala migają, pozwalając pochłaniać się
bieli, ale wtedy ten skurczybyk wybił się w powietrze i spadł na niego,
wbijając szpony w jego twarz i łapiąc za jego maskę. Zrywał ją, szarpiąc, tak
długo, dopóki nie brakło mu sił. A okazało się, że sił miał jeszcze sporo.
Noc
była chłodna. Księżyc schodził coraz niżej. Pełen barw Pusty stracił kolory i odczołgał
się gdzieś, po tym jak z nim skończył. Eris leżał na plecach, a część jego
maski upstrzona zielonkawą posoką leżała w piachu obok niego. Jego oczy bledły.
Widział coraz mniej wyraźnie. Chyba umierał. Tak myślał.
To był
on. To na pewno był on. Eris rozglądał się po sali, pewien, że on gdzieś tu
siedzi, czyha na niego z rozcapierzonymi szponami. Od tamtej pory jego wzrok
szwankował, ale teraz i tak zdawał się na swój nos. Nie mógłby pomylić tej
nienawistnej energii z niczym innym. Oddychał wściekle, starając się
zlokalizować jej źródło. Ale nie dostrzegł nigdzie tego potwora, a przecież
ciężko go było przegapić, nawet mając słaby wzrok, bo ubarwiony był on bardzo
charakterystycznie. Czyżby Eris świrował od tych walk wokoło? Bo owszem, część jego
rwała się na zewnątrz, chciał posmakować krwi wrogów i tak dalej. On sam też
był przecież tylko bestią i oczywiście, że miał ochotę sobie poużywać. Czy
właśnie z tego powodu, jakiegoś niewyżycia, czuje teraz w pobliżu starych
wrogów?
–
Nezia. – Z zamyślenia wyrwał go głos Aizena, który przywoływał do siebie
chłopca. – Dobrze cię widzieć, synu. – Sosuke otwierał wąsko ramiona, jego usta
wyginały się w sztucznym uśmiechu. To nie pomagało. Bijący od niego chłód niemal
fizycznie utrudniał Nezii stawianie kroków w jego stronę. Eris byłby się tym
przejął, bo naprawdę chłopaka polubił, mimo że opieka nad nim wynikała z
rozkazów, które wypełniał, to naprawdę mu współczuł. Ale kręcący go w nozdrzach
smród nie dawał o sobie zapomnieć.
Dopiero
teraz zwrócił uwagę, że prócz Aizena, są tu inni Shinigami. Znajdowali się w
pewnej odległości od tronu, niedaleko Erisa. Jakiś dwóch pajaców stało koło
Szayela, w tym ten jeden pajac trzymał na rękach tę dziewczynę, która spadła im
z wieży, a drugi pajac w kapeluszu kłócił się o coś z Ósmym Espadą.
– Nie
wpuszczę cię do swojego laboratorium, chybaś ocipiał! – sprzeczał się Szayel,
podczas gdy tamten drugi chował za wachlarzem cwany uśmiech.
– Ale
twój pan Aizen tak rozporządził – zauważył śpiewnie.
– Jaki
tam… – Szayel prawie się zachłysnął, spoglądając trwożnie na Aizena. – Nie
możemy tutaj tego naprawić?
– To
nie kwestia przykręcenia śrubki… Potrzebny jest ciężki sprzęt, jeśli to ma
zadziałać. I liczy się czas… – mówił tamten, postukując palcem w nadgarstek.
– Czego
w zasadzie potrzebujesz?
– Wiem,
że opracowałeś wytwarzanie esencji reiatsu… I wiem, że masz w zapasie trochę
konkretnego – Shinigami skinął głową na dziewczynę – jej reiatsu.
– Mogę
to przynieść tutaj – upierał się dalej Granz.
–
Lepiej będzie, jak załatwimy to w laboratorium. Nie wiemy przecież na sto
procent jak zareaguje, a chyba nie chcesz, żeby spadła na ciebie wina za
ewentualne… dewastacje. Czy coś.
–
Dobra! Chodźmy – poddał się Granz i oboje ruszyli do drzwi. Dopiero gdy przy
nich byli, obejrzeli się na Shinigami, który trzymał dziewczynę i jak dotąd nie
ruszył się z miejsca, przyglądając się jej bez ruchu spod opadających mu na
twarz włosów.
–
Idziecie, poruczniku? – ponaglił go ten w kapeluszu.
Kiedy go
mijali… Eris znowu to poczuł. To reiatsu.
Jego. Wyciekało z niej, z tej dziewczyny. Czas zwolnił.
Vasto Lorde przyglądał się bezwładnemu ciału, głowie przewieszonej przez ramię mężczyzny,
długim niebieskim włosom, które muskały jego skórę, powodując u niego gęsią
skórkę. Jeden z jej oczodołów był pusty, zalepiony gęstą, ściemniałą krwią. Powieka
drugiego była niedomknięta. Błyskało spod niej białko oka, ale Eris mógłby się
założyć, że oko się wywróciło, a on widział cyjanową tęczówkę, która zmieniła kolor
na sekundę przed tym, nim oko znów potoczyło się w głąb czaszki.
And I, I feel so alive
Złapał porucznika
tych oszołomów za ramię, wciąż patrząc na zmasakrowaną twarz dziewczyny.
Dlaczego wcześniej nic nie wywęszył? Wtedy, na wieży. Czuł jedynie jej reiatsu.
Chociaż… Miał uczucie deja vu. A kiedy spadała… To było takie nikłe. Teraz tak
samo niewyraźnie wyczuwał jej energię. Gdyby nie wytężał całej swojej
umiejętności pesquisa, przegapiłby ją. Jeśli więc coś przejmowało jej ciało…
Jeśli to był on... Ale jak to było możliwe?
– Już? Skończyłeś?
– Szare oczy mężczyzny spoglądały na niego bez wyrazu. Ruszył dalej, łapa Erisa
ześlizgnęła się po jego ramieniu. Moment minął, czas znów płynął swoim zwykłym
rytmem. Zaraz potem pałacem zatrzęsło, jakby gdzieś w głębi miała miejsce eksplozja.
–
Jaegerjaquez – stwierdził na głos Aizen, gdy mury przestały się trząść. – Eris.
Zajmij się tym.
Eris
skinął łbem.
Hisagi zrobił
unik w ostatnim momencie. Ostrze Tiburona prawie skróciło go o głowę. Walczyli
w powietrzu. Z jednej strony atakował on, z drugiej Yumichika i Ikkaku, którzy
odciągali fraction Tier, próbujące chronić swoją przywódczynię. Łączyli siły,
tak samo, jak ich przeciwnik. Co prawda Ikkaku próbował zgrywać chojraka, ale
kiedy czwórka dziewczyn, które przedstawiły się kolejno jako Evangeline, Panik,
Jima i Asza, posłały go na piach, uderzając go kolejno jedna po drugiej, trochę
się uspokoił. Na moment. Bo oto dostrzegł, że z miejsca, w które upadł,
dokładnie kilka metrów od niego, ktoś obserwuje ich powietrzną walkę, zadzierając
wysoko głowę.
Różowe
włosy były dłuższe, niż zapamiętał i związane, ale nie mogło być wątpliwości.
To Szayel bezczelnie oglądał jak walczą, zapewne zamierzając wkroczyć do akcji,
kiedy zrobi się gorąco. Ale niedoczekanie jego, już on o to zadba. Madarame
cicho podnosił się z ziemi, szarpiąc się ze swoim zanpakuto, którego ogromne
ostrze wbiło się w piach. Pustynia postanowiła z niego zakpić. Przypominało to
przeciąganie liny, którą przeciwnik postanowił nagle – dla żartu – puścić.
Madarame stracił równowagę, dając się zaskoczyć ciężarem własnego miecza, ale
dzielnie balansował ciałem, cofając się tylko kilka kroków i z uśmiechem na
ustach zamierzył się na plecy Szayela. Jednak jego honorowy styl walki nie
pozwolił zaatakować przeciwnika, zupełnie go o tym nie uprzedzając. Dlatego
wrzasnął:
–
Niespodzianka, sukin… – Szayel odwrócił głowę i albo szajba do reszty mu odbiła
i przeszedł operację zmiany płci, albo to nie był Szayel – …córko? – dokończył
ze zdziwieniem Ikkaku. Próbował wyhamować cios, ale rozpędzone ciężkie
zanpakuto ani myślało go słuchać. Niepotrzebnie jednak się martwił. Arrancarka
zdążyła wyciągnąć szablę i sparować cios, podtrzymując tępą stronę ostrza drugą
ręką. Siła uderzenia Hozukimaru przesunęła ją po podłożu. Kobieta prychnęła.
Ikkaku patrzył w jej puste, żółte oczy, ale zanim zdążył o coś zapytać, rozległ
się kolejny wrzask i kolejne zanpakuto pomknęło w stronę Arrancarki, która ze
zduszonym okrzykiem odrzuciła ostrze Hozukimaru, by zablokować nowy cios.
–
Aleście się uwzięli… – westchnęła, po czym rolując po ostrzu Shizuka Chou,
wytrąciła Minako broń z ręki. Na twarzy Kurosaki malowało się ten sam szok,
którego doznał Ikkaku.
– Jak
to… – zdążyła wydukać, ale Arrancarka nie zamierzała jej słuchać. Zamachnęła
się, by pokonać rozbrojonego wroga.
Nobody can save me now
Nim jej
szabla dosięgnęła rudowłosej, została zbita przez oddzielające się od siebie
części Zabimaru. Minako, która sądziła, że właśnie dotarła do swojej osobistej
granicy zdziwień i po prostu nie może już być bardziej wszystkim zszokowana,
wytrzeszczyła oczy jeszcze szerzej, kiedy Renji skoczył przed nią. Podrzucił
Zabimaru, który składał się z trzaskiem i wymienił z przeciwniczką kilka
ciosów, by zaraz zostawić ją Byakuyi, gdy ten tylko do nich dołączył.
– Do
cholery, Minako! – Renji odwrócił się do niej, wykrzywiając się wściekle.
Potarł twarz, rozmazując po niej krew. Włosy miał rozsypane i w nieładzie. I
krótkie. A przynajmniej dużo krótsze. Były poszarpane i sięgały mu zaledwie do
ramion.
– Co ci…
– zaczęła Minako, wybałuszając oczy i wskazując na niego. Renji tylko wściekle parsknął
i podrzucił stopą z piasku jej broń, następnie wcisnął ją w jej ręce.
– Zrób
coś dla mnie i nie gub tego więcej – warknął, patrząc na nią ze złością, ale
jego wzrok złagodniał, gdy spostrzegł, że usta Minako drżą. – Dasz radę? –
dopytał i nawet udało mu się na krótko uśmiechnąć kącikiem ust.
–
Myślałam… Jezu. – Minako szybko potarła oczy, próbując się nie rozpłakać. –
Myślałam, że ty też…
Renji
mrużył oczy, patrząc na nią uważnie.
– Nie
wiem, co tam sobie znowu ubzdurałaś i chyba nie chcę wiedzieć – mruknął, ale
wyciągnął rękę, by poklepać ją po ramieniu. – Mam nadzieję, że myślałaś właśnie
o tym, że będę chciał się zrehabilitować. A teraz się skup. Ściągają tu
Arrancarzy, wojsko Harribel. To jeden z nich mnie tak urządził. – Trzepnął
dłonią swoje włosy, które teraz przypominały czerwone pióra.
– No,
nieźle cię wystrzygli… – Kurosaki siorbnęła nosem. – Skąd w ogóle… Ci
Arrancarzy…?
– Podczas
gdy ty tu latasz jak oszołom i próbujesz dać się zabić, ja zbierałem
informacje.
–
Zbierałeś… – Minako poczuła wyrzuty sumienia. Jej przyjaciel wziął się w garść
i zrobił coś użytecznego, nadstawiając głowy, z tego co widać po jego nowej
fryzurze, a ona straciła zimną krew. Mało tego, podejrzewała go. Znowu. Co
prawda on sobie trochę na te podejrzenia zasłużył, ale… Teraz tu był. I Byakuya
też. Walczył z tą różowowłosą Arrancarką, dając im chwilę wytchnienia. Ale
Minako już dłużej nie chciała być bezproduktywna. – Przepraszam – wyszeptała,
ale nie dodała za co.
– Weź
się w garść. – Dłoń Abaraia znów wylądowała na jej ramieniu. Tym razem Kurosaki
czuła, jak zapada się w piasek po każdym klepnięciu i miała ochotę ryknąć na
Renji’ego, żeby nad sobą panował, ale pomna na swoje grzechy, jedynie zaciskała
wargi i znosiła cierpienie w milczeniu. – Wiem, że sytuacja wygląda fatalnie –
Renji ściszył głos – ale Urahara obiecał, że chociaż spróbuje zrobić co w jego
mocy…
Minako
zacisnęła pięści.
– No
właśnie… Renji. Posłuchaj…
Przerwał
jej ryk, tak głośny i potężny, że zatrząsł całą okolicą. Miała wrażenie, że
bębenki w uszach jej popękają, zgięła się w pół, instynktownie się przed nim
chowając i zakrywając uszy rękami. Nie była jedyna, która tak uczyniła.
– Co
to… było?! – wydyszała, gdy ryk ustał. Wszyscy szukali jego źródła, które
zdawało się być bardzo blisko nich. Szybko je znalazła, gdy zadarła głowę.
Na
skraju poszarpanej krawędzi Las Noches stał Grimmjow w swojej formie pantery.
Tylko że wyglądał jakoś inaczej.
Po
pierwsze, na jego skroniach lśniła najprawdziwsza korona.
The king is crowned
Po
drugie, cała jego postać zaczęła się zmieniać. Biały pancerz ewoluował, dobierał
do siebie czarne elementy. A może było to futro? Minako nie zdążyła się
przyjrzeć, bo Grimmjow rzucił się z krawędzi.
It's do or die
Miała
tylko nadzieję, że Szósty nie oszalał i nie próbował się zabić w tak
bezmyślny sposób.
Rila: Jak narazie nikt nie zginął... Dobrze, bardzo dobrze... Staram się wyobrazić Abaraia w krótkich pociachanych kudłach... why... jaki kochany... czo ten Grimmjow... co on ma na glowie...
OdpowiedzUsuńMieczysław: Skończ jęczeć i komentuj ten rozdział.
Rila: Morda, Mieciu.
Ale jak to tak krótko! Co to tu się.
Coś ty marudziła, że masz nudne opisy walki? Pojebało? Jeszcze raz usłyszę, że marudzisz, że coś jest nudne... jakbyś tyle nie marudziła, to byś szybciej skończyła. Nie masz o co marudzić. Ja się wciągnęłam tak, że nie zorientowałam się, kiedy zaczełam pić gront z kawy. Najbardziej podobało mi się jak Grimmjow rozjebał łeb łyżce. :D Takie... narturalne, takie na miejscu i takie... no wlazło chyba najbardziej. (Mieciu: Wcale nie, ona kłamie, najbardziej podobała jej się scena Renji x Minako, bo piszczała jak szalona, jak to czytała...ała!) .
Dobry motyw z wojną hollowów. Widzę, jak się napierdalają, a ci się przez nich przedzierają. Rozumiem motyw szaleństwa, nie wiem czemu, odebrałam to osobiście, to iście w samobójstwo, tak bezwiednie, tak mnie to wnętrzem szarpnęło, bo to idealnie opisuje to, co się czasami działo we mnie. To szaleństwo. I mam nadzieję, ze dobrze łączę wątki że szaleństwo rude z różowym... no.
Tak, jak już mówiłam, fest mi się podobała walka Grimma z Łyżką, kurde, idealnie to wygląda, jak nim miota! xD Ale tak, zakończenia partów masz świetne, utrzymują w napięciu tu, że jej nie ma, tu ta jego świecąca łeb (jeszcze mówię se, co to kurwa, super sayanin ze złotym łbem? xD), no ale ... daje moc.
Nezia. I Eris. Podoba mi się sposób myślenia młodego. Że wie, co się stanie. Że nie wie co się stanie. Że nie lubi Aizena. I że lubi Grimmjowa. Dobry chłopiec. :) Jeśli ma nastąpić to, co mówiłyśmy, to mam naddzieję, że to że on lubi Grimmjowa, to też będzie oddziałowywało na przyszłe wydarzenia. Lubię małego. Naprawdę dobrze się zapisuje.
No i co z tymi chujami gupimi! Na początku jeszcze myślę sobie, głupi Renji chujas, odpierdala coś, ale mu zajebe... Ojej. <3 No ale Urahara, ja mu nie wierze, już kojarzę, co chciałaś z tym szulerem, już teraz od razue wiedziałam, ze to chodzi o ten tleniony łeb. Już mu nie ufam. Ja na pewno nie. (Mieciu: Ale brałabyś.)
Muszę to podzielić, bo nie ogarnę.
OdpowiedzUsuńGdzie ja to skończyłam... aha, zapach bazylii.
No, wspomnienie ci wlazło. Bo już więcej wiadomo o Erisie. Trochę skorpion, dobrze myślę? Że jak ukłuje to też ginie? I przez to stało się po części chociaż arrancarem? Że coś jeszcze będzie z tym urządleniem? że Kirai'emu coś to zrobiło? Mam nadzieję, ze to jeszcze rozwiniesz. To się prosi o rozwinięcie. Tak dobre, że mówi "PISZ MIE DALEJ!" Podoba mi się. Bardzo.
I jeszcze synu. Jeszcze to słyszę Aizena głosem... grrr. Ciarki. Ciarki, bo... No bo wiem. I chuj.
No i tu w zakończeniu sceny znowu nie wiadomo, kto z kim śpi i kto kogo z kim zdradza. Podoba mi się to w chuj, że tak mącisz. Bo akzja się zkręca, ale jest to przejrzyste. Propsuję. :D
Sukin... córko hahahahahahahhaha xD <3 To jest ulubiony tekst z tego rozdziału! :D To musiałbyć madarame, no musiał! :D Wlzało w chuj! :D <3
Wiem, już wiem! Ja wiem, kto to jest! :D I dobrze się łączą fakty, bardzo dobrze.
No, ale Renji... <3 Ija, fajnie fajnie. Fajnie. :D Tylko ciekawi mnie, co Minako chciała powiedzieć Renjiemu? Ona za dużo gada, ale coś musiałobyć to ważnego... Coś kluczowego. TO na pewno nie były przeprosiny.
No i Grimmjow w koronie. I że skoczył. I że... że za czym? Samobójstwo to nie było. Ja tu widzę głębszy sens. Ja tu...o kurwa.
Do tego...
Gdzie jest Tosiek?
Piosenka mi się podoba. Bardzo. No powchodziło fajnie, najbardziej końcówka, widać, że podpasiło i że pewnie pomogło toteż widzieć sceny. Połączyło to fajnie.
OdpowiedzUsuńJak następny rozdział będzie znowu chuj wie kiedy to masz wpierdol. Zabiorę Miecia i cię dojedziemy na dzielni.
Pocieszylas mnie, bo troche sie tego rozdzialu obawialam.
No nnoitra podejrzewam jeszcze dycha wiec dlategi grimmjo skoczyl xd pewne rzeczy pisaly sie same. Czuje sie juz tylko obserwatorem tej historii ;) urde napisalas tyle ze chyba nie mam standardowo o co zapytac xd mam nadz ze motyw z renjim ci sie podobal i ze to jest sluszne rozwiazanie.
Aha jak ci sie podoba tytul rozdzialu? Od wakacji nad nim siedze, to jedyny rozdzial ktory mial chyba z 5 innych tytulow zanim ten mi wlazl. I ikari. Moze jakieś spostrzezenia podpowiedza mi co z nia dalej zrobic. Malo jej tu, ale... chyba duzo wcmotywacji innych... no właśnie. O motywacje grimma sie troche obawiam. Ale zobaczylam lyzke z tym okiem i... no nie wiem.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czemu nie wiesz, czemu łyżka z okiem. On z oczami po prostu pasuje i tyle, nie ma co sie zastanawiać :D
UsuńNo tytuł, no podoba się jest... Zagadkowy. a wiadomo, że mimi lubi zagadki. <3 Do tego następny rozdział, jeszcze bardziej utrzymuje stanowisko, że tytuł jest jak najbardziej trafny. Bo wszyscy są tymi, którymi nikt nie pomoże.
battle cry!!!!!!!!!!!!!!!!!11 imagine dragons! jeez kocham te nute!
OdpowiedzUsuńnajpierw zaczelam piszczec, bo rozdzial na drodze! a potem dostałam krwotoku z nosa po kurwa jakze poetyckim wejsciu i Dryfujące w powietrzu jak smugi sadzy, tłuste, smoliste strzępy...
zabije cie! to takie, piekne, czaisz? po prsotu piękne... takie no musiałam to powiedziec! zajarałam sie!
Skondensowane - ja nie wiem co mi, ale kurwa, narobiłaś mi tym slowem ochote na ciasto... 3bita ;/;/
WILCZY, TY MUSISZ DAC KOMEDIOWY WATEK NAWET PODCZAS NAJWIEKSZEGO DRAMATU!IKAKKU NIE JEST ŁYSY! ON NIE MA WŁOSÓW! Powiem ci ze nie wiem o co mi chodzi, ale ostatnio tak mocno siedzie w knb, ze na wzmianke o Rejnij i czerwonym łbie zauważyłam Kagamiego, wyobrasza to sobie? Kagami i zanpakuto z komendą uwilnienia, kurwa, krzyczy: METEOR JAM! *deskpalm*
A na wzmiankę o pazurach Grimma zadrżałam. One są seksi. Powiem to ponownie, Grimm jest seksi. Głupek ale seksi. :D poza tym Junichi łączy. Zatem głos też ma seksi XD
Szósty wystawił środkowy palec. - hahahah! Mistrzostwo. Śmiechłam sobie przy tym, bo to takie, Grimmowate! Pierdol sie nawet kiedy sa sojusznikami XD
czarną, aizenowską godzinę ♥ pls odleżyny! to bardzo ważne! Bo krzesło w munek twarde! chociaz moze za pomoc w wojnie z quincy dali mu poduszeczke ;P swoją droga, ciekawe po ki grzyba się wtrącał, skurwiel cwany...
zdrajcy mają to do siebie, że rzadko kiedy wydają się być zdolni do zdrady - widzac taką ilosc perełek w tym rozdziale, ciesze sie, kurwa, po prostu sie ciesze, ze tyle na niego trzeba bylo czekac. cudo! ♥ i takie prawdziwe!
nie afiszować się ze swoją obecnością - Grimm! CO ZA, KURWA, ZMIANA!
Tu jest tyle pięknych okresleń, jak np to z tymi myszami i labiryntem, ze nie sposób wszystkie wypisać! Jaram się jak popierdolona! Good job, serio. Tak bardzo to oddaje naturę Las Noches i Bleacha i ogólnie tego jebanego świata duchowego. Brudny, śliski, przebiegły, wymagający i niewdzięczny. Piekne!
W kuchni zwykle rezydowało szalone fracction Szayela - ♥!♥!♥! PAMIĘTAŁAŚ! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
Nnoitra je! on nie potrzebuje łyżki! Sam nią jest! Widelca już potrzebuje. ;/ Jebaniec;/ To ze sam zamienił polowe muzdu na wzrost i pozbyl sie oka nie upowaznia go do zabawiania sie oczami Ikari. ;/;/
Błogosławiony ten, który nie ma wglądu w jego notatki. - błogosławię zatem siebie, bo nie wiem, co ty tam dalej odpierdalasz, ale jestem cała twoja! Ogólnie za każdym razem kiedy pojawia się Nezia czuje się taką głębię tej postaci. Jego przemyśleń, jego duszy, o ile mozna to nazwac w ten sposób. Masakra, nie można okreslic przez to czy jest dobry czy zły. Pierdoli mi to w głowie, a wiem, że robisz to specjalnie. Bohater ambiwalentny. Jednoczesnie dobry i zły....
Czy ja wspominałam, że kocham wszystkie opisy walki, jakie tylko u cb napotkam w teksatach? O rany, są takie żywe, takie prawdziwe. Każdą taką akcję mam przed oczyma. Każdą! Jak ty to robisz, niby? Zal, też tak chcę. ;/
Ale Urahara jak zwykle knuje i mami.
O NY, CANT CYLIF! BYAKUYA? I VIOLET?! WALCZO! NIE WIERZY MEGANA!
KURWA, DAŁAM SEKUNDE ETAPE GRIMMOWI! Suka, przykoksiła go, no. ;/;/ XDXDXD
Lece to czytać jeszcze raz, do cholery. To jest... boskie?! Więcej, fenomenalne! I to sukincórko ♥♥♥♥♥ o rany, jak to wlazło w całą osobowość ikakku (paamietajmy nie ma wlosy, a nie ze lysy XD). Ril ma rację, to tekst rozdziały. Same smakołyki tutaj, same!
Piszczę!
I co ci ciężko szło? I nad tym tak się męczyłas? Błagam! Co ty ćpałaś?
serce me rośnie <3
Usuńhaha, no trzeba skoksic krola, trzeba :D dbam o niego zeby mnie nie dojebal po tych trzech latach
", więc co poniektórzy osiągnęli swój cel."
OdpowiedzUsuńTylko niektórzy <-- bym proponowała, bo w tym momencie przekaz jes taki, wiemy, o co chodzi, ale...
Co ciekawe, mimo, że drugi rozdział toczą się walki, nie wspominając przyprawiającego o zawał Prima Aprilisowego tekstu, przeplatasz tu tyle wątków, tyle akcji, że to jest ciekawe. Ani trochę nie traci na przejrzystości.
Ach, ta reakcja Grimmjowa. Myślę, że bardzo adekwatna, a jego postać nie traci na realności. Zimna brutalność. Aż przeszły mnie dreszcze. Bardzo dobrze znasz postacie. Podoba mi się to, że nieważne czy opisujesz zdarzenia z punktu widzenia Minako, czy Grimmjowa, to się nie zlewa. Wszystko ma sens i szczerze, to Droga jest chyba Twoim najbardziej dopracowanym dziełem. Nie zdarzało się zbytnio, odkąd tu zawędrowałam, a trochę się już kobito znamy, żebym mogła się do czegoś specjalnie przyczepić. I gdybym miała wybierać to Droga na zawsze pozotanie moim ulubionym blogiem. Może ze względu na króla trochę też, ale... :)
"Nie dokończył. Czarna łapa walnęła go w łeb z taką siłą, że Nnoitra spadł z krzesła i przeleciał przez całą jadalnię, taranując pozostałe krzesła i stoły. Nie dane mu było złapać tchu. Grimmjow znalazł się przy nim, zanim ten zdołał się podnieść. Chwycił go za czarne, przetłuszczone kudły i tłukł jego głową o kafelki, dopóki nie popękały. A wtedy tłukł dalej. "
Ach. Ten gniew. A zarazem jest w nim coś dziwnie spokojnego. Grimmjow, który używa mózgu faktycznie zdaje się być jeszcze groźniejszy.
No i piosenka. Już pomijając, że zawsze trafiasz w mój gust, ale potrafisz świetnie dobrać muzykę do akcji. To tylko podkręca nastrój. Czyli już wiem, czego będę słuchać przez kolejny tydzień non stop...
No nie. Cały czas tak balansowałaś. I naprawdę zrobiłaś z Urahary taką szmatę?
"– Niespodzianka, sukin… – Szayel odwrócił głowę i albo szajba do reszty mu odbiła i przeszedł operację zmiany płci, albo to nie był Szayel – …córko?"
Tjaaa :D Violet :D
Do samego końca nie dasz nam pewności nie? Bo się zastanawiałam nawet, czy Urahara serio się zeszmacił, czy udając wroga shinigami, próbuje ratować Ikę. I kurwa nie wiem.
"Po pierwsze, na jego skroniach lśniła najprawdziwsza korona."
Jak pisałaś o tym blasku wcześniej, to myślałam, że rzucił się w jakąś ekspolzję -.- a tu widzę jakiś medżik się zadział.
Kurdeeee, co tu się wzięło stanęło?!
Serio, ja wiem, że obiecałam Ci wytknąć błędy, ale no kuźwa... No nie znalazłam. Pomijając te parę momentów (czyt. cały rozdział) że się zaczytałam i trochę zapomniałam, ale serio nawet jak się starałam to tam krzywego przecinka nawet nie było. Nic!
No w końcu. Musiałam skończyć u siebie pierwszą część, żeby doczekać się tu czegoś. Ja już nie wiem, co tu się dzieje. Zabiłaś Ikari, teraz kombinujesz z jakimś wskrzeszeniem. Do tego jeszcze Urahara w duecie z Aizenem? W to to nawet ja nie uwierzę. Że Urahara to zdradziecka mać, to mogę zaakceptować, a nawet przyklasnąć, ale z Loczkiem? Nieeee, Wilczy, Ty mnie tak nie kłam.
OdpowiedzUsuńGrimm nam się tu zamienia w prawdziwego króla, proszę ja Ciebie. To mi brzmi na jakiś shonenik. A nawet maho szojo.
Renji z krótkimi piórami? Skoro nie on jest z Uraharą, to kto? Ale Ty mi w głowie mieszasz z tą Drogą. Normalnie aż mam ochotę potrząsnąć tu wszystkim. Nieładnie tak, kurde. Następny rozdział poproszę. Na już.
Pozdrawiam
no i chuj, pisałam na gpk, ale wlasnie odstawiam plik i otwieram droge zeby zaczac cos wyjasniac :D
Usuń<3
OdpowiedzUsuń